Rozdział 30. Jak należy karać młodszych chłopców
1Każdy wiek i stopień rozeznania wymaga właściwego traktowania. 2Dlatego też ilekroć popełnią jakiś błąd chłopcy, ludzie bardzo młodzi, lub tacy, którzy nie mogą w pełni zrozumieć, jak ciężką karą jest ekskomunika, 3trzeba ich karcić surowym postem albo dotkliwą chłostą, aby się poprawili.
Kim są „młodsi chłopcy”, czyli pueri minori aetate, o których chce mówić ten rozdział? W czasach świętego Ojca Benedykta — a więc w czasach końca cywilizacji rzymskiej — nazywało się tak chłopców do dwunastego roku życia. Wiadomo, że tacy bywali w klasztorze, jako oblati, ofiarowani przez rodziców na wychowanie (to przecież w tej roli był na Monte Cassino i święty Tomasz z Akwinu, w XIII wieku!). W tekście rozdziału mówi się jeszcze o „młodzieńcach”, adolescentes — to zaś porzerza perspektywę wiekowo do lat nawet dwudziestu kilku. I jest jeszcze krok dalej: qui minus intellegere possunt, czyli „tacy, którzy nie mogą w pełni zrozumieć, jak ciężką karą jest ekskomunika”.
Wszyscy mogą być nazwani „chłopcami”: i ci, którzy są jeszcze w śnie i fantazjach dzieciństwa; i ci, którzy zerwali się z tego snu do pierwszych odkryć swej odrębności; w końcu i ci, którzy mimo dojrzałego wieku nie doszli do dojrzałego rozeznania swej odpowiedzialności.
Wchodząc przez tę ostatnią furtkę, można by na caly ten trójpodział spojrzeć jeszcze inaczej, bez wiązania kategorii „chłopcy” z etapami dorastania — a raczej łącząc ją rozmaicie z trzema problemami rozwoju ludzkiego. A skoro chodzi nie o samą płeć męską (także w klasztorach, zważywszy równoległą drogę mnichów i mniszek), mówmy dalej nie o chłopcach, lecz o dzieciach. O dzieciach, które czasami mają lat kilkadziesiąt.
Są więc tacy ludzie, którzy funkcjonują w życiu jako dzieci naturalne. Ich spontaniczność jest zupełnie zabawowa — przyłączają się do tego, co czują jako zabawę, i trwają w tym czymś dopóki tak to czują. Dają się prowadzić uczuciom, lecz głównie tym prostym: cieszą się, gdy dostaną to czego chcieli; smucą, gdy tego zabraknie; uciekają od tego, co budzi ich obrzydzenie; wyciągają natychmiast rękę po to, co ich pociąga. Wszystko to bardzo autentycznie, ale też w poświacie fantazji i gry.
Są i tacy ludzie, którzy żyją jak dzieci zbuntowane. Tych przyciąga jedynie ćwiczenie swej „woli mocy”, przyłączają się jedynie do tego, co czują jako walkę, ruch oporu i kozacką wyprawę, z łamaniem barier, wydzieraniem sekretów, detronizowaniem autorytetow i władców. Dopóki tak to czują, trwają w tym. Panujące nad nimi uczucia mają charakter gniewliwy i bojowy: ich odpoczynkiem czy konsumpcją są przede wszystkim wielkie przepływy adrenaliny, związane z odczuciami rebelianta. Jest to trochę chuligańskie, ale powiązane z młodzieńczą szczerością bywa kuszące.
Są w końcu i tacy ludzie, którzy żyją jak dzieci posłuszne. Ich życie jest jakby nieopuszczaniem domu. Przyłączają się wyłącznie do tego, co odczują jako uporządkowaną przestrzeń — i trwają tam dopóki tak to odczuwają. Gdy „dom” się rozpadnie — gdyż rozsypie się jego hierarchia i zabraknie w nim kogoś starszego, autorytetu kierującego — taki człowiek czuje się zmuszony, by szybko przeskoczyć do innego „domu”, ale tylko do takiego, w którym ktoś o uznanym autorytecie będzie go traktował jako dobre dziecko, a przede wszystkim nagradzał za podporządkowanie. Złudzenie polega na tym, że takich ludzi traktuje się jako nad wiek dojrzałych — podczas gdy są oni jedynie nad wiek ostrożni i uporządkowani. W istocie nie potrafią budować domu, jedynie go bezkonfliktowo zamieszkują.
Wydaje się, że każdy z nas jest po trosze którymś z tych dzieci. Na szczęście zwykle jest to tylko jeden z komponentów osobowości, aktywujący się w niektórych okolicznościach — podczas gdy możemy się odwołać i do innych. Jeśli wśród tych co najmniej równie silnych komponentów jest też prawdziwa ludzka dojrzałość, nasze dziecięctwo jest wspaniałym potencjałem. Jednak jeśli dziecko jest najsilniejszym składnikiem...
Mówi Reguła: „Każdy wiek i stopień rozeznania wymaga właściwego traktowania”. Przełożony musi dotrzeć także do „chlopców”, także do dzieci. Opat, ale i rodzic, i kierownik w pracy, i przywódca wspólnoty politycznej — każdy musi nauczyć się docierać także do dzieci. I to nie na zasadzie wspólnej dziecinady.
Reguła naraża się mocno naszej dzisiejszej świadomości psychopedagogicznej, gdy uznaje, iż jedynym sposobem docierania do „młodszych chłopców” jest — zamiast tłumaczeń — rózga lub przymusowa głodówka. Ale ma na pewno rację, gdy twierdzi, że nie każdy problem rozwiązuje się tak jakby również w elitarnej wspólnocie otaczali nas sami dorośli.
PM
-----
Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.
Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)
-----
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.