Chrześcijaństwo epoki początków miało dwa różne podejścia do zastanych sakralności pogańskich: przeważała praktyka ich rozbijania tak, by ślad nie pozostał z ich ewentualnych diabolizmów – ale obok tego była też, może nieco późniejsza, bardziej premedytowana tendencja do przejmowania tego, co w religijności pogan było otwarte na światło Słowa.
Ciekawe, że ta druga tendencja budzi dziś upodobanie tych samych ludzi wrażliwych, którzy równocześnie martwią się, że w średniowieczu chrześcijaństwo za bardzo się „spoganizowało”, złączyło z przedchrześcijańskimi żywiołami kultur europejskich. Otóż trzeba by powiedzieć owym ludziom subtelnym: nie ma pierwszego bez drugiego; to, co niekiedy zbyt łatwo piętnuje się jako „odległe od ducha Ewangelii”, wmieszało się do chrześcijaństwa europejskiego właśnie dzięki owej chwalonej wspaniałomyślności części naszych Ojców – tych, którzy zakazywali demolować świątynie i gaje, a zamiast tego „chrzcili” je, razem z instytucjami prawnymi i filozofią. To samo zresztą dotyczy obecnej inkulturacji na terenach misyjnych.
Zamiast więc wybierać sobie z epoki Ojców rzeczy bardziej dla nas przyjemne, trzeba by zrozumieć całość – a w niej i to, że w spotkaniu z inną tradycją religijną chrześcijaństwo musi zachować obie swe reakcje: i tę pełną słusznego niepokoju o diabolizm religii fałszywych, i tę wynikającą ze zdolności do rozpoznania „ziaren Prawdy” w kulturze pogan. W istocie obie tendencje zbiegają się i godzą wtedy, gdy chrześcijaństwo jednym ruchem rozbija dotychczasową spójność pogańskiej struktury religijnej, a drugim – wykorzystuje jej składniki do zbudowania takiej, która powstaje „według Słowa”. Ta nowa struktura wiele ze swej materii zawdzięcza temu, co zastano – lecz w sposób ewidentny jest „formalnie” niezależna od niej, wnosi nowość, której tamta się nie domyślała.
Piszę to wszystko, co wyżej, jedynie jako podejście pod myśl, dla której siadałem do pisania tego niedługiego tekstu: że w swoim konkretnym „wykonaniu” chrześcijaństwo umieszcza swe własne, excusez le mot, „czakramy” poza osiami, centrami, punktami ciężkości, memami czy totemami oczywistymi dla dotychczasowego świata, organizującymi jego świadomość i życie społeczne. Podczas gdy ten świat konserwuje swe struktury mocy, chrześcijaństwo wyrasta „gdzieś obok”: niezbyt daleko, bez histerycznego buntu wobec centrum, lecz ze spokojem i pokorą, z miłością do tego, co małe. Tak jest z usytuowaniem wszelkiego rodzaju: a więc z punktami ciężkości rytuału, z symboliką, z hierarchią wartości, z oceną ról społecznych i oczywiście także z samą geografią kościelną. Nawet jeśli nie jest tak zawsze, chrześcijaństwo lubi „stawać obok”, chętnie wybiera sobie to, co inni odstawili poza centrum, na margines.
To właśnie w tym „obok” chrześcijaństwo jest u siebie – jeśli gdzieś na ziemi może być u siebie. Gdy zaś zaczyna się przesuwać ku aktualnym cywilizacyjnym centrom czy „normom”, można to porównać do wyruszenia na ryzykowną wyprawę misyjną, „za granicę”, czasami na drogę męczeństwa – a czasami na drogi strasznego zagrożenia pokusą mocy ziemskiej. Tak to wygląda nawet z symbolicznej perspektywy Rzymu: im bardziej stawał się on oczywistym, widocznym centrum Kościoła, tym bardziej zostawał w tyle za przesuwającym się na wschód cesarskim caput mundi.
Tak więc bycie chrześcijaninem to między innymi umiejętność „stawania obok”, „zostawania obok”: czasami w ten sposób, że ukazuje się Objawienie, którego świat nie mógł sam odkryć w pałacach czy akademiach; a czasami w ten sposób, że się zostaje wiernym tej prawdzie i temu dobru, które świat porzuca w swych pogoniach za mocą.
Rzecz jasna to „stawanie obok” generuje czasami także nowe centra, nowe punkty ciężkości, nowe osie – czego świetnym przykładem i ilustracją może być „obrastanie” różnych pustelni w coraz większe ludzkie osiedla, które dziś znamy jako metropolie zdradzające chętnie swe piękne chrześcijańskie nazwy. To temat na inny tekst: o cywilizacji chrześcijańskiej.
Doszliśmy już niemal do końca. Niemal, ponieważ na samym końcu zostało nam dziwne spostrzeżenie: że gdy przypatrzeć się dzisiejszym emocjom chrześcijan, jest tam niemal tyle samo uszczęśliwienia byciem „w centrum zainteresowania” świata, ile gotowości, by „stanąć obok” własnego chrześcijańskiego dziedzictwa. Wszystko na odwrót?
Paweł Milcarek
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.