Polemiki
2019.03.21 19:01

Katolik wobec "Karty LGBT+"

Jerzy Sosnowski czuje się „zażenowany”, że o „prostych kwestiach” związanych z podpisanym niedawno przez Rafała Trzaskowskiego dokumentem „musi biskupów pouczać prosty katolicki publicysta”. Publicystą tym jest sam Sosnowski, który takie pouczenie sformułował we wpisie na swojej stronie, a następnie – jak sam zaznaczył w postscriptum – przesłał je Kurii Warszawskiej oraz do Gabinetu Prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy. Polemika między prostymi katolickimi publicystami nie jest niczym żenującym, więc mam nadzieję, że na swoje wystąpienie nie będę patrzył z takim uczuciem, jakie wobec swojego żywi Sosnowski.

Pouczenie, jakie Sosnowski skierował wobec biskupów obejmuje kilka punktów, w tym dygresję dotyczącą „prawicowych publicystów” zajmujących się kwestią „masturbacji” w wytycznych WHO – ta ostatnia kwestia nie jest związana bezpośrednio ze stanowiskiem kard. Nycza i bpa Kamińskiego, więc nie będę się nią zajmował. Swoją generalną pretensję Sosnowski formułuje w następujący sposób: „pozostając katolikiem (…) nie mogę mieć pretensji do biskupów, że trzymają się oficjalnej nauki naszego Kościoła. Mam pretensję o to, kiedy i jak to robią”. To ważne stwierdzenie. Wydaje mi się jednak, że z treści szczegółowych punktów, w których Sosnowski krytykuje biskupów, wynika raczej, że powinien wymagać on od nich głoszenia innej nauki. Wniosek ten prowadzi nas do sedna problemów, jakie ma część katolickich publicystów z Kościołem w tej sprawie. Zanim dojdziemy do tego sedna, pochylmy się jednak niżej nad tym, co pisze Sosnowski.

1. Sosnowski uważa, że z powodu istnienia symbolicznej i fizycznej przemocy wobec homoseksualistów biskupi powinni się powstrzymać od przypominania potępienia aktów homoseksualnych. „W kontekście tak ewidentnej porażki duszpasterskiej kolejne potępienie aktów homoseksualnych trąci małodusznością. Może byśmy (my, katolicy) najpierw skutecznie nauczyli się realnego szacunku dla bliźnich?”.

Właściwie nie wiadomo, dlaczego takie wynikanie miałoby zachodzić. Dlaczego nie przypominać o nauczaniu Kościoła dopóki nie rozwiąże się problemu przemocy wobec homoseksualistów? Dlaczego mycie nóg mamy przeciwstawiać myciu rąk? Myjmy ręce i nogi. Spróbujmy jednak życzliwiej zrekonstruować możliwe rozumowanie Sosnowskiego. Wydaje mi się, że jedynym możliwym założeniem takiego rozumowania jest przyjęcie, że katolickie potępienie aktów homoseksualnych ma związek z przemocą wobec homoseksualistów. Związek ten możemy dookreślić na dwa różne sposoby.

Pierwszy jest radykalny: kościelne potępienie aktów homoseksualnych jest wzywaniem do przemocy, tzn. uznanie aktu homoseksualnego za zły jest bezpośrednią i wystarczającą przesłanką działania polegającego na przemocy wobec homoseksualistów. Jeśli jednak tak jest, to trudno – moim zdaniem – dać prawo biskupom do wyznawania takiej nauki. A więc jednak Sosnowski miałby pretensję do biskupów, że wyznają naukę swojego Kościoła.

Drugi sposób jest mniej radykalny: teza o niemoralności aktów homoseksualnych jest prawdziwa, ale z powodów zewnętrznych (psychologicznych, społecznych) sprzyja przemocy, a więc nie powinna być eksponowana. Oczywiście istnieją sytuacje, w których wypowiedzenie prawdy nie jest potrzebne, a może prowadzić do złej reakcji osób zepsutych. Np. nieostrożne wypowiadanie się na temat czyjegoś żydowskiego pochodzenia w okupowanej przez Niemców Polsce. W takiej sytuacji związek między powiedzeniem prawdy a złym skutkiem jest jasny i łatwy do przewidzenia. Wtedy, czasem, lepiej milczeć. Trudno jednak uznać, że sytuacja debaty publicznej jest właśnie taka: nie możemy zakładać, że biskupi ponoszą jakąkolwiek odpowiedzialność, czy sprzyjają aktom przemocy, które ktoś, z powodu swojego zepsucia, może podjąć kierując się w swoim mniemaniu katolickim potępieniem aktów homoseksualnych. Tym bardziej, że biskupi zaczynają swoje wystąpienie od przypomnienia wymagań elementarnego szacunku. Traktujmy się poważnie: z tego, że ktoś może (jak określić takie prawdopodobieństwo?) wysnuć błędny wniosek z prawdziwego stwierdzenia nie wynika, że nie należy go wypowiedzieć. Związek między takim stwierdzeniem a ewentualnym niepożądanym, złym skutkiem jest tu zbyt odległy i trudny do ustalenia.

2. Zdaniem Sosnowskiego „realny szacunek dla bliźnich” jest tym, czego „tak naprawdę dotyczy karta LGBT+”. Otóż to jest bardzo wątpliwe „czego tak naprawdę” dotyczy ta karta i sądzę, że Jerzy Sosnowski nie potrafiłby tego przekonująco uzasadnić. Ludzkie działania celowe, takie jak podpisanie karty przez Rafała Trzaskowskiego, można opisywać na różne sposoby i wiele z nich będzie prawdziwych. Jeśli zabieram ze sklepu spożywczego towar bez płacenia, to nie jest przecież tak, że „tak naprawdę” zdobywam pożywienie. To też się dzieje, ale przecież zarazem „tak naprawdę” kradnę. Karta LGBT+ dotyczy, owszem, również „szacunku wobec bliźniego”. Ale zarazem znajdziemy w niej sformułowania o „tożsamości płciowej”, „homofobii”, homoseksualnym „byciu sobą”, „przestępstwach z nienawiści”, wspieraniu trzeciego sektora w działaniach na rzecz „społeczności LGBT+”, objęciu patronatem Parady Równości. Samo użycie tych sformułowań oraz złożenie takich deklaracji wykracza jak sądzę poza zwykłe „żądanie szacunku”, które podzielają też biskupi, a jest zarazem, a może właśnie „tak naprawdę”, uznaniem „orientacji homoseksualnej” za naturalny sposób realizacji ludzkiej potencjalności i równorzędny sposób życia. To już nie jest „okazanie szacunku”, ale forsowanie innej antropologii i rozwiązań instytucjonalnych mających ją promować. O tym, do czego „tak naprawdę” służy pojęcie „homofobii” pisałem tutaj. Przy okazji dyskusji po morderstwie Pawła Adamowicza przeprowadziłem też podobne rozważania o pojęciu „przestępstw z nienawiści”.

To bardzo ważny punkt, ponieważ większość „otwartych” albo „lewicowych” katolików wykazuje się daleko idącą naiwnością (albo ją udaje) w sprawach „pakietowego” przyjmowania rozwiązań „emancypacyjnych”. Nie potrafią oni zrozumieć, że „walka z przemocą” ze strony takich instytucji jak te przewidziane przez Kartę LGBT+ idzie zawsze w parze w pakiecie z forsowaniem określonej ideologii i antropologii. Nie rozumieją oni, że to samo jedno działanie ma różne aspekty i że negatywny charakter jednego z nich wystarczy, żeby opierać się całemu działaniu. Jest to tak dziwny brak zrozumienia, że skłania do wniosku, że katolicy ci mają inne zdanie na temat natury aktów homoseksualnych niż biskupi powtarzający naukę Kościoła.

3. Zdaniem Sosnowskiego dopóki Kościół nie poradzi sobie z pedofilią w szeregach kleru „nawet najszlachetniejszy przedstawiciel hierarchii nie ma (…) moralnego prawa do piętnowania mniejszych win swoich bliźnich”, czyli aktów homoseksualnych. Myślę, że to typowy przykład szantażu moralnego a zarazem zjawiska, które Piotr Kaznowski dawno temu nazwał „faryzeizem ducha”. Moralna czystość i ewangeliczna prawość jest tu warunkiem stawiania wymagań innym. Warto więc przypomnieć, że możliwość życia duchowego Kościoła opiera się na akceptacji smutnej dysproporcji między powołaniem do doskonałości głoszonym przez Kościół a grzechem jego członków. Wobec hierarchów tego Kościoła, o ile nauczają zdrowej nauki, nawet jeśli są zdeprawowani, obowiązuje to samo, co Jezus powiedział o faryzeuszach: „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie” (Mt 23, 3). Jeśli ktoś uważa inaczej, to nie zgadza się z katolicką nauką o działaniu łaski i misji nauczycielskiej w instytucjach Kościoła, które mogą być skuteczne mimo grzechów (nawet tak potwornych jak pedofilia) swoich członków. W kontekście ostatnich dyskusji związanych z rozliczaniem pedofilii w Kościele pisałem o tym tutaj.

4. Sosnowski zarzuca biskupom kłamstwo dotyczące roli, jaką „Karta LGBT+” za wytycznymi WHO przypisuje rodzinie w procesie wychowania seksualnego dzieci. Warto ten bardzo mocny zarzut przytoczyć in extenso: „biskupi solidaryzują się z wiernymi, zaniepokojonymi podpisaniem przez prezydenta Trzaskowskiego Karty LGBT+, kładąc szczególny nacisk na fakt, że w myśl treści tej Karty edukacja ma opierać się na wytycznych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), co – zważywszy, że w Karcie nie ma mowy o prawie rodziców do wychowywana dzieci – może oznaczać zakwestionowanie tego konstytucyjnego prawa”. Następnie Sosnowski wskazuje miejsca w wytycznych WHO, gdzie mówi się o rodzicach w wychowaniu seksualnym dzieci i konkluduje: „Zarzut, że dokument, powołujący się na wytyczne WHO w sprawie edukacji seksualnej, zmierza do odsunięcia rodziców od tej edukacji… jak nazwać, żeby było grzecznie? Jaki jest elegancki zamiennik «kłamstwa»?”.

Grubo. Może jednak warto spuścić trochę powietrza z tego bardzo napompowanego retorycznego balona. Biskupi wspominają o wytycznych WHO jeden raz. Trudno uznać to za „szczególny nacisk”. Poza tym, co Sosnowski sam chyba zauważa, biskupi zwracają uwagę, że o rodzinie milczy Karta LGBT+ a nie wytyczne WHO. Wniosek, który Sosnowski uznał za „kłamstwo” sformułowany jest dodatkowo w trybie warunkowym („może”). Spójrzmy na tekst biskupów: „Brak jakiejkolwiek wzmianki w omawianym dokumencie na temat roli rodziców - wobec których szkoła wraz ze wszystkimi obecnymi w niej elementami edukacji ma charakter służebny - może oznaczać, że «Deklaracja» jest sprzeczna z konstytucyjnym prawem rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami oraz z obowiązującym prawem oświatowym.”. Z tym zarzutem „kłamstwa” wobec biskupów jest jak z rewelacjami Radia Erewań: „Czy to prawda, że biskupi kłamią na temat wytycznych WHO? Prawda, ale nie na temat wytycznych WHO, tylko Karty LGBT+ i nie kłamią, tylko wyrażają zaniepokojenie możliwymi konsekwencjami”. To, że Karta LGBT+ odwołuje się do dokumentu WHO, który mówi różwnież o rodzicach, ale sama (Karta) o nich milczy, wcale nie musi oznaczać, że zakłada udział rodziców w tym procesie. Sosnowski oburza się tak, jakby było to oczywiste, a wcale oczywiste nie jest. Co więcej, wytyczne WHO w jednym miejscu wspominają możliwość wyrażania „życzeń i zastrzeżeń” rodziców wobec programu edukacji seksualnej, ale zasadniczo zakładają ich współpracę z założonym programem edukacji. Czy Karta LGBT+ i wytyczne WHO w ogóle przewidują realną możliwość całkowitej odmowy rodzin na to, żeby ich dzieci zetknęły się z programami „edukacyjnymi” wdrażanymi przez trzeci sektor i popieranymi oraz finansowanymi przez warszawski ratusz? Sądzę, że nie i sprzeciw taki jest możliwy tylko dzięki innym regulacjom, np. dotyczącym sposobu działania rady rodziców w szkole. A więc biskupi mają rację.

5. Jerzy Sosnowski uważa, że „jeśli ludzie pewnego typu narażeni są na wstręty [?– P.G.] ze strony większości, to przyjazne mieszkańcom miasto powinno zapewnić im osobne instytucje”. Zupełnie nie rozumiem dlaczego takie wynikanie miałoby zachodzić. Jeśli czyjeś dobra podstawowe są naruszane – naruszana jest jego nietykalność osobista – to zgłasza się to na policję. Osoby o skłonnościach homoseksualnych są zarazem normalnymi obywatelami i powinny korzystać z normalnych, powszechnych instytucji w zakresie uprawnień związanych z obywatelstwem (nie zaś specyficznych uprawnień dla homoseksualistów). Jeśli istytucje te nie chcą im w tym zakresie pomóc, to należy naprawić instytucje, a nie powoływać nowe, przeznaczone specjalnie dla homoseksualistów. Przy okazji tego zarzutu Sosnowski wraca do stwierdzenia, że w instytucjach przewidzianych przez „Kartę” (powołanie „latarników” wypatrujących przejawów dyskryminacji wśród nauczycieli, hostel dla ofiar homofobii, wspieranie akcji środowisk LGBT w miejskich instytucjach kultury) nie ma „nic niechrześcijańskiego”. O tym, dlaczego powołanie takich instytucji jest zarazem forsowaniem antropologii sprzecznej z antropologią katolicką mówiłem w punkcie 2.

Przypadek Jerzego Sosnowskiego jest symptomatyczny dla części katolickiej opinii publicznej. Rekonstrukcja jego zarzutów pokazuje, że w gruncie rzeczy zachowanie spójności przez Sosnowskiego jest możliwe jedynie przy przyjęciu przez niego innej doktryny moralnej niż ta wyznawana przez kard. Nycza i bpa Kamińskiego. Wszystkie te zarzuty dają się tak łatwo odeprzeć, że trudno zrozumieć, że jest jakaś inne źródło pretensji Sosnowskiego niż jego niezgoda na taką a nie inną naukę Kościoła w sprawie homoseksualizmu. A więc jednak, konsekwentnie, Sosnowski powinien domagać się nie zmiany sposobu wyrażania tej nauki, tylko zmiany samej nauki. Oczywiście, jak sądzę w dobrej wierze, tego nie zrobi. I jest to właśnie zjawisko dotyczące całej formacji katolickich publicystów, do której należy Sosnowski – podobną postawę znajdziemy wśród (nie wszystkich) publicystów „Tygodnika Powszechnego”, „Magazynu Kontakt” czy „Znaku” (choć nie wiem, czy ten ostatni jeszcze uważa się za pismo katolickie). Z jednej strony odmawiają otwartego zanegowania nauczania biskupów albo magisterium: nikt z nich publicznie nie zaneguje żadnego twierdzenia Magisterium w sprawach zasadniczych. Z drugiej strony całe długie rozważania służą powiedzeniu rzeczy, których konsekwencje, przy prostej rekonstrukcji, muszą już być sprzeczne z tym nauczaniem. Dopuszczam możliwość, że niektórzy z nich nie robią tego w dobrej wierze i nie wierzą, że ich stanowisko da się pogodzić z nauczaniem Kościoła. Takie osoby nie upominałyby się jedynie o „szacunek wobec homoseksualistów”, ale raczej cynicznie i z powodów strategicznych odmawiałyby publicznego negowania nauczania Kościoła, które prywatnie uważają za całkowicie błędne (nie sądzę, żeby to był przypadek Jerzego Sosnowskiego). Strategia ta polegałaby na lobbowaniu za skutkami niezogdnymi z nauczaniem Kościoła bez otwartego negowania tego nauczania. Takie otwarte negowanie wywołałoby niepożądany konflikt między środowiskiem publicystów a hierachią kościelną, co może być np. niekorzystne z powodu instytucjonalnego lub środowiskowego umocowania redakcji w strukturach katolickich. Sytuacja jest schizofreniczna i wygląda na przypadek „świadomość fałszywej”, ewentualnie, przy założeniu braku dobrej wiary, cyniczną rozgrywkę ideologiczną. Mówiąc dalej Marksem, mamy tutaj do czynienia z alienacją względem Kościoła, do którego skądinąd ktoś się chce przyznawać (ale nie w tych kontrowersyjnych punktach jego nauczania). Baza i nadbudowa, przynajmniej w pewnych punktach, się tu nie zgadza. Pozostaje pytanie jak długo sytuacja taka może trwać i ile szkód może ona przynieść tym środowiskom i ich czytelnikom?

Paweł Grad

 

----- 

Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.

Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)

Wesprzyj "Christianitas"

----- 


Paweł Grad

(1991), członek redakcji „Christianitas”, dr filozofii, adiunkt na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Autor książki O pojęciu tradycji. Studium krytyczne kultury pamięci (Warszawa 2017). Żonaty, mieszka w Warszawie.