Felietony
2019.03.04 19:27

Kto wychowuje? Szkoła czy dom?

Ostatnio rzucił mi się w oczy pewien internetowy mem. Wraca on - jak to z memami bywa - któryś już raz. Tekst ten, ponoć wywieszony przez pewnego nauczyciela, zawiera jego opinie na temat wychowania, z którymi to opiniami chciał zapoznać rodziców uczonych przez siebie dzieci.

W swoich wskazówkach nauczyciel ten strofuje rodziców. To wy powinniście, twierdzi, nauczyć dzieci magicznych słów potrzebnych w życiu, takich jak dziękuję, przepraszam i proszę. To rodzice powinni nauczyć dzieci zasad dobrego wychowania. To w domu trzeba nauczyć dbałości o swoje rzeczy i organizacji osobistego życia. A w szkole można nauczyć się języków obcych, matematyki, historii, geografii czy fizyki. Tekst kończy się taką puentą: "To wy, rodzice, macie wychowywać dzieci; naszym obowiązkiem jest kształcenie ich i wspieranie was w trudnej pracy".

Ten krótki tekst na tyle mnie zainteresował, że zacząłem sprawdzać jego pochodzenie. Kilka kliknięć w google’ach doprowadziło mnie do źródła. Manifest ten pochodzi najprawdopodobniej od szwedzkiego nauczyciela Paulo Gendry, który wywiesiwszy go w szkole spowodował nim niemałe oburzenie.

Można oczywiście spodziewać się jakiegoś podziału opinii wśród Czytelników na temat tej odezwy. Jedni będą skłonni przystać na zdanie nauczyciela, drudzy zaś dołączą do oburzonych rodziców. Warto jednak sobie uświadomić, że chodzi o zagadnienie, nad którym warto się dłużej zatrzymać. Na czym bowiem polega wychowanie człowieka? Jeśli podzielimy sobie zadania: ty masz nauczyć dziecko dobrego wychowania, a ja je nauczę matematyki, fizyki i geografii, to automatycznie musimy założyć, że istnieją jakieś metody dobrego wychowania i inne metody nauczenia go tychże przedmiotów.

Żyjemy w epoce redukcjonizmu i nastawienie inżynierskie zaczynamy łatwo przenosić na rzeczywistość rozwoju człowieka. Chcielibyśmy wychowywać dziecko trochę na tej zasadzie, na jakiej programuje się maszynę. A żeby robota nauczyć wykonywania pewnych zadań, należy po prostu wpisać mu od odpowiednie algorytmy, w których określimy, jakie po kolei czynności maszyna powinna wykonać.

Pomijając już fakt że umysł ludzki jest od maszyny nieskończenie bardziej złożony, trafiamy w tym miejscu na to, czego nie potrafił pojąć również Sokrates. Stwierdził on, że cnota równoznaczna jest z wiedzą, to znaczy, że znajomość sposobu postępowania uzdalnia jednocześnie człowieka do bycia wiernym raz przyjętym zasadom. A przecież znamy i sentencję Owidiusza, który swoim "meliora proboque deteriora sequor" wyraził to samo co i święty Paweł (Rz 7,15): "Nie rozumiem (...) tego, co czynię. Bo nie to czynię, co zamierzam, lecz to czynię, czego nienawidzę". Człowiek współczesny w swoim inżynierskim nastawieniu poszukiwałby być może jakiegoś miejsca, w którym duszy ludzkiej należałoby wdrukować pożądane oprogramowanie, by było skuteczne. Tradycja katolicka każe jednak poszukiwać źródeł naszej niespójności w grzechu pierworodnym, a jako lekarstwo wskazywać usprawnienie woli poprzez kształtowanie cnót.

Rodziny oczywiście w kształtowaniu tych cnót nic nie zastąpi. Jednak trzeba zdawać sobie sprawę, co dla prawidłowego jej działania jest potrzebne. Obok innych czynników, niezbędne są dwa. Pierwszy to ukształtowane cnoty samych wychowawców, czyli w pierwszym rzędzie rodziców, a po drugie - czas na przebywanie dziecka z tymi, którzy mają kształtować jego charakter. Tu niestety rewolucja postnowoczesna poczyniła spustoszenia największe, bo - i jest to niezwykłym paradoksem - człowiek dla rodziny czasu ma coraz mniej. Im więcej czynności za nas wykonują rozmaite maszyny, tym mniej mamy czasu, by ze sobą rozmawiać, spacerować, wspólnie coś przedsięwziąć, czy nawet czytać lub śpiewać.

Życie nie znosi próżni. Młody człowiek nabywa cnót, ale i wad, a także rozmaitych umiejętności nie tylko od rodziców. Zawsze zresztą tak było. Wychowanie jest niezmiernie skomplikowanym systemem oddziaływania najbliższego środowiska na młodego człowieka. Wychowują nie tylko rodzice. Wychowują i brat, i siostra, i dziadek, i babcia, czasem również wuj czy ciotka, zdarza się że sąsiad albo przyjaciel rodziny. Wychowuje więc i nauczyciel, i katecheta, i proboszcz i całe środowisko. Człowiek jest istotą społeczną i w społeczności funkcjonuje, w społeczności się wychowuje. Podkreślali to klasycy myśli pedagogicznej, tacy jak Woroniecki i Bednarski.

Dlatego też szkoła może mieć zarówno zbawienny jak i destrukcyjny wpływ na wychowanie, nie tylko na kształcenie naszych dzieci. Trzeba na to zwracać uwagę  przy wyborze szkoły, trzeba też pamiętać, że trudno się ustrzec przed ujemnym, demoralizującym wpływem środowiska szkolnego. Każdy rok spędzony w środowisku domowym może być dla dziecka źródłem dodatkowej siły w przeciwstawianiu się tym tendencjom.

Czy zatem ten szwedzki nauczyciel nie miał racji? W próbie odpowiedzi będę jednak przekorny. A może właśnie chciał zwrócić uwagę, że gdy posyłasz do szkoły dziecko, którego wychowaniu nie poświęciłeś dość czasu i wysiłku, wywierasz negatywny wpływ na wychowanie innych dzieci? Pomyślałeś o tym? I co teraz?

Michał Jędryka

 

----- 

Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.

Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)

Wesprzyj "Christianitas"

-----


Michał Jędryka

(1965), z wykształcenia fizyk. Był nauczycielem, dziennikarzem radiowym i publicystą niezależnym. Jest ojcem czwórki dzieci. Mieszka w Bydgoszczy.