Pięć lat temu papież Benedykt XVI wydał jeden z najbardziej znaczących dokumentów swojego dotychczasowego pontyfikatu: motu proprio (a więc akt wydany z własnej inicjatywy, dosłownie „własnym ruchem” – pamiątka czasów, gdy papieże przede wszystkim odpowiadali na prośby innych) SummorumPontificum.
Aktem tym Ojciec Święty ogłosił, że liturgia (a więc Msza św., liturgia godzin oraz obrzędy sakramentów i innych nabożeństw) w rycie rzymskim - jego kształcie sprzed reformy dokonanej po zakończeniu II Soboru Watykańskiego - nigdy nie została zakazana ani legalnie zniesiona. To stwierdzenie rewolucyjne: oto najwyższy autorytet w Kościele mówi wprost: nie robili niczego złego nie chcący pogodzić się z usunięciem z kościołów liturgii, która była w nich celebrowana od tak dawna, jak sięga pamięć Kościoła. Nie dopuszczali się zła ci, którzy tą liturgią chcieli karmić swoje życie duchowe, na których zaś sypały się kary, szyderstwa, oskarżenia o nieposłuszeństwo czy zamknięcie się na działanie Ducha Świętego.
To jest pierwszy cel papieskiego dokumentu: oddanie sprawiedliwości tym, którzy nie robili niczego złego, a którzy przez czterdzieści lat od swoich biskupów często słyszeli co innego.
Drugi cel motu proprio związany jest z faktem, że papież skierował go do całego Kościoła, a nie tylko do grupy bezpośrednio zainteresowanych nim wiernych. Skoro tradycyjna liturgia nigdy nie została zakazana, a nawet więcej: nie mogła być zakazana, to logiczną konsekwencją tego stwierdzenia jest przywrócenie jej na powrót miejsca w codziennym życiu całego Kościoła. Jest to, zdaniem papieża, konieczne, gdyż nie można nagle ogłosić, że coś, co od zawsze było święte, nagle ma być zakazane. Taka sytuacja, która miała miejsce w Kościele w ciągu ostatnich czterdziestu lat nie mogła być dłużej tolerowana, bo była dla duchowego życia wiernych po prostu szkodliwa. Skarbiec prastarej łacińskiej tradycji liturgicznej musi być dla wszystkich wiernych na powrót otwarty.
I właśnie ogłoszenie tego wprost całemu Kościołowi oraz skonfrontowanie z prawdą o aktualności tradycyjnej liturgii tych biskupów, księży czy świeckich, którzy nie chcieli jej do tej pory przyjąć, było papieskim zamierzeniem.
Trzecim wreszcie celem było podanie takich norm szczegółowych, które powrót tradycyjnej liturgii do kościołów uczynią łatwym i pozbawionym wrażenia, że jest to jakiś indult czy wyjątek od ogólnej zasady. Ojciec Święty podkreślił, że uczestniczenie w tradycyjnie sprawowanych nabożeństwach jest prawem wiernych, a nie wydzielaną im łaską. Z drugiej strony, powrót tej liturgii musi uwzględniać realia życia Kościoła, od czterdziestu lat jej pozbawionego.
Jak po pięciu latach można ocenić realizację tych celów? Trzeba, po pierwsze powiedzieć, że papieski dokument postawił sprawę powrotu do tradycji liturgicznej w centrum debaty wewnątrz Kościoła. Temat - do tej pory albo nieobecny albo kwitowany paroma krzywdzącymi ogólnikami - musiał być wreszcie potraktowany na poważnie. Biskupi, księża, dziennikarze katoliccy, chcąc nie chcąc, musieli przyjąć do wiadomości, że jest to kwestia, której nie można przemilczeć.
Równocześnie trzeba powiedzieć, że zmiana świadomości biskupów, a więc tych, bez których nie uda się żadna reforma w Kościele, a żadna papieska decyzja nie wejdzie w życie, postępuje opornie. Owszem, hierarchowie w wielu miejscach, gdzie do tej pory stawiali tamę celebrowaniu tradycyjnej liturgii, oporu tego zaprzestali. W Polsce przed papieskim dokumentem miejsc celebrowania Mszy św. w starszej formie było kilka, obecnie jest ich niemal czterdzieści.
Mimo tej wyraźnej zmiany i pewnego poluzowania dotychczasowych rygorów, nie widać jednak generalnej zmiany świadomości u pasterzy Kościoła: ciągle traktują oni sprawę tę jako problem do rozwiązania, a nie jako szansę: jako dziwne pragnienia marginesowej grupki wiernych, a nie jako skarb, z którego korzystać może cały Kościół. Jako dobro, które ciągle mogą dowolnie dozować, a nie jako święte prawo wiernych, na straży którego mają stać.
Jako coś, czym zainteresowani mogą być nieliczni i zainteresowania tego nie można rozprzestrzeniać.
Ta zmiana mentalności jest ciągle jeszcze przed nami.
Michał Barcikowski
Komentarze