Podyskutuj o tym artykule na FB
Czasem coś się do człowieka przyczepi. A mi właśnie chodzi od kilku dni po głowie taki bon mot: „Kościół powinien bardziej słuchać wiernych”. Jakże to słusznie i szlachetnie brzmi, czyż nie? Ale robal rozsądku (typ cyniczny i złośliwy w swojej trzeźwości) mówi mi: Zaraz, zaraz, ty też jesteś ten wierny, nie? No i tego Kościoła też jesteś częścią, prawda? Ty, twoja żona, rodzice, przyjaciele, znajomi itd. I w zasadzie to ani ty, ani znakomita większość twojego środowiska tak by tego nie ujęła. Kościół powinien – albo nie, to za słabe, raczej musi, bo inaczej będzie pozbawiony swojego raison d'être – oddawać chwałę Bogu, głosić (całą) Ewangelię, udzielać środków zbawienia tym, którzy chcą być zbawieni i służyć wszelkim ubogim tego świata (co wcale nie oznacza wyłącznie biedy materialnej). To kto to jest ten Kościół, co to ma bardziej słuchać wiernych i co to za wierni powinni być bardziej przez niego słuchani?
Jak sobie o tym pomyślę, to wychodzi mi, że ten bon mot, co mi się po głowie plącze, to łabędzi śpiew pewnego typu eklezjologii. Takiej, w której Kościół jako całość to rodzaj klubu o dość restrykcyjnym regulaminie, znajdującym się pod apodyktyczną i arbitralnie sprawowaną kontrolą grupy decydentów, którzy w zasadzie są takim wewnętrznym kręgiem, Kościołem w sensie właściwym. No a ponieważ pewna grupa członków z jakiegoś powodu nie chcąc opuszczać klubu uważa regulamin za tak drakoński, że niemożliwy do zachowania i realizacji, wnoszą, aby owa wierchuszka wreszcie przyjęła ich punkt widzenia. Ale ponieważ to by głupio brzmiało, ubiera się to w okrągłe uogólnienia.
Wydaje mi się, że zasadniczo ludziom, którzy wierzą, przyjmują za swoją naukę Kościoła i starają się z pomocą łaski Bożej (bo tylko tak się da) nią żyć, nie przychodzi do głowy, aby formułować tego typu postulaty. Tymi więc, których Kościół (tzn. w tym wypadku owi decydenci, dzierżący rzekomo w łapach moc zmiany) ma bardziej słuchać, są ci, którzy z takiego czy innego powodu mają jakiś problem czy to z samą wiarą, czy to z przyjęciem nauki i wreszcie z życiem według niej. Aha, dobrze, tylko dlaczego właściwie miałby ich bardziej słuchać? No…, żeby w końcu zmienił ten restrykcyjny regulamin, przecież to właśnie on odpowiada za to, że wierni („”) już nie mogą w tym klubie wytrzymać. A jak już zacznie ich wysłuchiwać, iść za ich pragnieniami, postulatami, imperatywami („Kościół musi odejść od etyki zakazów” itp.), to co prawda ich sytuacja z wiarą i życiem się nie zmieni, ale za to będą się wreszcie dobrze w Kościele czuli, a to przecież o to chodzi, żeby się generalnie dobrze czuć… Jak to?... Nie o to?
No właśnie nie bardzo. Tylko żeby to zrozumieć, trzeba najpierw bardziej posłuchać Kościoła.
Tomasz Dekert
(1979), mąż, ojciec, z wykształcenia religioznawca, z zawodu wykładowca, członek redakcji "Christianitas", współpracownik Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.