W roku 2004 wypuściłem w świat pojęcie „archipelagu ortodoksji radykalnej” (zob. także Katolicy - nowa mapa). Miało opisać „to coś” poza układem polaryzacji „Tygodnik Powszechny i Radio Maryja”, czyli polaryzacji jałowej i niepłodnej ideowo. Opis przy pomocy metafory archipelagu przypadł do zrozumienia i uznania wielu dobrym ludziom, tak jakby był sformułowaniem czegoś co od jakiegoś czasu już istniało bez określeń. Chodziło o odkrycie, że mimo skrajnie odmiennej genezy i formacji szeregu młodych środowisk katolickich – charyzmatycznej, neokatechumenalnej, tradycjonalistycznej etc. – ich dojrzewanie prowadzi też do gotowości współdziałania. Na jakiej podstawie? Nazwałem ją „ortodoksją radykalną” – głównie dlatego, żeby połączyć dwa słowa-klucze: ortodoksję i radykalizm (szybko okazało się, że jakoś nikt nie chciał się przyznać do radykalizmu, mimo że słynna książka o nawracających się rockmenach była zatytułowana Radykalni). Faktycznie bowiem te dwa słowa opisywały coś co potrzebuje się dopełnić: „integryści w wierze, a progresiści w miłości”.
Konstatacja była równocześnie postulatem, apelem redaktora „Christianitas” do dobrych ludzi z ówczesnej „Frondy”, niedawno założonej „Teologii Politycznej”, Opus Dei, Stowarzyszenia im. Ks. Piotra Skargi, Instytutu Edukacji Narodowej etc. W niektórych wypadkach odkrycie bliskości zostało dokonane przy okazji potężnej dyskusyjnej konfrontacji wobec Pasji Mela Gibsona, prawdziwego filmu-wydarzenia, nie pozostawiającego nikogo obojętnym (pamiętacie jak Agnieszka Holland wieszczyła z pokładu „Tygodnika Powszechnego”, że za tym filmem pójdzie „niewyobrażalna fala nienawiści”?). Potem wspólnym mocnym doświadczeniem był „papieski kwiecień” 2005 – u końca którego ta nowa spójnia otrzymała wyjątkowo dobrego patrona: Benedykta XVI.
Od tamtego czasu sprawdzam co kilka lat co też się dzieje z „archipelagiem”. To, co odkrywaliśmy przecierając oczy kilkanaście lat temu, jest dla dzisiejszych trzydziestolatków rzeczą niezbyt kontrowersyjną. Paradoksalnie wynika z tego więcej praktycznej współpracy i więcej chłodnej rzeczowości.
Więcej praktycznej współpracy jest oczywiście w dziedzinach, w których zawsze było nam do siebie najbliżej – czyli w JanowoPawłowej agendzie cywilizacji życia. Trzeba więc było tylko trochę chęci i uporu, żeby np. neo-wielodzietni i tradi-wielodzietni zaczęli robić coś razem. To się dzieje.
Więcej chłodnej rzeczowości jest zaś między młodymi intelektualistami tych wszystkich nurtów. Cyzelowane są i odróżniane pojęcia, którymi ich starsi koledzy kiedyś żonglowali jak wymiennymi klockami: konserwatyzm, tradycja, prawicowość, tożsamość, integryzm itp. To nie tylko młodość z jej pragnieniem wyrazistszego widzenia konturów – ale także wykonywany przez to pokolenie obowiązek pójścia dalej: poza ideologię „reagowania”, w stronę dokładniejszego zrozumienia „o co chodzi”. Analiza ujawnia rozbieżności.
Wyzwaniem starym pozostaje kwestia dotąd nie załatwiona i będąca niewątpliwym kryterium sprawdzającym: system skutecznej ochrony życia i praw rodziny. Nam, pokoleniu odkrywców „archipelagu” nie udało się wytworzyć w tej kwestii ani nowych faktów, ani skutecznie działającej chrześcijańskiej opinii politycznej. Grunt był udeptywany, świadomość Polaków poszła w tej kwestii bardzo do przodu – ale kroku nie udało się postawić. „Archipelagowi” zabrakło solidarności, daliśmy się rozgrywać przez agentów partyjnych.
Wyzwaniem nowym – to znaczy takim, którego my nie dostrzegaliśmy tak wyraźnie jak potrzeba – jest rozpoznanie wymagań sprawiedliwości społecznej, wyjście w tej kwestii poza dychotomię prawactwa i lewactwa, pójście zaś z tym tak daleko jak wymaga nasze chrześcijaństwo.
Poza tym – tak jak dotąd: konieczne, by dalej tradsi udzielali wszystkim korepetycji z ducha liturgii, opusi szerzyli umiejętność tworzenia instytucji, teokonsi pilnowali znajomości Iliady etc. Naprawdę każdy ma wciąż coś do zrobienia.
Paweł Milcarek
(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.