Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl.
Z góry dziękujemy.
Nie da się ukryć, że pomimo dramatyzmu wydarzeń wojnie na Ukrainie towarzyszy pewnego rodzaju entuzjazm. Ukraińcy świetnie się bronią, choć przewidywano ich szybką porażkę. Wedle tego, co można usłyszeć, dobrze wykorzystują nie tylko broń otrzymywaną od państw NATO, ale też zdolności taktyczne, których uczyli się przez ostatnie lata, również od polskich wojskowych. Ci, którzy znają się na obronności, mówią i piszą, że Ukraińcy walczą na zachodnią modłę. Dodajmy, że względne sukcesy pierwszego tygodnia wojny nie byłyby możliwe bez tego, że faktycznie państwa NATO zajęły się tą najbardziej kosztowną częścią rozpoznania: satelity, samoloty wczesnego ostrzegania (AWACS), patrole myśliwców F-35, które same działają jak małe jednostki AWACS. Namierzanie kolumn wojsk rosyjskich czy też wrażliwych taktycznie oddziałów, być może także umożliwianie lotnictwu ukraińskiemu działania z unikaniem kontaktu radarowego w sytuacji przewagi w powietrzu sił Federacji Rosyjskiej. Trzeba też przyznać, że nasi wschodni sąsiedzi świetnie sobie radzą wizerunkowo, czemu oczywiście sprzyja przychylność społeczeństw zachodnich, jak również powszechne użycie smartfonów oraz mediów społecznościowych. Choć eksperci oceniają raczej, że Rosjanie prowadzą najazd w stylu, w jakim robiło się to w czasie II wojny światowej, to pod względem medialnym mamy do czynienia z wojną nowej generacji, czymś w rodzaju reality show.
Przyczyn entuzjazmu, szczególnie w Polsce, jest więcej, państwa zachodu wreszcie przychyliły się do polskiej perspektywy, jeśli chodzi o ocenę działań dyktatury Władimira Putina. Szczególnie zaś radość spowodowało polityczne przełamanie, jakie dokonało się w Niemczech. Pod wpływem rozwoju wydarzeń, ale i presji międzynarodowej, jak również opinii społecznej, niemieccy politycy w ciągu kilkunastu godzin przeszli „nawrócenie”. Od postawy relacjonowanej przez ukraińskiego ambasadora w Berlinie, który usłyszał, że nie warto Kijowowi pomagać, bo przecież Ukraina za kilka godzin upadnie, do stanowiska wskazującego na wyraźne dołączenie do koalicji antywojennej, poparcie daleko idących sankcji i wsparcie w sprzęcie militarnym. To rzeczywiście stosunkowo ważne wydarzenie, ponieważ wojna i jej przeciąganie się nie jest w interesie gospodarczo-politycznym Niemiec. Dla Niemców najwygodniejszym rozwiązaniem byłaby szybka kapitulacja Ukrainy i równie szybkie odbudowanie pozycji Rosji w europejskich, czyli de facto niemieckich biznesach.
Niemcy, którzy w ostatnich dwóch dekadach coraz lepiej układali sobie relacje z Rosją, mogliby łatwo przystać na putinowski postulat „demilitaryzacji” Ukrainy, byle tylko dalej spokojnie zarabiać pieniądze ze Wschodem. Można nawet sądzić, że Berlin z łatwością objąłby taką „demilitaryzacją” – czy też podziałem wpływów – Polskę. Byle mieć dostęp do rynku rosyjskiego, względem którego nasz kraj czy Ukraina siłą rzeczy muszą być traktowane jako przystawki. Gdyby Stany Zjednoczone – wobec konieczności poważniejszego zajęcia się rywalizacją z Chinami – zdecydowały się jednak przekazać Niemcom kontrolę polityczną nad Europą jako swojemu regionalnemu zarządcy, uprzedmiotowienie naszej części Europy prawdopodobnie postępowałoby pod okiem niemiecko-rosyjskim. Próbę takiego manewru Amerykanie, jak można przeczytać, przeprowadzili w ostatnim czasie, jednak ostatecznie z tego kroku się wycofali. A potem wybuchła wojna. Ta wojna.
Dlaczego Waszyngton zmienił zdanie? Być może powód jest prosty – interesy niemieckie, budowanie imperium lądowego od Lizbony do Władywostoku razem z Rosjanami, niezdecydowanie Berlina w sprawie sojuszu przeciw Państwu Środka, to wszystko było sprzeczne z amerykańską wizją porządku światowego w sytuacji, gdy zaczęli oni budować koalicję przeciw rosnącej potędze Chin. Czy amerykańska stanowczość, zauważalna w ostatnich miesiącach i przeciwstawiająca się rosyjskim żądaniom, by NATO wycofało się z naszego regionu, miała wpływ na ponowny wybuch działań zbrojnych w tlącej się od lat wojnie? Prawie na pewno nie, ale gdyby Amerykanie zdecydowanie odwrócili się od Europy, zostawiając na miejscu tylko polityków z Berlina, Niemcy mogliby łatwo przekonać innych, zwłaszcza „starą” Unię, że trzeba zaakceptować rzekome rosyjskie niepokoje o własne bezpieczeństwo, a w konsekwencji ich podboje. Można łatwo sobie wyobrazić kanclerza Scholza, który posługuje się retoryką, jaką dziś prezentują Chińczycy. Zwróćmy uwagę, z jakim trudem niektóre kraje, nawet z zaangażowaniem Waszyngtonu, ostatecznie postanowiły zareagować na rosyjską agresję. Rozdźwięk był wyraźny, gdy jedne państwa już przed inwazją zaczęły wspierać przygotowania Ukraińców do obrony, inne, jak Niemcy, udawały naiwność, sącząc narrację, że wojny nie będzie. Gdyby Ukraina i NATO do wojny się nie przygotowały, byłaby ona faktycznie krótka według potrzeb Berlina.
Warto zatem spojrzeć poza entuzjazm, który nam teraz towarzyszy, i przyjrzeć się też pewnym niebezpieczeństwom, jakie towarzyszyć będą budowaniu nowego porządku powojennego, i to prawdopodobnie niezależnie od rozstrzygnięć frontowych. Postawmy pewne pytania. Czy widoczna już na horyzoncie powojenna konsolidacja Unii Europejskiej nie będzie oznaczała także przyspieszenia tzw. federalizacji pod niemieckim przewodem, a w konsekwencji dalszej marginalizacji państw naszego regionu? Czy zaangażowanie Polski w pomoc Ukrainie i ukraińskim uchodźcom da się realnie przekuć w polepszenie sytuacji Polski w Europejskiej konstelacji politycznej? Istnieje niebezpieczeństwo, że na końcu trwającego konfliktu to Niemcy ogłoszą się liderami procesu pokojowego, by nadać sobie autorytet właściwy do dalszego ograniczenia suwerenności państw Europy. Taka sytuacja byłaby dla Polski wyjątkowo niekorzystna, ponieważ mogłaby oznaczać przejmowanie kompetencji w polityce międzynarodowej i obronnej przez duet Berlin–Bruksela, szczególnie na niekorzyść takich stolic jak Warszawa czy Bukareszt, wciąż traktowanych po macoszemu. Zatem ci z komentatorów, którzy w tym czasie ogłaszają, że wreszcie nastąpi koniec mrzonek niektórych polityków i publicystów w sprawie polexitu, po prostu odwracają oczy od tej strony, z której rzeczywiście mogą przyjść trudności po wojnie. Może się okazać, że w imię bezpieczeństwa europejskiego, podobnie jak praworządności, oczekiwane są od państw członkowskich UE zmiany dalece wykraczające poza traktaty unijne czy nawet w ogóle je lekceważące. Jeśli prawdą jest, że sytuacja zagrożenia wzmacnia tendencję do uznawania rządów silnej ręki, niebezpieczna koncentracja władzy w ramach Unii jest możliwa. Wydaje się, że Polska ma dwie możliwości przeciwdziałania tej sytuacji – podtrzymywanie inicjatywy politycznej, która teraz została podjęta, a także rzeczywista reforma armii, podniesienie jej możliwości tak, byśmy byli niepomijalni w aspekcie bezpieczeństwa europejskiego. Jeśli konflikt zbrojny zakończy się jakimś rodzajem zimnej wojny państw zachodu z Rosją, będzie to dla Polski rodzaj okienka możliwości.
Inny wątek, na który warto zwrócić uwagę: interesy Niemiec i Rosji są dosyć stałe od czasu najpierw upadku Rzeczpospolitej w XVIII wieku, a potem zjednoczenia przez Bismarcka rozdrobnionych państw niemieckich. Co więcej, od XIX wieku Niemcy i Rosja uczestniczyły już w dwóch wojnach światowych i w obu znalazły się po przeciwnych stronach konfliktów, a mimo to powracały do stanu zacieśniającej się kooperacji. Z tego powodu nie należy przeceniać niemieckiego „nawrócenia”, tzn. przed polską dyplomacją czas bardzo trudnej i wytężonej pracy, by warunki istnienia Rzeczpospolitej po traktatach pokojowych były najlepsze z możliwych. Okienko możliwości może trwać stosunkowo krótko, nie wiemy, kiedy w Niemczech górę zaczną brać „bazowe interesy”, kiedy proza życia gospodarczego zacznie skłaniać świat do luzowania nacisku na Rosję. Nie ma sensu zakładać, że dzisiejsze zachowania polityków z Berlina są po prostu teatrem, ale trzeba brać pod uwagę, że są pewnego rodzaju stanem, który może przeminąć. Należy raczej przyjąć, że wojna stała się czynnikiem, który pomógł Polsce odnieść pewnego rodzaju polityczno-dyplomatyczny sukces, ale wojna przeminie, podobnie jak klimat umożliwiający zmiany. Zapewne Europa nie zrezygnuje ze zbrojeń, lecz łagodzenie relacji z Rosją może być szybsze, niż nam się to dziś wydaje. Tego nie wiemy, ale rozważać trzeba raczej gorsze scenariusze niż lepsze.
Wniosek na dziś, gdy wciąż nie wiemy, jak zakończy się wojna pomiędzy Rosją a Ukrainą, musi być taki – polityczne zjednoczenie w koalicji antywojennej nie może być pretekstem do odbudowy przeczucia, dość powszechnego w Polsce po roku 1989, że znów doszło do jakiegoś rodzaju ujednolicenia interesów krajów europejskich. Odpowiedzialności za polskie dobro wspólne nie można scedować na wyższy paneuropejski poziom. Na naszych oczach doszło do końca historii, a to oznacza, że albo będziemy suwerenni na tyle, na ile to możliwe, i z tej pozycji będziemy uczestnikami związków sojuszniczych, albo staniemy się częścią jakiegoś imperium, przedmiotem w grze, który można w razie potrzeby oddać czy przehandlować. Być może pojawia się ostatnia – w przewidywalnym okresie – szansa, by Polska uzyskała w ramach europejskich struktur rodzaj autonomii przynależny większym państwom „starej” UE. Autonomia ta w ostatnich czasach była wyraźnie ograniczana. Być może to jest moment na dwustronne porozumienie z Berlinem, które tworzyłoby nowy ład na wschodzie UE. Oczywiście musi tego chcieć rząd Mateusza Morawieckiego. Patrząc z drugiej strony, eskalacja jakiej dokonał Putin na Ukrainie jest rzeczywistą szansą dla Niemiec by dostrzegli, gdzie znajdują się ich prawdziwi sojusznicy. Pisze się, że Niemcy patrzą na wszystko z perspektywy gospodarczej. Jeśli tak, to pierwszymi partnerami Niemiec są państwa Grupy Wyszehradzkiej, a nie Rosja. Jest nadzieje, że teraz Berlin to dostrzeże.
Trzeba też brać pod uwagę sytuację, w której za kolejne siedem lat Rosja ponownie wyruszy na wojnę, być może jako sojusznik Chin, które rozpoczną swoją rozprawę na Pacyfiku. Miejmy nadzieję, że nic takiego się nie wydarzy, ale państwo musi być przygotowywane. Jeśli Amerykanie zostaną zajęci zmaganiami na Dalekim Wschodzie, to czy Europa będzie mogła liczyć na ich wsparcie w takim wymiarze jak teraz Ukraina? Trzeba mieć nadzieję, że już żaden polski rząd nie zlekceważy sprawy dbałości o jakość Wojska Polskiego. Jednocześnie trwający konflikt pokazuje, że to NATO powinno być właściwą strukturą bezpieczeństwa. Także dlatego, że nie opiera się ono na potędze niemieckiej, której relacje z całą Europą – szczególnie gospodarcze – w ostatnich latach stawały się coraz trudniejsze. NATO zareagowało dzięki zaangażowaniu Anglosasów oraz krajom wschodniej flanki. To wiele mówi o tym, według jakich linii przebiegają dziś podziały i sojusze w Europie. Zatem, jak to często bywa w życiu, sytuacje zagrożenia są też sytuacjami szansy.
Tomasz Rowiński
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
(1981), redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, publicysta poralu Aleteia.org, senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.