Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.
Pasierb. Ksiądz. Pamiętam jak te dwa słowa, przecież znaczeniowo samodzielne, złączyły się po raz pierwszy w mojej świadomości. Musiałem mieć lat 13 czy 14, a więc był rok 1979 lub najpóźniej 1980. Siedziałem w ławce w moim parafialnym kościele na Tamce - nagle podeszła do mnie z boku starsza pani i zapytała: czy to tu odprawia ksiądz Pasierb? Mój młody umysł przez chwilę zatrzymał się pod wrażeniem spotkania dwóch słów - z którego w wyobraźni powstał obraz połączenia jakiejś świętości i jakiegoś braku, jakiejś posługi i jakiegoś osobistego dramatu. Tylko przez chwilkę. "Nie wiem" - odpowiedziałem pytającej, czując jak odjęty zostaje ode mnie nimb potencjalnego źródła ważnej informacji.
Ale to nie był koniec. Jakiś czas potem obchodziłem powiślańskie kamienice, sporządzając listę mieszkańców, którzy "chcieliby przyjąć księdza po kolędzie". Stukałem do mnóstwa drzwi, w domach bardzo różnie usytuowanych w stratyfikacji społecznej, ekonomicznej, statusowej. Czasami mi drzwi po prostu nie otwierano, lecz rzadko, na ogół ludzie wszelkich stanów otwierali chętnie i z wdzięcznością przyjmowali wiadomość o terminie kolędy (czuło się wielką nadzieję związaną ze świeżutkim pontyfikatem Jana Pawła II). Dużo by opowiadać. I otóż któregoś dnia w którejś z kamienic w okolicach Dobrej stukałem do kolejnych szarych drzwi mieszkania. Otworzył mi mężczyzna w czymś w rodzaju kraciastej bonżurki (choć powiedziałbym na to raczej: bluza). Wyrecytowałem swoje pytanie. Okrągła, na pozór grubo rysowana twarz łysawego mężczyzny zdawała się poruszać jakimś tajonym śmiechem, lecz do mnie dotarł jedynie życzliwy uśmiech. Gest zaproszenia do środka. "Proszę mi teraz wszystko powiedzieć dokładnie". Wszedłem i w przedpokoju powiedziałem, że kolęda, że ksiądz Franciszek, że tego i tego dnia. "Oczywiście! - odrzekł gospodarz mieszkania. - Oczywiście, że przyjmę. Proszę zapisać". Do widzenia, odfajkowałem, wyszedłem. "Ciekawe co to za dziwny i miły pan?"
A potem w zakrystii naszej parafii św. Teresy trafiłem na tego samego pana - lecz był w sutannie. Stał i rozmawiał z księdzem Franciszkiem. Zwrócili uwagę na mnie. "Jak wiesz, zostałem już zapisany na kolędę". Franciszek uśmiechnął się z nim razem. "Kto to był, Wujku?". "Aaaa, to ksiądz Pasierb, wspominał o Twojej wizycie". Hmm, czyżbym spisując listę lokatorów, jednak zapomniał jak łączą się słowa"Pasierb " i "Ksiądz"?
Ale to nie był koniec. Co prawda nie przypominam sobie, żebym już więcej spotkał się oko w oko z tym tak zabawnie poznanym niezwykłym człowiekiem [choć jeszcze w latach 90. spotkała go moja żona, wówczas asystentka Pasierbowego ucznia, ks. Kobielusa], ale przecież co jakiś czas o nim przy mnie i do mnie się mówiło. Głównie w związku z jego esejami. Ale razu pewnego - to już w stanie wojennym, czas Pasierbowego "Słowo i sól" - jedna czcigodna dama, moja sąsiadka i grande dame polskiej opozycji niepodległościowej, zmrużywszy oczy na nazwisko Pasierba (czy to w udanym zawstydzeniu, czy raczej w poczuciu koncesji na niezręczną tajemnicę) rzekła mi nieco protekcjonalnie: "No cóż, byłoby o nim do powiedzenia coś, czego nie mówi się chłopcom w Twoim wieku". Aha! Była to jedna z lekcji owego języka ezopowego, którym w Kościele z jednej strony ostrzega(ło) się przed "niebezpiecznym osobnikiem", a z drugiej zostawia odbiorcę komunikatu z niczym. Uśmiechy załączone zwykle dosyłały sugestię, iż ów osobnik wpadł w sidła de sexto. Gdyby to było na dodatek contra naturam, dodano by niewerbalne sygnały ostrzegawcze większej mocy. Lecz moja rozmówczyni pozostała tajemniczą Pytią - w sprawach, o których "nie mówi się chłopcom w moim wieku".
I tak to wróciło innym oknem wrażenie, które powstało na samym początku naszej "znajomości": połączenie misji i rany. Tak mi się złączyły owe dwa słowa: Ksiądz Pasierb.
Nigdy nie wnikałem. A potem ta tajemnica niewymowna znikła, rozeszła się. Dzisiaj chyba nie ma po niej już śladu, skoro sypały się potem honory i wyróżnienia, także od tych, którzy mieli trzymać w niełasce Pasierba , jak kiedyś Oktawian Owidiusza. Zwyciężyła dobra pamięć i jej znaki. Może więc nigdy nie było to, co miało być?
I po co się tym masz zajmować, chłopcze już wyrośnięty? Dwa słowa "ksiądz Pasierb" nie to znaczą - lecz niosą dla nas wszystkich inne skojarzenia.
Jakież to pióro! Kiedy czytałem po trosze jego szkice - nie te najważniejsze dla niego, ale dające próbkę umiejętności zamknięcia w sformułowaniu mnóstwa treści - nieraz myślałem, że to był geniusz także w obserwowaniu życia Kościoła. Mam na świeżo w pamięci np. jego relację z Mszy koronacyjnej Pawła VI (Znak , 1963) - relację jarzącą się równocześnie spostrzegawczością, żarliwością i humorem eklezjastycznym. Perełka. Drobina z jego dorobku.
Ba! Ale dla mnie ten niezwykły umysł o giętkim języku to okrągła twarz łysawego pana w kraciastej bluzie. Twarz kryjąca w sobie coś, coś jak figiel, co do mnie dociera jako życzliwy uśmiech. Właściwie to nie wiem czy kiedy przyjdzie znów na to czas, nie zapytam gdzieś kogoś po prostu: przepraszam, czy tu odprawia ksiądz Pasierb? Przez czystą krotochwilę.
Paweł Milcarek
Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.