Tytuł tego artykułu to parafraza wypowiedzi wieloletniego oponenta generała Pinocheta, byłego prezydenta Chile Eudardo Freia Montalva. Słowa te pochodzą z wywiadu przeprowadzonego krótko po przewrocie w 1973 roku. Po latach są jeszcze bardziej aktualne. Dziś widać jasno, że “świat” nie chce np. słyszeć o “zginionych” – żołnierzach poległych w walce z komunizmem. Oni nie chcieli tej wojny. Wypełniali obowiązek – służby, ale przede wszystkim patriotyzmu. Obok nich z rąk terrorystów ginęli cywile.
Tych kilka uwag chcę zadedykować wdowom i sierotom po ofiarach chilijskiego komunizmu, w hołdzie dla cierpień i z dumy, z jaką znoszą pogardę “świata”.
Demokracja według Allende
Salvador Allende – bardziej niż demokracji – zawdzięczał swą władzę chilijskiej tradycji politycznej. W wyborach powszechnych otrzymał 36,1%, najbliższego konkurenta, Jorge Alessandriego z Partii Narodowej, wyprzedzając zaledwie o 30 tysięcy głosów. Prawo w tej sytuacji pozostawiało wolny wybór Kongresowi Narodowemu, niepisany uzus kazał jednak wybierać względnego zwycięzcę, niezależnie od ilości oponentów i zdobytych głosów. Na prezydenta wybrał go przez szacunek dla obyczaju politycznego parlament, z którym Allende od początku znalazł się w ostrym konflikcie. Nie mogło być inaczej. Rozmawiając z Regisem Debray, francuskim ultralewicowym publicystą, Allende wyznał, że jego celem jest “socjalizm totalny, naukowy i marksistowski”. Program chilijskich socjalistów przewidywał zresztą zniesienie “burżuazyjnych” praktyk demokratycznych. Jak komentuje Henry Kissinger, wybór Allende “miał z definicji stanowić ostatnie demokratyczne wybory”.
Jednym z pierwszych aktów prezydentury Allende było zwolnienie z więzień setek terrorystów z Ruchu Lewicy Rewolucyjnej. Nie wywołało to zachwytu opinii publicznej, wyleczyło natomiast parlament z tradycjonalizmu, któremu Allende zawdzięczał swą władzę. Izba Deputowanych zdecydowała się bowiem na sięgnięcie po konstytucyjne kompetencje, tradycyjnie pomijane w chilijskim systemie demokracji prezydenckiej: w ciągu kilkunastu miesięcy odwołano dwóch ministrów spraw wewnętrznych. Obydwóm zarzucano tolerowanie działalności terrorystycznej. Allende w uznaniu zasług pierwszego z nich, Jose Tohe Gonzaleza, na drugi dzień po odwołaniu go przez parlament z ministerium spraw wewnętrznych powierzył mu stanowisko ministra obrony.
Przez trzy lata prezydentury Allende wzmagała się przemoc grup terrorystycznych, w Chile masowo pojawiali się zagraniczni, głównie kubańscy, instruktorzy rewolucyjni (ich liczbę szacuje się co najmniej na dziesięć tysięcy), nielegalnie (choć za zgodą władz) wwożono broń dla bojówek rewolucyjnych, pod znakiem zapytania stawała nie tylko wolność Chile, ale wręcz pokój międzynarodowy (deklaracja wyborcza Allende: “Kuba na Karaibach i socjalistyczne Chile na południowym krańcu dokonają rewolucji w Ameryce Łacińskiej”). Jednocześnie trwała dewastacja socjalistycznej gospodarki, rząd podjął działania zmierzające do podporządkowania sobie władzy sądowniczej, systematycznie ograniczano wolność mediów, ogłoszono zamiar narzucenia całemu szkolnictwu programów służących – według słów ministra oświaty w rządzie Allende – “zbudowaniu nowego społeczeństwa socjalistycznego” i “rozwojowi młodych osobowości w oparciu o wartości humanizmu socjalistycznego”.
Wszyscy jesteśmy oficerami generała Pinocheta!
Moralność od moralizatorstwa różni się perspektywą. Moralność stawia wymagania sobie, moralizatorstwo ocenia innych. Moralizatorstwo domaga się potępiania zła, moralność zobowiązuje do walki ze złem.
W roku 1973 Chilijczycy musieli wybierać. I chodziło nie o kolejne wybory, ale o niepowtarzalne wybory egzystencjalne konkretnych ludzi. Kto wówczas reprezentował dobro wspólne narodu, rozumiane nie w opozycji do dobra jednostki, ale jako ład chroniący wartości ludzkie? Kto reprezentował sprawiedliwość i kto spełnił wynikający z niej obowiązek? Rząd czy powstańcy? Czy może ci, którzy stwierdzili, że nie ma konieczności wyboru, że można stanąć z boku, że konflikt sam się rozwiąże. Jakkolwiek atrakcyjna mogłaby się dziś wydawać ta ostatnia opcja, jej reprezentantów w istocie było bardzo niewielu.
Krótko później musiała wybierać również międzynarodowa opinia publiczna. Jednak wyboru dokonała nie według klasycznych kryteriów sprawiedliwości. Dyktaturę chilijską potępiano nie za jej czyny, ale za to, że była dyktaturą. Czyny prawdziwe – wyolbrzymione i zmyślone miały być jednak egzemplifikacją tego zarzutu.
Tymczasem między wolnością a dyktaturą istnieje oczywista różnica, ale nie ma koniecznej sprzeczności. Dyktatura, inwencja republikańskiego Rzymu, to skupienie suwerenności w jednym ręku w sytuacji zagrożenia dla wolności ogółu. Również w czasach nowożytnych na czele walki o wolność nie raz stawali dyktatorzy. Szczególnie w Ameryce Łacińskiej, ale również w Polsce, jak nasz “święty dyktator”, Romuald Traugutt.
Generał Pinochet stanął na czele przewrotu spełniając obowiązek obrony niepodległości państwa i wolności narodu. Dziś w Polsce ci, którzy bronią generała Pinocheta, spełniają swój ludzki obowiązek solidarności. Solidarności szczególnej, jako członkowie narodu zdradzonego w Jałcie, co przypomnieli posłowie prawicy w liście do Ambasady Brytyjskiej.
Przewrót chilijski przyniósł zresztą wolność nie tylko Chile. W RP 1976 za sprawą władz chilijskich Związek Sowiecki uwolnił jednego z najwybitniejszych działaczy rosyjskiej opozycji antykomunistycznej – Władimira Bukowskiego. Bukowskiego wymieniono za kilku zwolnionych działaczy komunistycznych, z sekretarzem generalnym Corvalanem na czele. Oto dyskretny uśmiech historii: gdyby nie generał Pinochet, Bukowski być może nie dożyłby upadku ZSSR i nigdy nie mógłby spenetrować archiwów KC PZPR. Do dziś wielu z nas by wierzyło, że Jaruzelski naprawdę chciał zapobiec sowieckiemu najazdowi na Polskę.
Każda wojna jest brudna
Główny zarzut przeciwko byłemu prezydentowi Chile dotyczy nadużyć władzy w czasie operacji prowadzonych przez siły zbrojne: stosowania brutalnego przymusu w czasie operacji policyjnych, samowolnych egzekucji. Do zarzutu tego ustosunkować się o tyle trudno, że nie ma w tej chwili możliwości weryfikacji prawdziwości, rzetelności i ścisłości oskarżeń stawianych armii chilijskiej. Nikt z oskarżycieli generała nie mówi dziś, jaką to odpowiedzialność osobistą przypisuje się mu za wszystkie wydarzenia wojny domowej. Czy chodzi o polecenia, tolerancję, brak przeciwdziałania? Wiadomo natomiast, że przewrotowi chilijskiemu towarzyszyły solidarne i powszechne kłamstwa, jak te o zamordowaniu Allende, który – jak wiadomo – popełnił samobójstwo.
Niewątpliwie jednak naruszenia prawa miały miejsce. Niektóre z nich osądzono w latach 80-tych, w okresie prezydentury Augusto Pinocheta. Czy jednak godne potępienia akty przemocy kompromitują sprawę, której broniła chilijska armia? Dlaczego bez przerwy eksponuje się te – prawdziwe czy domniemane – przypadki?
W istocie bardzo trudno jest podać choć jeden przypadek nawet ewidentnie sprawiedliwej wojny, w której nie dochodziłoby do żadnych nadużyć siły, czy naruszenia praw jednostki. Takie fakty (ich sprawcy) zasługują na potępienia jako takie. I nawet nie chodzi o to, by je oddzielać o całości działań, w trakcie których się dokonywały, czasami bowiem stanowią istotne świadectwo intencji, z jaką wojna była prowadzona. Chodzi jednak o to, by je odróżnić sprawy, o którą walczono, choćby przez szacunek dla tych, których broniono i tych, którzy walczyli w sposób najbardziej prawy.
Być może oskarżyciele byłego prezydenta zakładają, że na tej zasadzie jak generała Pinocheta można by potępić wszystkich, którzy walczyli z komunistyczną rewolucją: generała Denikina, bo kozacy wieszali bolszewików, admirała Horthy, bo po zwycięstwie nad rewolucją miały miejsce represje, polskie Narodowe Siły Zbrojne, bo strzelały do funkcjonariuszy PPR. Jednak w myśl tych kryteriów należy również potępić zachodnie demokracje walczące z Hitlerem za masakrę drezdeńską (co najmniej kilkadziesiąt tysięcy cywilnych ofiar), syjonizm z powodu rzezi urządzonej przez Irgun we wsi Deir Jessin, obronę niepodległości Polski w 1939 roku z powodu zdarzających się egzekucji na osobach podejrzanych o dywersję.
Wojna bywa koniecznym sposobem, niekiedy jedyną drogą przywrócenia zniszczonego przez niesprawiedliwość pokoju. Walka bywa znacznie częściej imperatywem moralnym niż neutralność, powstrzymanie się od zaangażowania. Nie zmienia to faktu, że wojna jest jedną z najtrudniejszych prób, jakim poddawane jest ludzkie sumienie i wola. Szczególnie wojna z terroryzmem, o której młody francuski oficer służący w wojnie algierskiej powiedział, iż można na niej zachować chrześcijańskie sumienie, można zachować ludzkie uczucia, ale nie sposób zachować konwencjonalnych metod walki.
Wojna z terroryzmem, o której bardziej niż o jakiejkolwiek można powiedzieć, że najbardziej krwawe na wojnie bywa zaniechanie.
Zapomniana sprawiedliwość
Dziś nie ma właściwie dyskusji na temat tego, co właściwie wydarzyło się w Chile. Opowieści o “przestępstwach junty” skutecznie terroryzują umysły do tego stopnia, że nikt nie chce rozważać konfliktu chilijskiego odwołując się do elementarnych kryteriów sprawiedliwości. A przecież od dwóch i pół tysiąca lat refleksja nad moralnością i wojną pozwala na postawienie kilku pytań, których rozstrzygnięcie pozwala odpowiedzieć, kto w chilijskiej wojnie domowej bronił dobra wspólnego, a więc po prostu ludzi.
Kto wywołał konflikt?
Kto reprezentował naród: Pinochet, czy Allende?
Do czego dążył rząd socjalistyczny, a do czego władze wojskowe?
O tym, że rządy demokratyczne przestały istnieć w trakcie prezydentury Allende pisałem już wcześniej. Pisali również o tym posłowie w swojej petycji do władz brytyjskich, cytując rezolucję parlamentu Chile podjętą krótko przed przewrotem 81 głosami przeciwko 47 (trudno te proporcje nazwać minimalną większością), w której zarzucono Allende, iż stale “łamie gwarancje i podstawowe prawa zapisane w Konstytucji”.
Spójrzmy na poparcie społeczne. Szczególną wartość mają świadectwa oponentów generała Pinocheta. Jak wiadomo największą siłą występującą przeciwko nadużyciom władzy w okresie rządów wojskowych był Kościół katolicki. Ale to biskupi chilijscy, jeszcze dwanaście lat po przewrocie, w deklaracji “Ewangelia i Pokój” wyrazili swoje uznanie dla armii za “wyzwolenie kraju od dyktatury marksistowskiej, która wydawała się nieunikniona, a stałaby się nieodwracalna”.
Przywódca chilijskiej chrześcijańskiej demokracji Eduardo Frei Montalva, ojciec dzisiejszego prezydenta [artykuł z 1998 roku], mówił nazajutrz po przewrocie dla madryckiego “ABC”: “Wojsko uratowało Chile i nas uratowało. Z pewnością nie jesteśmy tak ważni jak Chile, ale chodzi przecież o życie ludzi, a ludzie wciąż nie są bezpieczni, bo siły zbrojne ciągle odkrywają kryjówki i arsenały. Marksiści przygotowywali wojnę domową. Tego właśnie świat nie wie i nie chce wiedzieć”.
Cała historia prezydentury Salvadora Allende to ciąg walk mniejszościowego rządu z parlamentem, utraty zaufania kolejnych grup politycznych, coraz silniejszych protestów społecznych. Temu, że przewrót był odpowiedzią na oczekiwania opinii publicznej, można zaprzeczyć tylko z wyjątkowo złą wolą.
Ta negacja rzeczywistości jest jednak dość zrozumiała u ludzi, dla których demokracja stała się jedynym i definitywnym kryterium moralnym. Co począć ze społeczeństwem, które poparło przewrót wojskowy? Odpowiedzią jest uwięzienie generała Pinocheta: akt skierowany tyleż przeciw osobie byłego prezydenta, co przeciw domagającemu się jego uwolnieniu rządowi i społeczeństwu chilijskiemu.
Należy jeszcze odpowiedzieć na pytanie, co przeciwstawił rząd wojskowy zamiarom zbudowania “socjalizmu totalnego, naukowego i marksistowskiego”?
Generał Pinochet odpowiedział na to w znanym wywiadzie dla Guy Sormana: wartości cywilizacji zachodniej, których szczególnym depozytariuszem w Chile były siły zbrojne, przez dziesięciolecia najbardziej “konstytucyjnie” nastawiona armia w Ameryce Łacińskiej. Przez kilkanaście lat najpierw rządów Rady Wojskowej, potem zaś rządów konstytucyjnych – gen. Pinochet realizował równolegle swój program demokracji autorytarnej i reformy społeczne, zmierzające do decentralizacji gospodarki chilijskiej i ożywienia tą droga życia ekonomicznego. W efekcie Chile jest dziś najbardziej stabilnym, wolnym społeczeństwem Ameryki Łacińskiej.
Dlaczego?
O co toczy się ten spór? Spór, którego właściwie nie ma, bo mamy do czynienia bardziej z dziwacznym procesem niż debatą. W tym procesie ideowi spadkobiercy Ruchu Lewicy Rewolucyjnej, a często osobiści przyjaciele terrorystów z Czerwonych Brygad, występują w roli oskarżycieli; ich oponentom pozostaje jedynie rola adwokatów postawionego pod pręgierzem gen. Pinocheta. Zgodnie z logiką rewolucji adwokat może łatwo zostać oskarżonym; póki co, obrońców generała Pinocheta można publicznie najdosłowniej mieszać z błotem (vide “Tygodnik Powszechny”, 6.12.1998).
Najprostszym wyjaśnieniem jest zawiść. Zawiść, którą budzi udane powstrzymanie kolejnej lewicowej rewolucji, którą wywołują również osiągnięcia prezydentury Pinocheta, sukcesy – co najważniejsze – przekształcone w trwałe instytucje. I wreszcie to, co najbardziej bolesne dla jego wrogów, uczuciowa więź między byłym prezydentem a społeczeństwem Chile.
Jednak niezależnie od zawiści, spór o osobę byłego prezydenta ma jeszcze wymiar moralny. Chodzi o ostateczne zerwanie z tradycyjnymi, przedliberalnymi pojęciami wolności i praw ludzkich. Armia chilijska broniła (jak trafnie zauważył prezydent Frei senior) po prostu ludzi. Broniła praw wprost wyrastających z ich tożsamości: do własności, do uczuć narodowych, do wolnego praktykowania wiary, do szkół, które dzieciom przekażą wartości ich rodziców, do państwa, które to wszystko chroni, miast oddawać się pod sąd rewolucyjnej polityki. Krótko mówiąc – broniła wolności, która “polega na tym, że dzięki gwarancjom zawartym w prawie państwowym, możemy żyć w pokoju zgodnie z zasadami prawa odwiecznego”. By jednak ludzie mogli żyć w pokoju i wolności, na państwie, prawie, armii musi ciążyć niezbywalny obowiązek ochrony tych dóbr, a gdy trzeba – przeciwstawienia się siłą zagrażającej im przemocy. Najzwięźlej ujmowała to klasyczna definicja porządku politycznego: salus rei publicae suprema lex est.
Zamach na generała Pinocheta to zamach na tak rozumianą wolność ludzi i obowiązki suwerennych państw. W imię czego? Nihilistycznej “wolności” bez treści i państwa bez obowiązków; w imię Nowego Porządku światowego, który sam rozstrzygnie, jakie ludziom przysługują “prawa człowieka” i ile władzy pozostawić administracjom ich państw.
Marek Jurek
Artykuł ukazał się w dzienniku „Życie” 18 grudnia 1998
(1960), historyk, współzałożyciel pisma Christianitas, były Marszałek Sejmu. Mieszka w Wólce Kozodawskiej.