szkice
2025.02.04 10:12

Braun, Michnik i inni, którym „się zdaje”

Uprzedzenia potrafią uruchamiać fantazję, ale również uwiarygodniać, a nawet legitymować, cyniczne wymysły. Trudno oczekiwać, by ktoś, kto po prostu „wie, jaka jest prawda” – zgodził się z faktami, które jej przeczą. Skoro „wie, jaka jest prawda” – wszystkich „prawdziwych faktów” może się już domyślić. A że „zna prawdę” – musi się tym podzielić z szerszą opinią. Oczywiście, wie też jakie fakty ignorować jako „fakty pozorne”. O tej ludowej gnozie pisze się łatwo, gorzej się człowiek czuje, gdy sam staje się nie tylko ofiarą, ale i „bohaterem” zabobonu. Ja nim bywałem wiele razy, ale tu przypomnę przypadki dwa, z czasów gdy kierowałem Sejmem.

1. Bezwyznaniowy Ciemnogród się cieszy

Lato 2006 roku było upalne, panowała susza. Sejm obradował na ostatnim posiedzeniu przed wakacyjną przerwą. Pod koniec obrad – zgodnie z parlamentarnym zwyczajem – poprosiłem „posła sekretarza o przeczytanie komunikatów”. Sekretarzem był młody poseł PO, Marek Wójcik. Miał wówczas ledwie 26 lat, dziś jest wojewodą katowickim.

Poseł Wójcik zaczął czytać: „W dniu jutrzejszym o godz. 7.30 w kaplicy sejmowej zostanie odprawiona Msza święta w intencji…”. I w tym miejscu zaczął rechotać. Znałem treść komunikatu, bo chwilę wcześniej przyniosła go nieżyjąca już poseł Lucyna Wiśniewska. Zirytowany więc głupawym zachowaniem sekretarza obrad podpowiedziałem mu „o deszcz”. I poprosiłem, żeby zakończył, więc przeczytał „w intencji deszczu, zamówiona przez parlamentarzystów Klubu Parlamentarnego Prawo i Sprawiedliwość”.

Miałem wątpliwości czy komunikat ten powinien być prezentowany na sali obrad, skoro jest znany w klubie. Ale koledzy mieli prawo go przedstawić, więc trudno, bym komunikaty o Mszy cenzurował. Nigdy w ogóle nie przyszłoby mi do głowy, bym jako przewodniczący obrad cenzurował poselskie zawiadomienia, do których prezentacji koledzy mają prawo. Rechot PO i SLD skomentowałem więc krótko: „Wiecie Państwo, takich reakcji akurat się nie spodziewałem. Zapewniam Państwa, że kpiny z liturgii katolickiej rażą bardzo wielu posłów na tej sali.”.

Tamto drobne wydarzenie Adam Michnik uczynił punktem wyjścia swej książki „W poszukiwaniu utraconego sensu”. Zaczął ją w tonie bardzo uroczystym: „Latem zeszłego roku marszałek Sejmu wezwał parlamentarzystów, by udali się do kaplicy w celu wzięcia udziału w modlitwie o deszcz, gdyż Polskę nawiedziła susza. Był to zapewne jedyny taki przypadek w dziejach europejskiego parlamentaryzmu”. Ten „jedyny przypadek” miał dokumentować, a jakże, zanik demokracji wypieranej w Polsce przez teokratyczne rządy PiS. Tyle, że „marszałek wyzywający posłów” do wyruszenia w procesji „do kaplicy” był czystą inwencją naczelnego „Gazety Wyborczej”, zresztą również byłego posła, który i procedury parlamentarne, i instytucję komunikatów poselskich dobrze zna. O Mszę prosili posłowie, oni złożyli zawiadomienie w sekretariacie Sejmu, ja tylko poprosiłem, żeby uszanowano ich prawo do przedstawienia przygotowanego zawiadomienia.

Wymysł Adama Michnika nie kojarzy mi się jednak z jego zamiłowaniem do wyśmiewania wszystkiego, co jego publiczności wydaje się dziwne i niezrozumiałe, co może uruchomić jej w istocie ksenofobiczne odruchy. Adam Michnik nie chciał bowiem swym czytelnikom zaprezentować ilustratywnego dla własnej tezy faktu, ale szczególne kuriozum! To wydarzenie zawsze nasuwa mi więc skojarzenie dużo bardziej konkretne od rutynowych nawyków Michnika. Przypomina mi moment uroczystych obchodów w Jedwabnem, gdy jeden z gości, przybyły z Ameryki były mieszkaniec miasteczka, w swym przemówieniu wspominał powszechnie podziwianego za pobożność rabina, który pewnego razu (a były to czasy drewnianego Mazowsza) swymi modlitwami ocalił miasteczko od pożaru w czasie burzy. Gdy przypominam sobie tego mówiącego ze łzami w oczach człowieka, zawsze mi w uszach dźwięczy antyreligijny rechot liberalnej i lewicowej gawiedzi i uroczyście wtórujący mu redaktor naczelny „Gazety Wyborczej”.

Tak, wierzymy w Boga mającego władzę nad naturą. Msza o ustanie suszy nie była moją inicjatywą, o tej inicjatywie w ogóle wcześniej nie wiedziałem. Ale formularz Mszy, która miała być odprawiona, jest częścią liturgii katolickiej. Szacunku dla niej należy się domagać tym bardziej, im łatwiej mogłoby się to spotkać z rechotem bezwyznaniowego Ciemnogrodu.

Czytelnicy w tej sprawie nie muszą polegać na mojej relacji. Wymysł Adama Michnika można skonfrontować z faktami na stronie 256 „Sprawozdania Stenograficznego z 22 posiedzenia Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej w dniu 19 lipca 2006 r. (drugi dzień obrad)”. Ale cóż, dla publicystów typu Michnika dokumenty są nudne, jak prawda materialna w ogóle.

2. Posłowi Braunowi „się zdaje”

Dzień przed Wigilią RP 2005 przewodniczyłem Zgromadzeniu Narodowemu, w czasie którego prezydent-elekt Lech Kaczyński składał swą prezydencką przysięgę. Przed rozpoczęciem obrad obie pary prezydenckie (państwo Kwaśniewscy i Kaczyńscy) spotkali się w saloniku marszałkowskim. Atmosfera była bardzo miła; prezydentowi Kaczyńskiemu, co mi wielokrotnie wcześniej powtarzał, zależało, by było to wzorcowe przekazanie władzy. I to się, jak sądzę, udało.

Na zakończenie obrad, już po przysiędze prezydenta Kaczyńskiego, zabrałem jeszcze głos: „Panie Prezydencie! Panie i Panowie Posłowie i Senatorowie! Za chwilę będziemy mogli udać się na Mszę świętą, żeby prosić Boga o błogosławieństwo dla Pana Prezydenta i dla Rzeczypospolitej. Ale najpierw, korzystając z okazji, pragnę wszystkim złożyć serdeczne życzenia szczęśliwych Świąt Narodzenia Pańskiego! Niech te świąteczne dni będą dla wszystkich Polaków czasem pokoju i radości, czasem umocnienia naszych rodzin i całego społeczeństwa. Gdy trwać będą święta Bożego Narodzenia, ci z naszych rodaków, którzy wyznają religię żydowską, będą obchodzić święto Chanuki. Również z tej okazji składam najlepsze życzenia świąteczne. Oby Nowy Rok, który zacznie też nowy etap w dziejach naszej Ojczyzny, przyniósł nam wszystkim radość, pokój, szczęście i był dobrze przeżytym czasem, po którym będziemy mieli poczucie właściwie spełnionego obowiązku”.

Do tego skromnego wystąpienia wrócił po swej gaśniczej akcji poseł Grzegorz Braun. W wywiadzie dla Michała Cichego nazwał mnie „inicjatorem fałszywego kultu w murach polskiego Sejmu”, bo „zdaje się, że za jego urzędowania pierwszy raz do tego skandalu doszło”. Nie wiem, co jeszcze „zdaje się” posłowi Braunowi. Od czasu jego wypowiedzi czytam na swój temat bardzo wiele wymysłów publikowanych przez jego entuzjastów. Chętnie dowiem się, które z nich on sam autoryzuje. Niezależnie od tego (powtórzę – z wielkim zainteresowaniem będę czekał, które z wymysłów na mój temat pan Braun autoryzuje) mam wrażenie, że razi go po prostu banalna skądinąd prawda, same świąteczne życzenia. W cytowanym już bowiem wywiadzie oburza się na „celebrowanie świątecznej atmosfery rzekomego braterstwa i miłości”.

Oczywiście, w pewnej wersji „wolnościowości” sam wymóg szacunku jest już ograniczeniem wolności; na przykład zapalenie przez żydowskich duchownych chanukowych lampek przy tablicy, gdzie pośród innych posłów, ofiar drugiej wojny światowej, widnieją nazwiska zamordowanych i zmarłych żydowskich posłów na Sejm Rzeczypospolitej. Dla Grzegorza Brauna to skandal. Owszem, taki sam jak synagogi w Państwie Kościelnym czy istnienie Rabinatu Polowego Wojska Polskiego. Jego służba to zapewne „fakt pozorny”, taki „z którego nic nie wynika”, podobnie jak wspomnienie majora Barucha Steinberga, weterana Polskiej Organizacji Wojskowej, Naczelnego Rabina Wojska Polskiego, zamordowanego w Katyniu.

3. Po czyjej stronie?

Skoro jednak swej gaśniczej pasji poseł Braun chce nadać charakter religijny, warto również posłuchać dokładnie, co na ten właśnie temat mówi, bo tu nie chodzi jedynie o chanukowe lampki. Wspominanie powstania Machabeuszy i oczyszczenia Świątyni po ohydzie spustoszenia, gdy seleucyjscy okupanci wprowadzili do niej grecki kult bałwochwalczy, to dla Grzegorza Brauna „świętowanie ludobójstwa”, bo – jak to opisuje – kiedy „Machabeusze przeprowadzili zwycięskie powstanie i oczyścili Świątynię Jerozolimską, zanim ją oczyścili wyrżnęli odstępców, niewiernych, Greków, zhellenizowanych Żydów”. Kieruje więc rzeczywiście istotne „pytanie do wszystkich” – „po której stronie się plasują, czy są jednymi z tych nielicznych, którzy wzięli w swoje ręce sprawy i wyrżnęli nie-Żydów?”.

No cóż, katolicyzm nie tylko przez całą swą historię traktował judaizm jako bezstronnego (bo nie stojącego po stronie wiary Kościoła) świadka prawdy i historii Zbawienia, ale także w samych dziejach narodu wybranego, zapisanych w historycznych księgach Starego Testamentu, widział prefigurację losu narodów chrześcijańskich. Tak wyglądała teologia narodu Skargi, Bossueta, Teodorowicza, Jana Pawła II. I tak właśnie chrześcijaństwo w całej swojej kulturze, aż po „Pisma Machabejskie” Justyny Melonowskiej i „Jazona” Pawła Lisickiego, traktowało powstańców machabejskich. Oni są prawzorem licznych katolickich powstań, od jakobitów, przez Wandeę po Cristeros. Z prałatami bywało różnie, ale gdy trzeba było bronić wiary, katolicy brali przykład z Machabeuszy. A Kościół czcił ich jako świętych. Tej prawdy nie zgasiła stara antysemicka gnoza Marcjona i nie zgasi jej żadna nowoczesna piana nienawiści i wymysłów.

Marek Jurek

 

Artykuł ten ukazał się rok temu w tygodniku „Do Rzeczy”. Mimo wyraźnie sformułowanej prośby poseł Braun nie wyjaśnił, które „z wymysłów na temat Marka Jurka, publikowanych przez swoich entuzjastów, sam autoryzuje”. Pozostaliśmy więc w sferze tego, co mu „się zdaje”. Do sprawy więc jeszcze wrócimy.


Marek Jurek

(1960), historyk, współzałożyciel pisma Christianitas, były Marszałek Sejmu. Mieszka w Wólce Kozodawskiej.