Komentarze
2022.11.13 15:52

Ku teologii sztuk plastycznych

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.plZ góry dziękujemy. 

 

Namysł nad zagadnieniem określanym terminem „teologia sztuki” jest zadaniem trudnym, niemalże karkołomnym. Przyczyna takiego stanu rzeczy – jak to zazwyczaj bywa – jest bardzo złożona. Co skutkuje tym, że niełatwo ową trudność zrozumieć (również autorowi niniejszego tekstu). Ale niewątpliwie warto wskazać kilka istotnych punktów, w nadziei, że będzie to przyczyną rozmów i dalszej refleksji.

Po pierwsze, Kościół rzymsko-katolicki, jako instytucja, niespecjalnie interesuje się sztukami plastycznymi, już bardzo dawno temu zrezygnował z roli nie tylko mecenasa, ale także i odbiorcy sztuki. Jedyną aktywnością jaka jeszcze pozostała jest wznoszenie nowych świątyń, co na „ludziach Kościoła” wymusza współpracę z architektami, czasem także i innymi artystami. Ale nawet w tym przypadku nader często widzimy, że inwestor rezygnuje z roli lidera projektu, nie określa charakteru budowli, z ogromna nieśmiałością pozostawiając inicjatywę w rękach projektantów. I, niestety, zdarza się, że akceptuje podejście czysto architektoniczne, nie będące aktem pobożności twórcy świątyni. W ten sposób sam Kościół przyczynia się do tego, że architektom zaczyna być wszystko jedno czy budują katedry, czy też banki.

Co gorsza, same parafie, bądź diecezje przyjmują rolę inwestora zastępczego i pragną się wykazać przed Inwestorem Generalnym przede wszystkim racjonalnym i ekonomicznym zarządzaniem finansami oraz odpowiednim nazwiskiem wykonawcy. Przy tym zapominają chyba, że ów Generalny Zleceniodawca akurat te aspekty uznaje za niespecjalnie istotne.

Sztuki plastyczne dla dużej części ludzi Kościoła nie są niczym więcej niż okolicznościową dekoracją, ewentualnie narzędziem propagandy. Zatem napisy, reprodukcje czy fotografie mogą, w ich oczach, spokojnie  zastępować arcydzieła malarstwa, czy rzeźby. W ich przekonaniu nie poziom estetyczny się liczy, lecz siła i dobitność przekazu.

Nie poprawia sytuacji fatalna wiedza i niskie zrozumienie sztuki - przede wszystkim współczesnej - pośród księży i wiernych. I nie chodzi o ogólnie złą znajomość kultury wyższej (i równie fatalne w niej uczestnictwo), ale także o zerwanie z tradycją. Patrząc na obrazy jesteśmy ślepi, nie rozumiemy podstawowych kodów przekazu, nie wiemy co i dlaczego jest na nich przedstawione, nie rozumiemy do jakich światów dzieła sztuki nas odsyłają. Co gorzej, ignorancja oraz charakterystyczne dla epoki internetu, cynizm i ironia, coraz częściej wiodą na manowce. Błędne, niekorygowane interpretacje stanowią nieraz podstawę duchowości. Z oczywistym skutkiem…

Mamy także do czynienia z autorami, którzy za „teologię sztuki” uważają pobożne, a na dodatek przeważnie amatorskie interpretacje dzieł sztuki. Efektem jest bardzo płytkie rozumienie tych dzieł i tworzenie tekstów nie mających nic wspólnego z teologią. Jest to o tyle niepokojące, że autorzy ci powinni dysponować metodologią pozwalającą na „teologiczne” podejście do otaczającej nas kultury.

Kolejnym problemem jest fakt, że duża część tekstów zdaje się być na stałe uzależniona od sporów ikonoklastycznych z Bizancjum i bez końca powtarzać argumenty sprzed tysiąca lat z okładem, zapominając że Kościół już dawno określił swój pozytywny stosunek do sztuk plastycznych. Takie nieustanne powtarzanie starych tez nie tylko, że nie wnosi nic nowego do problemu, ale także nie uwzględnia zmian jakie zachodzą w języku i kulturze.

Jednakże, choćby w literaturze polskiej, należy wskazać na książkę Izabeli Rutkowskiej Przez zasłonę ciała[i], która omija tę pułapkę i pozwala czytelnikowi na poznanie treści zawartych w obrazie Jezusa Miłosiernego bez powrotu do dawno przetartych ścieżek.

Innym przykładem takiego podejścia do sztuki religijnej, jest wydana w roku 2020 książka Romany Rupiewicz, Biblijne kody sacrum[ii],w której autorka odwołuje się do dawnej literatury, ale jedynie w celu ukazania zgodności swojej interpretacji nowoczesnego wystroju lubelskiej świątyni z nauczaniem Kościoła. Oczywiście nie są to teksty teologiczne sensu stricte, jednakże stanowią interesujący przykład (niezależnie od tego czy się z autorkami zgadzamy czy nie) podejścia do sztuki religijnej i prób jej wyjaśniania. Obie pozycje wskazują, że wśród ludzi zajmujących się sztuką i punktami styku pomiędzy nią a wiarą istnieje świadomość problemu.

Nieodmiennie zdumiewa fakt że „teologia sztuki” w zdecydowanej większości nie korzysta z najnowszych osiągnieć namysłu nad sztuką, nad obrazem i dziełem ludzkim. Z tego zdumienia najłatwiej dojść do wniosku, że literatura estetyczna, czy z zakresu historii sztuki, jest po prostu dużej części teologów najzwyczajniej obca.

A że jej znajomość może przyczyniać się do kreowania nowych myśli, jest na tyle oczywiste, że pozwolę sobie jedynie na wskazanie jednego przykładu. Sięgnięcie do filozofii Agambena[iii] stało się fundamentem rozważań na temat tak zwanej „teologii nagości” w dosyć słabej zresztą, książce Leo Steinberga[iv] na ten temat. Niezależnie od tego czy przyznamy tej akurat próbie większą czy mniejsza wartość (niżej podpisany przyznaje jej niezbyt wysoką ocenę), to nikt nie może zaprzeczyć, że właśnie sztuka stała się w tym przypadku początkiem poszukiwań nowego sposobu opowiadania o wierze i Bogu.

Niestety, bardzo często teologowie piszący o sztuce zazwyczaj chcą być poważni i poważani, tak że istnieje mała szansa, by zechcieli zrezygnować z dostojności archeologii i majestatu badaczy dziejów. Unikają nowoczesności i współczesności nie tylko z powodu ignorancji, lecz także z poczucia, że prawdziwie „sakralna” sztuka musi nosić znamię dawności, być czymś… historycznym. Fundamentem ich rozważań jest głębokie przekonanie, że sztuka sakralna koniecznie musi przedstawiać i dosłownie opisywać prawdy wiary. Zupełnie zapominają, że duża część wspaniałej literatury duchowej, poczynając od Pisma poczynając, jest jedynie powierzchniową próbą ukazania niewysławialnych przeżyć duchowych. Pytanie „co autor miał na myśli?” zubaża ów przekaz w sposób niewyobrażalny. Zapominamy bardzo często, że przekaz jest tylko sygnałem. Zaś czytelnik – a w przypadku sztuk plastycznych, widz - musi czasami podjąć się wysiłku nie tylko intelektualnego, a przede wszystkim duchowego, by dotrzeć do tego, co jest źródłem przekazu. Jakże często także zapominamy, że ten trud jest i powinien być, przede wszystkim udziałem twórców.

Skutkiem tego umyka nam fakt, że teologia sztuki rodzi się w obszarze pomiędzy trzema osobami: Bogiem, twórcą i widzem.

Jednak przyjęcie, że jedynie „ludzie Kościoła” są odpowiedzialni za owo rozejście się pomiędzy sztuką a wiarą, między artystą, a kapłanem, byłoby równoznaczne z zatrzymaniem się nie tyle w pół, co w ćwierć drogi.

Od czasów Odrodzenia pojawia się na kontynencie europejskim tendencja do absolutyzacji pojęcia sztuki. Z jednej strony nadaje się jej przymioty rzeczywistości niemalże nieśmiertelnej – co jest interesującym rozwinięciem słynnej sentencji ars longa, vita brevis. Zaś z drugiej przypisuje się jej charakter bytu absolutnego, właściwe niezależnego od ludzkiej aktywności. Sama idea, że sztuka może się odrodzić, zawiera sugestię że może też umrzeć. Widzimy w niej przekonanie, że ludzka nieudolność może uśmiercić sztukę, a powrót do mistrzostwa ją do niego przywraca.

Będąc bytem (?) quasi absolutnym odnajduje się ona w poszczególnych epokach przyjmując rozmaite hipostazy, ale zawsze związane najwybitniejszymi geniuszami artystycznymi tego czasu. Jednocześnie przekonanie, że sztuka rozwija się coraz wspanialej i prawidła owego rozwoju są niepodważalne, stało się niemalże konsensusem.

Nie można nie zauważyć, że przekonanie owo było wzmacniane w okresach Oświecenia oraz Romantyzmu, umacniając rolę artysty jako twórcy niezależnego i kierowanego jedynie tchnieniem geniuszu – owego ducha sztuki uobecnionego w danej epoce. To przekonanie o niezależności sztuki i artysty stało się w czasach współczesnych dogmatem, doprowadzając wielu do przekonania, że nie obowiązują ich nie tylko prawidła twórcze, ale nawet prawo państwowe i moralność.

Oczywiście wielu czytelnikom tych słów ciśnie się na język termin „sekularyzacja”, i cieszy ich owa wspaniała emancypacja sztuki z okowów religii lub innych zasad. Jednakże zdaje się, że mamy do czynienia z odmiennym procesem, nie tyle chodzi o sekularyzację kultury, co tworzenie odmiennego systemu o charakterze quasi-religijnym, nawet jeżeli byśmy tego zjawiska nie nazywali po imieniu.

Mimo minorowego nastroju niniejszego tekstu można jednak stwierdzić, że sytuacja nie jest wcale taka zła. Nikt nie twierdzi, że sztuka jest istotnym elementem wsparcia dla wiary, a jednocześnie bardzo wielu artystów wciąż poszukuje odpowiedzi na najistotniejsze pytania duchowe w przekazie Objawienia. Co oznacza, że obie drogi, zarówno wiary jak i sztuki bynajmniej nie rozeszły się ostatecznie. Można znaleźć szereg przykładów takich zbieżnych punktów.

Co więcej w namyśle teologicznym pojawiają się próby namysłu nad sztuką i jej miejscem w Bożym Planie Zbawienia. W gruncie rzeczy nie powinno to w żadnym przypadku dziwić, a jednocześnie stawia przed nami poważne wyzwanie. Sztuka związana z wiarą (a także ta niezwiązana) stanowi wielki dorobek ludzkości i nie powinna być przez nas pomijana w naszej relacji do Boga. Powtórzę: teologia sztuki rodzi się w obszarze pomiędzy tymi trzema osobami: Bogiem, twórcą i widzem. Widać to w tekstach najważniejszych autorów kościelnych XX i XXI wieku. Teksty Jana Pawła II, Józefa Ratzingera czy Hansa Ursa von Balthsara, że wymienię tylko trzy nazwiska z długiej listy, wyraźnie na to wskazują. Pomijanie tego zagadnienia będzie nas zubażać nie tylko intelektualnie, ale i duchowo.

Z drugiej strony należy pamiętać, że właśnie Objawienie stanowi wspaniałe źródło natchnienia. Zwracał na to uwagę Jan Paweł II w Liście do artystów z 1999 roku, pisząc:

„Piękno jest kluczem tajemnicy i wezwaniem transcendencji. Zachęca człowieka, aby poznał smak życia i umiał marzyć o przyszłości.”[v]

Z całą pewnością obecne czasy wielkich napięć i przemian powinny skutkować nasiloną pracą duchowa i intelektualną ludzi Kościoła. Sztuka jest jedną z dróg jakimi ludzie uzyskują dostęp do Mądrości Bożej. Co niewątpliwie powinno budzić w nas zaciekawienie oraz potrzebę namysłu nad relacją pomiędzy działalnością artystyczną a Objawieniem. To znów winno skutkować rozpoczęciem wędrówki ku teologii sztuk plastycznych…

Juliusz Gałkowski 

 

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

 

 

[i] Izabela Rutkowska, Przez zasłonę ciała. Symbolika ciała Jezusa w obrazie Bożego Miłosierdzia i w Dzienniczku św. Faustyny Kowalskiej, Teologia Polityczna, Warszawa 2022

[ii] Romana Rupiewicz, Biblijne kody sacrum w kościele św. Andrzeja Boboli w Lublinie, Neriton, Warszawa 2020.

[iii] Giorgio Agamben, Nagość, przeł. K. Żaboklicki, WAB, Warszawa 2010

[iv] Leo Steinberg, Seksualność Chrystusa. Zapomniany temat sztuki renesansowej, przeł. M. Salwa, Universitas, Kraków 2013

[v] Jan Paweł II, List do artystów, 16 


Juliusz Gałkowski

(1967) historyk sztuki, teolog, filozof, publicysta, bloger. Stały publicysta miesięczników: Egzorcysta i List. Współpracuje z portalami areopag21.pl, rebelya.pl, historykon.pl, teologia polityczna.pl. Ponadto pisuje w wielu innych miejscach. Mieszka w Warszawie.