Wydarzenia
2021.07.06 13:00

Koryfeusze indultu

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.

 

Koryfeusze indultu. Pamiętam, że ze dwadzieścia lat temu jeden z czołowych autorów pisma "Zawsze Wierni" (czy nie był nim Sławomir Cenckiewicz?) nazwał tak nas, czyli osoby zaangażowane w starania o dostępność liturgii tradycyjnej pod patronatem ordynariusza miejsca. Wówczas brzmiało to jak wyszukana inwektywa (coś jak "ekstrema Solidarności" czy "zachodnioniemieccy odwetowcy"), zwłaszcza że sami mówiliśmy chętniej o sobie jako członkach ruchu "Ecclesia Dei" (od nazwy dokumentu św. Jana Pawła II z 1988) - ale po latach nic z tego już nie wyczuwam, i zapewne nawet byłoby mi miło, gdyby znowu ktoś (prof. Cenckiewicz, z którym się w późniejszych latach poznaliśmy i polubiliśmy?) zatytułował właśnie tak raport historyka o tamtych ludziach i latach.

Żarty na bok. Skoro napisałem niedawno o księżach będących oparciem dla wiernych szukających pod koniec ubiegłego i na początku obecnego wieku dostępu do liturgii tradycyjnej w polskich diecezjach - myślę, że należałoby napisać coś o najbardziej aktywnych świeckich. Czyli o koryfeuszach indultu.

O niektórych już wspominałem. Nieprzypadkowo przewijało się kilkakrotnie nazwisko Marka Jurka - myślę, że osoby bodaj najbardziej zasłużonej dla inspirowania i realizowania starań o dostępność "starej Mszy" w Polsce. Zresztą, zważywszy mocno "ekumeniczne" stanowisko Marka - na tle podziałów w ruchu Tradycji po 1988 - miał on swój udział w polskim starcie obu środowisk tradycjonalistycznych: piusackiego i "indultowego" (chociaż przynależał następnie jedynie do tego ostatniego, w Poznaniu i Warszawie). Piszę o Marku, ale nie jako o jednostce, lecz jako o głowie rodziny - której obecności, aktywności, wrażliwości nie byłoby bez jego żony Izabeli. Ich dzieci były pierwszymi "indultowcami" w wieku dziecięcym i szkolnym.

Ze zrozumiałych względów najwięcej wiem o "koryfeuszach" warszawskich. Wspominałem o Wojciechu Środoniu, niezastąpionym opiekunie organizacyjnym środowiska Mszy tradycyjnej w Warszawie. Przewodził on grupie młodzieży akademickiej płci obojga - która mniej więcej w tym samym składzie była aktywna w wielu ośrodkach katolickich: i w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży (praktycznie kierowali KSMem w Archidiecezji Warszawskiej - aż ich twardą klerykalną ręką wyniszczył bp Piotr Jarecki, z powodów niezbyt jasnych), i w duszpasterstwie akademickim Św. Anny, i w utworzonej przez siebie grupie Biało-Czarnej warszawskiej pielgrzymki jasnogórskiej (aż musieli się przenieść do pielgrzymki akademickiej), i we własnej Lidze Św. Michała Archanioła. Było to grono zżyte, "do tańca i do różańca", nie dziwne, że wiązały się tam małżeństwa i ujawniały powołania zakonne.

Wojciech Środoń był trochę jak nasz "proboszcz" - nie tylko czuwał nad wszystkim co niezbędne dla przeprowadzenia celebracji, ale po prostu co tydzień przed Mszą wychodził między ławki z "ogłoszeniami parafialnymi", dotyczącymi różnych spraw organizacyjnych. Obok niego charakterystycznymi postaciami stawali się oczywiście ministranci, wszyscy w wieku studenckim. Paweł Kwaśniak, Filip Łajszczak, Adrian Fijewski, Rafał Mańka, potem Piotr Golański, a przez czas dłuższy także Michał Barcikowski (który doszedł do dużej sprawności ceremoniarskiej, tak że sam nauczył odprawiać "po staremu" niejednego kapłana). Krążył też Michał Pełka, czasami zajęty rozmaitymi pasjami i próbami na drogach polskich i zagranicznych. Wspominałem już gdzie indziej o prowadzeniu śpiewów przez Adama Halamskiego - niemal od początku i niemal bez przerw. Nie można nie wspomnieć o naszym wieloletnim zakrystianinie Grzegorzu Piątkowskim, niezawodnym nie tylko w corocznym przygotowywaniu ogniska przed Wigilią Paschalną - każdy z bliżej zorientowanych powie, że to dzięki niemu, obecnemu "na zapleczu" nie trzeba było się martwić czy wszystko jest przygotowane.

Grupa warszawska miała dość mocny komponent filozoficzno-monastyczny - gdyż taki ton intelektualno-duchowy wnosiło kilka osób ze środowiska akademickiego Akademii Teologii Katolickiej (późniejszego UKSW). Ludzie ci - powiązani przyjaźniami również z okazji przynależności do szkoły "tomizmu konsekwentnego" prof. Mieczysława Gogacza - mieli za sobą kilkuletnie doświadczenie wspólnych prac nad kulturą średniowieczną, teologią życia wewnętrznego i oczywiście filozofią św. Tomasza. Tuż przed inauguracją Mszy warszawskiej doszło do tego odkrycie Reguły Św. Benedykta i życia mniszego we francuskim Fontgombault. Niektóre osoby - jak Lech Szyndler, Paweł Kula czy Agnieszka Brylska - łączyły zresztą aktywność w tym środowisku naukowo-koleżeńskim z zaangażowaniem we wspomniane wyżej środowisko młodzieżowe.

Jeszcze innym tonem dość powszechnym w środowisku warszawskim było połączenie przywiązania do liturgii tradycyjnej z przywiązaniem do sprawy cywilizacji chrześcijańskiej, christianitas. Część z nas miała za sobą fascynacje lekturami kontrrewolucyjnymi, konserwatywnymi, czasami też zainteresowanie ideami ruchu narodowego sprzed wojny i z emigracji, a także historią środowisk katolickich w PRL (tak było np. z Markiem Jurkiem, Pawłem Witaszkiem i ze mną, a także z Arturem Zawiszą, który w pewnym momencie przywędrował z Lublina). Istniał pewien związek sympatii lub po prostu zaangażowania w dotyczące tego prace ideowe i polityczne - co oznaczało wówczas takie czy inne związki z prawicą, choć nie zawsze tylko z ideowym konserwatyzmem i prawicą katolicką z ZChN, lecz i z prawicą konserwatywno-liberalną z UPR. Widoczna była też grupa młodych monarchistów z Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego z charakterystyczną postacią śp. Artura Górskiego.

Tak to wyglądało w Warszawie. Przed Warszawą był Poznań (już od 1993/94) - a tam z jednej strony kwitła aktywność "młodszych" (z działającymi wówczas w duecie Konradem Szymańskim i Filipem J. Libickim, redaktorami pierwszego polskiego tradi-magazynu "Nova et Vetera", ale też z aktywnymi w relacjach z Kurią Piotrem Tryjanowskim i Mariuszem Krzyszkowskim), a z drugiej działania i inspiracje "starszych" (jeśli tak określić łącznie osoby takie jak Marek Jurek, Bogdan Kiernicki i Marcin Libicki). Indultowy Poznań był od zawsze polityczny, a równocześnie o wiele lepiej osadzony w miejscowej instytucji kościelnej (co nie znaczy, że przez nią dobrze traktowany, o nie! Tyle że sprawnie szambrowali i antyszambrowali w swojej Kurii). Koryfeusze poznańscy szli drogą indultu i szacunku dla kościelnej legalności działań - ale inicjację tradycjonalistyczną zawdzięczali wpływowi Arcybiskupa Lefebvre'a, spotkaniu Bractwa Św. Piusa X na Zachodzie, lekturom Michaela Daviesa itp. Zresztą również i my w Warszawie w tym względzie mieliśmy podobnie - przynajmniej niektórzy, bo nie wszyscy - lecz poznaniacy mieli w sobie jakby znacznie więcej ducha "zalegalizowanego lefebryzmu", w tym i gotowości do emitowania mocnych oświadczeń sumarycznych o posoborowym stanie Kościoła (nie tylko prywatnie,ale też np. w "Nova et Vetera"). Trudno powiedzieć w jaki sposób wiązało się to z długotrwałymi kłopotami w relacjach z Kurią, ale łatwo im nie było. Po latach jeden z młodszych koryfeuszy, Jakub Pytel wylał swą gorycz, że jednak trzeba było iść od początku z Bractwem Św. Piusa X - widomy znak zmęczenia jakiego doświadczali koryfeusze na swej drodze.

Zanim pójdziemy dalej "w Polskę" z tym wspomnieniem ośrodków lokalnych, trzeba wspomnieć o powstającej tradi-sieci internetowej. Zaistniała już w połowie lat 90., a prekursorem był poznaniak Łukasz Bielecki i jego strona internetowa (tutaj można zobaczyć coś z tego jak wyglądała, całkiem całkiem w ówczesnych standardach "witryny internetowej"). Ale życie bujnych codziennych dyskusji znalazło sobie wówczas miejsce w formie tzw. list dyskusyjnych, funkcjonujących na zasadzie korespondencji e-mailowej. Gdy trafiłem do tej przestrzeni kontaktu, działały już dwie tradi-listy: Unam Sanctam (bardziej pod wpływem osób związanych z FSSPX) i Wierni Tradycji (zasadniczo "indultowa"). Z pierwszej zostałem szybko wykreślony przez bardzo do tego skorych młodych aktywistów piusackich (z powodu niezgody na integralne potępienie ekumenizmu!), za to na drugiej prowadziłem liczne i gorące dyskusje. Dyskusje między ówczesnymi tradsami raczej rzadko schodziły na szczegóły rubrycystyczne, natomiast obejmowały codziennie jakby całe spektrum Sumy Teologii oraz aktów całego Magisterium, połączone z analizami prawno-teologicznymi na temat możliwych sposobów kultywowania nadal liturgii i doktryny przeszłych wieków (w tym wciąż wznawiane spory o godziwość czy roztropność sakr biskupich w Econe 1988). Było to bardzo pouczające, dyskusje były raczej na wysokim poziomie, czasami ogromnie subtelne - co nie znaczy że pozbawione nerwu; raczej można powiedzieć, że były to nieustanne turnieje i pojedynki na śmierć i życie - tyle że zamiast szabel i pistoletów wyciągano coraz to nowe argumenty. Wszyscy też uczyliśmy się jak niezwykłym medium jest internet - jeden z kolegów wyznał mi, że po raz pierwszy doznał takiej pokusy bycia bezlitośnie złośliwym wobec adwersarza, ukrytego za nickiem… Formy i platformy tych dyskusji zmieniały się (po listach dyskusyjnych przyszły strony z możliwością komentowania, a także fora dyskusyjne), a problem nie ginął, tylko narastał. Pamiętam, że gdy pierwszy raz - na liście dyskusyjnej - ktoś napisał mi, że "nie puści płazem" jakiejś mojej frazy, myślałem, że czeka mnie… co najmniej pojedynek. Szybko nauczyliśmy się, że "to tylko słowa". Jednak dzieje tradycjonalistycznego internetu pozostają do opisania. A każdy taki opis będzie musiał uwzględnić pracę Włodka Operacza, twórcę pierwszej strony pisma Christianitas (1999), a potem własnej strony i forum dyskusyjnego Fidelitas.

I jeszcze słowo o tej obecności, która ostatecznie nie zaistniała: około roku 1997 tradi-środowisko było bardzo blisko ukształtowania jedynej gazety katolickiej w Polsce. Po nieudanej (z powodu nieporadności Episkopatu) próbie uruchomienia dziennika katolickiego pod redakcją Jacka Bartyzela, na samym początku lat 90., kilka lat później z inicjatywą wyszedł o. Tadeusz Rydzyk, twórca sukcesu Radia Maryja. Niewątpliwie dzięki kontaktowi z Markiem Jurkiem doszło do mianowania redaktora naczelnego powstającej gazety, w osobie Artura Zawiszy. Ten zaś sformował zespół, w którym nie zabrakło aktywnych pisarsko czy dziennikarsko osób z ośrodków indultowych, włącznie z ich niektórymi koryfeuszami. Pamiętam i zebrania redakcji, i swoje namysły (przygotowałem projekt weekendowego działu formacji religijnej). Zespół Zawiszy odbył staż, zaczął wydawać gazetę "na sucho" - w redakcji "Naszego Dziennika" w Rembertowie przy komputerach siedział niejeden tradycjonalista… Ale na kilka tygodni przed startem ojciec Dyrektor nagle pozbył się naczelnego, którego wcześniej hołubił… Zgodnie ze stylem instytucji nijak nie można było dojść o co chodzi - pewne było jedynie to, że o. Rydzyk nie chciał już gazety z Zawiszą. Zespół się zbuntował i zastrajkował - ale "właściciel ma zawsze rację", więc musieliśmy się pogodzić z niezrozumiałą zmianą. Część osób z zespołu została w gazecie - która niedługo potem wystartowała, mając nominalnie jako szefa śp. Artura Górskiego (czyli też tradycjonalistę). Jednak była to już inna gazeta niż ta jaką obmyśliliśmy. 

Obok Poznania i Warszawy wcześnie zaistniał ośrodek celebracji na Górnym Śląsku. O ile się nie mylę, pierwsza próba indultu górnośląskiego (w Chorzowie, z celebransem ks. Stefanem Cichym, późniejszym biskupem, przewodniczącym komisji liturgicznej KEP) dość szybko się skończyła - co zresztą zaowocowało wytworzeniem się na Śląsku grupy osób związanych coraz mocniej z Bractwem Św. Piusa X (chyba taka była historia m.in. Ryszarda Mozgola, później dyrektora szkół "piusackich" w podwarszawskim Józefowie). Swoją specyficzną pozycję budował już wtedy Piotr J. Ochwał, prywatnie specjalista branży telekomunikacyjnej, znany jednak również jako bloger ścigający nadużycia liturgiczne - nie koryfeusz, ale wolny strzelec. Niemniej, także dzieje indultu na Górnym Śląsku miały swoje kontynuacje. Czuwał przy sprawie cały czas i robił co mógł tamtejszy duszpasterz, ks. Jarosław Steczkowski.

W roku 1999 wystartował ośrodek wrocławski - ze wsparciem i osobistym zaangażowaniem proboszcza parafii NMP na Piasku ks. Stanisława Pawlaczka. Przypadło więc środowisku wspaniałe miejsce celebry. To już dawne sprawy, ale dzięki podpowiedziom przypominam sobie, że czynny był tam przede wszystkim Paweł Wróblewski, wykonujący wszystkie te żmudne prace koryfeusza (potem odnalazł się jako prawosławny, czynny w debatach tego wyznania). Do zadań koryfeuszowskich dołączył niebawem Piotr Szukiel. Mnie natomiast indult wrocławski dość szybko skojarzył się z Tomaszem Dajczakiem, znanym z aktywności publicystycznej i popularyzatorskiej w internecie, w tym na forach dyskusyjnych. Zresztą wszystkie osoby z Wrocławia znałem wyłącznie z sieci, jako ktoś nie bywający w pięknej stolicy Dolnego Śląska. Dopiero z czasem poznałem (i też raczej w internecie) inne osoby aktywne z tamtego ośrodka, takie jak Ryszard Bartoszko i Paweł Beyga. Ta młoda ekipa była nie tylko amatorsko, ale i profesjonalnie przygotowana do tego, żeby zadbać o godny kształt liturgii, ze spojrzeniem historyka i teologa.

Kolejnym ośrodkiem był Kraków (start jakoś około roku 2000?). Tu koryfeuszem niewątpliwym był z początku Piotr Koc (wówczas oczywiście jeszcze katolik) - który opowiadał nam jak to kardynał Macharski nie tylko przyjął go osobiście, żeby porozmawiać o ustanowieniu stałej celebracji, ale i - w deszczu, z parasolem w ręce - udał się od razu do położonego na Rynku kościółka św. Wojciecha, żeby sprawdzić czy na początek się nada... Mieliśmy pootwierane buzie i szeroko rozwarte oczy, gdyż było to zachowanie biskupa, którego nigdzie indziej w Polsce nie zanotowano. Piotr Koc był dumny jak paw (ten od oczywiście krakowskich pawich piór!). Celebransem u nich był wtedy ks. dr hab. Jacek Urban, historyk Kościoła i znawca Katedry Wawelskiej. Kościółek św. Wojciecha - świetnie położony - był naprawdę malusieńki. Celebrowano też na Wawelu, przed krzyżem św. Jadwigi. Potem zmiany, zmiany, zmiany: w Krakowie zainstalowało się Bractwo Św. Piotra (oficjalnie, bo ks. Wojciech Grygiel był już wcześniej, na prawach studiującego) - pierwszy dom instytutu tradycyjnego w Polsce, w początkach wspierany finansowo przez koryfeuszy z innych ośrodków.

O ile się nie mylę, następny był Lublin (start w roku 2003). Tam już od dawna próbowano (Arek Robaczewski, Artur Zawisza i grupa Vademecum!) zorganizować stałą celebrację - ale miejscowy ordynariusz biskup Pylak (uchodzący za konserwatystę) to się zgadzał, to znowu zgodę wycofywał. W końcu zezwolenie przyszło od nowego ordynariusza, abp. Życińskiego. Dla mnie początkowo głównym kontaktem lubelskim był Jan Budzyński. Tamtejsi koryfeusze przykładali dużo starania do tego, by Msza tradycyjna nie była kojarzona z aktywnościami politycznymi. Niezmordowani i skrupulatni Państwo Myckowie (Jerzy i Agnieszka) koncentrowali się więc na wszystkim, co ściśle liturgiczne: ceremoniach, śpiewie, formach uczestnictwa wiernych. Redagowana przez nich strona Introibo zebrała w jednym miejscu dokumenty (Rzymu i KEPu), które precyzowały sposoby celebracji i uczestnictwa polecane w odniesieniu do Mszału 1962. Przez celebrowanie starej Mszy w Lublinie przewinęło się wielu księży - za to niezmiennie przez lata Jerzy Mycka dbał, by księży nie zabrakło, a Agnieszka Mycka - żeby Mszy nie brakowało żadnej części śpiewanej. I co prawda chyba każdy ośrodek ma w swych dziejach wielką mobilizację na rzecz ogłaszanej w całej Polsce jakiejś super-celebry (np. Mszy pontyfikalnej), ale to w Lublinie dbano bodaj najbardziej o uroczysty, najbardziej godny sposób celebrowania "zwykłej" Mszy niedzielnej (asysta, śpiew wszystkich propriów, uroczysta proklamacja czytań...). Napisałem: "bodaj najbardziej", ponieważ tak naprawdę nie wiem czy np. we Wrocławiu nie robili tego przynajmniej równie dobrze.

Był jeszcze oczywiście Rzeszów - ze Sławomirem Dronką i inż. Witoldem Dziedzicem (tego pierwszego miałem okazję poznać kilka lat wcześniej, chyba przy okazji pielgrzymki tradycjonalistów na Jasną Górę zaraz na początku XXI wieku). W roku 2007 (ale jeszcze w styczniu, czyli kilka miesięcy przed motu proprio Benedykta XVI) Rzeszowiacy otrzymali dekret swojego biskupa, erygujący Duszpasterstwo Tradycji Łacińskiej w Diecezji Rzeszowskiej, z ks. Krzysztofem Tyburowskim jako moderatorem. Nie dziwię się, że byli z tego bardzo dumni - co prawda nie byli pierwsi w ogóle, ale jako pierwsi otrzymali więcej niż zgodę na Mszę. Był to pierwszy przypadek instytucjonalizacji form kultywowania tradycji łacińskiej w strukturach polskich diecezji.

Zauważmy en passant relatywną słabość instytucjonalizacji polskiego międzydiecezjalnego "ruchu tradycji": wpatrując się we wzory zachodnie, podchodzono np. parokrotnie do tworzenia polskiego oddziału Międzynarodowej Federacji Una Voce (FIUV) - ale chyba dopiero w dobie Benedykta XVI próba ta rozwinęła się rzeczywiście i przyniosła owoce w postaci pomocy dla nowych środowisk i interwencji przy trudnościach. Ale to późniejsze czasy. Jedynymi udanymi formami jakiejś instytucjonalizacji było istnienie pism i ich redakcji (przy czym śmiem sądzić, że np. na progu nowego tysiąclecia nie miała tu konkurencji "Christianitas", pismo i strona internetowa).

Powinienem jeszcze koniecznie wspomnieć o Łodzi. Co prawda regularna celebracja Mszy trydenckiej przyszła tam późno (czy nie w 2005 roku?), ale starano się od lat i przez lata, z udziałem różnych osób z okolic KIKu (oczywiście Jacek Bartyzel!) i duszpasterstwa jezuitów. Wiem to, ponieważ od połowy lat 90. byłem w kontakcie ze śp. Tomkiem Piotrowiczem (psychiatrą), który był w sprawę zaangażowany głęboko. Mogę powiedzieć, że i dla mnie bywał wtedy przewodnikiem, a na pewno wspólnikiem. We wspomnieniu po śmierci Tomka w 2017 napisałem trochę i o tym:

W czasach gdy ja byłem tradycjonalistycznym nowicjuszem, Tomek był już bywalcem. Dzięki bytnościom we Francji znał różne osobistości środowiska, z okolic Bractwa Świętego Piotra. Bywał nie tylko uczestnikiem, ale i organizatorem. Zaangażowany w polską grupę Pielgrzymki Paryż-Chartres, redaktor pisma "Fides et Ratio", współorganizator pierwszych pobytów księży z Bractwa Św. Piotra w Polsce - tam gdzie mógł zabiegał o ukonkretnienie i pogłębienie naszych poszukiwań czy odkryć. (...) Tomek zabiegał latami o odprawianie Mszy "starej" w swoim mieście, Łodzi. Był w tym cierpliwy, uparty, wytrwały - lecz wciąż potykał się o obojętność władz kościelnych, czasami wrogość czy złośliwość tych, którzy czuli się mocni wobec naszych pokornych próśb. W końcu zbywano go niby-zgodami, równocześnie rzucając pod nogi kolejne kłody. Chyba nie zdawano sobie sprawy, że przecież posłuszeństwo i szacunek wobec ludzi reprezentujących Kościół były jego świadomym wyborem, a nie cierpianym musem.

To ostatnie zdanie mógłbym powtórzyć o wielu innych wymienianych tu "koryfeuszach indultu": to, że latami znosiliśmy humory różnych osób kościelnych oraz byliśmy gotowi być traktowani jak już naprawdę najbardziej w Kościele ostatni i podejrzani - nie wynikało z tego, że nie widzieliśmy innej drogi i że innej drogi nie było. Ależ nie. Był to konsekwentny wybór wynikający zarówno z pewnych głębszych przeświadczeń o Kościele, jak i ze związanego z nimi mądrego polskiego przysłowia o klasztorze i przeorze. Szliśmy tą drogą, ponieważ ją wybraliśmy - a inna rzecz, że w świetle naszej wiary i lojalności inaczej byśmy nie wybrali.

We wspomnieniu o Tomku napisałem jeszcze coś takiego, co czytam dzisiaj jak przesłanie i natchnienie dla wszystkich, dawnych i obecnych "koryfeuszy indultu":

Piszę tu głównie o zaangażowaniu Tomka na rzecz "starej liturgii" - ale trzeba pamiętać, że ta umiłowana lex orandi była u niego nieodłączna od lex credendi - i od lex vivendi. ... [Tomek] był katolikiem czynnym, świadomym, wiernym, zazdrosnym o pierwszeństwo spraw dusz. Tym samym człowiekiem w życiu osobistym, rodzinnym, zawodowym i społecznym.

W roku 2004 na spotkaniu Christianitas w Tuchowie - po zwyczajowych opowieściach "koryfeuszy" z różnych środowisk - podzieliłem się nadzieją, że przyjdą czasy, iż nie będę znał wszystkich miejsc celebracji i osób za nie odpowiedzialnych oraz celebransów. No cóż, takie czasy przyszły już ładne parę lat temu, na pewno przełomem był rok 2007 i motu proprio Summorum Pontificum. Niech więc wybaczą i ci, których nie wspomniałem - gdyż nie miałem już okazji poznać, a nawet i ci, których zakryło teraz przede mną kruszenie się wspomnień w ludzkiej pamięci.

Wy wszyscy drodzy i szanowni, dzisiaj możemy powiedzieć: tamta praca nie była bezowocna. Warto było.

Pawel Milcarek

 

Zobacz też:

Księża z naszej drogi

Jubileusz Mszy warszawskiej

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.


Paweł Milcarek

(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.