Dzień 22 października 2020 r. zapisze się na kartach historii, bowiem tego dnia Trybunał Konstytucyjny (TK) orzekł, że „badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne (…)” wskazujące „(…) na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej (…)” życiu dziecka nie są podstawą do przerwania ciąży. Dzięki temu zabronione będzie odbieranie życia około tysiącu istnień rocznie[1]. W reakcji na ten wyrok jeszcze tego samego dnia odbył się protest pod domem Jarosława Kaczyńskiego, a Internet zapełnił się takimi hasłami jak: „Piekło kobiet” czy „Ratujmy kobiety!”. Nie brak głosów starających się spojrzeć na te wydarzenia w sposób spokojny i rzeczowy, z refleksją nad tym, co można zrobić w sytuacji, w której obie strony sporu wielokrotnie wykładały swoje racje, a mimo to trwają w impasie. Jednak optyka stanowiska kompromisowego wydaje mi się całkowicie fałszywa, co postaram się pokrótce przedstawić wraz z próbą pokazania dlaczego aborcja jest zawsze wyborem złym, choćby ciąża była bardzo trudnym przypadkiem.
Przede wszystkim, gdy spojrzy się na wyjaśnienia środowisk popierających aborcję, szybko można zauważyć, że ich argumentacja nie dotyka sedna problemu. Wśród powodów stanowiących rzekomą podstawę do uznania konieczności aborcji można natrafić na ogólne hasła wskazujące na konflikt ciąży np. ze studiami, karierą, czy z brakiem chęci do macierzyństwa w ogóle. Obok rzeczywistych dramatów trudnych ciąż istniały i zawsze będą istnieć przypadki, w których kobiety zechcą zanegować rzeczywistość subiektywnie ukazując swoją sytuację, jako dramatyczną, a więc nie do udźwignięcia. Skoro współczesność zanegowała wszelkie wartości, to nie ma powodów, aby heroizmem nie nazywać rezygnacji np. z awansu w pracy. A przecież nikogo do heroizmu zmuszać nikogo nie można. Jednocześnie ignoruje się i nie podejmuje polemiki z argumentami odnoszącymi się do statusu ontycznego bytu rozwijającego się w łonie matki i wszystkich konsekwencji, które wynikają z ustalenia tego statusu. Hasła takie jak „piekło kobiet” są zadziwiająco puste jeśli do nich ma ograniczyć się przekaz. To samo piekło ma przeżywać ciężarna czternastolatka pochodząca z biednej wsi, bez dostępu do edukacji, którą rodzice chcą wyrzucić z domu, jak i piosenkarka Natalia Przybysz, która nie widziała siebie ponownie przewijającej pieluchy i nie chciała szukać większego mieszkania[2]. Środowisko nie będące w stanie rozróżnić obu tych przypadków i nie potrafiące wartościować ich jest niewiarygodnym partnerem do dyskusji. Innym, często powtarzanym hasłem jest „Moje ciało, moja sprawa”. Jednak stosowanie go, bez jednoczesnego podjęcia próby rzetelnej dyskusji z argumentami z dziedziny medycyny czy biologii, traktującymi o początkach ludzkiego życia, sprawia, że sformułowanie to okazuje się „marketingowym” banałem. Na podstawie jakich przesłanek dziecko jest traktowane jako ciało kobiety? Jednak najgłupszym hasłem – jeśli wolno mi tak powiedzieć jest owo „piekło kobiet”. Wykrzykujący te sformułowanie nie chcą doprecyzować, czy chodzi o kobiety, które mają zamiar zakończyć życie swoich dzieci, czy o te kobiety, które zostaną uśmiercone w wyniku aborcji. Piekłem jest aborcja, podczas której dzieci rodzą się żywe i umierają samotnie w męczarniach[3]. Czym takie dziecko różni się od wyczekanego dzidziusia, którego w innych okolicznościach mama nie chce się pozbyć? Piekłem jest konieczność konfrontacji z grupą tak głośną i jednocześnie nie mającą nic do powiedzenia, jak uczestniczki tzw. strajku. Warto również pamiętać, że zwolennicy aborcji nie mogą zdecydować się, czy jest ona ich fundamentalnym prawem, bo zarodek nie jest człowiekiem, czy raczej dlatego, że kobieta nie chce tego dziecka i jego status ontyczny nie ma tu żadnego znaczenia.
Z kolei strona postulująca ochronę życia od poczęcia ma spory wachlarz argumentów, którymi może się posługiwać. Punktem wyjścia jest fakt, że powstała w wyniku zapłodnienia zygota posiada unikatowe DNA, które już jest pełnym zestawem informacji o nowo powstałym człowieku[4]. W konsekwencji należy przyjąć, że ma się do czynienia z osobą, z kimś – nie z czymś, zatem należy odstąpić od czynności pozbawiających życia tę osobę. Jednak już na tym etapie postępowi dyskutanci zmuszeni są sięgać po tak nieskuteczną argumentację, jak wskazywanie na brak odczuwania bólu, świadomości, brak wykształconych narządów czy nieprzypominanie człowieka przez płód (sic!). Zapominają jednak o podstawowej prawdzie, wedle której istotą człowieczeństwa nie jest odczuwanie bólu przez niego, czy posiadanie konkretnych kończyn. Naturalne jest, że człowiek składa się z pewnych części ciała, jednak jego istnienie i istota nie są z tym związane. Zagadnienie to świetnie ujmuje filozofia tomistyczna, która dzięki kompleksowemu ujęciu struktury bytu potwierdza początek życia i człowieczeństwa u samego początku jego istnienia, wskazując duszę (formę) rozumną, jako element kształtujący ciało (materię). Środowiska aborcyjne nie są w stanie odpowiedzieć na wymienione argumenty, ponieważ ich „filozofia życia” nie wykształciła precyzyjnego języka opisującego te treści, pozostając jedynie niespójnym zbiorem twierdzeń. Co gorsza, filozofia ta nie uznaje istnienia prawdy, jedynie dopasowując swoje „prawdy” do zaistniałej sytuacji.
W końcu, dla katolików, pierwszym i ostatecznym podparciem jest nauczanie Kościoła, które – jak już zostało wspomniane – nie ma wątpliwości co do świętości każdego życia i konieczności jego obrony. Choć argumentu wynikającego z wiary nie da się zastosować w dyskusji z niewierzącymi, to jest to jednak najważniejszy wyznacznik dla naszych sumień. Wszelkie twierdzenia podnoszone przez zwolenników aborcji wypadają raczej niezgrabnie, bowiem nie da się ich ułożyć w logiczną całość. Raz mówi się o aborcji rzadkiej i legalnej, a raz na żądanie; raz o czymś, co nie jest człowiekiem, by innym razem przyznawać płodowi człowieczeństwo przy jednoczesnym prawie do odebrania mu życia. Brak spójności bardzo utrudnia całościowe ujęcie tematu, a w konsekwencji też dyskusję. Środowiska pro-aborcyjne mają dodatkowy problem z ludźmi, którzy w okresie płodowym kwalifikowali się do aborcji, jednak dzięki odwadze ich rodziców przeżyli i wiodą normalne życie. Część z nich urodziła się całkowicie zdrowa, co wynika z błędnych wyników badań prenatalnych. Inni urodzili się ze schorzeniami, co nie musi oznaczać brak perspektyw na przyszłość, czego przykładem są liczne świadectwa osób z niepełnosprawnościami, które skończyły studia i normalnie pracują. Skoro badania potrafią dawać błędne wyniki, a niepełnosprawni ludzie potrafią normalnie żyć, to argument o nieszczęśliwym życiu w cierpieniu musi upaść. Jednak na ten aspekt „postępowy” tłum nie odpowie, ponieważ nie ma hasła, które potrafi to podsumować.
Oprócz feministek, które walczą o wszystko, ale nie o dobro matek w ciąży, istnieje jeszcze grono naprawdę przestraszonych kobiet. Nie da się zignorować faktu, że istnieją ciąże trudne i zwyczajnie tragiczne. Przypadek dziecka z zespołem Downa niewątpliwie rzutuje na życie rodziców, jak i samego dziecka, lecz nie brak przykładów ludzi z dodatkowym chromosomem 21, którzy prowadzą udane życie zawodowe i prywatne. Jednak obok takich opowieści, istnieją również przypadki, w których dziecko będzie żyło parę, paręnaście lat w nieuleczalnej chorobie. W takich sytuacjach rodzicom należy się kompleksowe wsparcie państwa, aby żyło im się możliwie lżej i żeby nie czuli się przez resztę życia w pułapce, w której muszą nieustannie czuwać nad ciężko chorym dzieckiem. Sama niesprawność dziecka jest wielkim brzemieniem dla niego samego i jego rodziców, trudno zatem zrozumieć, dlaczego państwo nie może przeznaczyć odpowiednich kwot na potrzebną pomoc. Dzięki temu wiele rodzin mogłoby poczuć, że państwu rzeczywiście zależy na życiu ich dzieci. Bez należytej pomocy rodzice nie tylko muszą mierzyć się z ciężarem opieki nad chorym dzieckiem, ale również muszą nieustannie konfrontować z własną irytacją, bezradnością i osamotnieniem. Zapewne część kobiet, które brały udział w ostatnich marszach, bądź przywdziewają krzykliwe nakładki na swoich profilach na portalach społecznościowych, to właśnie matki borykające się codziennie ze swoim trudem, lub osoby, które znają takie kobiety i bardzo boją się podobnej sytuacji. Niewątpliwie nie istnieją proste słowa pocieszenia, które zdjęłyby z nich ten ciężar. Przedstawienie suchego faktu, że tak to już jest, że czasem dzieci rodzą się chore, może zostać odebrane jako bestialstwo i brak empatii. Jednak to, co zawsze powinno wybrzmieć w takich sytuacjach, to prawda, której nic nie może naruszyć, że każdy ma prawo do życia i do otrzymania miłości od swoich rodziców. Jest to naprawdę bardzo przykre, że ludzie muszą zdobywać się na codzienny heroizm, bez odpowiedniej pomocy od państwa, jednak w dalszym ciągu nie daje nam to mandatu do rozporządzania cudzym życiem.
Istnieje jeszcze jedna sytuacja, chyba najtrudniejsza, a mianowicie przypadek ciężko upośledzonego dziecka, którego życie po urodzeniu będzie można liczyć w minutach albo godzinach. Tu znów brak prostych słów, które łatwo złagodziłyby ból rodzin mierzących się z tym dramatem. Jednak dwie kwestie zdają się pozostawać niezmienne: po pierwsze to dziecko ma prawo się urodzić i umrzeć w objęciach rodziców, a rodzice mają prawo ukochać je choćby przez tę jedną chwilę życia. Oczywiście obok tego należy zapewnić im pomoc psychologa, której prawdopodobnie będą potrzebować. Po drugie, nawet tak wielkie tragedie nie zmieniają charakteru czynu aborcji i nie dają człowiekowi uprawnienia do zakończenia życia drugiej osoby.
O bardzo ciężkich przypadkach można mówić na trzy sposoby, z czego, jak wierzę, tylko jeden spełnia normy nauczania Kościoła. Pierwszy z nich pochyla się z tak dużym współczuciem nad ciężko chorymi dziećmi i ich matkami, że uchyla furtkę pozwoleniu na przerwanie ciąży, tj. zabicie tego dziecka. Widzi w przyszłej trudnej sytuacji rodziny dramat, z którym nie da się nic zrobić, zatem nadaje matce, lekarzowi, państwu tymczasowe prawo do decydowania o życiu małej osoby. Jest to spojrzenie oczywiście sprzeczne z nauczaniem Kościoła i musi być odrzucone przez każdego, kto postrzega siebie jako katolika. Przeciwnym spojrzeniem na tę kwestię jest pogląd uznający bezwzględną wartość życia, niezależnie od wszystkich czynników, chociażby ciężkiego życia dziecka i rodziców, a zatem nigdy nie godzący się na przerwanie życia dziecka w łonie matki. Jest to o tyle niewdzięczna optyka, że współczucie rodzinie, której życie zmienia się dramatycznie, która nie może doświadczyć zwykłego radosnego rodzicielstwa, przychodzi naturalnie i każdy pragnie, aby odciążyć zarówno rodziców, jak i dziecko od niepotrzebnego – posługując się hasłami feministek – piekła. Jednak widzenie w każdym życiu takiej samej wartości, a co za tym idzie – konieczność jego ochrony, jest jedynym spojrzeniem, jakim posługuje się Kościół. Już Didache surowo ocenia zabijanie nienarodzonych dzieci, a w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat Magisterium wydało szereg dokumentów potwierdzających tę naukę. Istnieje jeszcze trzecie spojrzenie, będące pośrodku obu wymienionych. Głosi ono, że faktycznie każde życie jest tak samo bezcenne i należy mu się bezwzględna ochrona, jednak na pierwszym miejscu należy zadbać o dobrą i godną jakość życia takich rodzin, wspomagając je najróżniejszymi sposobami, aby odciążyć ich codzienny trud. Bez zastosowania tych środków nie ma sensu stosowanie prawnej ochrony życia, bowiem matki w desperacji i tak znajdą sposób na przerwanie ciąży, a skazywanie tych, które tego nie zrobią na lata koszmaru jest nieludzkie i niedopuszczalne. Jest to optyka niekatolicka i fałszywa z paru powodów. Po pierwsze ci, którzy stosują ten argument powinni jednocześnie przyznać, że np. zespół Downa nie spełnia zakładanych przez nich wymagań, bowiem nie tworzy tak ekstremalnych sytuacji zarówno dla dziecka jak i rodziców, co ma miejsce np. przy wadach letalnych. Brak takich głosów w środowiskach popierających aborcję świadczy tylko o tym, że argumenty mają dla nich charakter retoryczny. Po wykazaniu słuszności aborcji w ekstremalnych warunkach przechodzą do postulatów rozszerzenia aborcji na inne, lżejsze przypadki. Oczywiście istnieją ludzie, którzy zrównają przypadek dziecka rodzącego się jako martwe i tego z zespołem Downa, jednak wydają się to być przypadki, z którymi trudno dyskutować, bowiem różnica w schorzeniach/wadach wydaje się zbyt oczywista. Drugi problem polega na tym, że nie ma jasnego kryterium stanu prawnego, który spełniałby wymagania przedstawicieli trzeciej postawy co do godnego życia rodziny. Zawsze będzie można wskazywać na jakiś braki w systemie opieki, a co za tym idzie argumentować za koniecznością pozostawienia matce wyboru. W końcu, trzeci, najważniejszy problem jest taki, że nawet najtrudniejsze warunki życia rodziny nie zmieniają charakteru czynu, jakim jest aborcja. Zło jest złem i nie można go relatywizować. Nie można przyjąć optyki, w której ekstremalne warunki – którym oczywiście państwo powinno przeciwdziałać – pozwalają nam na zarządzanie cudzym życiem. Katolicy próbujący stosować ten sposób myślenia czynią coś, na co Magisterium im nie pozwala. Liczne dokumenty Kościoła nie tylko wskazują na zło aborcji, ale wzywają także do jak najszybszego zniesienia prawa pozwalającego na odebranie niewinnemu dziecku życia. Teologia moralna posługuje się zasadą podwójnego skutku, która ocenia czyn jako dobry moralnie, gdy jego intencja i zamierzony skutek są co najmniej tak samo dobre jak niezamierzony skutek uboczny. To znaczy, że tylko w sytuacji, gdy matka musi ratować swoje życie można podjąć działania, które w konsekwencji będą skutkować śmiercią dziecka. Sytuacja, w której kobieta miałaby ciężko przeżyć poród i z wielkimi trudnościami zająć się dzieckiem nie kwalifikuje się do powyższej zasady.
Największym wrogiem kobiet, których ciąża nie rokuje pomyślnie, nie jest prawo zakazujące im dokonania aborcji, lecz feministki, które używają ich dramatów jako narzędzia do walki o swoją wygodną codzienność rodem z przypadku Natalii Przybysz. Środowisko wychwalające aborcję piosenkarki, której jedynym uzasadnieniem była chęć zachowania wygodnego życia, środowisko prowadzące akcje takie jak Aborcyjny Dream Team z hasłami „Chcę mieć z tobą aborcję”, mają w głębokim poważaniu kobiety faktycznie mierzące się z codziennymi dramatami. Wychowane do egoizmu i wybierające sobie podobnych do siebie partnerów nie potrafią wyobrazić sobie jakiegokolwiek poświęcenia, które miałoby stanąć na drodze ich szczęścia – jakkolwiek płytkie i chwilowe by ono nie było. Gdyby feministki faktycznie były zatroskane o los kobiet wychowujących ciężko chore dzieci, to organizowałyby akcje wspomagające je w ich trudzie. Niestety, wrzaski na protestach, wulgaryzmy, których obecnie jesteśmy świadkiem, nakładki na portalach społecznościowych to szczyt empatii i wyżyny intelektu, na który mogą zdobyć się aktywistki. To wręcz groteskowe, że wielkie hasła o odejściu od Kościoła i samodzielnym myśleniu kończą się na powtarzaniu wytartych sloganów. Te obrończynie karpi i psów nie są w stanie dojrzeć śmieszności ich walki o zwierzęta trzymane w zbyt ciasnych klatkach, kiedy jednocześnie konsekwentnie i bestialsko ignorują życie dzieci. Niech obrazem absurdów w jakich żyje to środowisko będzie opublikowany swego czasu artykuł z „Gazety Wyborczej”, w którym autor obawiał się ewentualnego postępu technologicznego umożliwiającego wykrycie homoseksualizmu u dziecka w łonie matki, co mogłoby skutkować chęcią zabicia go. Zatem motywacja Natalii Przybysz żeby nie kupować większego mieszkania jest wystarczająca, podczas gdy zakończenie życia dziecka ze względu na jego homoseksualizm byłoby niewłaściwe i oczywiście homofobiczne. Niech jeszcze raz wybrzmi, że to środowisko nienawidzi nauki, filozofii i teologii, czyli wszystkiego, co mogłoby wskazywać, że jest ono nie tyle grupą osób-obrońców kobiet, co sforą barbarzyńców.
Przy okazji poruszania tak kontrowersyjnego tematu nie mogło zabraknąć głosów katolików należących do tzw. Kościoła otwartego, tzn. mającego dość luźny stosunek do nauczania katolickiego. Należy podkreślić, że niestety dzisiaj pokolenie młodych i zaangażowanych w życie religijne ludzi, często wychowanych w dynamicznych i młodzieżowych duszpasterstwach, zbyt łatwo odrzuca nauczanie Kościoła. Prawda dla części katolików przestaje mieć znaczenia, „(…) lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? (Mt 5, 13)”. Przytoczę tylko dwa przykłady, które mniej więcej wyczerpują poglądy tego środowiska. Pierwszą postacią jest Szymon Hołownia, który dając się poznać w swojej kampanii prezydenckiej jako katolik o niekatolickich poglądach[5] w dalszym ciągu chce uderzać w liberalne struny swojego elektoratu. Na oficjalnym koncie w serwisie Twitter pisał o zamykaniu ust Polakom oraz o potrzebie dyskusji i rozmowy. Tak, można i warto rozmawiać np. jak pomóc rodzicom wychowującym niepełnosprawne dzieci, ale przecież sedno sprawy dotyczy przerywania, bądź nie, cudzego życia. A ono jest przecież bezcenne, a jego prawo do istnienia nienegocjowalne. W kolejnej wiadomości w serwisie Twitter ten katolicki publicysta daje upust swojemu niezadowoleniu, że tej zmiany nie będzie mógł „odkręcić” kolejny rząd, lecz dopiero Trybunał Konstytucyjny w nowym składzie, czyli za około dziesięć lat. Ciężko wskazać jakikolwiek ślad katolickiego myślenia w wypowiedziach Hołowni czy współczucia dla umierających w wyniku aborcji dzieci. Jest za to pośrednie współczucie dla kobiet nie mogących więcej skorzystać z aborcji, w sytuacji, gdy TK stwierdzeniem niekonstytucyjności ustawy zezwalającej na przerwanie ciąży zamyka usta Polakom. Organizatorzy strajku, nie chcąc być niewdzięcznymi, czym prędzej podziękowali na Twitterze w dość niecenzuralny sposób Hołowni za poparcie, pisząc żeby „wyp*******”, zarzucając mu, być może słusznie, chęć zaistnienia w ramach przeprowadzanej „rewolucji”. Drugim, bardziej skomplikowanym w swym przekazie, głosem jest wypowiedź s. Małgorzaty Chmielewskiej[6]. Osobiście bardzo szanuję jej pracę na rzecz bezdomnych, dlatego tym bardziej zabolała mnie słabość zastosowanej przez nią argumentacji. S. Chmielewska na samym początku wypowiedzi stwierdza, że jest przeciwna aborcji dzieci nienarodzonych, ale do heroizmu ludzi zmuszać nie można. Następnie stwierdza, że „walkę o życie trzeba zacząć od wsparcia tych, którzy ciężar takiego trudnego życia mają nieść – wtedy wybór życia będzie łatwiejszy”[7]. W swym krótkim wpisie przełożona wspólnoty „Chleb Życia” nie wyjaśnia dlaczego brak wsparcia dla rodzin umożliwia im zabicie własnego dziecka. Nie wyjaśnia również, co rozumie przez słowo „heroizm”, które w kontekście aborcji używane jest przez Kościół w przy przypadku zagrożenia życia matki, która jednak decyduje się na urodzenie dziecka. Chmielewska zdaje się uważać, że jeżeli dla kogoś ciężar chorego dziecka jest zbyt przytłaczający, to nabywa prawo do zabicia go. Oczywiście jest to nieprawdą i taki czyn zawsze będzie grzechem śmiertelnym – niezależnie od stanu zdrowia dziecka. Chmielewska i inni liberalni katolicy chętnie troszczą się o strudzone rodziny i ich dramaty, które muszą przeżywać z ciężko chorymi dziećmi, ale przez to nie wystarcza już im tej troski dla dzieci, które zabija się w łonach ich matek. Oby nikt mnie źle nie zrozumiał – nie relatywizuję dramatów rodzin, wręcz nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak to jest wychowywać dziecko z ciężką wadą. Jednak, co było już wielokrotnie podkreślane, to w dalszym ciągu nie sprawia, że czyn tak okropny jak aborcja staje się dobry. Skupiając się na rodzinach przeżywających gigantyczne trudy rodzicielstwa, wielu wiernych zapomina, że każda aborcja to nadanie sobie prawa do rozporządzania cudzym życiem. A to – nie licząc sytuacji zagrożenia życia matki – nigdy nie ma prawa zaistnieć. Musimy nieustannie przypominać sobie, że to dziecko jest osobą, nie jest czymś, ale kimś wobec kogo mamy zobowiązania – jako rodzice i jako ludzie, i ta osoba ma prawo do życia, niezależnie od tego, jak niektórzy ludzie czują się z tym faktem. Ciężko znaleźć optykę miłości w sytuacji, w której ulga jednych staje się piekłem drugich. Siostra Chmielewska pisze, że orzeczenie TK „(…) nie jest troską, jest chwytem politycznym”, a ja myślę, że jej i jej podobnych poglądy nie są troską, a klasycznym chwytem modernistycznym, w którym katolik porzuca właściwy dla swej wiary radykalizm miłości i walki o życie na rzecz ogólnie przyjętej fałszywej logiki współczucia. Ta zapewnia zrozumienie zarówno po stronie innych liberalnych katolików, jak i radykalnej lewicy. Wystarczy poczytać komentarze pod postem Chmielewskiej, aby zrozumieć do kogo trafiają jej poglądy - są to kobiety, które walczą o prawo do wyboru bez granic, który nigdy się żadnemu człowiekowi nie należy.
Warto jeszcze poruszyć kwestię popularnej opinii, jakoby wyrok TK spowodował w przyszłości skrajne odwrócenie prawa aborcyjnego, rozszerzając je do granic wcześniej niespotykanych. Możliwe, że tak się stanie, ale moim zdaniem błędem jest upatrywanie przyczyn takiej potencjalnej sytuacji w działaniu TK. Kto obserwuje różne strony i grupy wspierające aborcję na FB, czyta posty ludzi żyjących w większych miastach czy w końcu obserwuje nowych, radykalnych polityków lewicy w kolejnych kadencjach Sejmu, ten wie, że jeśli taka rewolucja nastąpi to stanie się to niezależnie od tego, co w październiku orzekł TK. Gdy rzesze ludzi mówią o aborcji na życzenie, bez ograniczeń i darmowej, to nie łudźmy się, że chodzi im o mały procent osób z ciężkimi chorobami.
Czy uznanie dialogu za nieudany musi prowadzić do jego zaniechania? Zdecydowanie nie można postrzegać tego sporu cywilizacyjnego w kategoriach przegranych lub wygranych bitew. Sens nieustannego powtarzania i uzasadniania prawdy o świętości życia od poczęcia nigdy nie traci na swej aktualności, bowiem jest wiecznym świadectwem, że człowiek prawdziwie został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, a żadne szaleństwo nie może stłumić tej prawdy. Jest prawdziwą mądrością w ogłupionym świecie i prawdziwym „głupstwem dla pogan”, których „mądrość” straciła zdolność do rozpoznawania rzeczywistości. W końcu jest obroną rozumu, który powinien rozpoznawać rzeczywistość zamiast ją ustanawiać. Jeżeli nie przestaniemy kształtować świata według swoich kaprysów i obowiązujących trendów, to nasza rzeczywistość niewiele będzie się różnić od tej nazistowskiej czy spod znaku sierpa i młota, gdzie równie arbitralnie ustalano, kto ma prawo żyć. A koniec końców, jak to powiedział kiedyś ojciec Salij, matka, która zabija własne dziecko żadnego ze swych dzieci nie kocha bezwarunkowo. Dopóki Polsce i innym krajom nie uda się zakazać aborcji, dopóty w przypadku tych państw nie można mówić o rozwiniętej cywilizacji.
Stanisław Artymowski
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
-----
[1]W 2019 r. dokonano 1074 takich aborcji. Por. O. Zakolska, Oficjalne dane o legalnej aborcji w Polsce: 1110 zabiegów przerwania ciąży w 2019 r.,https://pulsmedycyny.pl/oficjalne-dane-o-legalnej-aborcji-w-polsce-1110-zabiegow-przerwania-ciazy-w-2019-r-999603 [dostęp 23.10.2020 r.].
[2] Por. P. Reiter, Natalia Przybysz: Aborcja - mój protest song,https://www.wysokieobcasy.pl/akcje-specjalne/7,156847,20861449,natalia-przyszbysz-aborcja-moj-protest-song.html?disableRedirects=true [dostęp 23.10.2020 r.].
[3] Por. M. Brzezińska-Waleszczyk, Potrafimy to cierpienie opanować,https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2016/Przewodnik-Katolicki-18-2016/Rodzina/Potrafimy-to-cierpienie-opanowac [dostęp 29.10.2020 r.].
[4] Tu należałoby jeszcze wziąć pod uwagę przypadki bliźniąt jednojajowych, czy skomplikowane przypadki takich chorób jak zaśniady, o których nie będę tutaj pisać.
[5]O czym pisałem szerzej w artykule Problematyczna kandydatura Szymona Hołowni, http://christianitas.org/news/problematyczna-kandydatura-szymona-holowni/ [dostęp 27.10.2020 r.].
[6] Specjalnie nie stosuje tytuły „siostra”, bowiem nie jest jasny status Małgorzaty Chmielewskiej w Kościele Katolickim.
[7]https://www.facebook.com/Chleb.Zycia/posts/3488809711178847 [dostęp 07.11.2020 r.].
(1989) z zawodu programista, magister teologii, miłośnik dogmatyki i św. Tomasza. Twórca Vademecum Liturgicznego. Mieszka w Warszawie wraz z żoną i synkiem.