Komentarze
2025.07.01 12:45

Imigracja, państwo narodowe i kryzys demograficzny: o granicach tożsamości i przetrwania kultury

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy. 

 

Właśnie ogłoszono informację o śmierci dziewczyny z Torunia, zamordowanej przez imigranta. Z pewnością wydarzenie to będzie paliwem napędowym sił antyimigranckich w Polsce. Oczywiście jest to przede wszystkim wielka tragedia, nad którą należałoby ubolewać, i być może jedynym, co wypadałoby powiedzieć, jest wezwanie: „ciszej nad tą trumną!”

Ale to jest niemożliwe w społeczeństwie gorących mediów i internetu. Kabaret Salon Niezależnych już dawno śpiewał piosenkę proroczą:


„Świeże groby zawsze wzruszą,
niezależnie, gdzie kopane,
jak porosną, wyjdzie na jaw,
kto szczuł i co było grane.”

 

Współczesne społeczeństwo europejskie, w tym polskie, coraz silniej odczuwa napięcia związane z problematyką imigracji. Wrażliwość społeczna wobec tej kwestii jest szczególnie wyczulona w dwóch punktach: zagrożenia bezpieczeństwa publicznego oraz zmiany struktury społeczno-kulturowej. Obawy te, podsycane przez polityków i codzienne doświadczenia (mniej przez media, które jednak lubią liberalną narrację), nie są wyłącznie wytworem emocji – choć te oczywiście odgrywają istotną rolę – lecz wynikają także z realnych mechanizmów społecznych i psychologicznych.

Zacznijmy od bezpieczeństwa. Popularnym, choć kontrowersyjnym argumentem jest ten, że osoby wykorzenione ze swojego naturalnego środowiska kulturowego, czyli imigranci, są bardziej podatne na zachowania przestępcze. Nie chodzi tu jednak jedynie o „inność kulturową”, religijną czy cywilizacyjną. W grę wchodzi mechanizm głębszy: wykorzenienie i dezintegracja tożsamości. Zjawisko to było dobrze udokumentowane choćby w Polsce powojennej, gdzie wskaźniki przestępczości były znacząco wyższe na terenach zasiedlonych przez przesiedleńców (Ziemie Odzyskane) niż w regionach, w których utrzymała się ciągłość społeczna i kulturowa. W literaturze socjologicznej zjawisko to wiązane jest z koncepcją anonimowości – osłabienia norm społecznych w sytuacji dezorganizacji strukturalnej. Zgodnie z klasyczną definicją Émile’a Durkheima, anomia sprzyja przestępczości właśnie w sytuacjach gwałtownych zmian i braku stabilnych więzi wspólnotowych.

Z tej obserwacji wyłania się pytanie bardziej ogólne: czy rzeczywiście w XXI wieku aktualna pozostaje doktryna nacjonalistyczna XIX i XX wieku, wedle której najlepszą formą politycznego istnienia jest państwo narodowe – jednorodne kulturowo i etnicznie? Odpowiedź nie jest prosta. Z jednej strony państwo narodowe wydaje się anachroniczne wobec procesów globalizacji i mobilności ludności. Z drugiej jednak strony to właśnie państwo narodowe – a nie konstrukcje federacyjne czy wielokulturowe – okazało się w wielu przypadkach najtrwalszą formą obrony kultury, języka i wartości. To państwa narodowe najskuteczniej organizowały opór wobec totalitaryzmów, inwazji, kolonizacji i degeneracji społecznej.

Polska po II wojnie światowej była państwem niemal całkowicie jednorodnym etnicznie – i, jak wskazują niektórzy badacze, przyniosło to liczne korzyści: stabilność społeczną, spójność kulturową, silne więzi wspólnotowe. Dziś ten obraz ulega zmianie. Imigracja – zwłaszcza masowa migracja wojenna z Ukrainy, a także rosnąca obecność Wietnamczyków, Ormian, Turków i innych grup – powoduje, że polska struktura społeczna zaczyna się różnicować. Narodowcy podnoszą alarm – i choć często czynią to w sposób radykalny – wskazują na pewien realny trend: jeśli nic się nie zmieni, Polska może pójść drogą Szwecji czy Belgii, gdzie w niektórych szkołach dzieci rodzime są mniejszością.

Można różnie oceniać strategie zamykania granic czy twardej polityki migracyjnej. Jednak fundamentalne pytanie brzmi: czy mamy alternatywę? Jeśli bowiem społeczeństwo się starzeje, a nie pojawiają się nowe pokolenia, to w sposób naturalny musi dojść do jego wymiany – czy tego chcemy, czy nie. W tym kontekście najważniejszą „bronią” w walce o utrzymanie tożsamości narodowej jest nie granica, nie mur, nie polityka deportacyjna, ale demografia. Tymczasem polska sytuacja demograficzna jest dramatyczna.

Trzeba to mocno podkreślić. Imigracja nie uczyniłaby takich spustoszeń w kulturze Zachodu, gdyby nie dekadencja narodów Zachodu, które po prostu nie chcą dzieci. Jeśli Belgowie czy Szwedzi rozmnażaliby się normalnie, imigranci nie mieliby szans w dającej się przewidzieć perspektywie na zagrożenie bytowi ich narodów. Ta konstatacja oczywiście nie przesądza, czy wpuszczanie, a nawet przecież sprowadzanie Afrykańczyków i Azjatów do Europy w XX wieku było strategią słuszną. Teraz jednak zaczynamy stawać przed tym samym problemem w Polsce.

A u nas statystyki są bezlitosne. Wskaźnik dzietności w Polsce – nawet w najbardziej „konserwatywnych” i kulturowo tradycyjnych regionach, jak Małopolska czy Kaszuby – nie tylko nie osiąga poziomu 2,1 dziecka na kobietę, czyli tzw. progu zastępowalności pokoleń. Średni wskaźnik dzietności w Polsce w ostatnich latach oscylował wokół 1,3–1,4. Oznacza to, że każde pokolenie będzie o około 30–40% mniej liczne od poprzedniego. Gdyby ten trend się utrzymał, to – zgodnie z symulacjami demografów – liczba ludności Polski może spaść do około 25 milionów w ciągu dwóch–trzech pokoleń. Równocześnie – i to już obserwujemy – będzie wzrastać udział osób pochodzących z innych kręgów kulturowych.

Nie pomogły tu nawet szeroko zakrojone programy socjalne, jak 500+. Jak pokazują analizy ekonomiczne i socjologiczne (m.in. raporty Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego i Instytutu Pokolenia), programy te miały ograniczony i krótkotrwały wpływ na wzrost dzietności. W rzeczywistości nie rozwiązały one problemu, ponieważ nie dotknęły jego istoty: kulturowej promocji rodziny i dzieci.

Tu dochodzimy do punktu kluczowego. Dzietność to nie tylko sprawa polityki społecznej, ale kultury. Przez dekady popkultura zachodnia – a wraz z nią także polska – promowała model życia bezdzietnego: związki bez zobowiązań, życie dla siebie, kariera, konsumpcja, hedonizm. Pigułka antykoncepcyjna, liberalizacja prawa aborcyjnego, normalizacja rozwodów, promocja „wolnych związków” – wszystko to składa się na jeden przekaz: dziecko to przeszkoda w realizacji siebie. Nawet jeśli nie był to przekaz wprost intencjonalny, to skutki jego działania są jednoznaczne: dzieci stały się kulturowo niepożądane.

A przecież możliwe są także inne narracje. Przypomnijmy tu chociażby serial Chichot losu, który wbrew dominującemu nurtowi pokazywał przemianę bohaterki – młodej kobiety, która nigdy nie chciała mieć dzieci, a pod wpływem opieki nad osieroconą dwójką odkrywa w sobie powołanie do macierzyństwa. To jeden z nielicznych przykładów kulturowej kontrnarracji. Takich historii powinno być więcej. Nie chodzi jedynie o propagandę pronatalistyczną, lecz o opowieści, które na nowo uczynią z rodzicielstwa – zwłaszcza macierzyństwa – wartość społeczną, kulturową i egzystencjalną.

Można pytać – dlaczego żadne władze, ani te spod znaku PiS, ani wcześniej AWS, ani te liberalne (ale to zrozumiałe), nie rozpisywały konkursów na kampanie społeczne i filmy, spektakle i przedsięwzięcia promujące dzietność? Ktoś powie – takie kampanie są przeciwskuteczne, bo ludzie nie lubią być pouczani. Nie zgodzę się z tym. Wielkie, dysponujące ogromnymi pieniędzmi kampanie „tolerancjonizmu” przyniosły ostatecznie pewne skutki i zmianę mentalności. Nawet jeśli obecnie zaczynają wracać poglądy konserwatywne, to jednak nie w takiej mierze, by zupełnie odwrócić rewolucję obyczajową.

Jeśli tego nie uczynimy, to nawet najbardziej surowa polityka migracyjna nie uchroni nas przed utratą tożsamości. Naród nie istnieje bez dzieci. A społeczeństwo, które nie chce mieć potomstwa, samo abdykuje ze swojej przyszłości. Wówczas nie będzie miało znaczenia, kto przekroczy nasze granice – bo nas już po prostu nie będzie.

Ale doraźnie należy jednak politykę migracyjną bardzo starannie przemyśleć. Bo hasło „nie chcemy żadnych migrantów i już” jest dobre do podgrzewania społecznych emocji, ale nie wystarcza do prowadzenia polityki dużego europejskiego państwa. Musimy mieć strategię: kogo wpuszczamy, pod jakimi warunkami, na jakich zasadach, na jaki czas, jak monitorujemy zachowania przybyszów, kogo deportujemy i w jakich wypadkach, kiedy przyjmujemy pushbacki z innych krajów, jak organizujemy pomoc humanitarną – i tak dalej.

To, co możemy zrobić już, od razu, i powinniśmy zrobić, to otworzyć szeroko drzwi i ułatwiać na wszelkie sposoby przyjazd oraz start życiowy tym, którzy mają polskie korzenie i chcą do kraju wrócić – czy to ze wschodu, czy z zachodu. Bo to pozwala choć minimalnie poprawić sytuację demograficzną i jednocześnie zachować narodową tożsamość.

Michał Jędryka

 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcia pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co więcej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

 


Michał Jędryka

(1965), z wykształcenia fizyk. Był nauczycielem, dziennikarzem radiowym i publicystą niezależnym. Jest ojcem czwórki dzieci. Mieszka w Bydgoszczy.