W sprawie zwolnionego z IKEI pracownika pojawiły się głosy, że cytowanie Pisma Świętego w miejscu, gdzie nawołuje ono by homoseksualistów karać śmiercią, to nic innego jak zgoda na tworzenie klimatu - nazwijmy go tak - pogromowego. Zapewne sam sięgnąłbym raczej w analogicznej sytuacji po Katechizm Kościoła Katolickiego, który jest precyzyjną i aktualną wykładnią wiary chrześcijańskiej. Głównie dlatego, że teksty Starego Testamentu trudno jest podawać w dzisiejszej kulturze bez wyjaśnienia. Pan Tomasz powołał się na Pismo Święte, jak się zdaje, w pewnej prostocie odwołania do fundamentalnego i autorytatywnego tekstu zarówno dla chrześcijaństwa jak i kultury europejskiej. Jednak to właśnie obecność owych cytatów biblijnych - nie katechizmowych - odsłania mechanizm oskarżenia jaki uruchomiono wobec tego, w sumie anonimowego, katolika, a za jego pośrednictwem wobec chrześcijańskiej tradycji. Zanim jednak poddamy obecnie funkcjonującą narrację analizie przywołajmy w znacznej mierze trafny fragment opublikowanego ostatnio przez samego zainteresowanego oświadczenia:
Nie trzeba być teologiem ani filozofem, by zdawać sobie sprawę, że Pisma Świętego nie czyta się w sposób dosłowny, a jego tekst jest pełen alegorii i hiperbol. W przeciwnym razie musielibyśmy uznać, że np. słowa Chrystusa zawarte w Ewangelii św. Mateusza: »jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie (…). I jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie«, stanowią nawoływanie do samookaleczania. Taka interpretacja jest wprost absurdalna dla kogokolwiek mającego elementarną orientację w europejskiej kulturze, dlatego sądzę, że została użyta specjalnie dla zdyskredytowania mojej osoby.
Przy założeniu dobrej woli trzeba by uznać, że komentujący, którzy traktują Biblię jako - w dowolnym jej miejscu - wykład wskazówek przeznaczonych do bezpośredniego stosowania, są ignorantami. Dlaczego? Ponieważ nie mają świadomości, że dla Kościoła część ksiąg biblijnych ma np. charakter historyczny, to znaczy, że są one opowieścią o dziejach zbawienia i Narodu Wybranego, który jest tej historii świadkiem. Nigdy nie postulowano w dziejach katolicyzmu, np. by dawne prawo Izraela miało być modelem dla chrześcijańskiej społeczności. Aktywność homoseksualna jest konsekwentnie oceniania przez Kościół negatywnie od zawsze i nie wynika to tylko z obecności pojedynczych cytatów ze starego prawa na ten temat, ale z biblijnej antropologii wyrażającej boży zamysł dla człowieka jako związek mężczyzny i kobiety. Także po prostu z szóstego przykaznia. Tym bardziej kwestia karania śmiercią ma charakter historyczny, ponieważ inne ogólne zasady w tradycji katolickiej sprzeciwiają się tak drastycznemu traktowaniu nawet aktywnych homoseksualistów. Dziś, gdy w ogóle kara główna jest traktowana jako najdalsza ostateczność przez Kościół, historyczne zapisy prawa żydowskiego, nie będą brane pod uwagę inaczej niż jako wskazania, że mamy do czynienia z materią moralnie poważną. Bo też i faktycznie w sensie moralnym czy zbawczym mówimy o grzechach ciężkich zagrożonych wiecznym potępieniem.
Jednak w toczącej się ideologicznej wojnie z chrześcijaństwem i dziedzictwem europejskiej etyki oraz moralności nie widać dobrej woli, tylko siłowe forsowanie nowych stanowisk. W tej konkretnej sytuacji zatem bardziej niż o niezrozumienie dla znaczenia tradycji w wyjaśnianiu Pisma, chodzi o próbę przesunięcia stanowiska chrześcijańskiego na temat aktów homoseksualnych w miejsce, gdzie będzie mogło być ono traktowane jako społeczne zagrożenie. Tak w istocie jest, z byłego pracownika IKEI robi się napastnika, a z korporacji narzucającej uprzywilejowanie publicznych grzeszników ofiarę. To skuteczna manipulacja dzięki której niejeden chrześcijanin, osłabiony duchem naszej epoki, będzie bardziej skłonny do przyznania racji liberalnym dyskryminatorom, niż do obrony chrześcijańskiego stanowiska.
Zarzuty, które się formułuje wobec byłego pracownika IKEI - nawoływanie do zabijania - mają w powyżej zarysowanym kontekście mniej więcej tyle sensu, co starożytne kalumnie, mówiące że chrześcijanie są kanibalami, ponieważ zjadają ciało Chrystusa. Narracja ta opierała się na plotce, nieporozumieniu, zmyśleniu lub złej woli, ale w efekcie dość konkretnie służyła za usprawiedliwienie dla mordowania chrześcijan. Dziś analogiczne zarzuty o chęć mordowania homoseksualistów okazują się usprawiedliwieniem dla zwalniania ludzi z pracy, gdy tylko zaznaczą swoją - nawet nie tyle odrębność - co właśnie chęć równego traktowania. Czy chrześcijanie byli winni zarzutów przekazanych nam przez rzymskich historyków? Nie. Czy były pracownik IKEI chciał swoją wypowiedzią wyrazić coś więcej niż moralną dezaprobatę dla przymuszania go do publicznej gloryfikacji tożsamości opartej na „głęboko nieuporządkowanym” zachowaniu? Nie. Dawne oskarżenia wobec chrześcijan wynikały z niewiedzy, być może z niechęci do tej „żydowskiej sekty” oraz jej rosnącej popularności „zagrażającej” porządkowi. Podobnie jest i dzisiaj. Chrześcijanie są przeszkodą - realną lub wyimaginowaną - dla „pokoju” opartego na tęczowej religii. Chodzi zatem - choć to dzieje się nie do końca świadomie - o znalezienie kozła ofiarnego, któremu przypisze się cechy obecne we własnych lękach, złej woli, intelektualnej bezsilności oraz niewiedzy, a potem rozszerzy całą sytuację na grupę społeczną, która będzie traktowana jako polityczny wróg. Mechanizm ten opisywał przed laty Rene Girard.
Analogicznie jak u Girarda czy starożytnych historyków oskarżenie przypadkowego katolika o zerowych możliwościach społecznej mobilizacji, pracownika dużej i majętnej korporacji, o zbrodnicze zamiary ma charakter „opowieści prześladowczej”. W dodatku treść tego oskarżenia stoi w sprzeczności ze stanowiskiem i intencjami, które de facto głosi on jako katolik. Katolicy przywiązani do nauczania chrześcijańskiego stają się dziś niczym Żydzi, którzy mieli zatruwać i zadżumiać studnie w średniowieczu i w ten sposób zagrażać spoistości cywilizacyjnej lub niczym chrześcijanie pierwszych wieków postrzegani jako siedlisko rozmaitych perwersji, niegodziwości oraz zbrodni. Podsunięto w ostatnich dniach też pytanie, czy podobnie pozwolilibyśmy muzułmanom cytować Koran z jego drastycznych fragmentów. Pomińmy już kwestię, że tradycja lektury Koranu jest zupełnie inna niż katolicka lektura Pisma Świętego i dużo łatwiej umożliwia bezpośrednie stosowanie fragmentów tekstu jako uzasadnienia zbrodni i przemocy. Przypadki z krajów zachodu Europy pokazują, że nawet ideologia LGBT cofa się przed stanowczością muzułmanów traktując ich jako “innych”, którym należy się prawo do stosowania własnych obyczajów. To prawo - jak się zdaje - nie przysługuje chrześcijanom nawet w katolickiej Polsce. Tak było w Birmingham, gdzie usunięto propagandę LGBT z pewnej szkoły po protestach muzułmańskich rodziców. Ta nierówność w traktowaniu chrześcijan i muzułmanów w obszarze podobnych konfliktów moralnych tym bardziej wskazuje, że to chrześcijanie są przedmiotem kształtowania „opowieści prześladowczej” w obszarze zdominowanym przez tęczową religię. Polityczny ruch homoseksualny nawołuje do rozdziału państwa i Kościoła, by samemu zająć miejsce Kościoła w relacjach z państwem, by stać się „duchowością” sfery publicznej.
Można stanowisko atakujących dyskryminowanego meblarza nazwać bezbożnym fundamentalizm, który nie jest katolicki nie tylko dzięki bezpośredniej bezbożności, ale i w logice, którą chce narzucić innym - logice fundamentalistycznej lektury Pisma. To liberalny standard, traktować każdą religię - szczególnie zaś chrześcijaństwo - jak irracjonalną „czarną skrzynkę”, czyli upodabniać ją w praktyce do radykalnych religii tekstu. Czyli na podobieństwo samego współczesnego lewicowego liberalizmu, który świat widzi nie jako rzeczywistość, ale jako “tekstualność”. Co rzecz jasna, choćby w przypadku relacji z katolikami jest absurdem i okazuje się narzędziem prześladowania. Ostatecznie też to prześladowcy realnie żyjących katolików uważają się za jakąś wyższą formę chrześcijaństwa - zbudowanego jednak na usunięciu prawdziwej tradycji.
Podsumujmy. W katolickiej tradycji przykazanie „nie zabijaj” stoi wyżej od dawnych przepisów prawnych, a dawnym prawom jako katolicy nadajemy przede wszystkim charakter wskazówki moralnej, która jednak znajduje oparcie w szerokim nurcie antropologii płci obecnej w Piśmie Świętym, ale też w tradycji teologicznej i filozoficznej. A zatem przede wszystkim, jako katolicy przeciwstawiamy się traktowaniu publicznego grzechu jako cnoty publicznej i przymuszaniu innych do przytakiwania temu wbrew sumieniu. Taki proces ma właśnie miejsce.
Dziś LGBT jako ideologia nabiera znamion niegodziwej religii panującej, która nie tyle wzywa do szacunku wobec innych, co przymusza do pozytywnego wartościowania grzechu jako cnoty właśnie, czy wręcz traktowania homoseksualnej przypadłości jako swoistego quasi-religijnego wybrania. Tę polityczną sektę - nie homoseksualistów po prostu – otacza się wianuszkiem przywilejów, także w miejscach, gdzie łamie to ich własne zasady, jak prawa człowieka (w tym pracownicze) czy równość. Także tę nazywaną liberalną.
Tomasz Rowiński
-----
Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.
Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)
-----
(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.