2. kwietnia 2. sierpnia 2. grudnia
Rozdział 51. O braciach, którzy nie udają się zbyt daleko
Brat, wysłany dla załatwienia jakiejś sprawy, który ma wrócić jeszcze tego samego dnia do klasztoru, niech się nie waży nic jeść na zewnątrz, nawet gdyby ktoś usilnie na to nalegał, chyba że opat udzielił pozwolenia. Jeśliby postąpił inaczej, podlega ekskomunice.
Dzisiejszy rozdział jest powiązany z rozdziałem 66. i 67., jako że wszystkie trzy dotyczą klauzury i odseparowania od świata. My mnisi XXI wieku jesteśmy tak samo jak nasi ojcowie z III czy IV wieku powołani ze świata na pustynię. Nie ma życia monastycznego bez radykalnego opuszczenia świata, skutecznego wyrzeczenia się pożądliwości ciała, pożądliwości oczu, pychy życia. Posłuchajmy słów świętego Jana:
Nie miłujcie świata ani tego, co jest na świecie. Jeśli kto miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca; ponieważ wszystko, co jest na świecie, jest pożądliwością ciała i pożądliwością oczu i pychą żywota, która nie jest z Ojca, ale jest ze świata. A świat przemija i pożądliwość jego. Kto zaś czyni wolę bożą, trwa na wieki (1 J 2,15-17).
Niemal każdy mnich, zerwawszy raz ze światem, doświadcza pokusy, by zacząć znów z nim flirtować, odświeżyć dawne wspomnienia, zaangażować się ponownie w działania poza klasztorem. Pokusa ta przychodzi w wielu postaciach. Czasem mnich czuje się pusty, zepchnięty na margines i odizolowany od ludzi i rzeczy, które nadawały jego życiu sens. Pragnie być wyjątkowy w czyichś oczach, doceniany za posiadane talenty, inteligencję czy umiejętności. Ktoś taki zapomina, że opuszcza się świat i wstępuje do klasztoru właśnie po to, by stać się pustym, odizolowanym i zepchniętym na margines, by tu na ziemi nie mieć żadnego oparcia.
Wyjdźmy więc do niego za obóz, niosąc jego urąganie. Nie mamy bowiem tutaj miasta trwałego, ale przyszłego szukamy (Hbr 13,13-14).
Mnich odpowiada Chrystusowi tak jak nasi ojcowie, jak apostołowie czy męczennicy: podejmuje decyzję, by porzucić to, co świat uważa za życie sensowne i dobre, pragnąc wartość swojego życia upatrywać jedynie w Jezusie Chrystusie. W oczach świata mnich jest głupcem, słabeuszem, przegranym.
Przypatrzcie się bowiem, bracia, waszemu powołaniu, że niewielu mądrych według ciała, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych; ale Bóg wybrał głupstwa świata, aby zawstydził mądrych, i wybrał Bóg słabych świata, aby zawstydził mocnych; i nieznanych światu i wzgardzonych wybrał Bóg i tych, których nie ma, aby zniszczył tych, którzy są; aby się nie chełpiło żadne ciało przed oczyma jego. Wy zaś z niego jesteście w Chrystusie Jezusie, który nam się stał mądrością od Boga i sprawiedliwością i uświęceniem i odkupieniem (1 Kor 1,26-30).
Druga pokusa jest bardziej subtelna, ale równie niebezpieczna. Przychodzi pod postacią cichej nostalgii, szepcząc: „Dusze potrzebują twojej obecności, nauczania, wpływu i rady. Nikt inny nie może im tego dać. Nie opuszczając całkiem klasztoru - czyli pustyni - możesz nawiązać kontakt z rodziną, przyjaciółmi i instytucjami działającymi w świecie, by podzielić się z nimi tym unikalnym bogactwem, które posiadasz”. Oczywiście istnieją właściwe sposoby, by przekazać światu, a nawet całemu Kościołowi, życiodajne przesłanie z pustyni. Mnisi zawsze pisali, mówili, głosili kazania, a czyniąc to, troszczyli się o Ciało Chrystusa, odbudowywali Kościół, reformowali to, co wymagało naprawy, a duszom cierpiącym straszliwe zimno i ciemności, przynosili światło i ogień. Myślę tu na przykład o świętym Bernardzie, a współcześnie o błogosławionym Kolumba Marmionie i Alfredzie Schusterze. Trzeba jednak umieć rozróżnić, jakie angażowanie się w świat jest dla mnicha całkowicie niewłaściwe i niebezpieczne. Gdy mnich traci rozsądek lub gdy starsi zaczynają go ostrzegać, że stał się celebrytą, ważną postacią w Kościele, na którą wielu się powołuje, to znak, że czas wycofać się w ciszę życia ukrytego. Bardzo łatwo jest utracić, niewiele przy tym innym ofiarowując, skarby, które gromadzi się w sercu z wielkim trudem i przez lata wytrwałych modlitw.
Święty Benedykt pragnie chronić mnichów przed kontaktem ze światem zewnętrznym, które mogą pozbawić ich tego, co w ich życiu najważniejsze. Odpowiedzialność, by czuwać nad tym, spoczywa na opacie. Powołanie monastyczne, szczególnie w pierwszych latach życia w klasztorze, jest niczym słaby płomień, który trzeba chronić, bowiem bardzo łatwo może zgasnąć.
Wielu bowiem, o których wam często mówiłem (teraz zaś i płacząc mówię), postępuje jak nieprzyjaciele krzyża Chrystusowego, ich końcem zatracenie, ich bogiem brzuch, a chwała w ich sromocie, którzy ziemskie rzeczy miłują. Nasze zaś obcowanie jest w niebie, skąd też oczekujemy Zbawiciela, Pana naszego Jezusa Chrystusa (Flp 3,18-20).
Mark Kirby OSB
tłum. Natalia Łajszczak
-----
Drodzy Czytelnicy, w prenumeracie zapłacicie za "Christianitas" 17 złotych mniej niż w zamkniętych do odwołania salonach prasowych. Zamówcie ją, wesprzecie pracę redakcji w czasie epidemii. Do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Szczegóły pod linkiem.
http://christianitas.org/static/w-prenumeracie-taniej/
(1952), przeor klasztoru Silverstream w hrabstwie Meath w Irlandii.