Widmo Sokratesa ukazuje się w Warszawie, wraz z Festiwalem Platońskim krążącym po różnych obiektach stolicy. Przedstawiane znaną dykcją Platona z Kritona, Uczty, Eutyfrona i innych dialogów, to wzniosłe widmo, prowadzone przez swych gorących czcicieli, przemawia teraz głosami aktorów - a to w dawnym ubeckim areszcie, a to w seminarium duchownym, a to w teatrze i gdzie indziej, żeby nauczać o śmierci, o pobożności, o miłości. Widmo wywołać, ciarki nim na plecy obecnych sprowadzić - to efekt niemały, ale jeszcze nic więcej niż sztuka ucywilizowanego spirytyzmu. Lecz gdzie jest prawdziwe mieszkanie Sokratesa? Gdzie on mieszka, mistrz?
Byłem w jednym takim miejscu, gdzie się odbywało sokratejskie "nabożeństwo": w Teatrze Polskim przy nas, jakiejś setce widzów-słuchaczy czy więcej, odczytano na role fragmenty z Uczty - piękny "wykład erotyczny" Diotymy i homoseksualno-bachiczny monolog Alkibiadesa. Popłynęła rozmowa między zaproszonymi ekspertami: zakonnikiem, historyczką filozofii i reżyserem teatralnym. Podtrzymywany ich piękną rozmową, myślałem i z nimi, i bez nich, a nawet przeciw nim i dla nich, tak jak to się zdarza spragnionym słuchaczom, dla których sprawa dyskutowana jest i ważna, i wspólna.
Pięknie mówili piękni mówcy. A jednak idąc wraz z ich słowami, miąłem w palcach bilet teatralny - jak kiedyś miął bilet muzealny pewien ksiądz wpuszczony do kościoła jak do muzeum. Dlaczego tak - skoro nasi sokratycy właśnie dołożyli wszystkich starań, by ich intelektualny channelling nie był jedynie muzealną gadką? Przypasowują przecież mędrca do kolejnego już miejsca Warszawy, tak jakby chcieli go znowu ujrzeć żywego - w więzieniu, w szkole duchownej, w teatrze, w sądzie…
Ale wszędzie tam jesteśmy z Sokratesem jakby w teatrze, zawierzając go teatralnemu sposobowi uobecnienia. Platoński głos Sokratesa płynie teatralną modulacją - i pada też pytanie, zupełnie na miejscu, czy dialogi Platońskie nadają się do teatru. Odpowiedzi na to pytanie zabrzmiały mi trochę zbyt technicznie, jakby chodziło jedynie o możliwości wprowadzenia dialogów na deski sceny - gdzie zresztą zawsze będą skakały wysoko na jednej nodze słowa, ale z niemal niewykształconą nóżką gestu, proszącą się o protezę.
Tymczasem brzmiące na spotkaniu z Ucztą pytanie o teatralność Platona idzie głębiej. Jest to właśnie pytanie o to, gdzie mieszka Sokrates, gdzie jego “miejsce naturalne”, jaki właściwy mu kontekst. I twierdzę, że gdyby zakwaterowano go w teatrze - niezależnie czy takim profesjonalnym, czy takim trochę objazdowym, żyjącym na “próbach czytania” w miejscach klimatycznych czy miejscach pamięci - byłaby to nielicha zdrada jego najgłębszego istnienia. A jeśli nie zdrada, to nieświadoma drwinka. W swoich czasach gościł Sokrates na scenie jedynie jako przedmiot kpiny, u Arystofanesa. Nigdy nie wstąpił na scenę swoim własnym głosem i osobą.
Może nieprzypadkowo? Przecie to, co robił i Sokrates, i Platon, i wcześniej jończycy czy eleaci, to była ucieczka z teatru, czyli świątyni mitów. To, co było ich własnym skarbem - tym, co i my teraz w nich najbardziej doceniamy - oni trzymali z dala od miejsca pięknych bajań. Owszem, nieśli z sobą, jak każdy Grek, i piękne strofy Homera. Ale - jak to nie bez słuszności pisał jeden z Ojców - wypędzali Homera, czyli ze swej filozofii wypędzali mity.
Dzisiaj znam trzech Sokratesów - każdy jest inaczej obecny. Jeden ma jedynie kształty liter, układanych ręką jego ucznia - to ten “oryginalny”, od Platona i Ksenofonta. Drugi bywał stawiany na nowoczesnej scenie, gdzie litery oblepiano ciałem, brzmieniem, gestem - bywał więc u jednych szlachetny w pięknej brzydocie, a u innych zmęczony, spotniały i przegrany, jak w egzystencjalistycznej Jaskini filozofów Herberta. Wydaje mi się, że ten prowadzany ostatnio po Warszawie bliski jest owemu stanowi scenicznemu, lecz sceną są teraz wybrane pomieszczenia w domach naszego miasta, a Sokratesowi pozwolono się w nich zatrzymywać za kotarą, i tylko głowę wystawiać, a wy mu na głowę nakładacie - nie maski, lecz czapki. I on w tych czapkach przemawia, głosem czytaczy.
Powiedział na jednej takiej stacji pewien mistrz teatru, że nie jest łatwo zinterpretować teatralnie dialogi platońskie, i że już kiedyś, w teatrze radiowym udzielony Sokratesowi i innym głos najlepszych aktorów uczynił ich zupełnie kimś innym niż ich wcześniej “słyszało” się w lekturze - innym i znacznie mniejszym. A to dlatego - rzeknę - że dotąd słyszeliśmy Sokratesa wewnątrz naszego głosu, w sercu bardziej niż w uszach. A wy chcecie, żeby i w uszach nam brzmiał, i żeby echo korytarzy czy sal uczyniło go nam bliższym. Może i bliższy ten wasz Sokrates, ale czy prawdziwszy?
Kim zatem jest Sokrates, jeśli nie ma być przedmiotem antykwarycznym? Powiedzą: ależ tym, który mówi do nas swoją mądrością. - Mówi skąd, gdzie? Powiedzą: a znasz innego niż ten z tekstu? Zapytam: a czy on znów żywy - czy raczej to wy go pragniecie ożywić prowadzając w różne miejsca i użyczając mu głosu żywych? Może zdziwią się na to moje pytanie, tak jak i ja bym się zdziwił na ich miejscu. I powiedzą mi, o ile jeszcze będą chcieli rozmawiać z natrętem: a umiesz ty może rozmawiać inaczej ze starymi mędrcami, skoro tak nas tu dopytujesz? Odpowiem, że poznałem ich nie inaczej niż oni - z tekstów właśnie. Z tekstów, a nie z masek i gestów aktorskich.
Ma zatem Sokrates pozostać w tekstach? To dopiero antykwariat! Odpowiem, że głos jego pozostanie w tekstach, o ile mówi tam on. Za to sam Sokrates i jego szlachetne życie już gdzie indziej, i mądrość, do której tęsknił. W swoim “miejscu naturalnym” przebywa mędrzec..
Gdzie zatem? Krążymy po tylu miejscach ziemskich, wzmagają się efekty doceniane przez “książęta naszych zmysłów”, wybredne lub tylko zgłodniałe - ale do "miejsca naturalnego" nie dochodzimy, mijamy je…
A jest przecież poza wymienionymi już dwoma stanami istnienia Sokratesa i Sokrates trzeci, ten prawdziwy. Dziś on milczy, albo raczej jest milczący dla nas. Nie wiem czy jego trzeba nam świętym nazywać, ale zgodzę się, że był on zapewne wśród tych, którzy długo czekali w Otchłani - i których Pan Zmartwychwstały stamtąd wyprowadził do życia prawdziwego. Już on zna Prawdę lepiej niż mu ją dorysowywali do dziedzictwa najuprzejmiejsi chrześcijańscy Ojcowie, twierdzący, że odróżniał Stwórcę Jedynego i stworzenia. Już on być może gotów, by razem z Janem przychodzić przez niebo otwarte na zebrania prawdziwych filozofów, miłośników Mądrości - którzy wraz z Czterema Zwierzętami, wraz z Aniołami i ze Starcami brzmią pieśnią wychwalającą, przed tronem Siedzącego i Baranka.
Bliżej my więc teraz z Sokratesem, gdy po słuchaniu Pawła i Jana idziemy duchem za ofiarą Niewinnego, gdy na koniec Ucztę odprawiamy spożywając ustami Piękno samo. Tam gdzieś krąży i dziedzictwo Sokratesa, wolne od swych myślowych potknięć i słabości. Już tam jego rozmowy o miłości więcej wezmą od Magdaleny czy betańskiej Marii niż od tajemniczej Diotymy i wszystkich uczonych kurtyzan czy poetess. Już nie musi jego miłość wzbijać się zygzakami grzesznych doświadczeń - od ciał jednych do ciał drugich, od ciał do ciała, od ciała do ducha, od ducha do Piękna: wie on teraz - jak i my wiemy z Objawienia już po trosze, nawet gdy wiedzy tej nie przekuwamy w cnotę - że Dobro wcielone chce i potrafi dać się od razu, choćby i najprostszym umysłom, z większą obfitością u starowinki szumiącej pacierzem, niż kiedyś u Platona czy Arystotelesa.
A może i dziwi się ten odmłodniały Sokrates, że my tego starego wciąż czcimy, smarujemy oliwą filologii, odkurzamy miotełką? Że tak jak Żydzi pism zapowiadających Mesjasza nie czytają w świetle Słowa wcielonego, tak my “życia według Logosu” szukamy bardziej w rozsypanych ziarnach niż w Ciele? Filologowie poprowadzili nas do kultu słów, zanim zdążyliśmy od słów iść do kultu Słowa. Nauczyliśmy się używać słów, by przyjemnie drażnić umysły i zmysły, nawet łudzić je obietnicami zbawienia słowem czy kulturą - a miejsca gdzie Słowo dla nas rozkwita traktujemy jak świątynie Ateny czy Bendis: gdzie się bywa lecz gdzie się nie rośnie mądrością.
Nie zmartwychwstał jeszcze Sokrates, czeka ze wszystkimi na swe ciało - ale wolno wierzyć, że już duchem oczyszczony, ozdrowiony. A to, co pozostałością po nim, dziedzictwem ziemskim, “ciałem” jego, też możemy już oglądać jakby wskrzeszone, łazarzowe: tylko trzeba mieć odwagę odwalić kamień, dać mu wyjść z grobu, tylko trzeba je rozwiązać z przepasek i obmyć. To właśnie zadanie uczniów Chrystusa wobec “ciała” Sokratesa, zwłaszcza zadanie tych, którzy zdają się kochać Sokratesa jak Maria i Marta kochały Łazarza.
Solvite eum. “Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić” (J 11, 44). Czyż nie tego chce Festiwal Platoński dla Sokratesa? Jeśli tak, więcej dobrego zrobi prowadząc mędrca przez Ewangelię niż przez Warszawę.
Paweł Milcarek
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.