Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.
Zacznijmy może od końcowego akapitu książki, w którym zbiera się esencja wcześniejszych, trwających przez prawie dwieście stron rozważań. Tak Chantal Delsol1 w Końcu świata chrześcijańskiego pisze o chrześcijanach, dokładnie o katolikach, a zatem i o sobie. „Prawdopodobnie lepiej byłoby, gdybyśmy stali się jedynie milczącymi świadkami, a ostatecznie tajnymi agentami Boga. Pomimo inwersji normatywnej i filozoficznej, zgodnie z zasadą palimpsestu, o której była mowa wyżej, chrześcijaństwo jest ciągle, na swój sposób, duchem opiekuńczym. Rezygnacja z cywilizacji chrześcijańskiej nie oznacza bolesnej ofiary. Doświadczenie naszych ojców daje nam pewność: naszym zadaniem nie jest tworzenie społeczeństw, gdzie «Ewangelia rządzi państwami», ale raczej, posługując się słowami Saint-Exupéry’ego, pójście «bardzo powoli w stronę źródła»”2.
Jest w tych słowach niewątpliwe nawiązanie do stanowiska, jakie w XX wieku sformułował inny francuski filozof, Jacques Maritain. Bezpośrednie – znany jest cytat tego myśliciela, w którym porównywał on misję katolika w świecie – swoją misję – do bycia „żebrakiem nieba w przebraniu człowieka światowego, agentem Króla Królów na terytoriach księcia tego świata, podejmującym osobiste ryzyka, jak ów kiplingowski kot, który chodzi własnymi drogami”3. Ale także intelektualne – Maritain, zarysowując w latach 30. XX wieku koncepcję tzw. humanizmu integralnego, sformułował program, wedle którego katolicy powinni, powiedzmy to w pewnym uproszczeniu, także w sprawach doczesnych, dążyć do tego, by ich głównym narzędziem oddziaływania stały się przede wszystkim tzw. środki ubogie, tzn. czysto duchowe, jak miłość, modlitwa czy cierpliwość. Środki te powinny zastąpić aktywną, polityczną promocję katolickich zasad, których implementacja, jak zawsze wierzyli chrześcijanie, doprowadziłaby do poprawy stanu spraw Boskich i ludzkich na tym świecie4.
„Nie tylko cele własne i nadnaturalne królestwa Bożego, ale cele doczesne cywilizacji chrześcijańskiej i chrześcijańskiego porządku społecznego – naprawdę społecznego – do budowania którego jesteśmy powołani, mogą być uzyskane tylko środkami chrześcijańskimi, to znaczy muszą te środki być słuszne, prawdziwe i zaprawione szczerym duchem miłości”5 – pisał przekonująco Maritain. Wątek ten następująco podsumował przed laty Jacek Grzybowski, autor wciąż wartej uwagi książki zatytułowanej Jacques Maritain i nowa cywilizacja chrześcijańska: „Dostrzeżenie specyfiki środków doczesnych ma dla Maritaina ogromne znaczenie w odniesieniu do pracy społecznej i politycznej, w której nowy ład chrześcijański powinien dać pierwszeństwo środkom ubogim – miłości, cierpliwości, odwadze i cnocie męstwa, która jest aktem wytrwałości, stałości w cierpieniu i pokonywaniu przeciwności w pracy nad sprawiedliwością, wolnością, pokojem i braterstwem”6.
Taka rekapitulacja myśli Maritaina, choć już na pierwszy rzut oka nie może być uznana za pełną chrześcijańską odpowiedź na problem polityczności, nie wydaje się jeszcze niepokojącą. Słusznie na przykład podkreśla rolę cnót w działaniu publicznym. Może dziwić nieco brak odniesienia do Boga, prawa Bożego czy choćby prawa naturalnego, a za to podkreślanie wolności i braterstwa, które kojarzą się z językiem rewolucji francuskiej. Z drugiej strony każdy cytat jest siłą rzeczy wyrwany nieco z kontekstu i podatny na nadinterpretacje. Problem z jednej strony chrześcijańskiej, a z drugiej demokratycznej utopii naszkicowanej przez Maritaina w latach 30. XX wieku, zbudowanej na założeniu, że ludźmi powszechnie kieruje dobra wola, ujawnia się w innym intelektualnym momencie. Widzimy ją tam, gdzie musi się ona skonfrontować z problemem zła. Dobrze, choć niestety afirmatywnie, problem ten opisał w roku 1937 Karol Górski, zauważając, że „środki biedne”, „słowa prawdy”, „słowa miłości”, a zatem cała koncepcja Maritaina opiera się „przede wszystkim na wierze w człowieka. Umysł ludzki jest tak zbudowany, że prawdzie oprzeć się nie może. Trzeba więc tę prawdę głosić wytrwale, uporczywie i z miłością”7. Przekonanie – dobrze oddające antropologię polityczną Maritaina – że umysł musi zawsze ulec prawdzie, brzmi już, w przeciwieństwie do podkreślania roli sprawności moralnych, niepokojąco. Pytanie, „a co, jeśli tak jednak nie jest?”, nie może tu nie paść. Rzeczywiście wobec zła Maritain, przyjmując zasadę „autonomii czynnika doczesnego wobec prerogatyw nadprzyrodzonych”8, ale kwestionując „środki bogate”, czyli oddziaływanie przez politykę, organizacje społeczne czy media, miał w zasadzie tylko odpowiedź paramistyczną. „Moc środków dobrowolnego cierpienia i cierpliwości stara się unicestwić zło, przyjmując i wyczerpując je w miłości, wchłaniając je w duszę, pod postacią dobrowolnie przyjętego bólu; gdy zło się tam zatrzyma, nie idzie dalej”9 – pisał filozof.
Maritain rzeczywiście zdawał się wierzyć, że do powstania nowej cywilizacji chrześcijańskiej wystarczy dobra wola ludzi różnych religii i poglądów. Wierzył, że wystarczy, by chrześcijanie, żyjąc pobożnie, włączali się w ruch powojennej polityki liberalno-demokratycznej i odgrywali w niej przede wszystkim rolę inspiratorów dobrych myśli, dających przy okazji religijną legitymizację nowemu ładowi. Ta specyficzna koncepcja „polityki duchowej” doprowadziła w praktyce do wycofania z życia publicznego przez partie chrześcijańsko-demokratyczne postulatów nie tylko wywodzących się z religii, ale i do rezygnacji ze wspierania prawnonaturalnych zasad życia społecznego. Szło to po kolei: rozwody, aborcja, instytucjonalizacja relacji homoseksualnych, czasem także eutanazja czy zwykła uczciwość. Ponieważ koncepcja środków ubogich zakładała, że nie trzeba oczekiwać szybkich efektów ich stosowania10, chrześcijańscy demokraci szybko przestali oczekiwać jakichkolwiek, pozytywnych z chrześcijańskiej perspektywy, efektów własnej działalności. Następnie zaś przyjęli, wobec jałowości swojej pracy, że oczekiwanymi efektami praktykowania środków ubogich są te, które w polityce osiąga strona laicka. Z czasem mistyczne środki ubogie zetlały w sercach polityków i pozostał cynizm zwykłej pragmatycznej i sekularnej polityki pod chrześcijańskim szyldem.
Można śmiało powiedzieć, że próba politycznej syntezy katolicyzmu z laicyzmem poniosła, z katolickiego punktu widzenia, całkowitą klęską. Zresztą ideowo koncepcja Maritaina, tak cenionego przez papieży, poczynając od Piusa XI, a kończąc na Pawle VI, przypominała potępioną w 1910 roku przez Piusa X akcję polityczną Marca Sangniera o nazwie „Sillon”11, w której także, ponad konieczność oporu przeciw laicyzmowi, stawiano idee liberalno-demokratyczne12. Partie chrześcijańsko-demokratyczne, działające przez dziesięciolecia w różnych krajach – szczególnie europejskich – w zaproponowanym przez Maritaina kluczu, do cna skompromitowały katolicką politykę. Głównie dlatego, że konsekwentnie w swojej praktyce działania publicznego dawały pierwszeństwo liberalnemu kompromisowi ponad zasadami i wartościami, które powinny pozostać nienegocjowalne13. Chodzi tu o sprawy, które nie tylko należą do rdzenia zmysłu i racjonalności katolickiej, ale także stanowią nienaruszalne ramy sprawiedliwych państw – ochrona życia, rodziny, sprawiedliwa płaca czy ochrona praw pracowniczych14.
Ostatecznie – na Zachodzie – w ciągu zaledwie kilku dekad rękami katolików i innych chrześcijan zbudowano cywilizację niemal całkowicie niechrześcijańską. Trudno zatem powiedzieć, o jakim „doświadczeniu naszych ojców” pisze Delsol w przywołanym cytacie. Zła polityka przyniosła złe owoce. Doświadczenie wskazuje raczej, że miejsca opuszczone przez katolików – tak właśnie stało się z polityką – zajmują cyniczne lub ideologiczne, a na pewno agresywnie nowoczesne substytuty religii, choćby w postaci coraz to nowych przebudzających się tożsamości. Paradoksalnie to krytykowany przez Delsol, za zideologizowanie i pochwałę przemocy, faszyzm, ta historycznie nieudana i flirtująca z agnostycyzmem próba podtrzymania witalności cywilizacji chrześcijańskiej okazała się bardziej zdolna do przeniesienia przez kolejne dziesięciolecia „wartości nienegocjowalnych” niż uduchowiony maritainizm. A o to przecież powinno chodzić w katolickiej polityce. To jest „doświadczenie naszych ojców”. Do tego doświadczenia należy także potępienie przez Papieża Piusa XI bliskiej Kościołowi europejskiej prawicy w postaci odrzucenia Action Française, odrzucenia cofniętego dopiero w roku 1939 przez Piusa XII. Kartę tych doświadczeń zamknęli Amerykanie w roku 1945, instalując w Europie liberalny porządek, w którym na prawicę praktycznie nie było już miejsca.
Nie przesądzając przyszłych losów włoskiej premier, to właśnie Giorgia Meloni, postfaszystka o skomplikowanej biografii, reprezentuje obecnie – A.D. 2023 – chrześcijańską opinię polityczną w Europie15. Trzeba dodać, że dla Delsol pojęcie faszyzmu jest znacznie szersze od obiegowo stosowanego zakresu. Dla francuskiej filozofki faszystami byli zarówno Charles Maurras16, jak i Henri Massis17. W Polsce zapewne do tego grona Delsol zaliczyłaby przedwojenne środowisko nawróconych narodowców z tygodnika „Prosto z Mostu”18, któremu szefował Stanisław Piasecki19, czy przedstawicieli Obozu Narodowo-Radykalnego20, jak Jan Mosdorf21, męczennik obozu oświęcimskiego, gdzie wbrew swoim wcześniejszym poglądom – w imię Ewangelii – pomagał Żydom.
Na naszych oczach jednak, o dziwo, koncepcja chrześcijańskiego, nie tylko przecież katolickiego, wycofania ze świata wraca z nowymi siłami i – co już wcale dziwne nie jest – znajduje poklask w kręgach liberalnych i całkowicie świeckich. Dla sił tzw. postępu nie ma bowiem lepszej wiadomości niż samowykluczenie się chrześcijan z dyskusji o kształcie cywilizacji. Zresztą może i ten nowy nurt ucieczki od odpowiedzialności nie jest niezrozumiały, a wynika z ostatecznego rozpadu pozostałości po taktycznym sojuszu pomiędzy Kościołem a liberalizmem, jaki powstał na płaszczyźnie praw człowieka. Jak wiadomo, całkowicie skompromitował się on m.in. dzięki uległości wielu zaangażowanych w ten proces chrześcijańskich demokratów. Dziś nie można już udawać, że nie ma zasadniczego sporu pomiędzy byciem konsekwentnym chrześcijaninem a byciem człowiekiem światowym. Można oczywiście próbować wybierać drogi pozornie pośrednie, polegające albo na przekonywaniu siebie i innych o niemających końca możliwościach upodabniania katolicyzmu do świata, albo na schowaniu się, wycofaniu, uznaniu klęski, zanim ona się rzeczywiście ostatecznie dokonała. Ta pokusa jest zrozumiała, musiała towarzyszyć choćby tym, nad którymi w pierwszych dekadach XX wieku rozciągnął się nieprzenikniony cień komunizmu, a także – znacznie krócej – nazizmu. Mogło się przecież zupełnie realnie zdawać, że totalitaryzmy będą trwały tysiąclecie. Tą ostatnią drogą idzie Chantal Delsol, która nie tylko siebie, ale i swoich czytelników stara się przekonać, że skoro – jak uważa – świat chrześcijański się skończył, nic więcej nie ma do zrobienia. Problem polega na tym, że świat chrześcijański wcale się nie skończył, a społeczny katolicyzm, będący jego wyrazem, pozostaje postulatem wiecznotrwałym, ponieważ zawsze może on istnieć przynajmniej jako potencjał sprzeciwu wobec niegodziwych praw.
Najgłośniejszym w ostatnich latach przykładem nawoływania chrześcijan do rejterady ze sporu o kształt świata była szeroko komentowana książka Roda Drehera Opcja Benedykta. Jak przetrwać czas neopogaństwa22. Została ona przez redaktora naczelnego „New York Timesa” Davida Brooksa uznana za „najważniejszą religijną książkę dekady”. Niedziwne, Dreher – mówiąc w pewnym uproszczeniu – zaproponował, by chrześcijanie zamknęli się w swoich Kościołach i wspólnotach religijnych i tam pielęgnowali życie duchowe, ponieważ polityka i świat zostały przegrane. Podobne przesłanie zostawia swoim współbraciom katolikom autorka Końca świata chrześcijańskiego, pisząc, że Kościół „może stać się, jak mówi William Cavanaugh23, idąc za myślą papieża Franciszka, szpitalem na prowincji: obozowiskiem bez wygód, gdzie leczy się życiowe rany, trwając w ciągłej niepewności”24. Po co jednak proponować chrześcijanom metody, które już wcześniej się nie sprawdziły i tylko pogłębiły kryzys świata zachodniego? Co więcej, przyczyniły się do tego, że religijność chrześcijańska, jako taka, jest dziś uważana za społecznie problematyczną. Może po prostu wynika to ze strachu i bezsiły? Może z powodu wyczerpania własnych energii duchowych? Czy zatem książka Delsol ma wymiar terapeutyczny? A może jednak powstała ona jako efekt pewnych błędów natury intelektualnej?
I – co może jest tu najważniejsze – w cywilizacyjnym zaangażowaniu katolików celem nie jest wygoda, a przynajmniej nie ta nakierowana na siebie. Jak w całym katolickim działaniu chodzi o ty, by – parafrazując cytowaną przez Delsol znakomitą katolicką pisarkę Flannery O’Connor25 – „ocalić życie, może swoje własne”26. Godziwa cywilizacja jest strefą bezpieczeństwa dla dusz skłonnych do grzechu i rozpaczy, a zatem ostatecznie dla każdego z ludzi. Powinno być oczywiste dla tak wybitnej intelektualistki jak Chantal Delsol, że nasze czyny nie pozostają bez związku z formą cywilizacji, w jakiej nam przyszło żyć. Środku ubogie, które za Maritanem zdaje się proponować nam Delsol jako istotowo chrześcijański sposób życia, nie mogą zastąpić prawdziwej pracy przeciw niesprawiedliwości. Łaska Boża nie może zastąpić trudnego zaangażowania wierzących w fizjologię społeczną tego świata27.
*
Kolejne książki Chantal Delsol nie przechodzą niezauważone zarówno we Francji, jak i w Polsce. Autorka przez dekady swojej intelektualnej pracy w roli filozofa i historyka idei politycznych wypracowała sobie pozycję, która czyni z jej opinii trudny do pominięcia głos w debacie nad obecnością chrześcijaństwa w świecie. Szczególnie mam tu na myśli nasz nowoczesny czy też, jak było modne mówić jeszcze niedawno, ponowoczesny świat.
Nie inaczej jest z esejem Koniec świata chrześcijańskiego, która to pozycja zdobyła w ostatnim czasie znaczny, jak na książkę filozoficzną, rozgłos. Jednak jej sława wydaje się tkwić nie tyle w interesujących analizach, które – owszem – w książce znajdziemy, co w cywilizacyjno-politycznym przesłaniu będącym główną treścią tekstu. Delsol mówi nam nie tylko, że cywilizacja chrześcijańska się skończyła i nie ma żadnych nadziei na jej dalsze trwanie. Wyraźnie sugeruje także, że nie ma czego żałować, a być może warto w ogóle porzucić wszelkie starania mające na celu choćby przedłużanie jej – jak pisze Delsol – agonii28.
Zdaje się jednak, że problem Końca świata chrześcijańskiego tkwi w punkcie poprzedzającym intelektualne dowodzenie i analizy, a nawet dostępny każdemu z nas ogląd rzeczy. Przede wszystkim książka ta wydaje się objawem osobistej desperacji autorki. Powracający motyw bezsilności wobec napierającego walca kultury nowoczesnej, która odrzuca wszystkie ontologiczne i normatywne zasady świata ukształtowanego przez chrześcijaństwo, jest tym, co pozostaje w pamięci czytelnika. Na jednej z ostatnich stron Delsol pisze: „Katolicy, którzy wykonują wielką pracę na polu edukacyjnym dla obrony tradycyjnej rodziny, ani przez sekundę nie wyobrażają sobie, żeby mogli chociaż o jotę przesunąć ponowoczesnego kolosa. Już z góry uważają się za przegranych na wszystkich frontach. Nie chcą jednak, aby potomność wyobrażała ich sobie jako biernych lub winnych współudziału w zachodzących zmianach”29.
To dziwna konstatacja u kogoś, kto we własnej książce pisze, że krąg ludzi, wśród których się obraca, to tradycjonalistyczni katolicy30. Ponieważ sam obracam się w podobnym kręgu, mogę powiedzieć, że sprawa zachowania cywilizacji chrześcijańskiej jest w tych środowiskach bardzo żywa i daleka od rezygnacji. I to nie tylko w Polsce. Może ten problem percepcyjny wynika właśnie z osobistej rezygnacji, w jaką, wedle moich podejrzeń, popadła autorka? A może chodzi o coś innego, a mianowicie o sposób, w jaki Delsol rozumie cywilizację chrześcijańską? Właściwe lub niewłaściwe zdefiniowanie celu, do jakiego dążymy, może określać to, czy zachowujemy nadzieję co do jego realizacji. Dla Delsol cywilizacja chrześcijańska jest przede wszystkim formacją historyczną związaną z rozwojem Kościoła w czasach starożytnych, z przełomowym, jak uważa, czwartym stuleciem i następującymi potem wiekami rozrostu dominacji Kościoła i katolików. Wtedy to, w IV wieku, chrześcijaństwo przejęło – pisze Delsol – kulturową inicjatywę w Cesarstwie Rzymskim i niezależnie od wysiłków pogan i ich przewagi liczebnej rozpoczęło marsz przez antyczne instytucje, wprowadzając swoje zasady, swoją moralność i swój kult. Dziś, jak twierdzi filozofka, jesteśmy świadkami procesu odwrotnego, którego nie zatrzymają żadne katolickie wysiłki.
„Trzeba tak stwierdzić: żadne chrześcijańskie społeczeństwo nie oparło się fali nowoczesności, nawet jeśli, jak w dzisiejszej Polsce, mocno się broni. Jakby przeciwne przeznaczenie rządziło kulisami historii: wszystkie obronne reakcje, wszystkie gesty dążące do utrzymania się na powierzchni jeszcze przez jakiś czas, czy to umiarkowane, czy gwałtowne, spełzły na niczym – chrześcijaństwo nieubłaganie kontynuowało swój marsz ku przepaści”31 – pisze Delsol. W innym miejscu zaś czytamy: „Ruch dążący do wykorzenienia zasad chrześcijańskich doznawał porażek i klęsk, gdyż chrześcijaństwo broni się, mobilizując całą swoją gorliwość dla utrzymania władzy ustanawiającej i egzekwującej prawa zgodne z jego moralnością. Jednak, niezależnie od różnych wydarzeń i paru epizodycznych sukcesów, fala nowoczesności przez dwa wieki parła w tym samym kierunku, nigdy się zaś nie zatrzymując”32.
Ten rodzaj historycznego relatywizmu, do którego Delsol sama się w książce wprost przyznaje, w połączeniu ze skłonnością autorki do determinizmu jest prawdopodobnie kluczowy dla zrozumienia słabości propozycji, którą nam przedstawia i którą reprezentuje. Francuska myślicielka uważa, że chrześcijanie spokojnie mogą żyć w niechrześcijańskiej cywilizacji choćby na podobieństwo żydowskiej diaspory. Co więcej, jej zdaniem z takiego stanu rzeczy mogą wyniknąć same pozytywy. Kościół – duchowni i świeccy – dzięki temu uwolnią się wreszcie od wszelkich trudności, jakie wiążą się z koniecznością sprawowania władzy i odpowiedzialności społeczno-politycznej. „Nie, koniec cywilizacji chrześcijańskiej nie oznacza powstania społeczeństw ateistycznych, bo takie po prostu nie istnieją. Społeczeństwa nie składają się z paru intelektualistów, ale z ludzi, którym zdrowy rozsądek podpowiada, że za drzwiami istnieje tajemnica, i którzy, jeśli nie są wierzący, są przynajmniej agnostykami”33 – pisze Delsol.
Delsol w swojej wykładanej expresis verbis narracji przyjmuje bowiem, że po cywilizacji chrześcijańskiej nastąpi – już następuje – jakiś rodzaj powrotu społeczeństw do nowych form dawnego stoicyzmu, epikureizmu, religijności typu azjatyckiego i wielobóstwa. Równocześnie z przekonaniem powtarza, że głoszona przez wielu konserwatywnych katolików teza wieszcząca rozpad świata, który musi nastąpić, jeśli zabraknie w nim znaczącej roli chrześcijan, jest szkodliwą przesadą34. „Dzisiejsi chrześcijanie, przerażeni sytuacją utracenia wpływów, mają tendencję do twierdzenia, że cała moralność zniknie wraz z monoteizmem. Widać tu niezrozumienie historii” – czytamy w Końcu cywilizacji chrześcijańskiej35.
W tej drugiej sprawie Delsol ma do pewnego stopnia rację. Konserwatywny alarmizm musi – przynajmniej w dostrzegalnej dla współczesnych perspektywie – prowadzić do rozczarowania. Tego samego lub bardzo podobnego, którego doświadczył prorok Jonasz oczekujący na zburzenie Niniwy. Człowiek został stworzony w taki sposób, że może funkcjonować nie tylko w optimum swojej natury, o którym pisali filozofowie epoki klasycznej, zarówno pogańscy, jak i chrześcijańscy, ale także w znacznie gorszych okolicznościach cywilizacyjnych. Zresztą do wzorca podanego przez naturę większość z nas, ale podobnie też większość społeczeństw, nigdy nie dociera. Po prostu rodzaj ludzki jest niezwykle plastyczny i odporny na trudności, również te, które sam wytwarza. Ludzie trwają nawet w bardzo złych ustrojach politycznych i systemach społecznych. Znakomite, choć przerażające świadectwa zdolności do przetrwania w warunkach niegodziwego traktowania, a nawet strukturalnego grzechu, dał nam sam tylko XX wiek. Nie trzeba sięgać dalej wstecz, choć można by było.
Dlatego właśnie – co jest chrześcijańską oczywistością – potrzebujemy Zbawiciela, potrzebujemy Kościoła jako instytucji zbawienia i różnych innych pomocy, by się ostatecznie, w wymiarze wiecznym, ocalić. Wcale nie na ostatnim miejscu na liście przydatnych bezpieczników jest prawdziwie ludzka kultura. Zresztą nie chodzi tylko o sprawy wieczne, ale także o obronę sprawiedliwości, która powinna być „jako w niebie, tak i na ziemi”.
Jeśli jednak chodzi o głoszoną przez Delsol tezę sugerującą powrót cywilizacji zachodniej do bardziej pierwotnych form religijności i duchowości, które znów miałyby napełnić świat, trzeba zgłosić zasadnicze zastrzeżenia. Zresztą sama Delsol jest w tej sprawie niekonsekwentna i ta niekonsekwencja zdradza być może powód, dla którego – mimo przyjęcia postawy osobistej rezygnacji – wciąż jest ona obecna jako intelektualistka w kręgach zaangażowanych społecznie i intelektualnie katolików. Z tego też być może powodu wciąż wraca w swoim analizach do okrucieństw epoki nowoczesnej, które wołają o pomstę do nieba. Z jednej strony pisze ona, zapożyczając myśl od swojego mistrza, Juliena Freunda, że „Nowy Wiek będzie wiekiem mądrości i pogaństwa, z konieczności odkrytych po odrzuceniu transcendencji”36, z drugiej nie może zaprzeczyć, że erozja cywilizacji chrześcijańskiej oznacza po prostu powrót – a może nowe nadejście – przemocy jako zasady życia społecznego. Wyraźnie nuta ta pobrzmiewa, gdy autorka charakteryzuje moralne fundamenty cywilizacji liberalnej: „Liberalizm, który ma zaledwie dwa stulecia, żyje tylko dzięki zasadom moralnym, które go poprzedzają i których sam nie potrafił wymyślić (...) jednolitość społeczeństwa liberalnego opiera się na strukturze moralnej odziedziczonej po okresie nieliberalnym”37. Problem polega na tym, wbrew temu, co piszą często konserwatywni autorzy, że liberalna nowoczesność, jak każda forma kultury, ma zarówno swoją moralność, jak i antropologię, tyle że o wyraźnie przemocowym charakterze. I teraz właśnie, razem z osłabieniem obecności widzialnego chrześcijaństwa, bestie te pokazują swoje głowy38.
Czy Delsol rzeczywiście wierzy w powrót jakiejś pierwotnej duchowości w społeczeństwach uformowanych przez zasady regulowanej przemocy, którą zaproponował najbardziej wpływowy ojciec nowoczesności, czyli Tomasz Hobbes? Czy nie zauważa ona, że pogłębiające się dysfunkcje nowoczesnej kultury coraz wyraźniej uwidaczniają, jak istotnym elementem stabilizującym nowoczesność był chrystianizm? Ten sam chrystianizm, szczególnie w jego katolickiej tradycji, który rugowany, krytykowany i rozmiękczany, dawał – będąc głęboko zakorzenionym w życiu ludzi i narodów – wciąż stabilny etos rozwijającej się od XVI wieku nowej formie cywilizacji na Zachodzie. Pytania jako retoryczne potraktuje każdy, kto czytał książkę Chantal Delsol.
Dziś, gdy rugowanie chrześcijaństwa jest w wielu miejscach coraz bardziej skuteczne lub nawet gdzieniegdzie dobiega końca, trzeba sobie zadać inne pytanie. Czy nowoczesność nie jest po prostu dla ludzi niebezpieczna, czy nie stanowi efektu błędów poznawczych uniemożliwiających adekwatne rozumienie natury człowieka? Czy nowoczesność, choć usprawniła działanie wielu systemów społecznych, dała postęp technologiczny i niespotykany wzrost dobrobytu w wielu regionach świata, pozbawiona chrześcijańskiego dziedzictwa, nie staje się nieuchronnie motorem rozkładu więzi społecznych i rozpadu człowieka jako osoby? W efekcie czy nowoczesność, szukając sposobów optymalizacji procesów społecznych, nie uczyniła ludzi jedynie przedmiotami w grze celów rozwojowych? Może zatem nowoczesność jest dla ludzi zagrożeniem nie tylko w swoich szczególnych formach, jakimi były nazizm, komunizm oraz ich odmiany? Właściwym byłoby wrócić do pytania bardziej podstawowego: czy człowiek może przeżyć nowoczesność w którejkolwiek z jej czystych postaci?39 Wreszcie czy katolicy – jak proponuje Delsol – mogą tak głęboko skryć się ze swoją tożsamością, że przetrwają falę permanentnej subwersji i niszczenia społeczeństw? Należy w to wątpić.
Oczywiście nie chodzi tu o zniszczenie całkowite, co zostało powiedziane. Czy jednak wobec cierpień, jakie już trwają i które jeszcze mogą nadejść, zabieganie o zachowanie choćby resztek cywilizacji chrześcijańskiej w naszym świecie nie oznacza oporu wobec nieludzkiego świata? Świata, w którym człowiek jest dla drugiego człowieka jedynie wilkiem?40 Czy opór ten nie jest moralnym imperatywem? Nie sposób uwierzyć, by Chantal Delsol nie zdawała sobie z tego wszystkiego sprawy, a jednak jakaś siła paraliżuje jej wolę.
Mimo tego, może mimowolnie, zostawia w swojej książce ślady prawdy o nowoczesności: „Polityka całkowicie pozbawiona wymiaru duchowego nieuchronnie popada w ponurą przemoc”41; „O ile nazizm pragnął powrotu starożytnego pogaństwa, tak korporacjonizm i faszyzm w okresie międzywojennym podejmowały działania w obronie zagrożonego chrześcijaństwa”42 – notuje. W innym miejscu pisze zaś o „wprowadzaniu bandyckich praw dotyczących przerywania czy sztucznego zapładniania”43, zauważa także, że „afirmując poczucie winy bez przebaczenia”, nowoczesna polityka tożsamości „daje nadzieję już tylko na przemoc”44. Czy tak wygląda mądre i pogodne pogaństwo, którego oczekujemy? Czy może raczej to groza, której powinno stawić się czoło? Ewidentnie spod maski pogodnej rezygnacji wygląda na czytelnika ze stron książki Chantal Delsol poważna i dość słabo kamuflowana obawa spleciona z dziwnym rodzajem fideistycznej nadziei.
Bardzo ciekawą, choć dwuznaczną uwagę znajdujemy w rozdziale Końca świata chrześcijańskiego zatytułowanym „Nie jest pewne, czy Bóg przegrał na tej zmianie”. „Pragnąc stać się cywilizacją, chrześcijaństwo ostatecznie tworzy monstrualnego awatara, który jest zarówno jego alter ego, jak i jego śmiertelnym wrogiem”45. Pomijając kwestię ewentualnej odpowiedzialności chrześcijaństwa za stworzenie potwora, trzeba zapytać, czy autorce nie chodzi tu o to monstrum – znane z Lewiatana – którym najzwyczajniej w świecie jest nowoczesność? Czy to nie ono budzi w filozofce tak wielki lęk, że bez walki schodzi mu – jako katoliczka – z drogi? Ewidentnie Delsol dostrzega, że nie będzie żadnego powrotu do łagodnego pogaństwa, ale czeka nas świat wstrząsany wrogością, której zaczyn jest już przez nas wszystkich dostrzegany. Co więcej, to katolicy mogą stać się głównymi ofiarami tej wrogości. Głównie dlatego, że współczesna nienawiść do Chrystusa popycha ludzi, by układać świat dokładnie na opak chrześcijańskich, ale i po prostu ludzkich reguł. „Humanitaryzm, współczesna moralność, jest moralnością całkowicie nakierowaną na dobre samopoczucie indywiduum, bez żadnej wizji antropologicznej”46 – pisze Delsol. „Inwersja normatywna obserwowana przez nas w formie spokojnej, ale zdecydowanej ewolucji, przenikającej XIX i XX wiek, jest niemalże dokładnym przeciwieństwem tego, co dokonało się w wieku IV. (...) Ustanawia się rozwód, który chrześcijaństwo zniosło. Dopuszcza się zabijanie dzieci, którego chrześcijanie zabronili”47 – czytamy.
Gdy Chantal Delsol pisze, że „bardzo dużo ludzi nie potrzebuje Boga, by dobrze żyć i dobrze czynić”48, chciałaby nam powiedzieć, że nowoczesna cywilizacja nie potrzebuje chrześcijaństwa. Mówi jednak coś zupełnie innego, coś, co już słyszeliśmy: liberalizm jest dla nas znośny i wciąż „żyje tylko dzięki zasadom moralnym, które go poprzedzają i których sam nie potrafił wymyślić”. Ludzie mogą przetrwać „koniec świata chrześcijańskiego”, jednak można domniemywać, że będzie to w sensie duchowym, moralnym i psychicznym żywot coraz bardziej marny. Nikt z nas – bądźmy szczerzy – nie chciałby żyć w żadnym z historycznych pogańskich światów. Sądzę, że nie chcielibyśmy także żyć w pogaństwie przyszłości, tym bardziej jako chrześcijanie. Delsol zresztą wprost mówi o nowej moralności naszych czasów: „Czy nowa moralność pozostawia więcej miejsca wolności indywidualnej? W żadnym razie. Narzuca się z taką samą przemocą i szyderstwem jak moralność ją poprzedzająca. W zachodnim społeczeństwie ponowoczesnym odwodzenie kogoś od aborcji jest «przestępstwem utrudniania» karanym przez prawo. Nowa moralność stoi w radykalnej opozycji zarówno wobec dawnej moralności chrześcijańskiej, jak i wobec poprzedzającego ją efemerycznego nihilizmu”49. Czy zatem moralność chrześcijańska broniąca społeczeństwa i osoby przynajmniej w newralgicznych kulturowo punktach nie jest czymś elementarnie wymaganym i cywilizacyjnie koniecznym? Moralność pozostająca wyłącznie pod kontrolą państwa, a taka jest moralność pogańska, będzie moralnością w interesie tego państwa i jego ideologii, a nie fundamentalnego dobra ludzi. Widzieliśmy to już w ostatnim stuleciu z bolesną wyrazistością. Instytucjonalne chrześcijaństwo, przy wszystkich swoich słabościach, przez wieki stanowiło przeciwwagę dla przemocy próbującej zawładnąć życiem społecznym.
Z jednej zatem strony Delsol chciałaby widzieć cywilizację chrześcijańską jako partykularną i historyczną formę kultury, której przemijaniem nie należy zbytnio się przejmować. Z drugiej zaś wydaje się rozumieć, choć nie mówi tego głośno, że w cywilizacji chrześcijańskiej, w jej rozwoju i rozkwicie, nawet przy wielu błędach popełnionych po drodze przez chrześcijan, zawarte są uniwersalne pierwiastki realistycznej ludzkiej kultury. Być może problem Delsol polega na tym, że nie potrafi zaakceptować prostego faktu społecznego, że reakcja na zło – przynajmniej to oglądane w jego najdrastyczniejszych formach, jak zabijanie dzieci – wymaga, by choć spróbować odpowiedzialności za władzę, za kształtowanie i stanowienie prawa, także za stosowanie przymusu. I że nie oznacza to hipokryzji, ale jest przeciwstawieniem się nieprawości.
Tymczasem francuska filozofka całkowicie spirytualizuje chrześcijańskie powołanie do przeciwstawiania się złu: „Nawróćcie ludzi na chrześcijaństwo, na niezbywalną godność każdego embrionu, a następnie będziecie mogli znieść aborcję. Chęć zrobienia tego w przeciwnym kierunku będzie jak chęć narzucenia wyznania ludom niekatolickim: to terrorystyczne brednie”50. Raczej absurdy ideologii środków ubogich, kto bowiem widząc zbrodniczą hekatombę dzieci, może ograniczyć się do przekonywania. Rozpaczliwe sprzeczności książki Delsol bardziej jednak niż złość wywołują współczucie wobec umysłu zdolnego do notowania niezwykle błyskotliwych uwag, a jednocześnie grzęznącego w – trudno to inaczej określić – rozpaczy.
Delsol stawia też pod koniec swojej pracy pytanie zasadnicze: „Czy koniec świata chrześcijańskiego nie jest raczej dobrodziejstwem niż katastrofą?”51. Odpowiada na to: „Można uważać, że świat chrześcijański, czyli kościelne zawładnięcie cywilizacją, nie był niczym dobrym, ale raczej wiązał się tylko z epoką opartą na podboju”52. Dziwna teza, biorąc pod uwagę, że epoka podboju zaczęła się na dobre już w nowożytności, po schyłku historycznej christianitas. W zamian można by zaproponować Delsol, aby policzyła, ile ofiar pociągnęły za sobą sama tylko „bandycka legalizacja aborcji”, pogański nazizm i hipernowoczesny komunizm w czasach, w których ortodoksyjni chrześcijanie byli odsuwani od decydowania o losach cywilizacji. To w zasadzie wystarczy jako odpowiedź na pytanie, czy zmierzch cywilizacji chrześcijańskiej w jej uniwersalnym wymiarze był katastrofą. Był i nie ma w zasadzie o czym dyskutować.
*
Konsekwencje, jakie pozostawiają po sobie książki wpływowych intelektualistów, mogą być niestety fatalne, i tak dzieje się z tekstem Delsol. Katoliccy czytelnicy, zamiast pojąć po jego lekturze, że zadanie chrześcijańskie w polityce i społecznym zaangażowaniu nigdy się nie kończy, ponieważ zawsze jest jakiś obszar spraw, o które warto i trzeba walczyć w imię nauczania Chrystusa, mogą łatwo opuścić w bezradności ręce. Zamiast uświadamiać wierzących, że christianitas może i musi być aktywna, także gdyby nastały czasy prawdziwej diaspory, że kwitnie ona po prostu tam, gdzie gromadzą się katolicy, ale też gdzie wrastają rodziny i kręgi wspólnej pracy, Delsol zachęca ich do duchowego odosobnienia, utajnienia swojej obecności, porzucenia wezwania do przemiany świata wszelkimi godziwymi środkami, jakie są dostępne. Pokusa, jaką stawia przed katolikami Delsol, jest zresztą podobna do tej sformułowanej przed Drehera, wszyscy mamy stać się jak gdyby mnichami, „Można myśleć o chrześcijaństwie, biorąc za wzór raczej mnichów z Tibhirine…”53. Jest to jednak propozycja zgubna, właściwie gnostycka, wykluczająca aktywną obecność Opatrzności w dziejach. Należałoby powiedzieć znakomitej autorce – niech mnich zostanie mnichem, a świecki niech nim będzie tylko trochę, na tyle, na ile się modli, uczestniczy w rozumnej służbie Boże i szuka opieki Pana54. Tymczasem ani Chrystus, ani Opatrzność nie są w historiozofii Delsol obecni. Historiozofia francuskiej myślicielki bardziej przypomina skrajne stanowiska protestanckie, w których doczesność pozbawiona nadziei zostaje porzucona na pastwę księcia tego świata, a jedyna więź religijna, która człowiekowi pozostaje, to subiektywne pojęcie Boga obecne na dnie duszy. Tak niestety ostatecznie czyta się Koniec świata chrześcijańskiego.
To jednak jeszcze nie wszystko. Książka Delsol łatwo mogła stać się, i zresztą już się stała, legitymacją dla autorów, którzy skwapliwie i jako dobrą monetę przyjmują każdy gest chrześcijańskiego samowykluczenia. Tomasz Stawiszyński55, znany publicysta i popularyzator ateizmu, zatytułował jeden ze swoich felietonów w historycznie katolickim „Tygodniku Powszechnym”: Chrześcijańska konserwatywna filozofka ogłasza koniec chrześcijańskiego świata56. Ogłoszona przez Chantal Delsol osobista kapitulacja została potraktowana przez laickiego publicystę jako symboliczne narzędzie przeciwdziałania społecznej aktywności polskich katolików. Jest przecież oczywiste, że tekst popularnego publicysty wywarł pewnego rodzaju kulturową presję na tych, do których dotarł. I tak to się odbywa, najpierw prowadzi się pracę demotywacyjną, by potem ogłosić, że proroctwo o końcu się sprawdziło, i to nawet w Polsce, która „wciąż dzielnie walczy”. Rzecz jasna nie stanie się to z powodu jednego felietonu Tomasza Stawiszyńskiego, mechanizm jednak stosowany przez przestraszonych katolików wielokrotnie wzmacnia walec nowoczesności toczący się przeciwko ludziom.
Co zaś z reakcją szerszej publiczności? Dla niej sprawa jest prosta – skoro sami chrześcijanie głosem własnych intelektualistów kapitulują, naprawdę nie ma potrzeby ich słuchać. To ten właśnie rodzaj kapitulacji z oporu wobec laicyzmu, którego symbolami są nazwiska Sangniera i Maritaina, stał się jedną z przyczyn dzisiejszej rezygnacji Delsol, ta zaś podaje truciznę dalej.
*
Jest jeszcze jeden wątek książki Chantal Delsol, którego nie powinno się pomijać. Pisze ona w pewnym miejscu: „W gruncie rzeczy, mówiąc brutalnie, dzisiaj Kościół wstydzi się cywilizacji chrześcijańskiej jako władzy i jako przymusu i zmierza do innych form istnienia”57. Nie da się zaprzeczyć, że takie zjawisko występuje, i jest ono nawet szersze niż wstyd wobec cywilizacji chrześcijańskiej, wstyd wobec całej tradycji Kościoła, jego przeszłości, doktryn i obrzędów. Być może rzeczywiście część katolików wstydzi się z powodu narracji, jakie dziś obowiązują na temat chrześcijańskiej przeszłości naszej kultury. Nie można jednak całej sprawy zamknąć tylko w tym wyjaśnieniu.
Przyczyny wstydu mogą być różne, jednak zwykle stoi za nim brak pewności, jakiś rodzaj wewnętrznego zachwiania, który wynika z kryzysu tożsamości czy może jeszcze bardziej kryzysu samowiedzy. Ten rodzaj wstydu można by nawet przypisać samej Delsol, która w wielu miejscach swojej książki patrzy na Kościół z pewnego rodzaju zażenowaniem. I to oczami ludzi nowoczesnych, dla których zrozumienie chrześcijaństwa jest coraz trudniejsze. Należałoby zatem postawić tezę, że to nie po prostu przeszłość powoduje wstyd, a także przestraszone postawy, ale jakiegoś rodzaju trzęsienia wewnątrz samej kościelnej ziemi, które spowodowały, że wielu katolików przestało być – w pewnym sensie – sobą. Ten rodzaj ewolucji postaw widać także w tekstach dyskutowanych dziś katolickich autorów w Polsce, którzy przesunęli się z pozycji ortodoksyjnych na jakieś nowe, często trudne jeszcze do ustalenia stanowiska.
O jakich zatem trzęsieniach ziemi możemy mówić? Historycznie rzecz biorąc – pomijam tu już rewolucję francuską – było to:
1) Odrzucenie idei polityki katolickiej, którego Stolica Apostolska dokonała poprzez dwa akty – potępienie Sillonu Marca Sangniera w roku 1910, a szczególnie poprzez (odwołane później) potępienie w 1926 roku. Action Française Charles’a Maurrasa, które to ugrupowanie, w przeciwieństwie do Sillonu Sangniera, występowało przeciwko laicyzmowi.
2) Kryzys kościelny po Soborze Watykańskim II, kiedy to doszło do praktycznego odrzucenia w wielu kościołach tradycyjnych doktryn, a także destrukcji tradycji rytualnej Kościoła rzymskiego.
3) Klęska chrześcijańskiej demokracji (korupcja, odrzucenie wszelkiej chrześcijańskiej agendy) jako nowej formy katolickiej polityki, która miała pracować pojednana z nowoczesnością, oraz odsuwanie się Kościoła od zaangażowania w kształtowanie ładu doczesnego.
4) Zmierzch powojennego obrządku społecznego, który opierał się na konsensusie liberalno-chrześcijańskim, i wejście kultury zachodniej w nową fazę bardziej jawnego konfliktu chrześcijaństwa i świata.
5) Niepokoje epoki pontyfikatu Papieża Franciszka, który okazał się czasem świadomej rekompozycji, a faktycznie dekompozycji katolicyzmu, odrzucenia przeszłości katolickiej i upodobnienia się Kościoła do świata. To odrzucenie w wielu zakresach życia katolickiego ma charakter retoryczny, praktyczny, a nie doktrynalny, ale działa.
6) Ignorancja katolickich elit na temat katolickiego dorobku duchowego i intelektualnego, a w konsekwencji patrzenie na swoją wiarę oczami laickich karykaturzystów.
To wieloczynnikowe zamieszanie trwające przynajmniej przez ostatni wiek sprawia, że na naszych oczach wielu katolików – pisze Delsol – „przyłącza się do prądów myślowych, które ich samych kwestionują”58. Jednocześnie ta adaptacja, która niejednokrotnie po prostu stanowi odrzucenie Ewangelii, jest często traktowania jako odkrywanie jej zupełnie na nowo. „Rzecz nie jest nowa w historii, w żadnym razie. Zawsze chodzi o to, aby próbować przypodobać się przeciwnikowi potężnemu i cieszącemu się uznaniem, by stracić jak najmniej”59 – dopowiada filozofka. „W IV wieku naszej ery poganie, przerażeni faktem utraty pozycji dominującej, starali się upodobnić do chrześcijan”60. Dziś wielu, nawet dzielnych ludzi, katolików, uderzonych z tak wielu stron przez dziejowy zamęt, może mieć wrażenie, że rozpada się gmach katolicyzmu. Podczas gdy po prostu cierpią z powodu rozchwiania ich własnej tożsamości zbudowanej z historycznie przemijającego imaginarium kultury. Ukształtowany w XX-wiecznej Polsce, a dziś przemijający obrządek religijno-polityczny czeka wciąż na swój syntetyczny opis.
Wydaje się zresztą, że uderzenie, jakie przyszło ze strony papiestwa, w postaci tej iluzji, że katolicyzm może być czymś zupełnie innym, niż był zawsze, na dziś okazuje się najbardziej destrukcyjne. Kolejni autorzy i wierni chwytają się myśli i słów, które faktycznie rozkładają wiarę, tak jakby to była najczystsza Ewangelia. W ten sposób podstępna choroba zatacza coraz szersze kręgi.
Tomasz Rowiński
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
1 Chantal Delsol (1947), francuska filozofka, historyk idei.
(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.