Czy wyobrażacie sobie księdza, który w katolickiej gazecie publikuje felieton na temat:
„Bez oazy — też można wychowywać młodzież”
„Bez neokatechumenatu — też można mieć powołania kapłańskie”
„Bez Odnowy w Duchu Świętym — też można się modlić o uzdrowienie”
„Bez Podwórkowych Kółek Różańcowych Dzieci — też można odmawiać różaniec”
„Bez pań z koła Caritas — też się pomaga potrzebującym”?
Bo „Bez tradsów — też pięknie” można.
Można analizować cały felieton zdanie po zdaniu, wykazując, że głoszone przez ks. Romana Tomaszczuka opinie o tym, co jego zdaniem robią, mówią i uważają wierni przywiązani do tradycyjnej liturgii katolickiej, nie mają pokrycia w rzeczywistości, lecz są wyłącznie powtarzaniem typowych, dyżurnych zarzutów używanych przez duchowieństwo i wiernych świeckich, zwalczających swoich współbraci katolików, którzy są od nich „inni”, i stali się głównie produktem wyobraźni swoich autorów; czasami nawet mam wrażenie, że wręcz jakąś emanacją nieuświadomionych urazów, negatywnych fantazji, projekcji cienia, używając terminologii jungowskiej. Zbliżony katalog można przeczytać w wywiadzie na temat tradycjonalistów, którego rok czy dwa lata temu miesięcznikowi Polskiej Prowincji Dominikanów „W Drodze” udzielili ojcowie Józef Puciłowski i Jan Andrzej Kłoczowski OP. (Nawiasem mówiąc, pękałam ze śmiechu, czytając ten wywiad, bo wiedziałam, że traktuje też o mnie i o moim środowisku, i wiedziałam, że należy go czytać „odwrotnie”, jak PRL-owskie gazety: zamiast nieliczne emerytki — wielu studentów itd., a wszystko będzie się zgadzało).
Można powiedzieć, że to zwykły błąd, skutek tego, że autor mówi o środowiskach i wydarzeniach, w których nie brał nigdy osobiście udziału i wypowiada się na podstawie głębokiej nieznajomości tematu. Ale nie, to coś więcej. Omawiane zarzuty mają wszelkie cechy typowych, stałych katalogów używanych jako broń przeciwko nie akceptowanej mniejszości. Katalogów, które używane są jako uzasadnienie dla prześladowań. (Oczywiście, ich skala w poszczególnych wypadkach może być różna, nie zawsze kończy się trupami). Chrześcijanom w starożytnym Rzymie zarzucano nienawiść rodzaju ludzkiego, orgie seksualne i jedzenie ludzi; Żydom — zabijanie dzieci na macę, zatruwanie studni, roznoszenie wszy i tyfusu. Nikt nie sprawdza, nie zastanawia się, czy zarzuty są prawdziwe. Chodzi o to, żeby wywoływały lęk i odrazę w społeczności, w której istnieje dana mniejszość, tak aby podburzona nimi większość zwróciła się przeciw mniejszości. Dlatego preparuje się takie zarzuty, jakie zarzucającemu wydają się najbardziej bulwersujące.
Warto prześledzić zarzuty „łowców tradsów” pod tym kątem; zobaczycie, że po odwróceniu znaku każdy z nich stanowi egzemplifikację tego, co dla zagorzałego zwolennika posoborowej reformy liturgicznej wydaje się najcenniejsze i najbardziej centralne; i właśnie dlatego nierzadko zarzuty trafiają kulą w płot, bo trads by o danej rzeczy nawet nie pomyślał.
Inny znany sposób, oprócz powtarzania (metodą goebbelsowską — kłamstwo powtórzone wystarczająco dużo razy staje się prawdą) ustalonych katalogów zarzutów, jest oskarżanie atakowanej przez nas mniejszości, że to ona nas atakuje, pozbawia nas czegoś, zastrasza nas; innymi słowy projekcja (przeniesienie) na nasze ofiary zachowania, które faktycznie my podejmujemy wobec nich. Metodę tę stosuje obecnie Putin w stosunku do Ukraińców, ale jest ona dobrze znana z historii. Na przykład dyżurnym zarzutem wobec tradsów jest to, że usiłują doprowadzić do likwidacji NOM-u czy też uniemożliwienia uczestniczenia przez osoby X czy Y we mszy NOM. Oczywiście jest odwrotnie — to strona stawiająca zarzut usiłuje doprowadzić do likwidacji mszy tzw. trydenckiej, w rycie dominikańskim czy jakimś innym tradycyjnym rycie lokalnym lub zakonnym (por. nr 4 konstytucji Soboru Watykańskiego II Sacrosanctum Concilium), to ona staje na głowie, by uniemożliwić tradsom uczestniczenie we mszy w starym rycie, na którym im zależy. Ja nie zabraniam nikomu uczestniczyć w mszy NOM i nie podważam ich sensu i prawomocności; to ktoś cały czas stara się nie dopuścić, abym ja mogła uczestniczyć we mszy w starym rycie.
Prostym sposobem zweryfikowania, kto naprawdę komu zagraża i kto komu usiłuje zabraniać, jest porównanie liczby mszy niedzielnych w nowym i starym rycie. Mszy NOM każdej niedzieli odprawia się dziesiątki tysięcy w tysiącach kościołów; msza w starym rycie jest w 28 miejscach w Polsce w każdą niedzielę i w kolejnych około 20 raz na miesiąc. Mszy w rycie dominikańskim nie ma ani jednej.
Po tragedii i szoku Holokaustu mechanizmy powstawania w danej społeczności agresji przeciw mniejszości (człowiekowi „innemu niż my”), manipulowania emocjami tłumu, konstruowania typowych toposów propagandowych stały się ważnym tematem badawczym socjologów i historyków mentalności. Pozwoliło to sformułować ogólne prawa kierujące procesami prowadzącymi do prześladowań i pogromów. W wypadku sporów o liturgię nie spodziewam się oczywiście pogromu; ale ciekawie jest zauważyć, że w działaniach środowisk antytradsowskich można zaobserwować typowe, ogólne mechanizmy działań przeciwko mniejszościom.
W felietonie ks. Tomaszczuka są też zwykłe kłamstwa, powtarzane przez antytrydenckie środowiska, takie jak: "To nieprawda, że jeśli nie zdradzimy ostatniego soboru, jesteśmy skazani na karykaturę liturgii”. W którym to dokumencie ostatni sobór nakazał przejść w całości na języki narodowe, odwrócić księdza przodem do ludu itd.? Chętnie się dowiem. Niektórzy wciąż, mimo ciągłego nauczania papieży, i to już od Pawła VI, mylą „ducha soboru” z samym soborem.
Ale tym też nie będę się tu zajmować. Chcę zwrócić uwagę na co innego: na brak miłości do innych ludzi, jaki zdradzają tego rodzaju wypowiedzi. Myślę, że większość czytelników tego bloga zna nauczanie Jezusa Chrystusa, św. Pawła, św. Jana, całego Nowego Testamentu, na temat miłości bliźniego. Czy człowiek, który naprawdę kocha innych ludzi, naprawdę nosi ich w sercu, używa takiego języka? Czy ksiądz przeniknięty duchem ofiary i służby będzie mówił wiernym, jakimkolwiek wiernym: „My was tu nie potrzebujemy, nie chcemy tu...”? Ja to, z „tradycjonalistami” zamiast wielokropka, usłyszałam od konkretnych kapłanów, ale pod „tradycjonalistów” można równie dobrze wstawić neonowców czy odnowowców — mam znajomych z tych środowisk i wiem, że oni także nadal niekiedy się spotykają z podobną niechęcią kapłanów, którzy podejmują decyzje stanowiące o ich być albo nie być.
Daj mi Panie Boże żyć jeszcze troszeczkę, ponieważ jeszcze nie jestem do końca ochrzczony.
Woda chrzcielna jeszcze nie dotarła wszędzie, gdzie dotrzeć powinna.
Jeszcze we mnie jest dużo starego poganina.(fragment wiersza o. Kaliksta Suszyło OP)
Dominika Krupińska
Cały felieton ks. Romana Tomaszczuka (ma już kilka miesięcy, ale wciąż jest dostępny w Sieci i linkowany) można przeczytać tutaj.
Dominika Krupińska (1970), doktor teologii i historyk. Mieszka w Podłężu.