8. stycznia 9. maja 8. września
Rozdział 1. O różnych rodzajach mnichów
Cztery są, jak wiadomo, rodzaje mnichów. Pierwszy nosi nazwę cenobitów, tj. tych, którzy żyją w klasztorze i pełnią służbę pod regułą i opatem.
Cenobici
Słowo mnich (po łacinie: monachus; po grecku: μοναχός) zawiera w sobie cały program życia. Słowo to oznacza samotnika czy też kogoś, kto poszukując Boga, żyje sam lub oddzielnie. Idąc dalej tym tropem, można by powiedzieć, że mnich to człowiek, który całym sercem należy do nieprzemijającego skarbu, który objawił się w Chrystusie. „Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie też twoje serce” (Mt 6,21). Mnich jest jak człowiek z Ewangelii (Mt 13,44-45), który znalazłszy skarb zakopany na polu, z radością sprzedał wszystko co miał i kupił to pole. Jest też niczym kupiec szukający cennych pereł, który natrafiwszy na perłę o niezwykłej wartości, sprzedał cały majątek, by ją pozyskać.
Mnich świętego Benedykta skupia się w życiu na jednej rzeczy: Unum Necessarium (jednej która jest potrzebna), tej samej, o której Pan mówił w Betanii świętej Marcie: „Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a jedno jest potrzebne. Maria wybrała dobrą część, która nie będzie jej odebrana” (Łk 10,41-42).
Słowo „cenobita” wywodzi się z dwóch greckich słów: κοινός, co znaczy „wspólny” i βίος, co znaczy „życie”. Niektórzy komentatorzy twierdzą, że za pierwszych cenobitów należy uznać chrześcijan z wczesnych wspólnot chrześcijańskich, ponieważ mieszkali razem, pod czyimś kierownictwem i żyli naukami apostołów.
Wszyscy wierzący stanowili jedno i wszystko mieli wspólne. Sprzedawali swoje posiadłości i majątki i rozdzielali je wszystkim stosownie do potrzeb. Codziennie jednomyślnie gromadzili się w świątyni. Łamali chleb po domach, a pokarm przyjmowali z radością i prostotą serca. Wielbili Boga, a wszyscy ludzie odnosili się do nich życzliwie (Dz 2,44-47).
Cenobita wedle opisu świętego Benedykta żyje we wspólnocie z innymi mnichami pod Regułą i opatem. Regułę świętego Benedykta zazwyczaj interpretuje się obecnie poprzez uzupełniający ją tekst zwany konstytucjami i deklaracjami. W małym klasztorze takim jak nasz, ojciec wspólnoty nosi tytuł przeora, a nie opata. Jednak obowiązki ma takie same jak opat.
Monastycyzm cenobicki opiera się zatem na trzech podstawach: 1) wspólnym życiu w jednym klasztorze, 2) podleganiu regule, 3) poddaniu się władzy i opiece opata.
Pustelnicy
Drugi to anachoreci, tzn. pustelnicy. Oni to nie w pierwszym porywie zachwytu nad życiem mniszym, lecz przechodząc długą próbę w klasztorze, od wielu uczyli się, jak należy walczyć z diabłem, a dobrze przygotowani w szeregach braci do samotnej walki na pustyni i dość już silni, by obejść się bez pomocy bliźniego, są w stanie, z pomocą Bożą, zmagać się w pojedynkę ze złem czającym się w ciele i w myślach.
Święty Benedykt przedstawia anachoretów, czyli pustelników, jako weteranów życia cenobickiego. Doświadczenie cierpliwego znoszenia, dzień po dniu, rok po roku, towarzystwa innych ludzi, którzy mają swoje „słabości (...) duchowe i cielesne” (rozdział 72) jest bardzo cenne i nieodzowne. Daje możliwość najlepszego oczyszczenia serca, najowocniejszych ćwiczeń ascetycznych, najwyższej szkoły miłości.
Tylko po wielu latach mężnej walki prowadzonej wśród braci przeciwko ośmiu wadom głównym wymienionym przez świętego Jana Kasjana - obżarstwu, nieczystości, chciwości, pysze, gniewowi, zazdrości, acedii i próżności - mnich staje się gotowy do życia w całkowitej samotności. Mnich, który rozpoczyna samotne życie na pustyni przedwcześnie, w końcu z niej ucieknie. Pustynia bowiem jest surowym i twardym gospodarzem wobec ludzi, którzy udają się na nią choć trochę skupieni na sobie i niegotowi umrzeć dla świata i wszystkiego, co przemijające.
W życiu mnichów benedyktyńskich, takim, jakie my prowadzimy, jest czas i miejsce na samotność, która daje cenobicie doświadczenie pustyni w rozsądnych granicach. W przeciwieństwie do cystersów, którzy życie wspólnotowe stawiają na pierwszym miejscu zawsze i wszędzie, do tego stopnia, że śpią we wspólnych dormitoriach, a czytają i studiują w skryptorium, my cenimy sobie samotny czas w celi, która jest naturalnym miejscem do lectio divina, studiów, a czasem i pracy.
Sarabaici
Trzecim, całkiem obrzydliwym rodzajem mnichów, są sarabaici. Żadna reguła nie była im mistrzynią i nie wypróbowała ich jak złoto w ogniu. Rozmiękli jak ołów, w postępowaniu zachowują nadal wierność światu, a swoją tonsurą jawnie kłamią Bogu. Zamykają się po dwóch lub trzech, a nawet samotnie, bez żadnego pasterza, w owczarniach nie Pańskich, lecz swych własnych. Prawem ich jest zaspokajanie swych pragnień. Cokolwiek sobie zamyślą lub co wybiorą, to mianują świętym, a czego nie chcą, to uważają za niedozwolone.
Sarabaici nie mają żadnego zewnętrznego odniesienia: ani reguły, ani opata, ani odziedziczonej tradycji. To mnisi jedynie z nazwy, którzy wybierają z monastycyzmu tylko to, co im pasuje, gardząc resztą. Nie unośmy się jednak pychą nad sarabaitami. Każdy z michów, ze mną włącznie, staje się czasem po trochu sarabaitą. Diabeł może napełnić serce cenobity niechęcią wobec reguły, antypatią wobec przeora, złośliwym krytycyzmem względem tradycji. Syndrom sarabaity streszcza się w słowach: „Chcę robić to, co chcę, wtedy, gdy chcę i tak jak chcę”.
Mnisi wędrowni (gyrovagi)
Czwarty rodzaj mnichów to ci, których nazywają mnichami wędrownymi (gyrovagi). Przez całe życie wędrują oni po różnych okolicach, goszcząc po trzy lub cztery dni w rozmaitych klasztorach. Zawsze się włóczą, pozbawieni wszelkiej stałości, a służą tylko własnym zachciankom i rozkoszom podniebienia, pod każdym względem gorsi jeszcze od sarabaitów. O godnym pożałowania postępowaniu tych wszystkich lepiej jest milczeć niż mówić. Pominąwszy ich zatem, przejdźmy z pomocą Pana do zasad regulujących życie cenobitów, tego najdzielniejszego rodzaju mnichów.
Opisani przez świętego Benedykta gyrovagi to niespokojni wędrowcy, nigdy nie zadowalający się tym, co mają, stale poszukując nowości. Pokusa , by poszukać innego miejsca, innego jedzenia, innych braci, a nawet innych praktyk liturgicznych, to klasyczna sztuczka diabła. Mnich wędrowny nie potrafi się zdeklarować; co i raz zmienia klasztory, przypominając w tym kobieciarza, który przeskakuje z jednej relacji w drugą, w żadnej nie potrafiąc wytrwać przez całe życie.
Zachowajmy jednak ostrożność i nie zaliczajmy zbyt pochopnie brata czy siostry do kategorii mnichów wędrownych. Człowiek nigdy nie panuje do końca nad swoim losem. Przypominają mi się tu losy Mechtyldy de Bar (1614-1698), która była „Teresą z Avila” siedemnastowiecznych benedyktynów - reformatorką i mistyczką, która odcisnęła znaczące piętno na historii duchowości. Mechtylda zaczęła życie zakonne we franciszkańskim zakonie Sióstr od Zwiastowania. Zmuszona opuścić klasztor wśród zawieruchy Wojny Trzydziestoletniej, schroniła się wraz z towarzyszkami w klasztorze benedyktynek reformowanych. Tam odkryła Regułę świętego Benedykta, poprosiła o przyjęcie do nowicjatu i złożyła śluby zakonne jako benedyktynka. Znaleźli się tacy, którzy ważność jej ślubów kwestionowali i uciszyła ich dopiero decyzja Stolicy Apostolskiej wiele lat później.
Choć matka Mechtylda de Bar była benedyktynką całym sercem, stałość i życie klauzurowe nie stały się jej udziałem. Różne okoliczności, w których można dopatrzeć się ręki Opatrzności, powodowały, że musiała przenosić się z miejsca w miejsce. W pewnej chwili była bliska porzucenia całkowicie życia klasztornego i udania się na bezludne górskie tereny na południu Francji. Gdy jednak pogodziła się z tym, że mimo ubóstwa, intryg politycznych i silnego oporu niektórych osób, Bóg chce, by założyła klasztory benedyktyńskie z wieczystą adoracją Najświętszego Sakramentu, jej wewnętrznej stałości nic nie mogło już zburzyć. Stałość ta oparta była na Najświętszym Sakramencie. Do końca życia, podobnie jak święta Teresa z Avila, dużo podróżowała, ponaglana gorącym pragnieniem, by przyprowadzić do Pana jak najwięcej tych, którzy oddając się adoracji i zadośćuczynieniu, spalą się, niczym drobinki kadzidła w ogniu ogniu Miłości Eucharystycznej.
W życie monastyczne na Zachodzie (z niewielkimi wyjątkami) uderzyła swego rodzaju rewolucja, której skutki były równie niszczące jak skutki Wojny Trzydziestoletniej w XVII wieku. Rok 1968 jest często uważany za symboliczny początek epoki „pustych, zniszczonych chórów”. Wielu ludzi tamtej epoki, ze mną włącznie, którzy wstąpili do klasztorów w poszukiwaniu pax benedictina, strzeżonej i pielęgnowanej przez wierność tradycji, nagle dowiedziało się, że nie istnieje nic absolutnego i nic pewnego i że wszystko, od świętej liturgii poczynając, trzeba zbudować od nowa. W wielu miejscach odarto benedyktyńską stałość z tego wszystkiego, co czyniło ją możliwą i pożądaną. Niektórzy wyruszyli w drogę, niczym święty Benedykt-Józef Labre. Inni szukali małych wspólnot, w których tliła się jeszcze iskierka nadziei, co w większości przypadków kończyło się rozczarowaniem i bolesnym zawodem. Jeszcze inni wstąpili do kilku nielicznych opactw w Europie kontynentalnej, w których kwitło życie benedyktyńskie w najbardziej tradycyjnej formie.
Lata posoborowe przyniosły ogromną destabilizację. Wiele mężczyzn i kobiet, którym krytycy łatwo przyklejali łatkę mnichów wędrownych, często było po prostu biednymi poszukiwaczami Boga, duchowo bezdomnymi, czekającymi na powrót spokoju, bez którego niemożliwe jest prawdziwe rozeznanie i wytrwanie w stałości.
Wyjdźmy do Niego poza obóz, uczestnicząc w Jego pohańbieniu! Nie mamy tu bowiem trwałego miasta, lecz dążymy do przyszłego! Zatem przez Niego ustawicznie składajmy ofiarę uwielbienia. Jest nią owoc warg wyznających Jego imię (Hbr 13,13-15).
Czy nadal mamy do czynienia z mnichami wędrownymi? Zostawiam to sądowi Boga i ocenie świętego Benedykta, ostatnie słowa oddając prorokowi Jeremiaszowi:
Szczęśliwy człowiek, który zaufał Panu i Pan jest jego nadzieją. Podobny jest on do drzewa zasadzonego nad wodą, co swe korzenie kieruje ku strumieniowi, nie boi się nadchodzącego upału, jego liście będą zawsze zielone. W roku suszy nie będzie się niepokoić i nie przestanie wydawać owocu. W sercu człowieka rodzi się podstęp. Któż może poznać jego myśli? Ja, Pan, przenikam serce i badam sumienie. Oddam każdemu według jego postępowania, według owocu jego czynów (Jr 17,7-10).
Mark Kirby OSB
tłum. Natalia Łajszczak
(1952), przeor klasztoru Silverstream w hrabstwie Meath w Irlandii.