Grzech, a zarazem przestępstwo seksualnego wykorzystania nieletnich jest bardzo wielkim złem – tak wielkim, że gdy się wydarzy, konieczność zadośćuczynienia i ukarania winnego jest ważniejsza niż wszystko inne. Tak właśnie jest.
Obecność tego zła wśród duchownych nie ma charakteru marginalnego i przypadkowego. Niezależnie od tego, jak ocenialibyśmy jego statystyczną obecność wśród przedstawicieli „innych zawodów”, i nawet wziąwszy pod uwagę, że nie wszystkie dyskutowane w mediach przypadki naprawdę miały miejsce, z pewnością nie jest to coś, co można zbagatelizować jako zjawisko marginalne i przypadkowe. Ten problem istnieje i ma związek z przewidzianym dla duchownych sposobem życia. Przyznanie tego nie jest rzuceniem oskarżenia pod adresem tego sposobu życia: każda cnota ma odpowiadającą sobie wadę, a im większa cnota, tym większa odpowiadająca jej wada. Corruptio optimi pessima – zepsucie tego, co najlepsze, jest najgorsze. Celibat i wychowanie młodych to wielkie zadania, przy których wykonywaniu łatwiej o okazję do wykorzystania nieletnich niż w pracy, która nie wyklucza się z małżeństwem i nie wymaga zachowywania kontaktów z obcymi dziećmi. Tak właśnie jest.
Dwa fakty. Pierwszy: pedofilia to wielkie zło, domagające się bezwzględnie zadośćuczynienia. Drugi: to zło nie ma charakteru marginalnego i ma związek ze sposobem życia duchownych, który sam w sobie, jako zadanie, jest wielkim dobrem.
Tak właśnie jest i wszystko to należy oraz można przyznać bez uderzania w Kościół, instytucje życia konsekrowanego i celibat. Niemniej z tego, że konieczność zadośćuczynienia ofiarom pedofilii jest najważniejszym zadaniem, nie wynika, że „wszystko inne” jest nieistotne. Istotne jest przecież to, czy jednocześnie, w tym samym procesie zadośćuczynienia, bierze się pod uwagę naturę Kościoła i jego sytuację we współczesnym społeczeństwie. Postulat całkowitego zignorowania tych kwestii i zajęcia się „wyłącznie ukaraniem winnych” byłby do zrealizowania, gdyby stroną skarżącą Kościół byli bezstronni obrońcy ofiar. Tak jednak nie jest: w perspektywie społecznej (nie mówię tu o procesach karnych przeciwko duchownym) stroną skarżącą jest opinia publiczna. A ta ma – poza słuszną potrzebą ukarania winnych duchownych – również wiele innych potrzeb związanych z Kościołem. Należą do nich odebranie mu autorytetu, zdeprecjonowanie jego nauczania i trwałe usunięcie z przestrzeni publicznej resztek cywilizacji chrześcijańskiej. Łatwo domyślić się, że „debata publiczna” o „księżach pedofilach” to dobra okazja, by zrealizować również te cele.
Z tego, co powiedziałem, nie wynika, że w takim razie debata nie powinna się odbyć ani tym bardziej, że nie należy wytaczać świeckich procesów sądowych duchownym-pedofilom. Tak jak powiedziałem: ukaranie i zadośćuczynienie są najważniejszym zadaniem. Powinno być zrealizowane. Ale nie oznacza to, że inne rzeczy – takie jak świadomość istnienia antyklerykalizmu i rozumienie natury działania Kościoła – są nieistotne. W sytuacji moralnego szantażu, który jest dlatego skuteczny, że posługuje się wskazaniem na wielkie, realne zło, musimy oprzeć się pokusie utraty ostrości widzenia. Wielkość zła pedofilii nie jest dobrym powodem, tak jak nic nim nie jest, żeby zapomnieć, że Kościół ma swoją własną, niesprowadzalną do porządku świeckiego naturę oraz że jest wielu ludzi, którym zależy na pogrążeniu Kościoła. Naprawdę dobro ofiar pedofilii nie wymaga od nas, abyśmy o tym zapomnieli. Fakt, że musimy umyć twarz, nie oznacza, że nie możemy też myć rąk. Jeśli ktoś zmusza nas, abyśmy oddali autorytet Kościoła, niezależność jego instytucji, celibat w zamian za sprawiedliwość należną ofiarom pedofilii, to kłamie. Nie jesteśmy zmuszeni wybierać między jednym a drugim.
Dlatego do dwóch faktów, od których zacząłem, musimy dodać drugie dwa.
Po trzecie więc, zrozumienie dynamiki dyskusji o pedofilii w krajach, w których Kościół przynajmniej historycznie odgrywał znaczącą rolę, wymaga uwzględnienia antyklerykalnego resentymentu. Resentyment jest uczuciem, jakie często pojawia się u ludzi słabych wobec wielkich wartości, których nie chcą realizować. W społeczeństwach o przeszłości katolickiej, które ulegają sekularyzacji albo już jej uległy, pamięć o obecności Kościoła i stawianych przez niego wymaganiach trwa. Dlatego Kościół jest obiektem resentymentu: przypomina bowiem o wymaganiach moralnych, które przestały być respektowane. Im bardziej traci on realne wpływy, a zamienia się jedynie w instancję publicznego „wyrzutu sumienia”, tym większy jest resentyment. Globalne zarzucanie hipokryzji Kościołowi jako instytucji stanowi typowy przejaw tego resentymentu: zarzut ten zmierza do wykazania, że sam Kościół nie żyje w sposób, którego naucza, a więc jest niewiarygodny, zatem nie należy zachowywać jego nauki. Zazwyczaj hipokryzja ta dotyczyła „grzeszków”, na które istniało skądinąd społeczne przyzwolenie: romansów, nadużywania alkoholu, hazardu. Pedofilia jest grzechem i złem nieakceptowalnym społecznie. Dlatego czyni ona zarzut hipokryzji dużo skuteczniejszym, natomiast nie zmienia jego częstej motywacji, jaką jest resentyment. Kiedy zarzut hipokryzji wobec Kościoła jest wolny od resentymentu? Kiedy jesteśmy zdolni jednocześnie powiedzieć: „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie” (Mt 23, 3). Jeśli osoba podnosząca zarzut pedofilii jednocześnie twierdzi, że zarzut ten usprawiedliwia „niezachowywanie wszystkiego”, co Kościół poleca, to znaczy, że prawdopodobnie kieruje się resentymentem.
Po czwarte, Kościół nie jest zwykłą instytucją „pożytku publicznego”, której transparencja wymaga obalenia wszystkich mechanizmów wewnętrznej dyscypliny i hierarchii. Właśnie dlatego, że biskup jest ojcem swoich księży, nie może on po prostu i wyłącznie złożyć doniesienia do prokuratury w razie podejrzenia o pedofilię. Oczywiście: przestępstwa ścigane z urzędu powinny być zawsze rozpatrywane przez sądy państwowe. Niemniej gdy podejrzanym jest osoba duchowna, prawo kanoniczne przewiduje odpowiednie dochodzenie sądów kościelnych. Ewentualne sankcje nakładane przez takie sądy są częścią wykonywania przez biskupa zadania duszpasterskiego nad podlegającymi mu księżmi. Wykonanie tego zadania nie może być zastąpione działaniem sądu państwowego – podobnie jak dochodzenie sądu kościelnego nie zastąpi w takich wypadkach wyroku sądu świeckiego. Jest tak zwłaszcza wtedy, gdy – jak w obecnym Kodeksie prawa kanonicznego – przewidziana kara kościelna ma wyłącznie wymiar duchowy. Porządek prawa duchowego i porządek odpowiedzialności karnej stanowią dwa osobne porządki, które się jednak nie wykluczają. Tymczasem wydaje się, że w żądaniu „pełnej transparencji” wyraża się też nadzieja, że Kościół pozbawi się swoich wewnętrznych instytucji i norm, których istnienie jest kamieniem obrazy dla monopolu świeckiego państwa.
W dyskusjach o pedofilii powinniśmy pamiętać o tych wszystkich czterech faktach jednocześnie.
Paweł Grad
-----
Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.
Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)
-----
(1991), członek redakcji „Christianitas”, dr filozofii, adiunkt na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Autor książki O pojęciu tradycji. Studium krytyczne kultury pamięci (Warszawa 2017). Żonaty, mieszka w Warszawie.