We Wprowadzeniu do chrześcijaństwa Joseph Ratzinger pisze o trzech rywalizujących z prawdziwym Bogiem mocach naturalnych, które w religiach politeistycznych przebierają się we wzorzyste kostiumy bóstw.
Te wydobyte przez Ratzingera z gęstwy religijnej, pogańskiej etnografii i psychologii trzy moce, trzy żądze to wykrzywione grzesznie czy demonicznie trzy podstawowe dążenia człowieka, a raczej trzy dążenia przenikające całe żywe stworzenie. Autor Wprowadzenia nie idzie ani krok w tym kierunku, ale my możemy to teraz zrobić za niego: zło niczego samo nie tworzy, więc jeśli za tymi wykrzywionymi maskami bożków-uzurpatorów jest nie próżnia, brak bytu, lecz jakaś nieubłagana moc, to dlatego, iż wykorzystują one energie stworzone przez Boga. Bóstwa sytości, bóstwa mocy, bóstwa płodności cała swoją – nie swoją – moc czerpią z tego, że istotnie odżywianie się, rośnięcie i rodzenie są głównymi przejawami życia, w całym świecie. W instynkcie zwierząt i w cielesnej konstytucji człowieka są one tak „autonomiczne”, że człowiek nie bez powodu dostrzega w nich jakieś „dzianie się” i jakąś „suwerenność”, którą przypisze czemuś ponad sobą, a więc – bóstwu, podczas gdy w odpowiednich dla owych „bóstw” łaknieniach i spełnieniach będzie przeczuwał jakieś „sakramenty”.
Ratzinger pokazuje, w jaki sposób ten zbyt pospieszny hołd wobec bóstw natury staje się szybko niewolą, z której wyzwolić może dopiero poznanie Boga jedynego, prawdziwego, stwórcy wszystkich mocy.
Tradycyjna katecheza dotycząca pierwszego przykazania Dekalogu podążała przez wieki – widzimy to jeszcze w pełnym rozkwicie np. w neapolitańskich kazaniach św. Tomasza o Credo (udostępnionych u nas w książeczce pt. Wykład pacierza)– właśnie tą ścieżką odbierania mocom natury boskości, przypisywanej im omyłkowo przez ludzi i kłamliwie przez demony.
Ratzinger pisze trafnie, że chrześcijaństwo wygrało tę walkę definitywnie: od czasu objawienia prawdziwego Boga tam gdzie to Objawienie dotrze, żadne z dawnych bóstw natury nie zachowuje już swego sakralnego pozoru: zostały zdemaskowane, odtąd ich jakikolwiek powrót jest i będzie już tylko inwazją roszczeń czysto świeckich. Molochem kuszącym nas do poddania się kultowi dobrobytu materialnego, mocy, poszerzania swej „przestrzeni życiowej” i wywyższenia „swoich” będą już nie religie, lecz ideologie argumentujące coraz bardziej świecko i coraz częściej w konkurencji do religii. Długie suknie starych bóstw są dziś mocno podkasane, albo nawet tak przetarte, że każdy widzi nagość instynktów bez sakralnej tajemnicy.
Przyznajemy rację Ratzingerowi tym bardziej gdy widzimy jak sztuczne jest dzisiaj zestawianie dawnego politeizmu, pogańskiego kompozytu fizjologii i kultu – z dzisiejszymi postaciami „nieumiarkowania w jedzeniu i piciu” lub „uczynków nieczystych”. Przeciwnik nie zrezygnował oczywiście z kuszenia do tych grzechów, lecz nie potrafi już dzisiaj nadać im krztyny energii sakralnej, co najwyżej trochę tej demoniczności jak z zapałki.
Stare bożki sytości, mocy i płodności nie tylko zresztą utraciły swój pozór „świętości”, ale i są dla naszych współczesnych z Europy, by tak rzec, zbyt naturalne; wymagają zbyt wiele biologicznego rozbuchania, by miały gorliwych wyznawców nawet wśród dzisiejszych ostrożnych epikurejczyków zakładających czapki orgiastycznych hedonistów. Kto tak naprawdę chce i może się dzisiaj oddawać „życiu feackiemu”? Ucztom jak z Homera (lub jak z jadłospisu księcia Panie Kochanku) oddajemy się dzisiaj głównie w wyobraźni, a jeśli choć trochę realnie, to cały czas przeliczając dietę i przeczuwając spalanie kalorii w katuszach sztucznej bieżni; a jeśli nie to, to przecież z poczuciem winy jakże odległym od orgii bicia wołów i wychylania niezliczonych kraterów wina. Może więc Moc? Ale przecież dzisiaj nikt lub mało kto chce tak naprawdę skoncentrowanej władzy, choćby w stylu dawnych tyranów. Szuka się nie władzy, lecz uszczknięcia smaku władzy, popróbowania jej w grach między ludźmi i awatarami. A Płodność? Nie żartujmy, przecież płodność, ta niekontrolowana płodność jest dziś żywiołem przyjmowanym jak ognik papierosa na stacji benzynowej: budzi powszechny niepokój, zaraz każą gasić. Chyba że pod ścisła kontrolą, chyba że pozbawiona jakiejkolwiek samoistności, chyba że w laboratorium, chyba że… - nie będzie to płodność, ale ekscytująca bezpłodność.
Tak więc stare bogi nie mają dziś nawet z kim pogadać, a zwłaszcza do czego kusić – ludzi z mainstreamu naszego rozwiniętego świata. Opadły z sił stare bogi, skarlały.
Jednak demony nie tracą swej mocy wraz z umniejszeniem witalności ludzi. Można rzec: wręcz przeciwnie, tym prostszy mają one do nas dostęp, tym mniej muszą się „babrać” w znienawidzonej przez nie cielesności i fizjologii, w tę zupełnie im obcą atmosferę radosnych uczt czy biologii rodzicielstwa. Im bardziej nasze żądze są „niematerialne”, tym mniej demony muszą się „przebierać” – ale tym dziwniejsze, wewnętrznie sprzeczne grymasy i pozy przybierać będą wysyłane między nas „bóstwa” mające nam zabrać prawdziwego Boga.
Nie widzieliście tych nowych bożków? Są już nie tylko fałszywymi bogami, ale i perwersyjną zdradą starych bożków, kpiną z nich, monstrualnym wypięciem się na ich naturalność. Od swych wyznawców nie żądają kadzidła, lecz metodycznego sprzeciwu wobec natury i jej biologii. Co ciekawe, ma to być nadal – rzekomo – kult ciała. Jednak tego kultu ciała jest tam – powtórzmy już na inną okazję – tyle ile demona w zapałce. Za to pełno wszelakiej tresury: jedzenia tak, żeby nie zjeść (niech się schowają Rzymianie prowokujący wymioty, żeby zjeść więcej), uprawiania seksu tak, żeby się nie rozmnożyć; okazywania swej siły tak, żeby wobec pobitego być pokrzywdzonym, a wobec podwładnego – za nic nieodpowiedzialnym. Bożki ludzi pogiętych, z ciałami jakby permanentnie utrzymywanymi w stanie nieważkości; jakby z samym układem nerwowym do drażnienia, a bez kości i mięsa.
Ten, kto dziś walczy bez zmiany ze starymi bożkami z ery powszechnej grawitacji, może walczy dziś z wiatrakami, choćby stroił się inaczej niż nasi ojcowie? Ten, kto chce bez żadnej walki opowiadać Boga prawdziwego ludziom pogiętym, może da im jedynie złudzenie duchowości oraz dary Boże na podeptanie, tak przypadkiem, chudą nóżką?
Paweł Milcarek
Z cyku "Od podstaw":
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.