Podczas Forum Ekonomicznego w Davos swoje wystąpienie miał jeden bohaterów (czy może raczej antybohaterów) współczesności. George Soros, jak się o nim pisze “miliarder i filantrop” uważany przez wielu za jednego z głównych kreatorów światowego porządku - tego miękkiego liberalnego autorytaryzmu - w tym roku postanowił zaatakować dwóch gigantów Internetu, czyli Google’a oraz Facebooka. Wskazał ich jako zagrożenie społeczne, źródło uzależnień porównywalne do hazardu, a także, co chyba jest najistotniejsze, ponieważ dotyczy światowego układu politycznego, jako niebezpieczeństwo dla demokracji.
"Firmy z branży mediów społecznościowych wpływają na to, jak ludzie myślą i się zachowują i nie zdają sobie z tego przy tym sprawy". Soros wezwał do kontroli nad tymi przedsiębiorcami, których nieodpowiedzialna działalność skłania ludzi do “nieintegralnych wyborów politycznych”. Można to łatwo zrozumieć, ponieważ faktycznie internet zmienił oblicze polityki na świecie. Wręcz zaczęło się mówić, że to “internety” wygrywają lub przegrywają wybory. Mówiliśmy o tym bardzo wyraźnie w Polsce w roku 2015 kiedy doszło do zasadniczej zmiany przewagi w Sejmie, a potem podobna sytuacja miała miejsce, gdy prezydentem Stanów Zjednoczonych zostawał Donald Trump. Jego zwycięstwo, podobnie jak w Polsce zwycięstwo PiS dokonało się wbrew polityce głównych mediów. “Internety” stały się ważnym punktem odniesienia w każdych niemal wyborach. Gdy w ostatnich dniach Milos Zeman zwyciężył w czeskich wyborach również zaraz pojawiły się komentarze odnoszące do znaczenia Internetu. Tym razem Internet przegrał - a zwyciężyli starsi, niedominujący w sieci obywatele, którzy wybrali polityka tożsamościowego przeciwko liberałom.
Irytacja Sorosa na Google i Facebook jest zatem nie do końca trafna, ponieważ czy “internety” wygrywają czy też nie, liberalno-lewicowa opcja polityczna, którą Soros określa mianem “integralnej” po prostu zaczęła przegrywać. “Przemija postać tego świata” chciałoby się za św. Pawłem powiedzieć i nie zmienią tej prawdy nawet miliardy dolarów. Kapitał może wzmacniać pewne zmiany, może nawet je inicjować, ale nie może ich zatrzymać. Bez wątpienia internet - nawet Facebook na którego co rusz ktoś narzeka, że został zablokowany - zmieniły zupełnie świat dystrybucji informacji i opinii, a przez to zmieniły się też sposoby zawiązywania ludzkiej współpracy. Soros zatem powinien działać w kierunku ograniczania całego internetu, który przecież nie kończy się na Facebooku. Płynność Internetu i zdolność do łączenia ludzi z zupełnie odmiennych konstelacji społecznych, ale i geograficznych wytwarza bez wątpienia w świecie także synergię polityczną.
Chciałbym jeszcze przytoczyć komentarz mojego redakcyjnego kolegi umieszczony na… Facebooku, który jak mi się zdaje najlepiej chwyta pewien historyczny wymiar wypowiedzi Sorosa:
W tej wypowiedzi Soros daje świetnie - wzorcowo - wyraz lęków aktualnie dominującej "arystokracji", przerażonej zbliżającą się "rewolucją". Reakcja jest ogromnie przewidywalna: znalazł się winny w postaci tego sektora opiewanego niegdyś "społeczeństwa komunikacyjnego" i "wolnego przepływu myśli", nad którym nie udało się zapanować przy pomocy aparatur i aparatu działającego tak sprawnie w ostatnich dziesięcioleciach. Wobec czego arcymag Społeczeństwa Otwartego widzi otchłań: a z tej otchłani wyłaniają się już nie tylko pojedynczy barbarzyńcy (potrzebni do straszenia otchłanią grzecznych i niegrzecznych mieszczan), ale i - horribile dictu - "nieintegralne wybory". Ostatnio jeden wybór po drugim.” Zatem Soros zdaje się mówić: “Więc proszę zamknąć mi te fejsbuki, bo nam jeszcze one nie dość dobrze wychodzą, pokoleniu ślubującemu "zakazywać zakazów".
To bardzo znamienne, ponieważ w ostatnich czasach coraz bardziej “społeczeństwa wolności” stają się społeczeństwami zakazów i nakazów. We Francji nie wolno krytykować aborcji, ani odciągać kobiet od jej wykonywania, w Kanadzie by otrzymać grant państwowy wprowadzono nakaz popierania aborcji, w Polsce permanentnie odmawia się możliwości występu na Uniwersytetach działaczom pro-life, a konstytucja jest czymś ogromnie ważnym jeśli tylko nie staje akurat w obronie życia nienarodzonych. Przykład takiego myślenia dała niedawno opozycja parlamentarna wspierająca radykalnie aborcyjny projekt ustawy. Niezgodny z konstytucją nawet na pierwszy rzut oka.
Świat liberalny bardzo chciałby być postrzegany jako neutralna formuła społeczeństwa prawdziwie wolnościowego i równościowego, ale jednocześnie jest - nawet wbrew własnym wyobrażeniom - ideologią organizującą zbiorową wyobraźnię i określająca jej granicy. Tam gdzie wyobraźnia przekracza granice następuje interwencja stygmatyzująca odstępstwo, pojawia się język wykluczenia reprezentantów odstępstwa z kręgu ludzi przyzwoitych. Niezależnie od kontekstu, każdy kto przekracza granice liberalnego obrazu świata jest zagrożeniem dla wolności, a zatem staje się kimś w rodzaju obywateli drugiej kategorii.
Bardzo dobrym przykładem jest ostatnie ustawodawstwo w Kanadzie, gdzie powiązano państwową redystrybucję - w postaci grantów dla organizacji - z poparciem dla polityki aborcyjnej rządu oraz polityki gender. Znamienny był komentarz w sprawie wolności słowa premiera Kanady Justina Trudeau:
Trzeba wiedzieć, że jest różnica pomiędzy wolnością wypowiedzi a działaniem według tych wypowiedzi i wierzeń. […] Tam, gdzie ktoś próbowałby ograniczyć prawo kobiet do decydowania o własnym ciele, tam stawiamy granicę.
Sytuację w kraju podsumował także Jack Fonseca z Campaign Life Coalition:
To nie jest drobna korekta programu federalnego. To przełomowy pierwszy krok prowadzący nieuchronnie do totalitaryzmu i otwartego prześladowania za pomocą sankcji aparatu państwa.Gdy rząd wdroży tę niekonstytucyjną, antychrześcijańską politykę, następną rzeczą będzie jej narzucenie sektorowi prywatnemu. Być może najpierw w przypadku umów z dostawcami, ale ostatecznie pracownicy sektora prywatnego będą musieli podpisać taką deklarację, która zasadniczo usiłuje zmusić chrześcijan do zrzeczenia się ich przekonań.
Możemy sobie łatwo wyobrazić na czym miałaby polegać kontrola integralności politycznej Google’a i Facebooka. Na praktykach analogicznych do tych jakie stosują choćby Chiny wobec największej wyszukiwarki na świecie, czyli cenzurze, blokowaniu użytkowników na podstawie regulaminu.
Tomasz Rowiński
Felieton jest rozszerzoną wersją tekstu, który ukazał się pierwotnie na łamach Tygodnika Bydgoskiego.
(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.