Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.
Arnold Toynbee, Daisaku Ikeda, Wybierz życie. Dialog o ludzkiej przyszłości, przełożył A.Chmielewski, Warszawa 1999, s. 377.
Chodzi mi po głowie taka scena: siedzę w eleganckiej kawiarni z filiżanką kawy i gazetą, aż tu przy stoliku obok mnie sadowią się dwaj poważni panowie o powierzchowności i manierach profesorskich, trochę niedzisiejsi. Nic dziwnego w tym miejscu. Zaczynają rozmowę, a ja słyszę jej przebieg nolens volens, a przecież też z pewnym zainteresowaniem. Tematy (jest ich wiele) i forma (jest gładka) - budzą we mnie niejaki podziw, tak że myślę sobie: „oto spotkało się dwóch mędrców”… Nagle wśród strzępków tego intelektualnego dialogu dociera do mnie jakiś inny ton i uświadamiam sobie, że ci dwaj panowie nie przyszli tu mówić o abstraktach, lecz chcą urządzić mi życie. Mówią o mnie, o mojej rodzinie, o mojej ojczyźnie, o mojej religii. W słowach tych uprzejmych myślicieli jest wiele troski. Tak bardzo przecież chcieliby stworzyć nareszcie szczęśliwy świat… Czuję jak narasta we mnie przerażenie: w świecie, o którym oni mówią gładkimi zdaniami, niemal bez emocji, prawie wszystko jest mi obce!
To tylko sen. Doprawdy? Ileż to razy wracał w ludzkiej historii koncept nowego wspaniałego świata. Wiek ideologii wcale nie wyczerpał swego iluzjonistycznego potencjału. Leży przede mną jedno ze świadectw: książka zabawna i straszna jak każda utopia - książka dwóch poważanych autorów. To właśnie ona wywołała w mojej wyobraźni opisany wyżej obraz.
Arnold Toynbee (1889-1975) to znany historyk, „jeden z najwybitniejszych uczonych XX wieku” (tak napisano na okładce), nie osoba lecz osobistość. Jego partner w dialogu, Daisaku Ikeda (ur. 1928), jest prezesem Soka Gakkai, największej świeckiej organizacji buddyjskiej - po prostu: ex oriente lux! Swój dialog zatytułowali zachęcająco: Wybierz życie. Dialog o ludzkiej przyszłości. Rozmowa toczyła się ponad ćwierć wieku temu (oryginał wydano w Anglii w 1976), ale polskiemu czytelnikowi udostępniło ją właśnie ostatnio, w 1999 roku Wydawnictwo Naukowe PWN. A więc dialog ten uznano za wciąż aktualny, na co powołuje się zresztą autor przekładu w swym entuzjastycznym wstępie. Zapewne nie chodzi tu o podróż sentymentalną do źródeł kulturowego Gangesu lat 70. - lecz o przedłożenie Polakom jakiejś całościowej propozycji nowego myślenia.
Rzeczywiście jest to propozycja całościowa. Obszar zagadnień objętych rozmową może oszołomić. Mamy wrażenie, że Toynbee i Ikeda znają się na wszystkim: na istnieniu, środowisku, intelekcie, zdrowiu, dobrobycie, człowieku, społeczeństwie, transplantacji organów, macierzyństwie, polityce, aktualnej (wówczas) sytuacji międzynarodowej, badaniach kosmicznych, karze śmierci, zbrojeniach, policji, demokracji, finansach, zjednoczeniu świata, ewolucji, życiu na innych planetach, religii (oczywiście, że tak!), na sensie życia, sumieniu, miłości, postępie, a nawet na najwyższej wartości ludzkiej. To wszystko na blisko 400 stronach dużego formatu. Może należałoby postawić tę książkę obok Katechizmu? A może mamy ją tam postawić zamiast niego? Nie sądzę, by taka była dokładnie intencja autorów, zresztą przekonanych o ostatecznym i nieuniknionym regresie chrześcijaństwa, ustępującego jakiejś ogólnej religijności panteistycznej. Taki jest natomiast obecny kontekst polski, w którym ta książka, obok wielu innych podobnych, się zjawia. Zresztą chodzi tu zwykle o konfrontację jednak nie wprost - bo poczciwy nasz Katechizm mówi „tylko” o Bogu, a Toynbee-Ikeda gwarzą rzeczywiście o wszystkim. Swobodnie i zajmująco.
Trzeba jednak powiedzieć, że ich dialog jest trochę peszący. Toynbee to człowiek Zachodu, który jednak niekiedy dość pobieżnie i w grubych rysach przedstawia aporie myśli europejskiej, aby ogłosić jej bankructwo - i otworzyć drzwi Ikedzie, który uchyla z kolei rąbka fascynującej myśli Wschodu. Ale tak naprawdę to nie jest konfrontacja obu stylów myślenia, obu krańcowo różnych mentalności. Z książki dowiemy się dość sporo o buddyzmie, północnym i południowym, o shintoizmie - ale naprawdę niewiele o chrześcijaństwie, o kulturze greckiej i rzymskiej. Te ostatnie są od razu na straconej pozycji, jakby odpowiedzialne za deklarowany „zmierzch Zachodu”, a nawet za zagrożenie świata kryzysem. Nie mają zresztą w książce swego porte-parole, gdyż nie jest nim na pewno Toynbee, co chwila deklarujący swoją niewiarę w prawdy chrześcijańskie (znane dość powierzchownie). Czytając książkę, dochodzimy szybko do wniosku, że mimo ogromu poruszanych kwestii, umysły obu rozmówców nawracają wciąż do wyboru między zachodnim monoteizmem i panteizmem orientalnym - z wielorako uzasadnianym wskazaniem na ten ostatni. Jeśli bowiem trwać będziemy jednak przy monoteizmie - ostrzegają nas tu i tam rozmówcy - nic nie powstrzyma katastrofy: doktryna stworzenia implikuje niszczenie środowiska naturalnego, dogmat generuje nietolerancję, a komunizm jest „nową postacią religii z gatunku judaistycznych” (po prostu potomkiem chrześcijaństwa). Jest to konfrontacja nie tylko dwóch religijności, lecz i dwóch metafizyk (monistycznej i pluralistycznej), a dopiero w konsekwencji dwóch (?) cywilizacji. Dyskurs Toynbee’ego i Ikedy, mimo oczywistych słabości i mielizn „wiedzy o wszystkim”, jest daleki od futurologicznej publicystyki. Jego żywym jądrem jest świadomość, że aby przeprowadzić prawdziwą „transformację”, trzeba sięgnąć samych pryncypiów, usytuowanych w horyzoncie podstawowych wizji i ostatecznych celów. „Wszystko zależy od tego, czy ludzie dokonają rewolucji w swojej świadomości”. Chodzi bowiem o „całościowy nowy porządek”. Fiu!
Świat przyszłości zarysowany dość zgodnie przez Toynbee’ego i Ikedę jest oczywiście organizowany według postulatu „godności człowieka”. Obaj myśliciele wiedzą, że nie jest to proste: jak np. pogodzić „interes dziecka” (które powinno wzrastać wśród rodzeństwa) z „ogólnym interesem ludzkości, polegającym na obniżeniu przyrostu naturalnego”? Chyba ten ostatni musi przeważyć. Dlatego obaj rozmówcy zgadzają się, że „małżeństwa powinny ograniczać się do dwojga dzieci” - a społeczeństwo („reprezentowane przez władze publiczne”) będzie musiało podjąć „drastyczne kroki polityczne” (Toynbee). Ikeda: „pewna forma publicznych, rządowych restrykcji jest nieunikniona”… Zresztą w ogóle lepsza przyszłość ludzkości uwarunkowana jest pewnym złem koniecznym: wymagane zmiany nie zostaną przyjęte dobrowolnie, lecz wprowadzone przez „dyktatorski reżim”. Obaj panowie na to posmutnieli, lecz pocieszają się, że ten ostatni „zostanie zastąpiony przez reżim łagodniejszy, który będzie w bardziej demokratyczny sposób reprezentował podmiotowość państwa światowego”… No cóż, nie jest to nic nowego, gdyż każda utopia przewiduje i przeczuwa, iż na jej drodze stanie coś więcej niż konformizm i przyzwyczajenie - głównym , nie nazwanym wrogiem jest natura rzeczy, człowieka, społeczeństwa (nie jakiś grzech pierworodny, lecz sama natura!); natura pomylona, którą utopiści chcieliby poprawić, a którą gwałcą zbawiennie „dyktatorskie reżimy”, aby ustąpić pola liberalnym „reżimom łagodniejszym”, konserwującym zdobycze rewolucji contra naturam.
Ikeda i Toynbee nie uciekają więc przed twardymi koniecznościami oczekiwanych przemian. A jednak i oni są bezbronni wobec zniewalającej naiwności, która tworzy każdą utopię. Ikeda głosi np., że państwu nie wolno mieć w ogóle tajemnic, a Toynbee dziwi się, że po zniesieniu kary śmierci przestępcy nie zaprzestali morderstw (!); co jednak nie powstrzymuje go przed zgłoszeniem bardzo realistycznego postulatu „zniesienia wojen”. Czyż jednak nie zniesiono już ich razem z wojskiem w czasach rewolucji bolszewickiej?
Tak naprawdę poglądy wyrażane w dialogu - choć bywa, że są ciekawe i oryginalne - nie są dla nas nowością. We wszystkich swoich akcentach praktycznych wpisują się bez trudu w znaną nam ideologię, a nawet objawiają jej odległy horyzont (np. wtedy, gdy Toynbee oświadcza niemal uroczyście, że „samobójstwo i eutanazja to podstawowe i niezbywalne prawa człowieka”). Pewną nowością jest poszukiwanie fundamentu religijnego i metafizycznego pod te światopoglądowe wybory.
Ostatnia część dialogu, dotycząca m.in. religii, przypomniała mi niegdysiejsze analizy kardynała Ratzingera, w których wskazywał na źródła współczesnego relatywizmu religijnego. W konferencji wygłoszonej w 1996 roku w Meksyku prefekt Kongregacji Nauki Wiary wskazywał na pozornie paradoksalny sojusz dwóch nurtów: zachodniego agnostycyzmu z religiami azjatyckimi. Właśnie to symbolizują dwaj panowie toczący dialog o przyszłości świata. Ten pierwszy nie wie już nic o Bogu i duszy, nie ufa metafizyce, wyrzekł się swej religii; ten drugi jest gorliwym apostołem buddyjskiego „ateizmu” kosmicznego (lub: panteizmu). Obaj jednak traktują religię i filozofię jako pewne relatywne przedstawienia Rzeczywistości. Świadomi zakorzenienia Zachodu w orędziu Chrystusa i Jego działaniu, starają się przetłumaczyć „mitologię chrześcijańską” (Toynbee) na język buddyjski, kompletnie ignorując wyjątkowość Chrystusa. Zdają sobie sprawę, że chrześcijaństwo wymaga od swych wyznawców głębokiego nawrócenia, złączonego z porzuceniem innych wierzeń (co bardzo opóźnia konieczny proces zjednoczenia wszystkich religii). To wymaganie jest jednak dla nich niezrozumiałe. Może dlatego, że obaj rozpatrują problem religii zupełnie poza kontekstem prawdy i fałszu. Toynbee mówi - z akceptacją Ikedy - jedynie o „slusznej religii” (nie o „religii prawdziwej”), czyli takiej, „która naucza szacunku dla godności i świętości całej natury”. Obaj uznają, że „teraz powinniśmy przyjąć religię panteizmu”. „Taka wyższa religia jest pilnie potrzebna”. Ikeda pyta, czy taka religia „ma być oparta na bogu czy na prawie”. Toynbee nie ma wątpliwości: chodzi o „uniwersalny system praw życia”. Religia obędzie się bez Boga, ludzie przestaną wznosić oczy ku niebu.
Ze sposobu, w jaki dialog Toynbee’ego i Ikedy zostaje dziś zaprezentowany czytelnikowi polskiemu, wnoszę, że z podanymi tam myślami będziemy się spotykali jeszcze wielokrotnie, przy różnych okazjach. Potwierdza to również rozgłos, jaki nadaje się obecnie postaci i ideom Dalajlamy (z którym swego czasu dialogował, zamiast Toynbee’ego, sam Adam Michnik). Stopień akceptacji tych idei - lub fascynacji nimi - w Polsce będzie uzależniony oczywiście od stopnia jej dechrystianizacji. Z tej racji nie wróżę tu efektownego podboju. Chyba że wcześniej i u nas szybszą karierę zrobi „nowe chrześcijaństwo”, religia ozone friendly - solidarna z ludźmi i ze środowiskiem naturalnym, ślepa na Boga.
Paweł Milcarek
Artykuł ukazał się pierwotnie w "Christianitas", nr 3-4/2000.
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.