Sporo już napisano o tym, jakie bywają najczęstsze powody nierzadkich ostatnio odejść z kapłaństwa oraz dlaczego dokonują się one w świetle reflektorów. Mam i na ten temat pewne swoje przemyślenia, jednak dzisiaj kilka słów chciałbym poświęcić temu, co zbyt często dzieje się dookoła porzucającego kapłaństwo. A mianowicie reakcjom otoczenia.
Nie tak dawno, pod koniec procesji w Boże Ciało, ks. Michał Macherzyński – wtedy jeszcze proboszcz parafii w Tychach-Wilkowyjach – dumnie ogłosił, że porzuca kapłaństwo. Jak napisał później na Facebooku: „Rozpoczynam nowy etap życia przy boku Justyny”. Pogubienie się tego człowieka jest oczywiście tragiczne, ale problem zatacza dużo szersze kręgi, niż pozornie mogłoby się wydawać. Wielu parafian, którzy chwilę wcześniej uczestniczyli we Mszy Świętej, zapewne przyjęli Komunię Świętą, poszli na procesję, w reakcji na to wyznanie zaczęli bić brawo. I tego, muszę przyznać, zupełnie nie pojmuję. Reakcji takiej nie można tłumaczyć brakiem wiedzy czy wiary. To jest zwyczajna głupota. Wstępując na złą drogę proboszcz ogłasza swoją decyzję, bo szuka pewnej akceptacji dla tego, co robi. Kto wie, być może wciąż się waha. Robi źle, ale chciałby usłyszeć, że jest inaczej. I tu parafianie, którzy powinni przyjść z prawdziwą pomocą wyrażając kulturalnie, acz stanowczo swoja dezaprobatę, okazują się tymi, którzy stojącego nad przepaścią z uśmiechem na twarzy popychają w dół. Tu już nie chodzi o samo porzucenie kapłaństwa. Tylko sposób w jaki się ono dokonuje. Nie jest to odejście w ciszy i wstydzie, ale z poczuciem pewnego bohaterstwa. Zgorszenie nie ma znaczenia. Czytając relacje prasowe z tych wydarzeń zastanawiałem się, czy podobnymi brawami wierni nagrodziliby jednego spośród siebie – jednego z parafian, który wyszedłby w jakieś święto na ambonę i powiedział: „Jestem Krzysztof – tam siedzi Katarzyna, z którą jesteśmy po ślubie 25 lat, mamy dwoje dzieci. Ale cieszę się, bo ją zostawiam i od dzisiaj zaczynam nowy etap życia u boku Justyny”. Tak – właściwie to są identyczne sytuacje. Kapłan porzucił swoją Oblubienicę, której ślubował lata temu dozgonne oddanie, zrobił to w obliczu własnych, powierzonych mu dzieci, które całość nagrodziły brawami. Gdzie tu logika?
Drugi koloratkowy skandal ostatnich dni to ekskomunika, jaką otrzymał za usiłowanie ponownego przyjęcia chrztu od heretyckiego szafarza ks. Michał Misiak z Łodzi. Dzisiaj wiemy – co przyznał pośrednio sam zainteresowany – że to właściwie był jedynie wybieg wynikający z trudności w zaakceptowaniu celibatu. Zanim jednak zabrał on głos, sprawę tłumaczyli inni. Największe moje zdziwienie wzbudził o. Remigiusz Recław SJ – jeden z łódzkich proboszczów, znany doskonale co wrażliwszym na liturgiczne nadużycia jako bohater negatywny – na którą to opinie uczciwie i wielokrotnie zasłużył. Na swoim vlogu omawiając sprawę ks. Misiaka, spłycił on problem zupełnie. Zaczął od tego, że właściwie to sednem sprawy jest to, „że Michał przyjął chrzest, którego udzielił mu protestant, to nie jest ważne z jakiego kościoła, bo dla Michała to też nie miało znaczenia". Trudno z jednej strony traktować poważnie dorosłego człowieka, dla którego nie ma znaczenia, komu dał się ochrzcić. Z drugiej strony zamykanie sprawy jedynie w kontekście połączenia: kanoniczne przewinienie i kara, jest przesadą. Przecież pod przykrywką w garnku tkwi głęboki, tożsamościowy kryzys wiary ks. Michała. Drugi raz to samo robi się wtedy, kiedy pierwszy raz uznaje się za nieważny lub nieskuteczny. Skoro katolicki ksiądz nagle uważa, że nie miał ważnego chrztu, to problem jest wielki – bo dotyczy właściwego rozumienia katolickich sakramentów – niezbędnego do tego, by skutecznie wzbudzić intencję, a tym samym by ważnie administrować sakramentami! Jednak dalsza część wypowiedzi wskazuje, że chyba ojciec Recław nie miał zaufania do „wiedzy” ks. Michała: „Mówiliśmy mu - Michał, ale to może było odnowienie chrztu? Ty chciałeś odnowić chrzest? Nie ma problemu (...) Michał nam powiedział - nie, to nie było odnowienie chrztu. Ja chciałem przyjąć chrzest. To był owoc jego modlitwy (...) konsekwencje prawne są takie, że jest poza Kościołem”. Jeśli ktoś pyta księdza (magistra teologii katolickiej!), czy odróżnia chrzest od odnowienia chrztu, to musi być świadomy skali niewiedzy, w jakiej trwał ks. Michał. Mamy więc straszny kontrast – bardzo lekkie potraktowanie tego, co się stało, wręcz w płaszczyźnie wyłącznie prawnej – zarazem z pominięciem prawdziwego problemu, jakim jest niedokształcenie i żenujące wręcz doktrynalne braki w wiedzy człowieka, którego dopuszczono do święceń. I choć to oznacza, że jest bardzo poważnie, to kolejne wypowiedzi zdają się twardo takie wrażenie rozmywać. Ojciec Recław dodaje: „Co może zrobić Michał teraz? Może wrócić do Kościoła". No to nie jest taka prosta sprawa, że sobie ks. Michał wróci, odbębni wyznanie wiary i po sprawie. Teraz to trzeba będzie bardzo dokładnie sprawdzić, czy on naprawdę wierzy w to, co ewentualnie do Kościoła wracając będzie mówił. I czy to rozumie. Tymczasem na zachętę dla powracającego padają ciepłe słowa: „Przecież zawsze byłeś księdzem, który przyciągał tłumy. Ludzie lgnęli do Ciebie jako spowiednika”. Niestety one pokazują, w jakiej warstwie się poruszamy. Ważne są wrażenia, emocje, doznania, doświadczenia. Nie wiara oparta o rozum, świadome decyzje i konsekwentne postępowanie zgodnie z deklaracjami. O. Recława wcale nie martwi to, że skoro ks. Michał ma zdeformowane pojmowanie sensu i istoty sakramentu chrztu, to najpewniej tak samo pokrętnie pojmuje inne sakramenty. A kto wie, być może od dawna miał on już problem z prawidłowym wzbudzeniem intencji udzielania katolickich sakramentów. Ważne, że „fajnie gadał” w konfesjonale, rozczulał dziesiątki ludzi, były tłumy, ludzie lgnęli. Szkoda, by taki talent się zmarnował – więc, księże Michale – wracaj.
Ktoś może się teraz zastanawiać, co łączy obie sprawy? Otóż wiele. Kapłan, jak każdy człowiek, jest istotą społeczną. Choć przyjmuje jako główną rolę nauczyciela, to jednak mimowolnie sam uczy się pewnych rzeczy od uczniów, których nawyki przejmuje. Ludzie oddziaływują na siebie wzajemnie i jest to zjawisko zupełnie normalne. Aby jednak być trwałym drogowskazem, trzeba mieć silny kręgosłup moralny i doktrynalny oraz żywą wiarę. Tymczasem coraz mniej uwagi poświęca się tym aspektom formacji księży. Skutek jest taki, że zamiast być wzorem moralności, kapłan dołącza do części parafian w praktykowaniu niemoralnego życia. A zamiast być nauczycielem zdrowej, prawdziwej wiary, przejmuje od wiernych błędne, choć być może atrakcyjne nauczanie. Odstępców nie należy potępiać. Ale nie można ich za to co zrobili chwalić, ani ich winy pomniejszać. Szczególnie wtedy, gdy mowa o sprawach publicznych, które nie są żadną próbą uczciwej zmiany życia, a jedynie aktem zgorszenia i żebraniem o społeczne przyzwolenie. Na nic więcej na takiej drodze liczyć bowiem „eks-księża” nie mogą.
Łukasz Wolański
-----
Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.
Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)
-----
(1985) szczęśliwy mąż, z wykształcenia chemik, z pasji liturgista, z powołania akolita. Pochodzi z Legnicy, mieszka obecnie w Warszawie.