Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.
Ordynariusz jednej z diecezji w południowo-zachodniej Polsce szczególnie dotkniętych powodzią udzielił swoim dekretem z 20 września br. dyspensy od pokutnego charakteru ostatniego piątku oraz świątecznego charakteru poprzedniej niedzieli (22 września) wszystkim poszkodowanym przez kataklizm i osobom niosącym im pomoc. W ciągu ostatnich lat dekrety takie wydawane są najczęściej z powodu zbiegania się (w epoce przed ostatnimi reformami liturgicznymi zjawisko nachodzenia na siebie różnych świąt i dni w kalendarzu liturgicznym określano ładnie brzmiącym łacińskim terminem „okurrencja”) piątku z uroczystościami liturgicznymi, państwowymi i często związanych z nimi dniami wolnymi od pracy skutkującymi tzw. długim weekendem. Dekret biskupa spowodował ruch komentarzowy w mediach społecznościowych.
Charakteryzują go coraz bardziej popularne drwiny z podobnych decyzji ogłaszanych przez ordynariuszy diecezji w różnych regionach kraju. Pół biedy, jeżeli naigrywanie się z tych decyzji wychodzi od przedstawicieli środowisk antyklerykalnych lub też, z samej zasady niechętnych Kościołowi. Coraz częściej jednak swawolna poetyka tych drwin udziela się komentatorom deklarującym wciąż swoją katolickość oraz obecność we wspólnocie wiary i sakramentów, o czym przekonać się można przeglądając komentarze pod wpisami na temat dyspens na profilach znanych duszpasterzy.
Sojusz postaw wykluczających
Niektóre katolickie portale informacyjne publikują nawet przy okazji ogłoszenia takich dyspens, zwłaszcza z okazji dni świątecznych, wykazy diecezji polskich, gdzie dekrety w tych sprawach zostały wydane. Uruchamia to automatyczną lawinę komentarzy w stylu: „jeżeli jestem w Warszawie lewobrzeżnej, to mogę zjeść kebab, ale na Pradze już muszę pościć”. Podobnie jak w najnowszym przypadku dyspensy powodziowej, towarzyszą temu dość przewidywalne, kąśliwe uwagi – „hahaha, biskup znowu zezwolił na grilla w piąteczek”, „zjadłem w piątek hot-doga i z pewnością Bóg się na mnie obraził” itp.
Generalnie, można byłoby takie komentarze zbyć wzruszeniem ramion z powodu ich obcesowej wręcz płytkości. Jednakże dość często występują one w towarzystwie, wydawało się na pierwszy rzut oka znacznie ambitniejszych refleksji zdających się pytać, czy w takich przypadkach konieczne jest czynienie przez biskupów gestów, które z jednej strony mają charakter prawny, a z drugiej, są zastosowaniem w praktyce władzy rządzenia diecezją. Zagadnienie, czy w życiu chrześcijańskim potrzebne jest istnienie i regularne przypominanie zewnętrznych norm proklamujących konieczność spełniania przez wiernych konkretnych obowiązków (takich jak chociażby obowiązek uczestnictwa w mszy świętej w niedziele i wybrane uroczystości roku liturgicznego lub dyscypliny postnej) jest samo w sobie istotne teologiczne.
Można jednak odnieść wrażenie, że część komentatorów, nierzadko pozycjonujących się na mapie wewnątrzkatolickich tożsamości ideowych, jako otwarci lub dialogiczni, podejmując ten temat reprodukuje dość banalne, uproszczone klisze. Sprowadzają się one do arbitralnego podziału na rzekomo zalęknioną, bierną i bezrefleksyjną grupę wiernych, czekającą na potwierdzenie przez zewnętrzny autorytet, że coś robić wolno lub czegoś nie wolno oraz na dojrzałych, kierujących się tylko wolnym i zaawansowanie rozwiniętym sumieniem, którzy takich potwierdzeń i żadnych biskupich dekretów do szczęścia duchowego nie potrzebują. W tej prostej optyce polaryzacji można wręcz dostrzec echa radykalnie wykluczającego myślenia, w którym ofiary „zalęknionej parafiańszczyzny”, tylko czekają, aż biskup pozwoli zjeść w piątek schabowego oraz na „światłych intelektualistów”, dla których samo wspomnienie przez ordynariusza o czymś tak błahym i abstrakcyjnym jak spożywanie jakiegoś rodzaju pokarmu – stanowi faux pas i żywą obrazę ich inteligencji.
Zjawisko wzięcia się pod rękę obydwu postaw, czyli drwiąco-ironicznego naśmiewania się z rzekomo nieżyciowych dyspens oraz krytykowania ich jako równie rzekomego przejawu totalitarnej, zniewolonej duchowości zakazów i nakazów - wydaje się o tyle ciekawe, że obydwie postawy łączy mniej lub jawniej wyrażany dystans do postawy określanej mianem „sentire cum Ecclesia”. Postawy czucia i odczuwania razem z Kościołem i Tradycją apostolską, w końcu, z całą katolicką tożsamością. Jej trwałym, choć obecnie zanikającym elementem jest praktyka ascetyczna wraz z rozluźnioną i ograniczoną do minimum od czasów konstytucji apostolskiej Pawła VI „Paenitemini” z 1966 r. dyscypliną postną (w niektórych krajach praktycznie unicestwioną poprzez decyzje krajowych konferencji episkopatu).
Prawo a miłość
Dlaczego w istocie standardowa procedura w ramach biskupiej patria potestas (władzy ojcowskiej) oraz prawa kanonicznego, w najnowszym wypadku powodzi zupełnie racjonalnie i solidarnie zastosowana w sytuacji powodziowej, budzi aż taką niechęć i ewidentne postawy pogardy wobec myślących inaczej? Czy w tle tej niechęci nie kiełkuje postawa coraz powszechniejszego, także niestety w samym Kościele, odrzucenia stawiania całej wspólnocie jakichkolwiek wymagań oraz niezrozumienia tych, którzy jeszcze takich zapomnianych praktyk, jak motywowane kalendarzem liturgicznym posty chcą się trzymać? Wszak żyjemy w kraju, w którym według badania sprzed siedmiu lat niezachowywanie piątkowej wstrzemięźliwości od mięsa deklaruje 59 proc. katolików, mięsne lokale gastronomiczne w Popielec i Wielki Piątek są rokrocznie zapełnione klientami oraz w społeczeństwie, w którym last but not least znacznie częściej trafimy na deklarację „nie jem mięsa, gdyż jestem wegetarianinem”, niż na komunikat „poszczę, bo jestem katolikiem”. Nie wspomnę już w tym miejscu o trwającym od lat systematycznym spadku uczestnictwa we Mszy świętej w niedziele, uroczystości i święta, będącym, co można logicznie wywnioskować, także skutkiem porzucenia w życiu indywidualnym i zbiorowym zasady tzw. obowiązku niedzielnego i świąt nakazanych (idącym w parze z metodycznym zmniejszaniem ilości tych świąt w kalendarzu dla diecezji polskich w ostatnich dziesięcioleciach).
Czy zwyczajne przypomnienie przez biskupa o obiektywnie trwałej i zakorzenionej zasadzie postępowania katolików powinno być sprowadzane, co jest częste u krytycznych komentatorów, do subiektywnej potrzeby posiadania przez grupę ludzi pewności postępowania, wypływającej z decyzji autorytetu wewnętrznego? Niewątpliwie, spektrum postaw i oczekiwań człowieka jest tak szerokie, że może zawierać w sobie także taki element oczekiwania na potwierdzenie jakiejś postawy przez kogoś z zewnątrz. Jak również, zapotrzebowania na konkretne wskazówki postępowania w różnych, także nagłych sytuacjach życiowych. Równie dobrze można jednak w tym miejscu zapytać, czy w pojazdach komunikacji publicznej niezbędne jest zamieszczanie komunikatów zakazujących wychylanie się przez okna lub innych ryzykownych zachowań? Co jest przyczyną obecności tego rodzaju informacji w widocznych miejscach, nieraz skomponowanych w różnych formach i językach? Lękliwa i zniewolona wizja komunikacji zbiorowej, niewiara w racjonalne i odpowiedzialne podejście do życia podróżnych? Czy może jednak, pewna podstawowa, fundamentalna troska o dobro wspólne danej społeczności, o jej dobrostan i bezpieczeństwo fizyczne?
Szkoda, że tak łatwo zapominamy, że wypełnianie i przypominanie prawa, także tego wydawać by się mogło błahego i standardowego, może być w określonych sytuacjach wypełnieniem najważniejszego przykazania miłości Boga i bliźniego. Bez wątpienia, miłość taka nie sprowadza się tylko do wypełnienia zewnętrznego, odgórnego obowiązku. Niemniej, zazwyczaj błędne jest antagonistyczne podejście do miłości i prawa. To właśnie w miłości prawo znajduje swoje całkowite wypełnienie, ale też samo prawo bez miłości byłoby tylko zewnętrznie narzuconym reżimem. Per analogiam, nie należy arbitralnie przeciwstawiać sobie prawa i sumienia, bo rzeczywistości te wzajemnie się dopełniają. Prawo i zasady mają to do siebie, że czasem musi zająć się jakimś z pozoru mniej istotnym szczegółem lub wycinkiem rzeczywistości, aby ta rzeczywistość posiadała pewne ramy. Rodzic przypominający dzieciom do znudzenia o konieczności założenia czapki i szalika w chłodne dni wciąż wyraża swoją postawą prawo miłości, nawet, jeżeli ponowoczesność ochoczo określa go mianem tyrana.
Łukasz Kobeszko
Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.