Komentarze
2025.02.19 13:09

Jak to (nie) było z „Chanuką w Sejmie”

Źródło: media społecznościowe Sejmu

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.

 

Wiele osób, nie tylko w internecie, również na spotkaniach publicznych, mówi i pisze – z mniejszą lub większą dozą pewności – że „jako marszałek wprowadził[em] Chanukę do Sejmu”. Chodzi o zapalenie lampek na świątecznym żydowskim świeczniku w dniu Poświęcenia Świątyni. Inni bez przerwy pytają – czy to prawda?

Skąd się to poruszenie brało? Otóż – jak pisałem przeszło rok temu na łamach „Do Rzeczy” w artykule „Braun, Michnik i inni którym «się zdaje»” – Grzegorz Braun „w wywiadzie dla Michała Cichego nazwał mnie «inicjatorem fałszywego kultu w murach polskiego Sejmu», bo «zdaje się, że za [mojego] urzędowania pierwszy raz do tego skandalu doszło». Nie wiem – pisałem dalej – co jeszcze «zdaje się» posłowi Braunowi. Od czasu jego wypowiedzi czytam na swój temat bardzo wiele wymysłów publikowanych przez jego entuzjastów. Chętnie dowiem się, które z nich on sam autoryzuje”. Przez przeszło rok nie uzyskałem żadnej odpowiedzi. Niedawno artykuł ten ponownie opublikowała „Christianitas”. Odpowiedzi znowu nie ma. Przyszedł więc czas, że sam jej udzielę. Bardzo prostej, która z pewnością domorosłym znawcom tematu sprawi zawód i rozczarowanie.

Nie tylko nie byłem organizatorem tego wydarzenia (nikt się też do mnie – gdy byłem marszałkiem Sejmu – z takim pomysłem nie zwracał), ale też nigdy nie asystowałem przy zapalaniu i błogosławieństwie lampek chanukowych, ani w Warszawie, ani w Parlamencie Europejskim w Strasburgu.

Choć wydarzenia, które upamiętnia święto Poświęcenia Świątyni, należą do historii Zbawienia (więc jako takie zasługują na pamięć i szacunek) i choć, jak sądzę, błogosławieństwa symboli świątecznych są raczej paraliturgią, a nie liturgią, uważałem zawsze, unikając communicatio in sacris, że nie należy przesadnie egzaltować się religijną „różnorodnością”. A solidarność społeczną można inaczej wyrażać, choćby przez wzajemny szacunek, również dla wydarzenia, które inna wspólnota przeżywa w swoim gronie, albo przez życzenia świąteczne, gdy święta wyrażają to, co nas łączy.

Nasza odrębność bowiem też wyraża wiarę w powszechność Kościoła. Akurat Żydzi, którzy mają podobne (choć odwrotne) skrupuły – powinni to zrozumieć. I mimo że skrupuły mogą nas niepotrzebnie krępować, zawsze lepiej je mieć, niż nie mieć ich w ogóle. I to tyle. Tu można by postawić kropkę, informując, że cały szum informacyjny w tej sprawie oparty został (i z całą pewnością dalej będzie) na intencjonalnie rozpowszechnianych lub przyjmowanych wymysłach, na regularnej (a uruchomionej świadomie) dezinformacji.

 

Zamknięcie sprawy w tym miejscu byłoby jednak zbyt proste. Bo w tym geście szacunku dla małej wspólnoty potomków ocalałych Żydów, dla pamięci o ich przodkach, w umożliwieniu im skorzystania ze wspólnej sejmowej przestrzeni, nie widzę niczego złego. Przeciwnie! To znak, że ich przodkowie mieli miejsce we wspólnocie Rzeczypospolitej, i że tak jak (wbrew rozmaitym insynuacjom) Rzeczpospolita ich ze swego życia nie wykluczała, tak my nie pomijamy ich pamięci.

W tym miejscu warto też wyjaśnić o co w ogóle chodzi. Obawiam się, że ogromna większość osób, które o tym mówią, nie tylko nie wie, czym jest żydowskie Święto Poświęcenia Świątyni (owa słynna Chanuka), ale również co materialnie oznaczają owe lampki w parlamencie ( „Chanuka wprowadzona do Sejmu”). Czasami mam wrażenie, że mówiący o tym wyobrażają sobie, że lampki te stoją przez cały rok na sali obrad czy przynajmniej w centralnym miejscu hallu sejmowego, albo nawet – naprzeciwko sejmowej kaplicy Maryi Matki Kościoła (choć odnoszę wrażenie, że o jej istnieniu większość gaśnicowców w ogóle nie wie).

Tymczasem świecznik ten pojawia się na krótko raz w roku, jak choinka (której socjologicznie jest odpowiednikiem), w miejscu szczególnym, choć mało uczęszczanym, znacznie mniej eksponowanym niż choinka czy sale, w których odbywają się spotkania opłatkowe. Przy tablicy upamiętniającej posłów na Sejm RP, którzy zginęli, zostali zamordowani lub zmarli w czasie drugiej wojny światowej. Na tej tablicy są również nazwiska wielu żydowskich posłów do polskiego Sejmu. Czyż umożliwienie postawienia tego świątecznego symbolu nie jest dobrym znakiem tego, że choć Niemcy spowodowali, że nie jesteśmy już razem, szanujemy pamięć o tym, że byliśmy? Czy nie jest to podobne do noszenia gałązek choinkowych i bombek na groby naszych bliskich na Boże Narodzenie?

I rzecz druga – gdyby święto Poświęcenia Świątyni oznaczało coś sprzecznego z naszym katolicyzmem (jak na przykład – niech mi wybaczą znajomi ewangelicy – Święto Reformacji) można by mieć obiekcje. Ale Chanuka to przypomnienie wznowienia kultu prawdziwego Boga po zbezczeszczeniu Świątyni Jerozolimskiej przez pogan. To ważne wydarzenie w historii Zbawienia, zapisane w Piśmie Świętym. Machabeusze czczeni są przez Kościół Katolicki jako święci. Samo święto upamiętnia duchowe owoce powstania machabejskiego, więc wydarzenia, które jako takie zasługują na cześć. Kto nie wierzy, niech przeczyta pierwsze dwa kazania sejmowe Księdza Skargi albo kazanie w 50-lecie Powstania Styczniowego abp. Józefa Teodorowicza, członka Ligi Narodowej i bodaj największego politycznego autorytetu polskiego Episkopatu w pierwszej połowie XX wieku!

Napiszę tu jeszcze, pewnie niedługo, o tym, jak wykonywałem urząd Marszałka Sejmu dając wyraz katolickiemu charakterowi naszego państwa. Ale to innym razem.

Jakie wnioski teraz?

Chyba szczególnie żadne, bo też z faktu, że – wbrew supozycjom posła Brauna i jego zwolenników – nie organizowałem ani nie uczestniczyłem w zapalaniu lampek chanukowych w Sejmie, nie wynika, że tego nie robiłem. To mogłoby wynikać tylko na gruncie archaicznej, klasycznej definicji prawdy. A przecież żyjemy w dobie demokracji, i to już nie republikańskiej, ale postmodernistycznej, w której „prawdą” stają się fakty świadomościowe i wyobrażone, medialne i „społecznościowe”. I trudno zaprzeczyć, że taka „prawda” ma wpływ na rzeczywistość. Skoro więc poseł Braun mówi, że „zdaje się byłem”, a jego zwolennicy już nawet w żadne „zdaje się” nie bawią – to widocznie byłem, w każdym razie byłem „obiektywnie” – jak to określał użytkowy marksizm. No i niech tak będzie, skoro atak na ten skromny świecznik (tak jak na samo biblijne święto) rzeczywiście uważałem i uważam za barbarzyństwo i to wielowymiarowe.

Cała sprawa ma natomiast ważny walor dydaktyczny. Jest swego rodzaju eksperymentem społecznym, w znaczeniu literalnym. Doświadczeniem, które wiele mówi. Pokazuje bowiem, jak lekceważąco (delikatnie mówiąc) ludzie ulegający antysemickim maniom obchodzą się z prawdą i sprawiedliwością. Jak łatwo podsuwane im „teorie” tkane są z przeinaczeń czy wprost – wymysłów. I nie piszę tu o tym, by piętnować kogokolwiek, ale by przestrzec przed takimi pokusami ludzi dobrej woli, Polaków, którzy się o Polskę troszczą. Zawsze się można choćby chwilę zastanowić nad tym, co się myśli, co się mówi i – co się słyszy.

Marek Jurek

 

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy. 


Marek Jurek

(1960), historyk, współzałożyciel pisma Christianitas, były Marszałek Sejmu. Mieszka w Wólce Kozodawskiej.