Wydarzenia
2025.03.19 09:01

Byłem naczelnym Christianitas

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.

 

Perfectum, czyli czas przeszły dokonany: byłem redaktorem naczelnym Christianitas. W tej roli w końcu ubiegłego roku obchodziłem razem z redakcyjnymi przyjaciółmi ćwierć wieku pisma. A teraz żegnam się "ze stołkiem" (de facto nie było i nie ma stołka) - i przekazuję swoją funkcję Tomaszowi Rowińskiemu.

Pozostaję w redakcji i wedle woli naczelnego będę w niej wykonywał polecone mi zadania. Niemniej, to prawda, że zamykam drzwi za bodaj najważniejszą misją społeczną mojego życia. Uruchamiałem Christianitas - i niemal dosłownie związałem z nim swoje życie, wówczas wchodzącego w karierę akademicką filozofa. Mnóstwo rzeczy później byłoby niezrozumiałe bez tego związku czy "związania". Gdy dzisiaj żegnam się własną decyzją z funkcją naczelnego Christianitas, jest to już jedyna moja funkcja publiczna. Wszystko inne - na czele z etatową pracą akademicką - skończyło się dawno temu,w okolicznościach godnych wspomnień i "spisania czynów i rozmów" w innym miejscu.

O rozumieniu przeze mnie misji redaktora naczelnego naszego pisma pisałem nieco szerzej na jego dziesięciolecie - w tekście Co to za pismo? Nie będę się powtarzał, tym bardziej że mój następca - który dobrze zna te sprawy - będzie teraz sam definiował linię i zadania.

Pozostają jednak wspomnienia i wywoływane nimi refleksje osobiste. Wspomnienia może zostawię na inną okazję. Byłoby w nich dużo słoneczności, gdyż taka była i moja - nasza z żoną - młodość, w której również projekt “Christianitas” wystartował, i zawiązywane wtedy przyjaźnie, i nadzieje motywujące pracę podejmowaną wewnątrz nowej polskiej niepodległości, i prace prowadzone na tle pontyfikatów św. Jana Pawła II i Benedykta XVI, i ich pierwsza owocność w postaci polskiego nowego ruchu liturgicznego w środowiskach tradycji łacińskiej, i zaangażowania publiczne na rzecz cywilizacji życia. W moim osobistym przeżywaniu ta pamięć tworzenia “Christianitas”, a potem witania na jej “pokładzie” także kolejnych osób będących następnie współpracownikami i redaktorami - stoi zaraz obok równie dobrych wspomnień z czasów istnienia wspólnoty studiów wokół Profesora Gogacza oraz wcześniejszych lat służby harcerskiej. Słowem: w moich wspomnieniach z czasów kierowania “Christianitas” byłoby bardzo dużo wdzięczności dla Boga i ludzi za czas uczestniczenia w życiu godziwym, honeste vivere.

Jednak wspomnienia i dziękczynienia odkładam może na inny raz. Tymczasem zaś niech podsumuje te wszystkie lata redaktorskie kilka refleksji. Nie będą to, jak się rzekło, żadne manifesty, lecz trochę myśli o drodze, na której i ja przez czas pewien byłem. Znieście w tych myślach to trochę autotematyzmu, być może do wybaczenia w krótkim tekście podsumowującym ćwierć wieku życia redaktorskiego.

Zacznijmy a capite: bycie redaktorem to umiejętność formułowania i perswadowania wizji, która zapali do działania talenty piszących, talenty bardzo różne. Redaktor ogłasza i wskazuje cele przekraczające jedno czy nawet dziesięć albo i sto wydań periodyku - jego zadaniem jest nawet nie tyle pilnowanie kierunku, ile stałe nadawanie go zgodnie z nadrzędną zasadą celu. O tym z reguły pamiętałem - było to bliskie mojej umysłowości i doświadczeniu założyciela pisma.

Bycie redaktorem to coś innego niż bycie autorem czy piszącym ekspertem. W latach, w których byłem w redakcji sam lub w pracowitym duecie - większość starań schodziła mi nie na pisaniu swoich tekstów, lecz ogarnianiu całości - co do ostatniego szczegółu. Starałem się wykonywać to dobrze, z kontrolą wszystkich przecinków i intensywną pracą nad tekstami. Ale wiedziałem jak mało jest to przedmiot moich wrodzonych pasji. Od tamtego czasu patrzę ze zdwojonym szacunkiem na redaktorów prawdziwych, z powołania i sprawności: zwracam uwagę na te nazwiska ludzi nieraz w ogóle nie zauważane lub rzadko powtarzane przez ludzi, którzy z ich pracy korzystają ciągle, ale zapamiętują tylko nazwiska autorów wystawianych "na tor" przez redaktorów-selekcjonerów. Co prawda - mam wrażenie, że tych redaktorów obecnie już prawie nie ma lub są rzadkością (tak jak redaktorów pracujących nad książkami w wydawnictwach). Dzisiejsze kolektywy piszących są jak nasze życie zbiorowe: przypominają ewentualnie pojednane egoizmy grup indywiduów, a nie życie społeczności wokół dobra wspólnego.

Bycie redaktorem to poruszanie się równocześnie w planie merytorycznych słuszności argumentów (jaka jest prawda?) - i w planie solidarności, niekiedy z tymi, których aktualne argumenty są słabe, a konduita problematyczna. Owszem, można - zakładam - kierować pismem "Akta Czwartorzędu", pielęgnując jedynie swe fachowe kompetencje i niby-inteligenckie fumy na niedoskonałość świata wokół. Natomiast w jakimkolwiek piśmie dotykającym żywiołów życia publicznego - trzeba mieć wyczucie polityczne, więc także praktykę roztropności i tolerancji; powiem wyraźnie: także zgodę na to, że do pewnego stopnia (est modus in rebus...) będzie się bardziej znosić ludzkie przywary i podstępy u tych, z którymi się razem idzie, niż u tych, z którymi się jest w sporach. Z drugiej strony - trzeba mieć też w sobie jasną świadomość moralną tego, że i wobec "swoich" (czyli np. wobec szerokiego obozu ideowego lub domeny opinii publicznej) ta granica przyzwolenia i znoszenia oczywiście istnieje; a po jej przekroczeniu trzeba umieć stopniować sprzeciw, czasami aż do publicznego protestu czy wręcz zerwania. Tak to jest: znosić wady i błędy swoich czy sprawiane przez nich szkody jest z natury jakoś łatwiej (znosić lub milczeć o tym), za to piętnowanie swoich jest też cięższe dla tych ostatnich (odbierają to jako zdradę, bo i cios "z wewnątrz" jest boleśniejszy). Wiem, bo obie rzeczy zdarzało mi się praktykować - i o tym jak reagują zawiedzeni “swoi”, zwłaszcza ci silni (medialnie, politycznie…), mógłbym pisać pamiętniki.

Bycie redaktorem to bycie rzemieślnikiem - może bardziej niż artystą. Trzeba mieć w sobie choć trochę tej decydującej nieczułości na to, czym szermują i czym szantażują nas nasi autorzy, nieraz ludzie o wysokich intelektach i odpowiednim do tego (a czasem przesadzonym) poczuciu własnej wartości. Trzeba umieć kroić teksty oraz wydawać pismo w ramach czasowych, a nie w bez-czasie, w którym nieraz żyją umysły intelektualistów. Ale bycie rzemieślnikiem to w naszym przypadku nie bycie rzeźnikiem ponurym - lecz jeśli rzeźnikiem, to takim, którego sprawne ruchy za ladą są ostatecznie podziwiane nawet przez niezadowolonych, tak jak uśmiech i uprzejmość nie zrażająca się złym spojrzeniem.

Bycie redaktorem to jednak także - i najpierw - bycie "duszą towarzystwa", sprawnym organizatorem przestrzeni, w której chce się być - być powitanym, uszanowanym, wysłuchanym, obronionym. Redaktor może nie być najbardziej wymownym oratorem, ale nie może być człowiekiem, którego spojrzenia i sądu ludzie się boją - lub u którego spodziewają się niemiłosiernego sądu w myśli. Musi umieć być gospodarzem dla cudzych nadziei, marzeń, planów - gdy dadzą się one zasymilować w planie szerszym (patrz punkt pierwszy). Jego zadaniem jest wychodzenie poza krąg tych, którzy stukają do drzwi sami - i zapraszanie tych, którzy czasami w ogóle sobie nie wyobrażają, że mogliby pisać do naszego periodyku. Wykrywanie potencjalnych autorów.

I w końcu - bycie redaktorem to także smutne zadanie kata czy wykonawcy ekskomuniki, oby jak najrzadziej: odcinanie się od tych, którzy korzystają z bycia w redakcji do popisywania się szkodliwym ekscentryzmem lub wyrażania opinii diametralnie rozbieżnych z linią pisma, wykonywanie redakcyjnych wyroków dyscyplinarnych na nielojalnych autorach i współpracownikach. To również roztropne praktykowanie zasady całości - a więc pilnowanie proporcji między korzyściami i stratami dla misji pisma z obecności tego czy innego współpracownika. Podejmowanie działań, gdy strat jest więcej niż korzyści.

Z każdym punktem tych podsumowań moje sumienie staje się cięższe od zgryzoty: nie byłem bowiem redaktorem naczelnym z mojego obrazka - nie tylko w ostatnich latach, gdy większość obowiązków spadała i tak na Tomasza Rowińskiego, ale i znacznie wcześniej. Coś kiedyś we mnie skusiło mnie do podjęcia tej roli mimo już ułożonego inaczej życia - ale szybko wiedziałem, że znalazłem się na drodze rozjazdu, w dwóch życiach na raz. Ostatecznie zostałem tam, gdzie była razem solidarność i poczucie szlachetnego obowiązku publicznego, gdzie była też, przyznajmy, życiowa l'aventure - a za sobą musiałem zostawić to, co kojarzyło się z radością studium i monotonią cichej pracy, badań i dydaktyki, swoiste privatissimum uniwersytetu, nie chcącego zajmować się tym co "na zewnątrz". W sumie nigdy nie zostałem w pełni redaktorem z mojego ideału, bo nigdy do końca nie przestałem być kimś innym. Dobrze czułem się w misji redaktora-programatora i redaktora trzymającego sztandar, wiedziałem dobrze, dlaczego w misji tej pozostaję - lecz nie dałem się jak należy ukształtować formie redaktora, więc zostałem redaktorem tylko po trosze.

Ta wypominana teraz sobie nie-profesjonalność mojego redaktorstwa miała, być może, także pewne strony niezwykle dodatnie: tak jak przed laty stworzyliśmy “Christianitas” w gronie przyjaciół i, że tak powiem, na przyjacielskich papierach - tak trwała ona i trwa w znacznym stopniu dzięki przyjacielskim i koleżeńskim więziom i więzom. Usnuta przez lata wspólnota nie była tłem dla redakcji, lecz głównym jej tworzywem. To z tego solidnego podglebia brała się nieraz energia do restartu pisma oraz przestrzeń ludzkiego odpoczynku w zdarzających się czasem sytuacjach kryzysowych. Z drugiej strony - była to niewątpliwie także okoliczność szkodząca profesjonalizacji naszych działań. 

Tak czy siak, moje obecne rachunki z sobą jako byłym redaktorem naczelnym nie mogą być tak gorzkie, jakby to wynikało z samego nagromadzenia krytyk z rachunku sumienia poprowadzonego punktami jak wyżej. Nie mówię teraz nawet o pokładach słoneczności, które mam w sobie po latach prowadzenia “Christianitas” - lecz o zadowoleniu z wielu prac, które rzeczywiście udało się nam wykonać - ut in omnibus Deus glorificetur. Mówiłem o tym na niedawnym spotkaniu z okazji jubileuszu 25-lecia pisma. Jestem przekonany, że głos naszego pisma i środowiska - głos ustawiony w latach, gdy miałem zaszczyt kierować “Christianitas” - jest dzisiaj i będzie jutro potrzebny nie mniej niż wtedy gdy zaczynaliśmy. Potrzebne jest natomiast także przemyślenie nowych sposobów dotarcia i praktycznych form, pozostawiających miejsce i na sążniste studium czy analizę, i na niedługi publicystyczny komunikat, bez zmieszania. Wiadomo, że ustawienie tego niezbędnego porządku zależy od udziału wielu, ale przede wszystkim jest w gestii redaktora naczelnego, zależy od jego pomysłowości i energii; zależy też od czegoś co bym nazwał projekcją nadziei i woli oraz delegowaniem zadań.

Ja już byłem redaktorem naczelnym. Teraz definitywnie koniec z tą drogą - choć wracać z tej drogi już nie ma gdzie, a raczej jest to już po prostu droga do domu. Ogół moich koleżeństw, czasem przyjaźni - pozostaje dziś i tak w redakcji lub niedaleko od niej. Ja również nie oddalam się ze środowiska, które latami współtworzyłem. To w związku z nim będę dalej snuł swoje plany autorskie. Mam nadzieję, że zamierzone książki zostaną ukończone i napisane, a rysujące się zamierzenia ucieleśnią się z pożytkiem publicznym. Dominus adiuvet.

Żegnajcie więc, przyjaciele i nieprzyjaciele - oraz do zobaczenia, szanowni i drodzy.

Paweł Milcarek

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.


Paweł Milcarek

(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.