Ocena efektów nauczania religii w szkołach jest niezwykle trudna. Dotyczy to zresztą, nota bene, całej edukacji, a nie tylko katechizacji. Wiedza o faktycznym przebiegu nauczania jest bowiem dla obserwatora wiedzą pośrednią. Wie tyle, ile może wywnioskować z dostępnych elementów, to jest programów, podręczników, relacji uczniów i relacji nauczycieli. Tak naprawdę – to bardzo niewiele.
Nawet ci, którzy są powołani do instytucjonalnego kontrolowania tego procesu, zarówno w instytucjach świeckich jak i kościelnych, mają wiedzę – powiedzmy to sobie szczerze – niewiele większą. Dysponują oni wprawdzie dodatkowymi narzędziami badania, którymi są wyniki hospitacji oraz słynne nauczycielskie sprawozdania i wyniki tak zwanej ewaluacji. Jeśli chodzi o te drugie, nikt chyba – z samymi nauczycielami na czele - nie wierzy, że informacje z nich wynikające wnoszą cokolwiek do naszej wiedzy na ten temat. Zaś hospitacje mają to do siebie, że – podobnie jak w mechanice kwantowej sam akt pomiaru zakłóca w znacznym stopniu mierzoną wielkość – tak jest i tutaj: sama obecność jakiegokolwiek zewnętrznego wizytatora najczęściej stanowczo odmienia zachowanie tak nauczycieli jak i uczniów.
Kiedy jednak rozmawia się bezpośrednio i szczerze z nauczycielami i uczniami, obraz jakości nauczania religii w szkole, choć szczątkowy, rysuje się – przynajmniej w wielkich miastach – przygnębiająco. Na poziomie szkół ponadpodstawowych bywają klasy, w których przeprowadzenie normalnych lekcji i wymuszenie w jej trakcie jakiejkolwiek aktywności uczniów bywa niemożliwe. Jeśli uda się wymusić nierozbijanie lekcji, nauczyciel może to już uważać za sukces.
Jeśli katecheta zapyta młodzież, o jakich tematach chciałaby rozmawiać, to pomijając ewidentne prowokacje, jeden temat powtarza się zawsze – niemal chorobliwe zainteresowanie egzorcyzmami. Na marginesie – jest to zjawisko, które świadczy o tym, że jakieś – mocno zdegenerowane wprawdzie – zainteresowanie światem nadprzyrodzonym wciąż w młodzieży jest.
Oczywiście istnieją uczniowie bardziej zaangażowani religijnie. Skarżą się oni, że lekcje są nudne, że katecheci słabo przygotowani, że oglądane są zbyt często filmy, nawet luźno związane z tematyka religijną…
Na poziomie szkoły podstawowej sytuacja jest nieco lepsza, jeśli chodzi o możliwość opanowania młodzieży i przeprowadzenia normalnej lekcji. Wynika to z oczywistego psychologicznego faktu, że okres buntu i intensywnego „przekraczania granic” przez młodzież, zaczyna się na poziomie gimnazjum.
Do tego dochodzi atmosfera napięcia, spowodowana faktem, że istnieje w społeczeństwa pewna grupa, która na każde wspomnienie o sprawach religijnych reaguje alergicznie, a nawet agresywnie. Grupa ta, wzmocniona przez komunistyczne półwiecze, jest niestety znaczna, a w środowisku nauczycielskim jest zdecydowanie nadreprezentowana i to już od czasów przedwojennych.
W tej sytuacji coraz częściej podnoszą się głosy, że naukę religii należy wyprowadzić ze szkoły i przywrócić katechizację w parafiach, tak jak to było prowadzone od lat sześćdziesiątych do dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku.
Pewne światło na ten postulat rzuca już sama historia zagadnienia. Zacznijmy może od znamiennego faktu. 28 czerwca 1956 roku w Poznaniu, w czasie słynnej antykomunistycznej demonstracji, zastrzelony został Roman Strzałkowski – 13-letni chłopiec, który niósł transparent z postulatem przywrócenia nauki religii w szkołach. Można powiedzieć, ze zginął on śmiercią sensu stricto męczeńską. Skończył właśnie tego roku szkołę muzyczną i kontynuował naukę w VII klasie szkoły podstawowej.
Religię ze szkół władze komunistyczne wyrzuciły po raz pierwszy w 1949 r. Co ciekawe, nie zostało to uczynione w sposób formalny, ale faktycznie katechizacji w szkołach wtedy zabroniono. Wcześniej, bo zaraz po zerwaniu konkordatu w 1945 roku, ograniczono ją już do jednej godziny tygodniowo i zlikwidowano obligatoryjność uczestnictwa. Odpowiednie przepisy wydano w 1956 roku, ale właśnie wtedy, po wydarzeniach czerwca i października, kardynałowi Wyszyńskiemu udało się wymóc przywrócenie religii do szkół. Kartą przetargową było zaangażowanie prymasa w proces normalizacji sytuacji. Ekipa Gomułki bała się scenariusza węgierskiego, który w przypadku interwencji sowieckiej, musiałby zmieść ze świecznika również aktualną władzę PRL.
Jak wiemy sytuacja ta nie trwała długo. Powtórzono w zasadzie scenariusz sprzed kilkunastu lat – najpierw tworzono szkoły w których rodzice „demokratycznie” podejmowali decyzję, że nie chcą nauki religii, a w roku 1961 uchwalono ustawę o rozwoju systemu oświaty i wychowania, definitywnie usuwającą lekcje religii ze szkół. Wtedy Episkopat zaczął tworzyć struktury parafialnego duszpasterstwa młodzieży i system katechizacji parafialnej, funkcjonujący dość dobrze aż do lat osiemdziesiątych.
Trzeba sobie zdawać sprawę, że powtórzenie tego scenariusza nie wydaje się możliwe. Jest tak z kilku powodów. Po pierwsze – w tamtych czasach istniało silne napięcie społeczne, i pewna energia oporu wobec obcego w przekonaniu znacznej większości Polaków systemu. Tę energie można było wykorzystać i wykorzystano w twórczy sposób w duszpasterstwie. Nie można się na pewno spodziewać, że dzisiejsi rodzice z taką samą determinacją posyłaliby dzieci na katechizację parafialną.
Po drugie – Kościół w Polsce odbudowany już po II wojnie światowej, podobnie zresztą jak i Kościół na całym świecie w tamtych czasach, miał wielką prężność i sprawność instytucjonalną. W seminariach duchownych istniała bardzo ściśle przestrzegana dyscyplina, która przenosiła się również na działalność duchowieństwa diecezjalnego, a w jeszcze większym stopniu zakonnego, co czyniło z księży, zakonników i zakonnic tamtych czasów potężną, zdyscyplinowaną i dobrze zorganizowaną „armię”. Tej siły (oczywiście wspomaganej przez środki nadprzyrodzone) tak bardzo obawiał się system komunistyczny.
Dziś wiemy, że morale tej „armii” nie było tak silne jak by się wtedy mogło wydawać. Była to jednak mimo wszystko organizacja, której w żaden sposób nie da się porównać z instytucjonalnym Kościołem naszych czasów.
Po trzecie – inna była sytuacja społeczna. Dzieci wieku szkolnym miały sporo wolnego czasu. Ten czas był wprawdzie im „zabierany” przez pewne zajęcia szkolne, na przykład sportowe, z jednej strony (i to często specjalnie w taki sposób by przeszkodzić w życiu religijnym), z drugiej poprzez telewizję, na której szkodliwe oddziaływanie kard. Wyszyński nieraz zwracał uwagę (np. atrakcyjne programy dla dzieci w czasie kiedy zazwyczaj były Msze święte niedzielne). Jednak czasu pozostawało wciąż jeszcze wiele. Pamiętam ze swoich szkolnych lat, że mieliśmy wtedy czas i na kino, i teatr, i na to by powłóczyć się po mieście, i na przyjaźnie, i na dobre książki poza lekturami szkolnymi, i na wiele godzin gry w piłkę, a z rodzicami chodziło się czasem wieczorem do filharmonii.
Dziś młodzież jest zajęta z jednej strony światem elektronicznych gier, gadżetów i internetu, z drugiej, rozrośniętym do granic możliwości programem szkolnym, z trzeciej – modą na wszelkiego rodzaju zajęcia dodatkowe od języków obcych po jazdę konną. Wśród wielu rodziców młodszego pokolenia rozpowszechniła się fałszywa (ale wygodna dla nich) ideologia, że dziecku należy zapewnić tyle zajęć, by nie miało czasu „na głupoty” – w praktyce nie ma czasu na jakiekolwiek życie rodzinne.
W tej sytuacji katechizacja, gdyby miała odbyć się tylko w parafiach, ograniczy się do garstki najbardziej zaangażowanych młodych ludzi, a ci, którym działania ewangelizacyjne i katechetyczne są najbardziej potrzebne – pozostaną całkowicie poza jej zasięgiem.
Na koniec jednak zostawiłem najważniejszy powód dla którego nie wolno godzić się na wycofanie nauki religii ze szkół. Sankcjonowalibyśmy w ten sposób ostry rozdział sfery religijnej od świeckiej. Przyznalibyśmy de facto rację tym, którzy domagają się całkowitego wyrugowania sfery religijnej z przestrzeni publiczno - państwowej. Chodzi im oczywiście o budowę świeckiego, a więc w praktyce ateistycznego państwa. Postulat ten wysuwany jest w imię rzekomej neutralności światopoglądowej.
Nie wolno nam się na to godzić. Nie istnieje żadna neutralność. Postulat ten jest po prostu zakamuflowanym ateizmem. Człowiek nie może być neutralny, jest bowiem rozumny i jako taki poznaje i ocenia to co się dzieje wokół niego. Na bazie takiej integralnej wizji człowieka zawsze budował cywilizację Kościół katolicki. To Kościół stworzył szkoły, uniwersytety instytucje kultury. I nie wolno mu dziś się z tego wycofywać pod wpływem ideologicznych nacisków.
Michał Jędryka
(1965), z wykształcenia fizyk. Był nauczycielem, dziennikarzem radiowym i publicystą niezależnym. Jest ojcem czwórki dzieci. Mieszka w Bydgoszczy.