Mówiąc szczerze nie czuję się w Polsce bezpiecznie. Szczęśliwie od kilkudziesięciu lat międzynarodowy układ sił trzyma w oddali od granic naszego kraju działania wojenne. Zwykle wojny toczą się na innych kontynentach, a jeśli toczyły się w Europie, to choćby konflikt bałkański trzeba potraktować jako coś bardzo specyficznego, wynikającego z jugosłowiańskiej historii. Co innego jednak wojna na Ukrainie i aneksja Krymu. Oto walczą ze sobą dwa kraje sąsiadujące z nami, ale też znajdujące się z Polską w pewnej wspólnej dynamice historycznej, ale i politycznej.
Kiedy głównodowodzący sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych w Europie, generał Ben Hodges wspomniał w 2015 roku, że tzw. przesmyk suwalski jest potencjalnie jednym z najbardziej zapalnych punktów na naszym kontynencie, poczułem na karku mroźny oddech historii, która nie była dla Polski łaskawa w ostatnich stuleciach. Groza wojny z Niemcami i Sowietami odciska na nas piętno i w kolejnych pokoleniach. Nie pomagają w otrząśnięciu się z tego stanu docierające do nas poprzez media informacje o kondycji polskiego wojska. A przecież w czasie zmian w światowym porządku szczególnie ważne jest, by pamiętać o starej zasadzie - chcesz pokoju, szykuj się do wojny.
Dlatego też nie potrafię stanąć w jednym rzędzie z bezkrytycznymi krytykami Ministerstwa Obrony Narodowej, którzy niezależnie, czy dotyczy to niemądrych określeń, takich jak nazywanie polskich oficerów “generałami PO”, czy próby zintegrowania polskiej obronności, są zawsze na nie. Nie jestem za dzieleniem - co miało miejsce na stronie MON - polskich generałów na tych “z PO” i tych “z PiS”, ale jestem za sensownymi pomysłami przywracającymi Polsce zdolności obronne.
Przypomina mi się jeszcze wywiad z Edwardem Luttwakiem, amerykańskim ekspertem z zaplecza prezydenta Donalda Trumpa, w którym wprost powiedział on, że NATO nas nie obroni. I to nie dlatego, że nie chce, ale dlatego, że jego zdolności działania są w gruncie rzeczy bardzo nikłe, a na pewno bardzo mało dynamiczne. Luttwak powiedział w tym wywiadzie udzielonym “Kulturze Liberalnej”, że Polska musi być jak Finlandia, która przede wszystkim stawia na własną zdolność odstraszenia Rosjan.
“Wystarczy zwrócić się do młodych i nie tak już młodych Polaków, wysłać ich na szkolenie 4-miesięczne lub dłuższe, w zależności od tego, jakie funkcje mają pełnić, i dać im względnie prostą broń. Należy im też powiedzieć, by w razie wojny nie myśleli o obronie Zachodu, Europy ani nawet Polski czy swojego regionu. Wystarczy, że skupią się na obronie swojego miejsca zamieszkania. W takiej sytuacji Rosjanie mogą wejść do Polski, kiedy chcą. Ale gdy tylko wyłączą silniki swoich czołgów, pojawią się Polacy, którzy ich zabiją. To się nazywa prawdziwa strategia obronna” - mówił Luttwak
Kiedy zatem słyszę, że kształtujące się właśnie Wojska Obrony Terytorialnej to “prywatna armia Macierewicza” mająca na celu - tak domyślnie - obalenie demokracji w Polsce lub obronę “reżimu” Kaczyńskiego, rozumiem już lepiej, dlaczego przez dwadzieścia pięć lat III RP nie zrobiliśmy jako państwo prawie nic bezpośrednio dla naszej obronności. Jacek Bartosiak, autor książki “Eurazja i Pacyfik. O wojnie”, komentując opublikowane niedawno wyniki prac nad Strategicznym Przeglądem Obronnym, zauważył, że nasycenie potencjalnego pola walki żołnierzami jest kluczowe dla obronności kraju, ponieważ konieczne jest ograniczanie pustych przestrzeni otwartych na działania desantowe.
Przytoczę jeszcze jedną ogólną opinię eksperta Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego na temat Strategicznego Przeglądu Obronnego: “Czytając między wierszami, ponieważ większość raportu jest utajniona, można zauważyć poważną pracę intelektualną włożoną w zrozumienie i zaadoptowanie na potrzeby polskie najnowszych światowych trendów, w tym dokonującej się rewolucji w sprawach wojskowych (RMA), a także zaadoptowanie do naszych warunków geograficznych strategii antydostępowej (A2AD), jak również próbę spięcia przyszłych zdolności w jeden plan bitwy połączonej na kształt opracowywanej w Pentagonie Multi Domain Battle (MDB)”.
Lektura SPO sprawia wrażenie, jak gdyby do tej pory MON kupował rozmaite zabawki jedynie w kluczu zadowolenia naszych politycznych i wojskowych sojuszników bez rozważania kwestii tego, że mogą się przydać gdzieś indziej niż tylko na defiladach. Teraz widać dobrą zmianę - szkoda tylko, że jej dobry odbiór psują polskie “wojny” wewnętrzne.
Tomasz Rowiński
Artykuł ukazał się wcześniej na łamach Tygodnika Bydgoskiego.
(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.