Felietony
2020.06.25 14:50

Fałszywy urok teorii spiskowej

Najwznioślejszą działalnością człowieka jest poszukiwanie prawdy. (...) Badania naukowe pozostają zadaniem pewnej elity, która - zwolniona z podstawowej troski zabiegania o codzienny chleb - mozolnie zdobyła specjalną formację. Owa elita dysponuje potężnymi zasobami nagromadzonymi przez innych, wykorzystując je w laboratoriach, obserwatoriach itp., by wypełniać zbiorowy cel ludzkości, mianowicie poszukiwanie prawdy.

Ks. prof. George Lemaître, twórca teorii Wielkiego Wybuchu[1]

 

Wybuch pandemii sprawił, że stosunkowo niewiele uwagi poświęcono pewnemu, tragicznemu i znamiennemu zdarzeniu, do jakiego doszło w pobliżu Barstow w Kalifornii 22 lutego tego roku. W katastrofie napędzanej sprężoną parą zbudowanej przez siebie rakiety zginął 64-letni Michael Hughes “Mad” (szalony). Czerwona rakieta z wielkim napisem “Flat Earth research” (badania płaskiej ziemi) miała wynieść swojego konstruktora na wysokość ok. 1 km, by ten – zdeklarowany i popularny w mediach wyznawca „płaskoziemizmu” – mógł w końcu dostarczyć ludzkości niepodważalnych dowodów na „globalne oszustwo”. Niestety, ambitne przedsięwzięcie badawcze dzielnego Mike’a nie osiągnęło zamierzonych rezultatów. Tragiczna śmierć człowieka dodaje jednak temu projektowi bardzo ważnego, wręcz symbolicznego (a z całą pewnością niezamierzonego i niechcianego przez samego bohatera i jego zwolenników) znaczenia.

O ile heroiczne trwanie przy paradygmacie modelu świata sprzed Pitagorasa dość powszechnie wzbudza uśmiech, to już negacja lądowania człowieka na Księżycu dla wielu zbuntowanych przeciwko szeroko rozumianemu “mainstreamowi” stanowi propozycję co najmniej wartą głębszej refleksji. Sfingowany przez amerykańskie służby atak na Pentagon 11.09.2001 r., „smugi chemiczne” pozostawiane przez samoloty, modyfikowane genetycznie uprawy, obowiązkowe szczepienia, telefony komórkowe, a ostatnio także „wirtualny wirus”, to jedynie niektóre wybrane zjawiska i zdarzenia, wokół których budowana jest alternatywna „rzeczywistość”. A według zwolenników teorii spiskowych – odsłaniana prawda o jedynej rzeczywistości, którą ktoś systematycznie i celowo przed nami ukrywa.

Co nie udało się dotąd fizykom – opracowanie spójnej „teorii wszystkiego” (theory of everything) o jakiej śnią od czasów Einsteina – osiągnęli „alternatywni myśliciele” i „badacze” teorii spiskowych. Wszystkie one, od niby-ataku na Pentagon po niby-Covid-19, niezawodnie wyjaśnia jeden i ten sam spisek tych, którzy naprawdę rządzą światem i którzy dążą do poszerzania i umacniania swojego wpływu na całą ludzkość. Oni nas śledzą, zatruwają, zabijają, depopulują Ziemię. Oni mają w kieszeni wszystkich polityków i nawet prezydent Trump, choć w deklaracjach najodważniejszy – ostatecznie i tak się im podporządkowuje. Jakież to proste!

Ale właściwie dlaczego takie proste, a zarazem – jak się wydaje – coraz bardziej atrakcyjne i popularne? W moim przekonaniu na popularność teorii spiskowych składa się splot trzech głównych czynników: dwóch subiektywnych, określających intelektualną kondycję społeczeństw ulegających takim teoriom, jaki i obiektywnego, przyczyniającego się do ich uwiarygadniania.

Post-nowoczesne społeczeństwo jest społeczeństwem konsumentów, wychowanym w duchu „szybko, łatwo, tanio i bezboleśnie”. Od lat 90. XX wieku (post-)pedagogika przekonuje, że nie tyle ważne jest zdobywanie wiedzy, co nabywanie umiejętnego korzystania z jej źródeł i inteligentnego się nimi posługiwanie. Wiele wskazuje, że jako społeczeństwo staliśmy się prymusami w takim rozumieniu nauczania i uczenia się, o czym naocznie i szczególnie boleśnie przekonuje się środowisko akademickie... Zdobywanie wiedzy wymaga wysiłku, wyrzeczenia, ascezy. Po co, skoro to wszystko jest już w Internecie? Wystarczy intuicja, inteligencja, spryt. Odszukanie odpowiedniego źródła i odpowiednie z niego skorzystanie. No właśnie, ale które źródło jest odpowiednie i na czym polega jego właściwe wykorzystanie?

Nie są to, bynajmniej, pytania retoryczne. Zanim się z nimi zmierzymy, przejdźmy do uwarunkowań obiektywnych, tych, które sprzyjają popularności teorii spiskowych. Do całkiem niedawna synonimem nauki było badanie rzeczywistości uprawiane przez wolny rozum, respektujące zasady logiki i otwarte na wynikającą z nich możliwość krytycznej weryfikacji słuszności danej teorii. Naukowcy często się mylili popełniali błędy, weryfikowali hipotezy, obalali teorie swoich kolegów lub mistrzów, ogłaszali nowe. Nauka, choć pełna sporów, niejasności i luk, przez stulecia cieszyła się zainteresowaniem i wsparciem elit, prestiżem i szacunkiem społeczeństw. Tak było do niedawna.

Przyjęcie przez niemal cały świat anglosaskiego wolnorynkowego systemu oceny efektywności działalności naukowej z jego uniwersalną walutą cytowań sprawiło, że olbrzymia część środowiska naukowego, chcąc utrzymać się na rynku, koncentruje się nie na doskonaleniu warsztatu badawczego i akademickiego, a na tym, by jak najwięcej, jak najbardziej opłacalnie, publikować. Jest rzeczą oczywistą, że w takich warunkach, obok bezwzględnie znakomitych dzieł, pojawia się zalew publikacji merytorycznie w różny sposób pompowanych – za te same punkty, w tych samych renomowanych międzynarodowych czasopismach. Co więcej, na uniwersytetach, obok klasycznych nauk szczegółowych pojawiły się w ostatnim półwieczu dyscypliny, które za czasów Marii Curie-Skłodowskiej stanowiły raczej domenę ekscentrycznej bohemy czy wróżbiarzy z gazet popołudniowych – z arsenałem takich samych dystynkcji naukowych i – dzięki wykreowaniu na tę okazję odpowiednich naukowych periodyków – cytacji. Dla przeciętnego dziennikarza, polityka i wreszcie przedstawiciela opinii publicznej, promowani zgodnie z obowiązującymi w danym miejscu i czasie preferencjami ideologicznymi czy politycznymi naukowo utytułowani eksperci (czy to biologii, politologii, czy gender studies) są po prostu przedstawicielami nauki, akademii, jako-takiej. Ile wspólnego tak kreowany obraz nauki ma ze standardem średniowiecznego czy nowożytnego uniwersytetu?

Wróćmy do podmiotu spiskowej teorii. Sprytny internauta, łatwo posługujący się wyszukiwarką, z wpojonym imperatywem oryginalności i podważania autorytetu, bez problemu wyłapie naukową miałkość (a często zwyczajną nieuczciwość) środowiska naukowego. Najczęściej nie jest to samodzielne odkrycie, demaskacja, ale zgodnie z post-pedagogiczną zasadą „umiejętne dotarcie do odpowiedniego, dobrze poinformowanego źródła”, wybór tego, co wydaje się ciekawe, niemainstreamowe, nonkonformistyczne. Tyle, że rzeczywistości nie obchodzi, czy jest ona modna, czy nie, czy mainstream ją lubi czy nie. Rzeczywistość składa się z faktów, ze wszystkich faktów. Można też podejrzewać (sic!) pewnego osobistego wątku w fenomenie popularności teorii spiskowej. Czy nie jest tak, że dla niektórych przyłączenie się do obozu teorii spiskowej oznacza doświadczenie małostkowej satysfakcji – zdobycia „dowodów” na intelektualną miernotę profesorków?

Zwolennicy spiskowych teorii powołują się na fakty, ale tylko na niektóre. Faktem jest zdjęcie człowieka na Księżycu (fotomontaż!), ale nie niesprawdzalna organoleptycznie obecność Armstronga na Srebrnym Globie. Faktem są smugi pozostawiane na niebie przez samoloty, ale termodynamiczne wyjaśnienie istoty smug przegrywa z absurdalnym założeniem projektu depopulacji Ziemi, który wykorzystuje pasażerskie liniowce do rozpylania trutki. Faktem są szczepienia, ale dla coraz szerszego grona domorosłych znawców tematu, nie chodzi tu o wywołanie odporności immunologicznej organizmu na wirusy, a o ICH globalną kontrolę nad naszą populacją. Zarówno liczebną (przez wywoływanie chorób, ograniczanie płodności), jak i nadzór cybernetyczny (szczepionki jako medium mikroczipowania ludzi). „Dowodem” na fikcję zarazy jest fakt, że rok wcześniej, w tym samym okresie, co koronawirusowy lockdown umarło w Polsce więcej ludzi (ale kogóż obchodzą niuanse poprawności takiego dowodzenia z punktu widzenia zwykłej arystotelesowskiej logiki czy podstaw statystyki).

Najdalej w tym miejscu – tak myślę – spotkam się z zarzutem naiwności, braku krytycyzmu, czy ulegania propagandzie. Zachodnia nauka z natury rzeczy wręcz, z definicji (postulat falsyfikowalności Karla Poppera!) musi być sceptyczna, czy jak kto woli, podejrzliwa. Swoją nadrzędną misję – poszukiwanie prawdy – realizuje przez tworzenie teorii i ich konfrontowanie z faktami empirycznymi. Nieudana próba znalezienia faktów nie pasujących do danej teorii wcale nie oznacza, że możemy ogłosić prawdziwość teorii. Póki co, można jedynie stwierdzić, że „obecnie najlepiej opisuje dany fragment rzeczywistości”. Jeśli z kolei dowiedziemy prawdziwość hipotezy, która jednoznacznie podważa słuszność teorii, konieczna jest jej zmiana. Prawdziwa nauka, w przeciwieństwie do nauk alternatywnych, nie kwapi się z formułowaniem nowych, przełomowych teorii. Dlatego wszystkie głoszone teorie naukowe – również, a może zwłaszcza te, które z powodu widocznych nieścisłości, podejrzeń o nierzetelność badaczy, manipulacje polityczne, czy interes określonych grup interesu (np. korporacji farmaceutycznych) itp. – wymagają szczególnie skrupulatnej weryfikacji. I tak się faktycznie dzieje. Głośne są przypadki wycofywania przez redakcje już opublikowanych artykułów w wyniku wykrycia przez uważnych czytelników-naukowców poważnych błędów metodycznych, a nawet zwykłych oszustw[2]. Czy uczciwości, przejrzystości nauki sprzyjają ośrodki bezpośrednio zainteresowane w lansowaniu określonych interpretacji danego zjawisk? Nie jestem naiwny: z pewnością nie. Czy jest to równoznaczne z istnieniem spisku? Z całą pewnością nie.

Przyjęcie spiskowego wyjaśnienia paradoksalnie sprzyja wszystkim grupom interesu, które chętnie uciekają się do manipulowania nauką. Stwarza atmosferę mętnej wody, w której bardzo trudno prowadzi się rzetelną merytoryczną debatę, ta zaś sprowadzana jest do walki sprawiedliwego Dawida z przedstawicielem korporacyjnego Goliata. Inicjatywa dotycząca interpretacji nauki wymyka się tym, którzy naukę rozumieją. Przejmują ją politycy i media, które dowolnie, w zależności od sytuacji namaszczają pasujące sobie naukowe autorytety, a w zasadzie namaszczają (odwoływalnych) kapłanów w religii nauki. Kto za ten stan rzeczy odpowiada? Na pewno środowisko naukowe, które akceptuje chwyty i techniki podważające autorytet nauki, godzi się na coraz to szersze obejmowanie przez akademię udających naukę dyscyplin ideologicznych. Które w znacznym stopniu ponosi odpowiedzialność za społeczną kompromitację nauki. Jednak i całe społeczeństwa nie są bez winy – nasze lenistwo, brak dyscypliny (w myśleniu i działaniu) i pokory. Nieskorzy do ciężkiej pracy, do nauki, za to szybcy w przyjmowaniu atrakcyjnych (choć niemądrych) wyjaśnień tym szybciej możemy stać się zbiorowym współautorem, a zarazem ofiarą jakiegoś diabolicznego demiurga dowolnie manipulującego populacją niedouczonych, a przekonanych o swojej niezależności wyznawców teorii spisku. Warto więc pamiętać o smutnym końcu „Szalonego” Mike’a i nie trwać w błędzie utrzymując, że oderwanie się przy samym starcie „Flast Earth research” spadochronu stanowi jedynie dodatkowy dowód na to, że to ONI nie dali szans Mike’owi na ujawnienie ICH oszustwa okrągłej Ziemi.

Na koniec, chciałbym jeszcze wskazać na zbieżność (a może nawet tożsamość) kryteriów rozumnej nauki i rozumnej wiary katolickiej. Nie ma rzetelnej pracy naukowej bez samodyscypliny i ascezy, bez walki z pokusą pójścia drogą na skróty z pominięciem rygorów zasad badawczej, bez odmowy udziału w pseudo-naukowym przedsięwzięciu “na zamówienie”. Czy postęp w wierze nie wymaga analogicznej dyscypliny i etyki myślenia, wierności w “małych rzeczach”? Tak jak uczciwa droga żmudnego zdobywania wiedzy zapewnia warunki, by co jakiś czas pojawił się na niej Kopernik, Newton, Linneusz, Darwin, czy Einstein, podobnie “mała droga” życia w wierze jest najżyźniejszym gruntem, na którym mogli wyrosnąć święci Benedykt, Teresa od Krzyża, Kazimierz Królewicz, “mała Tereska” z Lisieux, czy Maksymilian M. Kolbe. Nierzadko obie “małe drogi” się nakładają i krzyżują - nic więc dziwnego, twórca teorii Wielkiego Wybuchu mógł być jednocześnie wiernym, ortodoksyjnym katolickim księdzem[3]. Dziwi zatem i niepokoi zauważalna obecność irracjonalnych teorii spiskowych w środowiskach podkreślających swoje przywiązanie do Tradycji Kościoła. Tradycji, która nie znosi przecież skrótów i rewolucji. Te prowadzą na ideologiczne manowce - zarówno rozum jak i wiarę.

Andrzej Bobiec

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata do potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

-----

[1]Joseph R. Laracy, The Faith and Reason of Father George Lemaître (za: Godart and Heller, Cosmology of Lemaître, 172), https://www.catholicculture.org/culture/library/view.cfm?recnum=8847.

[2]Głośny był m.in. skandal związany z wykrytym w 2014 r. oszustwem japońskiej badaczki Haruko Obokata, która miała dokonać przełomowego odkrycia możliwości prostego indukowania wielopotencjalności komórkom somatycznym (tzw. STAP). Jej opublikowany w „Nature” artykuł został przez redakcję wycofany z odpowiednim uzasadnieniem po wykazaniu oszustwa badaczki. Na podobną reakcję zdecydowało się ostatnio jedno z najbardziej prestiżowych czasopism nauk medycznych, czyli „Lancet”. Po wykazaniu poważnych błędów metodycznych mających zasadniczy wpływ na przedstawione przez zespół prof. M.R. Mehra (Brigham and Women’s Hospital Heart and Vascular Center and Harvard Medical School, Boston, MA) rewelacje dotyczące możliwości stosowania chlorochininy w leczeniu COVID-19, „Lancet” wycofał ze swoich łamów pisany „na potrzebę chwili” artykuł.

[3]Nic dziwnego dla katolika. Dla uprzedzonego niewierzącego fakt ten może stanowić dość trudny, poważny problem. W bardzo ciekawym programie prowadzonym przez prof. Melvyna Bragga “In our time” na antenie BBC, w odcinku poświęconym sylwetce ks. G. Lemaître’a, padło mniej więcej i takie spostrzeżenie: jest rzeczą trudną do zrozumienia, że ten wybitny fizyk, niezwykle dobrze wykształcony człowiek był jednocześnie katolickim księdzem, który wierzył między innymi w takie rzeczy jak narodzenie Syna Bożego z Dziewicy i w dosłowną obecność Jezusa w opłatku Eucharystii.


Andrzej Bobiec

(1962) Wdzięczny mąż, ojciec i dziadek; w pracy badacz krajobrazów.