Przyczyny kryzysów cywilizacyjnych nigdy nie są jednorodne. Zresztą moglibyśmy powiedzieć, że przyczyny wszystkich zdarzeń są w ludzkim sensie koincydencją rozmaitych okoliczności - powiedzieć to jednak zwykły banał. Dziś nie doceniamy (jako kultura) jednak tego, że istnieją konsekwencje immanentne wynikające z natury świata, z ignorowania kryterium rozumu itp. Kiedy kilka lat temu Prymas Belgii abp Andre-Mutien Leonard nazwał AIDS immanentną karą za poniewieranie miłości, stało się to przyczyną niemałego skandalu, choć hierarcha miał na myśli właśnie to, że nierozumne lub sprzeczne z naturą rzecz postępowanie sprowadza na człowieka cierpienie. Analogicznie jest na rozmaitych poziomach ludzkiej aktywności - racjonalność ma wymogi, których zaniedbywanie odzwierciedla się w konsekwencjach.
Źródeł obecnie trwającego kryzysu imigracyjnego trzeba jak najbardziej upatrywać w warunkach twardej geopolityki, w bezwzględnych interesach państw oraz rozmaitych koalicji przecinających w poprzek klasyczne rozróżnienia na politykę, biznes, organizacje międzynarodowe i trzeci sektor. O tych przyczynach można przeczytać w licznych analizach politologicznych i dziennikarskich. Jednocześnie kryzys ten z całą mocą objawia się nam jako kryzys natury intelektualnej. Nie chodzi tu o częste narzekanie na schyłek religijności na europejskim Zachodzie, ani o inny sposób moralizowania w kontekście religijnym.
Mimo, że nie chodzi o moralizowanie, to jak najbardziej chodzi o religię i stosunek do niej, będący samym rdzeniem współczesnej duchowości. Skoro mówimy o duchowości, to jesteśmy już bardzo blisko określania typu racjonalności będącej kluczem do kultury europejskiej w jej - nie tylko postchrześcijańskim, ale i - antychrześcijańskim wydaniu. Nie chodzi tu jednak o konstruowanie kolejnych twardych i nośnych publicystycznie opozycji pomiędzy Europą a Kościołem, czy nawet chrześcijaństwem a islamem, ale pokazanie, że dominująca na naszym kontynencie kultura sama wytwarza mechanizm, który pogłębia istniejący kryzys.
Dla zilustrowania problemu aktualnym tekstem warto zajrzeć do ciekawego wywiadu jaki Adam Puchejda przeprowadził na łamach “Kultury Liberalnej” z Richardem Sennetem wybitnym lewicowym socjologiem amerykańskim i intelektualistą. Na pytanie Puchejdy o to, czy jest zaskoczony napastowaniem kobiet, jakie miało miejsce w noc sylwestrową na ulicach Kolonii, Sennet odpowiada w sposób bardzo charakterystyczny dla nowoczesnego uniwersalistycznego liberalizmu. Liberalizmu, który chce być przede wszystkim reprezentantem rozumu ucieleśnionego we władzy prawa - nie tyle we władzy politycznej, co właśnie władzy prawa: To nie jest właściwie postawione pytanie. Mamy do czynienia z przestępstwem. Problemem nie jest tu ani tożsamość kulturowa, ani nic podobnego. Źle się stało, że w imię błędnie rozumianej poprawności politycznej, chęci przeciwdziałania stereotypizacji grupy próbowano tę sprawę zatuszować. Ludzie, którzy odpowiadają za te napaści, powinni zostać ukarani. To, co się wydarzyło, jest godne potępienia, jest przestępstwem, a ludzi, którzy je popełnili, bez względu na to, kim są, należy traktować właśnie jak przestępców.
W pierwszym odruchu trudno się nie zgodzić z prawą postawą zaprezentowaną przez Senneta - przestępstwo jest przestępstwem, tuszowanie jest tuszowaniem. Należy docenić tę uczciwość. Problemem jest jednak to, że amerykański myśliciel nie odpowiada przecież wcale na pytanie jakie mu postawiono, ale od razu w swojej wypowiedzi zmierza do sedna, do miejsca, które chce osłonić, czyli do problemu tożsamości. Tożsamość jest bowiem swoistym sacrum ponowoczesnego liberalizmu. Po pierwsze, uznanie tożsamości jest warunkiem godności drugiego człowieka, po drugie narzędziem emancypacji od istniejącej - w przekonaniu liberałów - skłonności społeczeństw do tworzenia wykluczających hierarchii, po trzecie wreszcie uzasadnienia tożsamości pozostają w gruncie rzeczy sprawą prywatą - to znaczy, że nie podlegają osądowi publicznej racjonalności. Chyba, że podważają ze swojej natury jakieś elementy liberalnego mechanizmu społecznego, wtedy stają się przedmiotem piętnowania, immunizowania lub wykluczenia. Dzieje się tak z dwóch powodów - po pierwsze liberalizm ma ambicję bycia zasadą działania społecznego, po drugie nie znosi polityki i konfliktu politycznego, czym upodabnia się do innych ideologii nowoczesnych, takich jak choćby komunizm. Przykłady tego typu osądów wobec “innych” widzimy choćby na linii konfliktów pomiędzy chrześcijaństwem i liberalizmem. To pierwsze bowiem godność wywodzi z samej natury człowieka, nie upolitycznia jej, nie jest ona dla niego przedmiotem “walki o uznanie”, raczej oczekuje się dla niej prawnej ochrony. Liberałowie w praktyce nie uznają jednak żadnej godności, jeśli nie stoi za nią siła. Liberalizm rozpoznaje także, że katolicyzm nie jest po prostu tożsamością, ponieważ publicznie mówi o swoich uzasadnieniach, ale konkurencyjną propozycją ładu społecznego i moralnego.
Co zatem robi Sennet w tym krótkim cytacie, który przywołałem? Broni wolitywnego, a zatem w gruncie rzeczy irracjonalnego charakteru tożsamości. Za muzułmanami - bo do ich tożsamości przecież nieuchronnie zmierzamy - stoi siła. Jest to zarówno siła zawierająca się w ekspansywności ich kultury, a jeszcze bardziej siła polityczna największych państw europejskich (i nie tylko), które widzą jakiś interes w osłanianiu wytwarzanego przez liberalizm modelu tożsamości.
To specyficzne przekonanie, które można by nieco żartobliwie opisać parafrazą, że “o tożsamościach się nie dyskutuje”, a dodać “niektóre afirmuje”, swoje źródło ma w pewnym przesądzie kształtującym się przez setki lat i który zamyka się w słowie “religia”. Bez większego problemu każdy może przeprowadzić prostą kwerendę europejskich opiniotwórczych mediów by zobaczyć, że częściej dyskutuje się o “religii” niż chrześcijanach, czy muzułmanach. Jeszcze mocniej było to widoczne w dekadzie poprzedzającej arabską wiosnę, kiedy wiele mówiono o “odrodzeniu religii” i zwrocie postsekularnym. Przesąd o istnieniu “religii” mówi liberałom, że kategoria ta zawiera zespół niepowiązanych ze sobą przekonań moralnych, estetyczych czy poznawczych, które z zasady mają charakter irracjonalny, słabo powiązany i muszą pozostać zupełnie prywatne o ile nie są wstanie pełnić jakiejś funkcji w rzeczywistości świata liberalnego, a szerzej - nowoczesnego.
Sennet zatem konsekwentnie wypowiada się za utrzymaniem prywatnego charakteru tożsamości, a sądzić chce jedynie czyny, poddając je standardowi racjonalności publicznej będącej oczywiście efektem liberalnego konsensusu pomiędzy interesami i “politykami” tożsamościowymi poszczególnych grup. Zatem publiczna racjonalność jest jedynie zasłoną dla polityki, ale zasłoną, w którą się wierzy jak w “protestancki” płaszcz łaski osłaniający nasze grzechy niezależnie od ich przyczyn i naszego do nich stosunku czy w nie zaangażowania.
Do charakteru przesądu należy jednak jego nieracjonalny charakter. Czasem może to być racjonalność utracona, zagubiona w dziejach uzasadnień. Przesąd daje więc jakieś wyjaśnienie, ale także zasłania. Zatarta racjonalność przesądu sprawia, że jego użyteczność społeczna z czasem staje się coraz mniejsza mimo nieustannego negocjowania relacji do niego. Tak też jest z “religią”, którą w swoich konturach do dziś w oczach zwolenników modelu nowoczesnego pozostaje rzymskim katolicyzmem opisanym w specyficzny sposób przez pisarzy oświecenia - rozczłonkowanym intelektualnie, wyśmianym, estetycznym i wciąż potężnym, a zatem społecznie praktycznym, jeśli tylko poddanym władzy. Opis irracjonalizacji obrazu chrześcijaństwa wymagałby osobnego artykułu, ostatecznie jednak możemy się zgodzić, że to co kryje się pod słowem “religia” dotyczy w jakiś sposób chrześcijaństwa. Nie dotyczy jednak islamu.
Przesądne myślenie o “religii” doprowadziło jednak do zapoznania zarówno tego czym jest chrześcijaństwo i jaka kultura może z niego wynikać, jak i ignorancji na temat żywotności i dynamiki islamu oraz konsekwencji dla kultury jego narodów i jednostek. “Religia” jako jedna z tożsamości staje się pułapką, którą kultura europejska zastawia sama na siebie - skoro zostaje ona wykluczona z racjonalnego publicznego dyskursu nie może też być ona poddawana racjonalnej krytyce. Taki dyskurs byłby atakiem na to miękkie sedno, którego broni odruchowo - nawet nie atakowany - Sennet. Chodzi oczywiście o tożsamość, samą otulinę liberalnej godności i nowoczesnego “sensu życia” - tej mieszaniny romantycznego sentymentalizmu i brutalnej polityki, którą Hobbes oglądał za rewolucji Cromwella, zanim spisał Lewiatana. Taki model tożsamości czyni niemożliwym rozróżnienie religii (tożsamości) prawdziwych od fałszywych, a w konsekwencji jest nierozpoznaniem natury rzeczywistości i musi mieć swoje konsekwencje społeczne - zagrożenie ze strony ekspansywnych tożsamości opartych na radykalnej przemocy i ignorujących z zasady rozum.
Czym innym jest oczywiście szorstkie traktowanie chrześcijan, przesąd o “religii” skłania jego wyznawców do myślenia o chrześcijaństwie jako “wewnętrznym problemie”, którego przezwyciężanie na różnych poziomach od politycznego po psychologiczny trwa przez wszystkie wieki nowoczesne.
Poprzez ten prosty błąd intelektualny - niezdolności powiązania kształtu kultury, religii i racjonalności - liberalizm napędza islam dając mu narzędzia do walki politycznej poprzez emancypację tożsamości i ukrywanie jej uzasadnień.
Tomasz Rowiński
Felieton ukazał się na portalu pch24.pl
(1981), senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.