Tydzień temu ukazał się w „Tygodniku Powszechnym” artykuł zatytułowany „Prawdy znikąd”. Główną jego tezą, edytorsko zresztą wyróżnioną, jest myśl, że „Sześć głównych prawd wiary” znanych nam ze szkolnych katechizmów, zdaniem autora, Jaremy Piekutowskiego, „zniekształca naszą wiarę oraz fałszuje obraz Boga”.
Chodzi oczywiście o następujące sformułowanie:
„1. Jest jeden Bóg.
2. Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze.
3. Są trzy Osoby Boskie: Bóg Ojciec, Syn Boży, Duch Święty.
4. Syn Boży stał się człowiekiem i umarł na krzyżu dla naszego zbawienia.
5. Dusza ludzka jest nieśmiertelna.
6. Łaska Boska jest do zbawienia koniecznie potrzebna”.
Do rezygnacji z nauczania wiary w tej formule nawołuje też na łamach „Tygodnika” ks. bp Antoni Długosz. O co więc chodzi? Czy prawdy te nie są więc prawdami? Zawierają herezję? Uczą fałszu?
Odpowiedź autora wspomnianego artykułu jest prosta. Jego zdaniem prawdy te budzą lęk, a z lęku rodzi się „chrześcijaństwo smutne i bez radości”. Otóż teza ta jest tak absurdalna, że właśnie ze względu na nią artykuł ten domaga się odpowiedzi, tym bardziej, że niestety, nurt taki – chrześcijaństwa typu „happy – clappy” – niebezpiecznie się rozpowszechnia i prowadzi do poważnego spłycenia wiary.
Gwoli uczciwości dodać muszę, zanim przejdę do zasadniczej polemiki, że nie badałem szczegółowo innej – historycznej – tezy tego artykułu. Otóż autor twierdzi, że takie sześciopunktowe sformułowanie owych prawd wiary, jakie zacytowałem powyżej, pojawiło się w katechizmach dopiero w XIX w., i to tylko w katechizmach polskich. Być może tak jest, teza ta wygląda nawet na wiarygodną, z tym, że nie oznacza ona wcale, jak sugeruje tygodnikowy tytuł, iż prawdy te biorą się znikąd. Są one głęboko ugruntowane w wielowiekowym nauczaniu Kościoła, każda z nich wyraża głęboką myśl dogmatyczną i żadna nie jest możliwa do zakwestionowania na gruncie katolickiej wiary. I choćby dlatego wszystkie katechizmy je zawierające otrzymały przecież w swoim czasie imprimatur stosownych władz kościelnych.
Piekutowski posługuje się dalej dość zużytym już argumentem, że chrześcijaństwo nie polega na uczeniu formułek, ale na głoszeniu dobrej nowiny. W pewnym momencie wprawdzie przyznaje, że uczenie formułek ma pewien sens, ale następnie przechodzi do sedna i wyrzuca z siebie to, co jego zdaniem jest kamieniem obrazy: otóż chodzi o punkt drugi. Że Pan Bóg jest sędzią, sędzią sprawiedliwym. I za złe karze!
Piekutowski opiera się w swoim artykule o opinie swoich rozmówców. Zgodnie ze znaną dziennikarską metodą, przytacza w charakterze argumentów ich wypowiedzi. Jednym z rozmówców jest Cezary Gawryś, redaktor naczelny „Więzi”. To on jest głównym atakującym cytowane sformułowanie. Wprawdzie Gawryś zaraz przyznaje, że, owszem, Pan Bóg jest sędzią, o czym nawet mówi Pismo święte, ale o tym się nie powinno uczyć młodzieży. Bo to im „wykrzywia obraz Boga”. Inaczej mówiąc: No, to prawda, Pan Bóg jest sędzią i będzie nas sądził, ale o tym lepiej nie gadajmy. Cicho, sza! Młodzież jak się o tym dowie, mogłaby nabawić się straszliwych lęków i przeżyć traumę niesamowitą. Nie żartuję. Oni naprawdę tak piszą. Na dowód przytoczona jest historia pewnego muzyka, który jak to usłyszał, zaczął sobie wyobrażać Pana Boga „jako potężnego starca z wielką pałką”. I dlatego na wiele lat odszedł od Kościoła.
Cóż, ja też te katechizmowe sformułowania jako dziecko słyszałem, uczyłem się tej prawdy, wcale mnie nie przeraziła i od Kościoła nie odszedłem. Szanowny Redaktor Piekutowski doskonale wie, że takich jak ja, są miliony. W życiu owego muzyka zapewne wydarzyć musiało się coś innego, a to sformułowanie posłużyło najprawdopodobniej jako pretekst.
Tego jednak nie chce wziąć pod uwagę omawiany autor. Jego zdaniem należy zmienić sposób uczenia i sformułowanie o sądzie Bożym wykluczyć. Podejście takie jest groteskowe. Byłoby śmieszne, gdyby nie to, że może okazać się tragiczne. Wojciech Młynarski śpiewał kiedyś piosenkę, w której opowiadał o wnukach robiących rzeczy, które poważnie zmartwiłyby zapewne siwą babcię, gdyby się o nich dowiedziała. W piosence powtarzał się refren: „Lecz dokładnie informować babci nikt nie śpieszy, po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy”. Ukrywanie prawdy przez babcią było sposobem rodzinki na życie lekkomyślne i swawolne.
Tu jednak mamy sytuację poważniejszą. Odwieczny przekaz Chrystusowej dobrej nowiny był i jest właśnie taki: to życie się kiedyś skończy, a póki trwa, żyj tak, by z pomocą łaski Bożej zasłużyć na wieczne szczęście. To jest właśnie dobra nowina, głoszona od dwóch tysięcy lat: w walce o życie wieczne nie jesteś sam! Jest z tobą Jezus Chrystus obecny w sakramentach Kościoła! Ale jednak toczysz walkę. „Albowiem prowadzimy walkę nie z krwią i z ciałem, ale przeciw księstwom i władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw złym duchom w przestworzach niebieskich” (Ef 6, 12).
Czy jest rzeczą rozsądną wmawiać żołnierzowi, który idzie na wojnę, że to będzie tylko taka wspaniała zabawa i nic mu nie grozi, bo to wszystko przecież na niby? I czy nawet, gdyby z psychologicznego punktu widzenia mogłoby to być dobrą motywacją, to czy nie jest to okrutnym, niedopuszczalnym moralnie oszustwem?
Zatem jeśli ktoś chce ukrywać prawdę o Bogu, który jest Sędzią, przed młodymi ludźmi, żeby ich nie przestraszyć, żeby czasem lęku nie wzbudzić, to niestety postępowanie to wydaje się jeszcze bardziej nieodpowiedzialne niż ukrywanie swawoli przed babcią, to po prostu grozi wyprowadzaniem wychowanków na manowce. Ktoś bowiem próbuje nam wmawiać – i autor artykułu z TP wpisuje się w ten nurt – że dobra nowina polega na czym innym; na przekazie w rodzaju: „nic ci nie grozi, nie obawiaj się niczego, nawet grzechu, bo i tak będziesz zbawiony”. Ta teza jest jednak głęboko fałszywa.
Przypomina mi się tu piosenka innego artysty, mojego ulubionego barda Jacka Kowalskiego, który wkłada w usta niezbyt rozgarniętego zakonnika takie słowa:
„Ha! - rzekł braciszek - święty Franciszek / Jak tamaryszek w sercu mym trwa; / Pan Bóg nas kocha więcej niż trocha, / Reszta - rzecz płocha. Tralalalala!”
Mam nadzieję, że święty Franciszek wybaczy Kowalskiemu, że został w to wmieszany (a został bo spece od chrześcijaństwa „happy-clappy” często się na tego świętego niesłusznie powołują), poza jego imieniem refren ten dobrze wyraża istotę takiego spłyconego chrześcijaństwa.
Kowalski ciągnąc tę dysputę, wkłada w usta pewnego dominikanina odpowiedź braciszkowi:
„A głupota i prostota, / Są to dwie odmienne rzeczy, / Gdyż prostota jest to cnota, / Za głupotę zaś idiota / W czyśćcu się upiecze”.
Na takie dictum, delikatni teologowie z „Tygodnika Powszechnego” zapewne przerażą się tak straszliwie, że nawet na widok księżowskiej sutanny będą uciekać pod spódnicę mamusi.
Ale należy wrócić do tonu nieco poważniejszego i w tym kontekście zwrócić uwagę na rzecz inną. Na integralność prawdy, do której nie wolno podchodzić z nożyczkami i wycinać fragmenty wygodne i niewygodne. Prawda o Jezusie Chrystusie, który „przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych” wyznawana jest we wszystkich symbolach wiary, które kiedykolwiek ułożono. Ale jest wyznawana wespół z innymi prawdami. Między innymi i z tą prawdą, że „Ukrzyżowany również za nas, pod Poncjuszem Piłatem, został umęczony i pogrzebany”, co jest wyrazem nieskończonej miłości Boga do nas.
Autorzy z „Tygodnika Powszechnego” podnoszą, że gdyby te prawdy wiary ujęte w owych sześciu punktach, głoszone były wyrwane z kontekstu, byłyby niepełne, a nawet w jakimś sensie fałszywe.
Ale one nie są tak głoszone. Nawet najsłabsi katecheci uczą całości owego „Małego katechizmu”, który zaczyna się od znaku krzyża i prowadzi przez modlitwę „Ojcze nasz” – cudowne świadectwo Bożej miłości, Skład Apostolski, poprzez owe sześć prawd, o które niesłusznie wszczyna się awanturę, aż po uczynki miłosierdzia co do duszy i co do ciała. I jest ten „Mały katechizm” pięknym streszczeniem tego, co jest uznane od zawsze, wraz z Pismem świętym jako źródło Bożego objawienia: Tradycji pisanej przez duże T. Nie wyczerpuje on jej wprawdzie, ale na nią wskazuje i zaprasza do jej zgłębiania.
Idźmy więc za św. Piotrem, nie wpadając w złudne uśpienie jakoby nic nam nie groziło, ale – jak Kościół święty przypomina w swych wieczornych modlitwach: „trzeźwymi bądźcie, czuwajcie! Przeciwnik wasz, szatan, krąży jak ryczący lew, szukając, kogo by pożarł. Opierajcie mu się umocnieni w wierze, wiedząc, że te same utrapienia spotykają waszych braci na świecie” (1P 5, 8).
Michał Jędryka
Artykuł ukazał się pierwotnie na portalu Katolicka Bydgoszcz.
(1965), z wykształcenia fizyk. Był nauczycielem, dziennikarzem radiowym i publicystą niezależnym. Jest ojcem czwórki dzieci. Mieszka w Bydgoszczy.