W trwającym sporze politycznym wokół strajku nauczycieli Kościół i jego katecheci zajęli stanowisko sprzyjające stronie rządowej. Tak przynajmniej musi być odebrany brak dołączenia nauczycieli religii do mobilizacji strajkowej, która nastąpiła wokół Związku Nauczycielstwa Polskiego. Nie chcę wnikać w to czy strajk jest słuszny czy nie - chodzi mi właśnie o odbiór tego stanowiska jaki ukształtował się już mediach, szczególnie w mediach społecznościowych. Zdjęcia księży i sióstr zakonnych pilnujących piszących egzaminy uczniów są niewybrednie komentowane w duchu politycznej krytyki. Klei się to wszystko z obrazem państwa klerykalnego, zdominowanego przez Kościół, ważnej części opozycyjnych narracji ostatnich miesięcy.
Jak dalekie od rzeczywistości są opowieści o rządach Kościoła w polskim życiu publicznym zauważy każdy kto zastanowi się choć chwilę, które z postulatów zgłaszanych przez katolików - nawet tych będących przedmiotem obietnic wyborczych - zostały spełnione. Albo przypomni sobie jak potraktowano protesty biskupów wobec demontażu Trybunału Konstytucyjnego czy w innych sprawach, w których nastąpiła niezgoda pomiędzy Kościołem a rządzącymi. Pisałem o tym choćby w tekście Filozofia publiczna radykalnej centroprawicy. Można powiedzieć, że tych protestów w ogóle nie potraktowano, zignorowano, a Kościół przyjął to wszystko z bezradnie pokornym milczeniem. Przestał też wracać do tematów zajęty w ostatnim czasie wewnętrznymi problemami. Wobec niewątpliwych korzyści jakie Kościół czerpie od świeckich instytucji na realizację swoich projektów - poczynając od remontów zabytkowych budowli - otrzymujemy obraz hierarchii katolickiej skorumpowanej przez władzę, niezdolnej do samodzielnego działania. Samodzielnego to znaczy opartego na jakimś suwerennym rozpoznaniu rzeczywistości społecznej, które to rozpoznanie publicznie się ogłasza a potem w zgodzie z nim działa. Może ktoś chciałby tłumaczać biskupów, że nie wchodzenie w drogę władzy to konieczność polityczna. Problem polega na tym, że poza nauką wiary, do której należy też katolicka nauka społeczna, a co za tym idzie, poza wiarygodnością intelektualną i duchową Kościół faktycznie nie ma żadnej siły. Jeśli ją roztrwania, pozostaje już tylko religijnym dodatkiem do takiej czy innej partii. Takie politykierstwo biskupów jest ewidentnie drogą na manowce. Zresztą, korumpowanie Kościoła, o którym tu mówimy, nie jest tylko domeną prawicy. Po prostu Kościół jest dziś dużą, ale słabą moralnie instytucją przechowującą wielkie skarby.
Na tym polega sedno problemu. To praktycznie antystrajkowe stanowisko Kościoła nie zostało poparte żadną zasadniczą deklaracją biskupów - choćby odnosząca się do odpowiedzialności za uczniów i ich egzaminy, która to odpowiedzialność - być może - powinna stać ponad interesem grupowym i konfliktem społecznym. Takie stanowisko deklarują liczni katoliccy czy prawicowi komentatorzy, jednak nie hierarchowie. To poważny błąd. Pogłębia on tylko wrażenie, szczególnie u osób popierających strajk i opozycję, że sprzeciw wobec akcji nauczycieli oraz zastraszanie katechetów, by nie porzucali stanowisk pracy, od początku ma tylko charakter pragmatycznej i interesownej uległości wobec rządzących. Być może tak nie jest, ale jeśli nie jest, to należałoby to publicznie ogłosić. Jednak biskupi zdają się unikać wszelkiej odpowiedzialności społecznej w tej sprawie. Można było ogłosić deklarację odpowiedzialności lub deklarację wolności i praw pracowniczych. Nie ogłoszono jednak nic, a Kościół jakby przycupnął licząc chyba, że nikt go nie zauważy w konfliktowej zawierusze. Oczywiście, efekt jaki uzyskano jest najgorszy z możliwych. Ta postawa może nie być Kościołowi zapomniana i stać się pretekstem dla przyszłej, czekającej Polskę, antypisowskiej rewolucji, by usunąć katechezę ze szkoły. Jasne stanowisko zadeklarowane przez biskupów stawiałoby Kościół w znacznie lepszej sytuacji - przynajmniej moralnie, bo ataki polityczne zapewne i tak by były, ale ich wymowa nie miałaby takiej siły jak dzieje się to teraz.
Do tego trzeba dodać dalece nieprzyjemną sytuację środowiskową w jakiej znaleźli się w wielu szkołach katecheci a szerzej szkoły katolickie. Może rzeczywiście trzeba było powołać się na prawo do strajku. Że jest to możliwe usłyszeliśmy od rzecznika kurii wrocławskiej, który po tym jak wszelkie praktyczne decyzje Kościoła w sprawie nieprzystąpienia do protestu już dawno zapadły, ogłosił prawo każdego pracownika do strajku. Trudno powstrzymać zażenowanie polityką kluczenia jaką uprawia polski Kościół. Biskupi powinni jasno powiedzieć: katecheci nie strajkują, bo nie godzi się podczas egzaminów. Albo: niech robią, co im sumienie podpowiada, są członkami grona pedagogicznego nie dla ozdoby. W innym wypadku sprzeciw wobec strajku wydaje się zwykłą nadgorliwością w stosunku do władzy - swoistym poddaństwem.
Tomasz Rowiński
-----
Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.
Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)
-----
(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.