Wspomnienia
2025.10.07 18:28

Ksiądz Jerzy

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.

 

Księdza Jerzego, w jego wielkich dniach - gdy od pierwszych niedziel stanu wojennego odprawiał na Żoliborzu Mszę za ojczyznę - nie doceniłem i nie uszanowałem.

Powód był prosty: działania księdza zlały mi się zupełnie z rzeczami, które rozpoznawałem jako gorszącą maskaradę, nieprawdę, nadużycie symboli, które jeszcze dużo znaczą. Byłem więc wśród naprawdę nielicznych niezadowolonych z tego, że z ambon przemawiają czasami zamiast księży ludzie tacy jak Michnik, a wzruszenie i poparcie tłumu w kościołach kupują sobie wczorajsi ateusze i libertyni nie przez solidne nawrócenie, lecz przez przywdzianie płaszcza wieszczów wolności. Jakże wtedy łatwo szły im recytacje "Tylko pod tym krzyżem, tylko pod tym znakiem"!

Inaczej mówiąc, był wtedy ks. Popiełuszko dla mnie jakby jednym z tych księży spiskujących, gorących i naiwnych w relacji z powstańczymi "czerwonymi" - o których w swoich pamiętnikach pisał arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński. A moim bohaterem byli Feliński - i Wyszyński - a nie "księża spiskujący".

Takie zdanie o Księdzu Jerzym miałem bardzo długo. Nie tylko dlatego że "było coś na rzeczy". Także dlatego że jego pracę duszpasterską znałem tylko na odległość. Zresztą zapewne gdybym się zbliżył i zobaczył specyficzną atmosferę "Mszy patriotycznych", byłoby tylko gorzej. Natomiast także ta atmosfera, jej swoista teatralność i emocjonalność nie była sercem sprawy. Tym sercem były - ludzkie nawrócenia, przemiany wśród tych tłumów. Tego nie zobaczyłem, nie dojrzałem, nie doceniłem. Dlatego miałem ks. Popiełuszkę za kapłana rozgorączkowanego i bardziej ulegającego emocjom niż posługującego tym co ksiądz ma najważniejszego dla ludzi, nadprzyrodzoną wiarą i sakramentami.

A tam była ta Warszawa i Polska spłakana lub gorzej, zamknięta w bólu, lecz szukająca. Jej symbolem stała się zdjęciowo matka zamordowanego Grzegorza Przemyka - ale tak naprawdę ci ludzie nie byli tak malowniczy. Byli przecież dokładnie tą "polską czernią", której na czas zaczęła się bać "Gazeta Wyborcza".

Ale ja się nią zgorszyłem wcześniej, z innych powodów. Miałem swoją rację. Nie miałem racji głębszego wejrzenia.

A samego Księdza Jerzego spotkałem tylko jeden raz. Było to na wiosnę 1983 roku. Zbliżała się pielgrzymka Jana Pawła II, ta uniemożliwiona wcześniej przez stan wojenny. Tak się złożyło - trzeba to będzie opowiedzieć innym razem - że byłem wtedy organizatorem udziału harcerek i harcerzy "Czarnej Jedynki" w obsłudze tej pielgrzymki. W przypadku harcerzy było dość łatwo (spisałem listę ochotników, zebrałem zdjęcia legitymacyjne, złożyłem listę w Kurii, dostałem w zamian instrukcje oraz identyfikatory). Ale z harcerkami zrobił się kłopot: prałat Bijak powiedział mi w Kurii, że to trzeba rozmawiać z księdzem Karolakiem w Ząbkach - a ten, kontaktowy, co prawda rządził kościelną służbą porządkową, ale nie służbami medycznymi. "A druhny mogłyby wspomagać służby medyczne - ale tu rządzi ksiądz Popiełuszko. Więc musisz, druhu, jechać do niego".

No więc pojechałem, do Świętego Stanisława Kostki. Wszedłem na teren parafii, z teczką list harcerek pod pachą - i wyczaiłem gdzie jest ów słynny Ksiądz Jerzy. Odczekałem. W końcu wyszedł z którychś drzwi i szedł - mam w pamięci, że przez jakieś podwórze - gdzieś do innych drzwi. Podszedłem do niego, przywitałem się i zacząłem mówić z czym przyjeżdżam. Nie był kontaktowy, raczej obojętnie spojrzał na pokazywane listy harcerek. "Nie ma potrzeby i możliwości włączenia ich do służby medycznej". Oddał mi teczke, pożegnał się i poszedł dalej. Tak się odbyło moje jedyne spotkanie z ks. Popiełuszką. Może kilkadziesiąt sekund, może minutę czy maksimum dwie. Nie ma za bardzo czego opowiadać.

Tym dość obcesowym zachowaniem słynnego kapłana się nie zgorszyłem, ale na pewno nie budowało w moich oczach jakiejś extra figury. Harcerki udało się innym sposobem włączyć do pracy, tyle że trochę na wariata, w biegu.

Moje zdanie o Księdzu i Mszach za ojczyznę nie zmieniało się. Gdy w lecie 1984 trafiłem w trakcie harcerskiego patrolu na plebanię w Zbąszynku, tamtejszy sympatyczny młody wikariusz zapytał mnie o wrażenia "z Kostki". Nie mogłem się podzielić wrażeniami, natomiast wyraziłem obawę, że dochodzi tam do niepotrzebnych przesad - to jednak mojego rozmówcę nie zbiło z pantałyku. Oświadczył mi radośnie i z dumą, że w najbliższą niedzielę "powie homilię po warszawsku". W sensie: jak ksiądz Popiełuszko.

Dalsze dzieje znamy wszyscy. Ksiądz został najpierw otoczony Urbanowską nienawiścią i był nadal nękany przez SB, a potem  uprowadzony i zamordowany. Dzień, w którym poszła wiadomość, że księdza porwano, zapamiętałem - wśród znajomych byliśmy zdania, że to element gry, prowokacja zakonspirowanej w strukturach siłowych komórki sowieckiej. A więc nie tyle sprawa Kiszczaka i Jaruzela, ile objaw ich niepanowania nad sytuacją. Nad sytuacją, której byli współtwórcami.

Dotąd nie wiemy na pewno jak było.

Wyglądało na to, że władze przestraszyły się możliwych skutków tej zbrodni - lecz ostatecznie balansowały między manifestacją "pełnego wyjaśnienia sprawy" a spłaceniem trybutu względem resortowych Piotrowskich, nienawidzących Kościoła i Solidaruchów. Wyszło więc w końcu, w procesie toruńskim, tak jakby i zamordowany był razem z mordercami na ławie oskarżonych.

Byłem w harcerskiej służbie porządkowej na pogrzebie męczennika. Pamiętam tamten dzień, tamten tłum.

Kult Księdza Jerzego był zaraz tak silny i spontaniczny jak wcześniej życie wokół jego Mszy za ojczyznę. Szedł jak ogień po ściernisku - ze słowami św. Pawła: "Zło dobrem zwyciężaj!" A za tymi słowami była przecież - jak na filmie z momentu ogłoszenia śmierci księdza wobec modlących się "u Kostki" - męka przełamywania się przy słowach "jako i my odpuszczamy naszym winowajcom" (dopiero za trzecim razem ludzie powtórzyli za księdzem Folejewskim te niepomijalne słowa modlitwy Pańskiej...).

Dzisiaj wiemy, że nazajutrz po śmierci Księdza Jerzego byli nawet tajni współpracownicy SB, którzy pod jej wrażeniem odrzucali dalszą kolaborację. Także wśród księżych współbraci męczennika.

Ja jeszcze długo byłem - z szacunkiem, ale z dystansem.

I nie pamiętam kiedy to zaczęło się zmieniać.

A potem daleko od Polski, w ukochanym Fontgombault ni stąd ni zowąd wręczono nam ceremonialnie dar w postaci relikwi ks. Popiełuszki. Poszły w ręce najstarszej córki, wtedy nastolatki - która trochę wcześniej miała niecodzienną okazję rozmowy z panią Marianną Popiełuszko.

A potem w którymś wydawnictwie poproszono mnie o zrobienie albumu o Księdzu Jerzym - koncepcja, tekst, wybór ilustracji. Mnóstwo czasu nad zdjęciami w archiwum u Św. Stanisława, nad tekstami w dokumentach i wspomnieniach. Wtedy nareszcie spotkałem się z nim po raz wtóry i inaczej. Zobaczyłem jego drogę.

Tak. Ale dopiero gdy całkiem niedawno we wspomnieniach Lecha Jęczmyka przeczytałem jego krótką osobistą opowieść o nawróceniu dzięki kontaktowi z Księdzem Jerzym - wtedy coś znalazło swój kres. I tak już zostało.

Błogosławiony Księże Jerzy, módl się za nami.

Paweł Milcarek

 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcia pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co więcej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

 


Paweł Milcarek

(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.