Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl.
Z góry dziękujemy.
Na temat tego wątpliwego liturgicznie wydarzenia, jakim była tegoroczna Arena Młodych pt. „Reset”, powstało już wiele komentarzy. Ja chciałabym zwrócić uwagę na pewien aspekt tej sytuacji, który dotychczas nie został poddany refleksji, a który obnaża słabość metod Nowej Ewangelizacji. Jest nim obrażanie inteligencji i woli ludzi, do których owa ewangelizacja jest kierowana.
Podobieństwo człowieka do Boga zawiera się we władzach duszy: naszym rozumie i naszej woli[1]. Rozum, stworzony na wzór Logosu, Mądrości Bożej, czyli Syna Bożego, zdolny do poznania prawd Bożych, wola zaś – ukierunkowane miłością dążenie ku rozpoznanemu przez rozum dobru, stworzona na wzór Najświętszego Ducha Bożego, Ducha Świętego i przez Niego wspomagana[2]. Na Arenie Młodych obie te władze młodych ludzi zostały co najmniej zlekceważone. Rozum – bo to, co się działo, musiało w wielu z nich budzić zażenowanie nie tylko dlatego, że zostali potraktowani jak pięcioletnie dzieci (a patrząc na linię obrony tego nadużycia liturgicznego – powoływanie się przez niektórych obrońców na Dyrektorium o Mszy Świętej z udziałem dzieci – takie rozpoznanie było słuszne), ale przede wszystkim dlatego, że uznano, iż bez mocno współczesnych środków wyrazu i zapożyczeń z denominacji protestanckich nie będą oni w stanie rozpoznać dobra duchowego, jakim jest wiara katolicka i liturgia Kościoła świętego. Chyba. Bo nie jestem pewna, czy na pewno o katolickie wyznanie wiary chodziło, czy też po prostu o wyznanie jakiejkolwiek wiary w Jezusa. Obrażona została także ich wola, ponieważ zostali oni zmuszeni do uczestnictwa w czymś co, po pierwsze, mogło budzić ich wewnętrzny sprzeciw ze względu na swoją dziwaczność, a po drugie, nie poszanowano prawa ich wyboru do odmowy bycia na tym, co litościwie można nazwać ekspresją paraliturgiczną z elementami katolickiej Mszy świętej.
Za wiek rozumny przyjmuje się w Kościele lat siedem. Młodzi ludzie, zgromadzeni czy raczej spędzeni na Arenę, mieli przynajmniej piętnaście i więcej lat, a więc byli umysłowo i wolitywnie zdolni do tego, by móc Bogu ofiarować cześć z własnej i nieprzymuszonej woli, bez podstępu, oszustwa, zwodzenia i kłamstwa. Ojcem kłamstwa jest szatan[3]. Chrystus jest Prawdą. A więc duch, który namawia do kłamstwa, do oszustwa w tak istotnej dla naszej wiary sprawie, jaką jest Liturgia Eucharystyczna, nawet „w dobrej intencji”, nie może pochodzić od Boga, albowiem On „nie może się zaprzeć samego siebie”[4]. Chrystus buduje na prawdzie. Nie musi i nie ucieka się do podstępów. Woła, zachęca, przebacza i zbawia – ale nie okłamuje, nie zwodzi, nie schlebia niskim gustom, by do siebie przyciągnąć. Nie mówi, że coś jest czymś innym, niż jest. Jeśli mówi, że to „jest Ciało Moje” to jest to Jego Ciało i należy Mu się cześć najwyższa. Nie dlatego, że Pan Jezus tego potrzebuje, ale że Mu się to po prostu należy. Oczywiście wtedy, jeśli rzeczywiście uznajemy Go za swego Pana, a nie tylko za fajnego „ziomka”. I dlatego, że to my potrzebujemy zachowania tego porządku, gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu, gdyż wtedy wszystko inne jest na właściwym miejscu, jak mówił św. Augustyn. Potrzebujemy Prawa, które chroni wiarę. Aby „szabat był dla człowieka”, szabat musi być najpierw uszanowany. Musi mieć wartość, która godna jest ochrony. Inaczej nie będzie miał mocy uświęcania, będzie człowiekowi na nic, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi: „jeśli sól utraci swój smak...”.
Sam Pan o tym przypomina, kiedy mówi „Oddajcie cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga”[5]. „Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi”[6]. Parafrazując: nie możecie służyć Bogu i... rozrywce.
„Okaż szacunek mnie, a ja okażę szacunek tobie...”
Obrażenie woli i rozumu, czyli de facto odbicia Bożego w obecnych na Arenie Młodych ludziach, miało miejsce także przez, mam nadzieję niezamierzoną, pogardę organizatorów do władz umysłowych ludzi, których ewangelizowali, a przynajmniej przez poważną wątpliwość co do sprawności tych władz. Tłumaczenie o. Recława, że mieli „tylko cztery godziny” i gdyby zaproponowano Eucharystię w normalnym, „dorosłym” wymiarze, młodzi ludzie „gwizdaliby i uciekli”, jest tego doskonałym obrazem. Tak właśnie organizatorzy rozpoznali (na jakiej podstawie?) stan duszy młodych ludzi, których zaprosili. Że nie dorośli oni do „normalnej” Eucharystii (pamiętamy, że nie mówimy tu o nieodkrytych ludach dzikiej Amazonii, którzy nigdy nie widzieli katolickiego obrządku, ale o ludziach ochrzczonych, katechizowanych i przypuszczalnie bierzmowanych) i dlatego trzeba było dać im liturgię w formie zabawy. Taką osłodzoną, wykastrowaną i spreparowaną, w sam raz na ich ograniczone umysły i otępiałą wolę. Eucharystię, gdzie głównym celebransem jest didżej, a ksiądz jest tylko od „zrobienia” Pana Jezusa już bez zbytecznych i zajmujących cenny czas elementów liturgicznych. Ukazali też, że nie zamierzają się liczyć z wolą młodych ludzi, zaskakując ich, tak by musieli uczestniczyć w tworze, jaki dla nich wymyślili. Takie rozumowanie jest bardzo podobne do tego, co ostatnio dzieje się w USA, gdzie w niektórych okręgach postanowiono, że młodzi ludzie pochodzenia afroamerykańskiego, aby dostać się do szkoły średniej, nie muszą posiadać już nawet umiejętności czytania i pisania. Tak. Nie muszą. Bo to jest objaw dyskryminacji. Szkoły, zamiast pomóc im zdobyć konieczne umiejętności, tak by mogli odkryć i zgłębić świat nauki i wiedzy, która otworzy przed nimi zupełnie nową przestrzeń, drastycznie obniżają wymagania. Tak naprawdę stoi za tym pogarda i najgorsza forma ukrytego rasizmu, który mówi: „Wy, Murzyni, jesteście za głupi, by się nauczyć nawet czytać i pisać, a my pozwolimy wam pozostać głupimi”. Podobna sytuacja ma miejsce i tutaj: zamiast podarować młodym ludziom środki, które pomogłyby im rozwinąć prawdziwą wiarę zbudowaną nie na emocjach i „doświadczeniach religijnych”, a woli i łasce, a które to środki Kościół posiada w swoich skarbcach od setek lat, ofiarowuje się im spreparowaną paraliturgię, zdziwaczałą, pomieszaną i chaotyczną. Wszystko w imię tego, by uniknąć „klerykalizacji” liturgii oraz w celu „łatwiejszego przyjęcia”. Tylko czego? Bo jak od czegoś takiego można dojść do głębi Tajemnicy Eucharystii? I tak skazuje się młodych ludzi, by „pozostali głupimi w wierze”. Nie dziecięcy w swojej prostocie, ale zwyczajnie dziecinni, infantylni. I dlatego wielu odchodzi, nie chcąc dalej brać w tym udziału, nie znajdując w tym pożywienia dla swego nadprzyrodzonego zmysłu wiary.
Tak więc stwierdzenie, że młodzi ludzie „mogliby uciec”, niejako sugeruje, że są oni pozbawieni podobieństwa Bożego: woli i rozumu, które pozwalają im znaleźć Boga, rozpoznać Go jako najwyższe Dobro i skierować się ku Niemu (kult Boży ma być świadomym, wolnym aktem woli). Zamiast tego napędza się ich emocje, zmuszając, by w swoim wyborze dotyczącym wiary i wynikających z niej praktyk religijnych opierali się właśnie na nich. Nie budzi się rzeczywistej wiary, ale zmusza, by w dziwaczny sposób wyrażali swoje „przywiązanie do Jezusa”. Przygotowuje się wszystko dla nich i pod nich (a przynajmniej pod to, co rozpoznaje się jako ich potrzeby), ale tak naprawdę nie traktuje się ich poważnie jako zdolne do prawdziwej wiary dzieci Boże. Zostają uprzedmiotowieni. Stają się materiałem do psychologicznej i religijnej manipulacji.
Jeśli na Arenie nie było czasu, by odprawić godnie Mszę świętą, to czy naprawdę nie można było ich zaprosić na drugi dzień np. do katedry? Na Eucharystię w pełnej katolickiej formie, pięknie i majestacie (i nie mówię tu o formie w stylu o. Recława)? Ci prawdziwie nawróceni by przyszli. Czy zaproszeni nie byli godni prawdziwej Uczty Eucharystycznej? Dlaczego zamiast niej podano im zupkę instant?
Czy tak wymuszone „doświadczenie religijne” utrzyma się długo? Raz dali się zaskoczyć, za drugim razem będą się pilnować. Jedni, bo taka „liturgia” jednak obraża ich wrażliwość religijną i eucharystyczną, a nie chcą być potem obrażani przez tych, którzy ich wcześniej „bombardowali miłością”, że są sztywni, zamknięci i nie ma w nich Ducha. Drudzy, bo po prostu nie mają ochoty być na Mszy świętej w jakiejkolwiek, a może zwłaszcza w jej najbardziej „imprezowej” formie (naprawdę znają miejsca, gdzie znajdą ciekawsze i mniej żenujące rozrywki), tym bardziej że ich prawo do wyboru zostało zakwestionowane.
Światła rozjarzyły się. Ewangeliczny chór Kabel Energetyczny wybuchnął hymnem: „Jezus jest monterem telefonicznym w centralce mojego życia”. (…)
Marvin O. Bagman poprawił krawat, w lustrze skontrolował swój uśmiech (…) i wstąpił na podłogę studia.
…Jezus nie odłoży słuchawki, nim ukończy rozmowę,
Z Nim nigdy nie ma przypadkowych połączeń,
A gdy nadejdzie rachunek, wszystko będzie wymienione, jak należy,
Bo On jest monterem telefonicznym w centralce mojego życia…
– śpiewał chór. Marvin lubił tę pieśń. Sam ją napisał.
Do innych napisanych przez niego pieśni należały: Wesoły Mister Jezus, Jezu, czy mogę odejść i zamieszkać u Ciebie, Ten drogi, płomienny krzyż, Jezus jest nalepką na zderzaku mojej duszy oraz Gdy mnie ogarnie uniesienie, chwytaj kierownicę mej furgonetki. Znajdowały się wszystkie w Jezus jest mym kumplem i co cztery minuty były reklamowane w audycji ewangelicznej Bagmana. (…)
Stworzył bezbłędny program telewizyjny: Godzinę Energetyczną Marvina (…)[7].
Ten cytat, ukazujący w satyrycznym zwierciadle „nowoczesną” ewangelizację, znakomicie oddaje duszpasterski poziom Areny, gdzie angażując całą powagę łódzkiego Ordynariusza, taka „audycja ewangeliczna Bagmana” została oferowana młodym ludziom jako część katolickiej Liturgii Mszy świętej.
Mam przez ten fakt nieprzyjemne wrażenie, że na Arenie, oprócz emocji młodych ludzi, było karmione przede wszystkim ego niektórych jego organizatorów: „zrobimy taką ewangelizację, jakiej jeszcze nikt nie zrobił”. „Zrobiliśmy tak, a zatem mogliśmy tak zrobić” – tłumaczył o. Recław. Arogancja duchowieństwa w najgorszym wymiarze: „Liturgia nie jest skarbem, który strzeżemy, jest naszą prywatną własnością. Możemy z nią zrobić wszystko, co chcemy i jak chcemy, posłużyć się nią dla każdego celu i dla każdego celu poświęcić”. To ja, ewangelizator, decyduję, co jest dobre i złe (ciężar, którego nie unieśli pierwsi rodzice, sprowadzając przez swoją samowolę na cały świat śmierć). A każdy krytyk będzie sprowadzony na ziemię jako ten, „co nie ma miłości”, który jest „zamknięty na Ducha”, dla którego „szabat jest ważniejszy od człowieka”, i jeszcze, o zgrozo, śmie krytykować arcybiskupa.
Tak na marginesie, ten zarzut to też interesujące zjawisko. Wszystko ma być posoborowe, nowoczesne i zgodne z duchem czasu, ale cześć i szacunek do arcybiskupa (lub Papieża) i posłuszeństwo, najlepiej to pseudoignacjańskie[8], każdemu słowu, jakie wypowiedzą, ma być przedsoborowe. Ma wypływać z Tradycji Kościoła, która czcią otaczała swoich Pasterzy jako Apostołów Chrystusa i kapłanów jako tych, którzy Go sprowadzają na ziemię w Najświętszej Ofierze Mszy świętej. Ale właściwie… na jakiej podstawie wysuwa się takie żądania? Skoro Tradycja powinna być pieśnią przeszłości, bo prawdziwy Kościół i prawdziwa liturgia mają swój początek dopiero po Soborze Watykańskim II? Skoro arcybiskup sam chce być „Ziomkiem od słowa”, a Papież zamiast Chrystusowym Namiestnikiem skromnym „Biskupem Rzymu”? Dlaczego mamy podchodzić do nich i do ich słów i decyzji z rewerencją właściwą „sztywnym” wiekom średnim? Dlaczego też mamy być cisi, skoro tak bardzo się ciągle podkreśla, że świeccy mają brać aktywny udział w życiu Kościoła, diecezji i parafii, a postawa „dialogu” i synodalności, wręcz rabanu, jest tą właściwą? Czy tylko jedna strona dialogu może robić raban, a druga ma milczeć i z pokorą i posłuszeństwem cierpliwie wszystko przyjmować? Wówczas to nie będzie dialog, tylko zwyczajna przemoc. Nie ma w tym żadnej logiki i tylko pokazuje pogubienie współczesnego Kościoła, który często sam nie wie, czym już jest i co właściwie głosi.
„Okaż szacunek mnie, a ja okażę szacunek tobie”. A przede wszystkim okaż szacunek Tajemnicom, których stróżem jesteś. „A od szafarzy już tutaj się żąda, aby każdy z nich był wierny”[9]. Są stróżami Tajemnicy, a nie jej właścicielami. A Duch, kiedy przychodzi, jak zapowiada Chrystus, poucza świat „o sprawiedliwości, o grzechu i sądzie”[10]. Nie o pomyśle na kolejną karykaturę zbawczej Ofiary Chrystusa Pana, realizowanym jakoby pod Jego natchnieniem. Nie grzeszmy swoją „twórczą” arogancją przeciw Duchowi Bożemu, nie tłumaczmy każdego wynaturzenia nauki Pana „wyższą koniecznością duszpasterską”. To nie dziwaczność, nie innowacyjność, a wierność wierze i prawu Kościoła przyciąga umysł i dusze ludzkie. Nie na emocjach buduje się wiarę. Tak, mogą pomóc, ale nie zastąpią woli.
Urząd niesie ze sobą ciężar obowiązków stanu tak samo jak każdy inny stan w Kościele. I ten ciężar musi być podjęty, a przykład musi płynąć z góry. Albowiem on jest prawdziwą pokorą i zapominaniem o „swojej” wizji pokory, a przez to swojej „fajności”. Jest byciem w prawdziwej Bożej służbie, a nie w służbie swojego ja i swojej wizji duchowości, którą często mylnie utożsamia się z duchowością Kościoła[11]. „Biada pasterzom, co samych siebie pasą, którzy gubią i rozpraszają owce mojego pastwiska”[12]...
Człowiek jednak może zwracać się do dobra tylko w sposób wolny. Wolność tę wysoko cenią sobie nasi współcześni i żarliwie o nią zabiegają. I mają słuszność. Często jednak sprzyjają jej w sposób fałszywy jako swobodzie czynienia wszystkiego, co tylko się podoba, w tym także i zła. Wolność prawdziwa zaś to szczególny znak obrazu Bożego w człowieku. Bóg bowiem zechciał człowieka pozostawić w ręku rady jego, żeby Stworzyciela swego szukał z własnej ochoty i Jego się trzymając, dochodził do pełnej i błogosławionej doskonałości. Tak więc godność człowieka wymaga, aby działał ze świadomego i wolnego wyboru, to znaczy osobowo, od wewnątrz poruszony i naprowadzony, a nie pod wpływem ślepego popędu wewnętrznego lub też zgoła przymusu zewnętrznego[13].
Tak widział dążenie człowieka do Boga Sobór Watykański II. Sam w sobie nie negował mocy Tradycji i nie sprowadzał człowieka do poziomu klienta dóbr duchowych, księży do akwizytorów lekko przestarzałego i nieco podejrzanego towaru, sakramentów do usług religijnych ofiarowanych każdemu, kto za nie zapłaci, a wiary do czegoś, co trzeba atrakcyjnie opakować, bo inaczej się nie sprzeda. Jak widać, na Arenie Młodych to wszystko zostało podważone: wpierw przez samowolę liturgiczną („często jednak sprzyjają w jej w sposób fałszywy jako swobodzie czynienia wszystkiego, co tylko się podoba”), a potem przez potrójny przymus: najpierw ze szkoły – idę pod groźbą nieobecności, potem przymus „zaskoczenia” Mszą świętą, a więc konieczności w niej uczestniczenia, następnie przymus emocjonalny, by to wszystko wziąć za dobrą monetę mimo sprzeciwów duszy, jakie wielu młodych ludzi mogło odczuwać. Przecież był to gwałt na ich sumieniu, pobożności (która jest z jednym darów Ducha Świętego) i wrażliwości eucharystycznej.
(…) Tak więc godność człowieka wymaga, aby działał ze świadomego i wolnego wyboru, to znaczy osobowo, od wewnątrz poruszony i naprowadzony, a nie pod wpływem ślepego popędu wewnętrznego lub też zgoła przymusu zewnętrznego (…).
Całe to wydarzenie przywodzi na myśl event jakiejś sekty charyzmatycznej z pogranicza chrześcijaństwa, w której sprytnie i z wielką umiejętnością stosuje się manipulację emocjonalną i umysłową, aż do łamania sumień włącznie, aby osiągnąć efekt przez siebie zamierzony. Nie przypomina zaś w żaden sposób rekolekcji głoszonych przez arcybiskupa i kapłanów Kościoła katolickiego. Podążanie Kościoła w tym kierunku nie skończy się sukcesem duszpasterskim, który tak gorliwie obwieszczał o. Recław. („A ile ty osób namówiłeś, by w tym tygodniu poszły na Mszę świętą?” – szantażował. Problem w tym, że nie namawiał. Zaskoczył. Ubezwłasnowolnił, zmanipulował emocjonalnie i zmusił do uczestnictwa). Czy więc teraz, kiedy tylu młodych odchodzi z Kościoła, bo nie znajdują w nim Słowa Prawdy i Chleba Życia, pomysłem naszych pasterzy na powstrzymanie tej tendencji ma być „Msza-niespodzianka”? Z elementami tańca i techno? Takie jest rozpoznanie duszpasterskie? Skoro młodzi odchodzą, to zaskoczmy ich Mszą świętą. Najlepiej tam, gdzie się jej nie spodziewają, ale jednocześnie tak, by nie uciekli: „Wyprzedaż w galerii handlowej!, Promocja w Biedronce!, a potem zamykamy drzwi i… tadam, niespodzianka!”. „Nie wiedzieliście, że byliście na Mszy świętej. Ten chleb, co był na promocji, to ofiarowanie darów, te fioletowe ubrania na wyprzedaży to kolor Adwentu, spójrzcie na ten głęboki odcień fioletu, czy nie kojarzy wam się z bliskim świtem? A wasze oczekiwanie na otwarcie sklepów, ten niepokój, ta niecierpliwość? To właśnie jest duch Adwentu…”. Pomysłów może być całe mnóstwo. Można nawet ogłosić konkurs na najlepszy projekt „Mszy-niespodzianki”. „Msza Ikea – zaprojektuj sam, dobierz elementy, które lubisz”. „Przedstaw nowatorski pomysł na Mszę świętą, tak by mogła ona oddać ducha hasła: «Miłość przede wszystkim», «Szabat dla człowieka!», «Duch, nie Prawo». Można to nawet podpiąć pod projekt „aktywna parafia”, obok promocji „zdrowego stylu życia” i „aktywnego stylu życia” będzie akurat jak znalazł. Jakaś np. ogólnoparafialna burza mózgów na temat: „Jak w sposób praktyczny uczynić liturgię atrakcyjną dla młodych ludzi. Co powinniśmy w niej zmienić, dodać, wyrzucić?”, a potem scenki w grupach. Nowatorski pomysł, w sam raz na zupełnie Nową Ewangelizację, nieskażoną nawet cieniem Tradycji.
***
– Czego żądasz od Kościoła Bożego? – zapytywała stara formuła Chrztu świętego.
– Wiary…
– Co daje ci wiara?
– Życie wieczne.
Wiara to nie usługa religijna – to życie wieczne, a życie Dziecka Bożego to nie doświadczenie religijne, zwłaszcza emocjonalne. Wiara. I tego właśnie żądamy od Kościoła Bożego i od strażników Jego Tajemnic. Tej wiary, którą od setek lat wyznajmy w Credo, a nie jakiejś przetworzonej na potrzeby stadionowe. Wiary podanej z całą powagą i majestatem jej należnym, a nie w rytmie techno. Wiary, która daje prawdziwe życie wieczne, a nie tylko chwilowy i doczesny „reset”.
Młodzi ludzie nie są głupi. Tak, są zagubieni, bo świat i książę tego świata zwodzi ich nieustannie, ale nie są głupi ani niezdolni do poznania Boga. Rozumowego przez łaskę i wolitywnego przez dążenie ku Niemu. Bóg dał im rozum i wolę, aby stali się Jego prawdziwymi dziećmi. Złożył też skarby łaski w Kościele, by ją udzielał z poszanowaniem i godnością zarówno Daru, bo od Niego pochodzi, jak i obdarowanego, bo jest Jego stworzeniem, umiłowanym i odkupionym. Jak to jest, że świat z powagą podchodzi do „potrzeb” młodych ludzi (które często sam kreuje), nie obraża ich inteligencji i przez to przekierowuje na siebie ich wolę, a Kościół tego nie potrafi? On, wybrany przez Pana? Co takiego się stało? Skąd ta ślepota i podejmowane przez Kościół spazmatyczne działania, które nie tylko nie budują, ale wręcz niszczą wrażliwość religijną młodych ludzi i nie tylko młodych, ale także jego kapłanów? Dlaczego Kościół nie zauważa ich prawdziwych potrzeb? Tego głodnego dziecka Bożego, którego rozum i wola pragną prawdziwego pokarmu wiary ukrytego w Piśmie, Liturgii i Tradycji Kościoła, a nie przeżutej przez czyjeś doświadczenie religijne charyzmatycznej papki?
Lecz ty nawróć się do swojego Boga, przestrzegaj miłości i prawa i zawsze ufaj swojemu Bogu![14] To mówi Ten, który ma siedem duchów Bożych i siedem gwiazd: Znam uczynki twoje: Masz imię, że żyjesz, a jesteś umarły. Bądź czujny i utwierdź, co jeszcze pozostało, a co bliskie jest śmierci; nie stwierdziłem bowiem, że uczynki twoje są doskonałe przed moim Bogiem. Pamiętaj więc, czego się nauczyłeś i co usłyszałeś, i strzeż tego, i upamiętaj się[15].
Agnieszka Myszewska-Dekert
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
[1] Jako trzecią władzę odpowiadającą obrazowi Trójcy przyjmowano naturalną zdolność człowieka do panowania nad swoimi czynami i działaniami (św. Tomasz z Akwinu, św. Grzegorz z Nyssy) lub pamięć (św. Augustyn).
[2] „Nic odpowiedniejszego nie znaleźliśmy w tej zagadce, co by lepiej odpowiadało Duchowi Świętemu, jak wola nasza albo miłość czy kochanie będące szczytem natężenia woli”, św. Augustyn, O Trójcy Świętej, wyd. Znak, Kraków 1996, ks. XV.XXI, 41.
[3] Por. J 8, 44
[4] 2 Tm 2, 13.
[5] Mt 22, 21.
[6] Mt 6, 24.
[7] T. Pratchett, N. Gaiman, Dobry Omen, tłum. J.W. Gartzecki, J. Gałązka, Warszawa 2000, s. 282.
[8] „Jeśli przełożony powie, że białe jest czarne, to dla ciebie ma być odtąd czarne. Jeśli papież powie, że to, co Kościół i Tradycja przez wieki uważali za święte, choćby to była sama najczcigodniejsza Liturgia Świętej Eucharystii, to odtąd nie jest święte i już”. O problemach, jakie stwarza tak rozumiane posłuszeństwo, pisał J. Lamond w tekście:Tyrania i przemoc seksualna w Kościele katolickim: Tragedia Jezuitów, opublikowanym w „Christianitas”, nr 73.
[9] 1 Kor 4, 2.
[10] Por. J 6, 7-8.
[11] „Otóż w części teologicznej raportu wskazane są przykłady aberracji teologicznych Pawła M., OP. Koniecznie – moim zdaniem – trzeba zwrócić uwagę na ich wspólny mianownik. Jest nim błędne podejście do źródeł teologicznych polegające na odwróceniu ich hierarchii. W miejsce źródeł natchnionych (księgi Pisma Świętego) i nieomylnych (dogmaty), które powinny być punktem wyjścia i kryterium interpretacji wszystkich innych, wstawione zostaje indywidualne doświadczenie duchowe. To, co jawi się w przeżyciu uznanym za duchowe (także własnym!), staje się wprost źródłem decydującym i kryterium interpretacji innych źródeł, w tym Pisma i dogmatu. Poszczególne błędy wskazane w raporcie są prostymi konsekwencjami tego odwrócenia” – mówił ks. Grzegorz Strzelczyk. I choć wypowiedź ta dotyczy potworności, jakich dopuścił o. Paweł M., OP, to pokazuje pewną stałą cechę „aberracji teologicznych” i liturgicznych, które mogą prowadzić do tragicznych skutków: to indywidualne doświadczenie duchowe, które staje się kryterium interpretacji Pisma, dogmatu, Liturgii i Tradycji. „Niestety – pisał dalej – z ignorowaniem hierarchii źródeł teologicznych mamy obecnie w Kościele w Polsce do czynienia nader często (poczynając od części pobożności ludowej karmionej «objawieniami», po niektóre środowiska związane z nurtem charyzmatycznym). To jest groźne. I każe stawiać pytanie o jakość nauczania hermeneutyki teologicznej w czasie studiów teologicznych (chodzi zwłaszcza o praktyczną umiejętność stosowania jej zasad)”.
[12] Por. Jr 23, 1; Ez 34, 2.
[13] Gaudium et Spes 17.
[14] Oz 12, 7.
[15] Ap 3, 1-3.
(ur. 1975) żona, matka sześciorga dzieci. Z wykształcenia pedagog rodziny i katechetka. Pisze artykuły, tworzy opowieści a także chrześcijańskie midrasze. Zafascynowana Pismem Świętym jako żywym Słowem i Przestrzenią w której "żyjemy, poruszamy się i jesteśmy", stara się Je coraz bardziej poznawać i zgłębiać. Publikowała w kwartalniku "eSPe" i miesięczniku "List". Autorka książek: Modlitwa - nieustanna wymiana miłości (eSPe, Kraków, 2001) oraz Cynamon i Marianna. Baśń inicjacyjna (Serafin, Kraków 2015).