Wokół adhortacji „Amoris laetitia” od samego momentu jej publikacji rozpętała się prawdziwa burza, w której sercu pojawiło się pytanie czy jednak Papież Franciszek nie odejdzie od katolickiego nauczania na temat niemożliwości przystępowania do Komunii świętej osób rozwiedzionych i pozostający w ponownych związkach, a nie zachowujących zwyczajnych warunków przyjmowania tego sakramentu.
O tym, że tekst adhortacji pozostaje niejasny w newralgicznych punktach napisano już wiele[1]. Jednak, jak się zdaje, apelowanie do Papieża o bardziej klarowne redagowanie tekstów jest raczej usprawiedliwianiem intelektualnej bezczynności. Trudno bowiem o jakikolwiek realny – choćby najmniejszy – wpływ naszych chęci czy komentarzy w tej sprawie. Wydaje się, że powinniśmy zmierzać inną drogą. Ci z nas, którzy są przywiązani do sposobu i treści nauczania papieża Benedykta XVI warto by mocniej odwoływali się do dziedzictwa tego co potocznie zostało nazwane “hermeneutyką ciągłości”.
Dla przypomnienia przytoczmy tylko krótki fragment znakomitego przemówienia Papieża do Kurii Rzymskiej, które dotyczyło interpretacji Soboru Watykańskiego II:
„Problemy z recepcją [Soboru] wzięły się stąd, że doszło do konfrontacji i przeciwstawienia sobie dwóch sprzecznych hermeneutyk i sporu na tym tle. Jedna wywołała zamieszanie, druga zaś — w sposób dyskretny, ale coraz bardziej widoczny — zaczęła przynosić i nadal przynosi owoce. Z jednej strony istnieje interpretacja, którą nazwałbym «hermeneutyką nieciągłości i zerwania z przeszłością»; nierzadko zyskiwała ona sympatie środków przekazu, a także części współczesnej teologii. Z drugiej strony istnieje «hermeneutyka reformy», odnowy zachowującego ciągłość jedynego podmiotu-Kościoła, który dał nam Pan; ten podmiot w miarę upływu czasu rośnie i rozwija się, zawsze jednak pozostaje tym samym, jedynym podmiotem — Ludem Bożym w drodze.”
Przemówienie dotyczyło Soboru lecz oczywiście zasady jakie w nim zostały przedstawione dotyczą szerzej znaczenia, dynamiki i recepcji nauczania kościelnego i mogą się odnosić to znacznej ilości tekstów doktrynalnych, które pojawiły się w ostatnim pięćdziesięcioleciu.
Papież mówił o dyskretnym działaniu “hermeneutyki ciągłości” - to oznacza, że jej owoce także nie dają od razu satysfakcji tym, który wedle jej wskazań pracują. Przeciwnie jest ona rodzajem żmudnego zaangażowania, które pozostaje niezrozumiane przez wielu. Można dostrzec, że Papież sugeruje bliski związek tej pracy z działaniem łaski. Efekty obecności Bożej także dalekie są od mechanicznego sukcesu, a jednak trudno zaprzeczyć, że dokonuje ona zmiany. Dobrym przykładem jest nieustanny rozwój nowego ruchu liturgicznego, a także znacząca miana klimatu wokół katolickiego kultu w jego tradycyjnej postaci. Jednocześnie ta zmiana jest czymś zupełnie innym niż prosta i oczekiwana przez wielu kontrrewolucja liturgiczna.
Mimo to „hermeneutyka zerwania” zatacza znacznie szersze kręgi niż mogłoby się wydawać kiedy obserwujemy dyskusje w Kościele toczące się za pontyfikatu Papieża Franciszka i silny głos tradycjonalistów. Być może wynika to z dyskretnego oddziaływania łaski i hałaśliwej obecności logiki zerwania. Ten stan rzeczy nie zwalnia nas to jednak z pracy jakiej potrzebuje właściwa reforma Kościoła. Posługując się narzędziami zaproponowanymi przez Papieża Ratzingera z pożytkiem moglibyśmy umacniać katolickie rozumienie magisterium teraz, gdy znajdujemy w nim tyle słabości, ale i krytycznie “obejrzeć” zerwaniowe interpretacje z przeszłości traktowane niemal jako oficjalne, po to by wydobyć spod nich blask katolickiej nauki. A jednak dzieje się to stosunkowo rzadko, a krytyka zbyt często opiera się na utożsamianiu złych interpretacji z nauczaniem Kościoła.
Niestety wielu obrońców nauczania Kościoła poprzez naśladownictwo, które nieraz zawarte jest w przyjęciu postawy radykalnie opozycyjnej, także posługuje się hermeneutyką zerwania proponowaną wprost Kościołowi przez media liberalne, także te używające przymiotnika katolicki. Tak jak Tygodnik Powszechny i Gazeta Wyborcza kreują Papieża Franciszka na rewolucjonistę, tak część katolików widzi w nim już właściwie odstępcę, a sama perspektywa „hermeneutyki ciągłości” jest przedmiotem kpin. Tak jakby nie była ona propozycją i wyzwaniem dla nas wierzących, by nie ulegać duchowi tego świata, ale czymś co znów spoczywa tylko na barkach Papieża, hierarchów i księży. Dzisiejszy ultramontanizm kończy się uznaniem Papieża za heretyka, gdy tylko dostrzeże się pewne słabości i jego działania, czy publikowanych przez niego dokumentów lub swobodnym odrzucenie nauki, gdy tylko uzna się, że tą drogą zmierza Papież.
Hermeneutyka zerwania działa w ten sposób, że słabsze punkty papieskich dokumentów (lub takie które rozstrzygają sprawy o wysokim poziomie skomplikowania) są od razu interpretowane przeciwko tradycji przez mające znaczną siłę dotarcia media laickie. Ich stanowisko jest powtarzane – często bez sprawdzenia tekstu źródłowego, oficjalnych komentarzy czy z wyłączeniem zdrowego współodczuwania z Kościołem – przez chcących bronić prawowierności dyskutantów katolickich. W konsekwencji, ci ostatni, z dużą łatwością dokonują mentalnego przecięcia pępowiny między swoim stanowiskiem a naszym Ojcem, na którego patrzą z perspektywy odwrócenia liberalnych uprzedzeń. Te niestety narzucają się większości z nas - w końcu jesteśmy dziećmi swojego czasu.
Tymczasem Benedykt XVI proponuje nam drogę rzeczywiście radykalnego katolickiego myślenia – i proponuje to każdemu z nas. Pozostawione przez niego zadanie polega na wytrwałym odczytywaniu dokumentów i działań Papieskich na gruncie tradycji wiary i wcześniejszego magisterium bez podważania zaraz wiarygodności Następcy Świętego Piotra. Dłuższa praca z tekstami magisterium uczy, że proste zderzanie pojedynczych zdań różnych dokumentów nie wystarczy do obrony tradycji. Nie oznacza to, że nie możemy wskazywać formuł bardziej doskonałych jeśli chodzi o wypowiedzi magisterium – możemy, nie oznacza to też, że Papież (czy wcześniej Sobór) nie może powiedzieć czegoś co jest nowością – w tym sensie, że uzupełnia dotychczasowe formuły – może. Cała ta dyskusje jest całkowicie uprawniona w propozycji hermeneutycznej. Takie był moim zdaniem cel papieża - rozszczelnić system traktowanych jako bezalternatywne interpretacji magisterium po Soborze. Zresztą potwierdzają to wątki w innych wypowiedziach jak choćby tych, gdzie prof. Ratzinger podkreślał konieczność wolności i demokracji kościelnej polegającej na swobodzie wyznawania Credo. Nie chodzi jednak o swobodne traktowanie Credo - zaraz nam się narzuca ten liberalny “logos” - ale o otwartość na te sposoby istnienia religii katolickiej, które były wykluczane po Soborze choć nie można im było zarzucić sprzeczności z wiarą katolicką.
Nawet można powiedzieć, że hermeneutyka polega na osłabianiu autorytet osobistego Papieża i pozwala dyskutować. Jest to w czasach posoborowego zamętu prawdziwe uwolnienie opcji tradycyjnej w katolicyzmie z sztywnych ran wypierającej ją optyki zerwania. Jeśli spojrzymy na styl Benedykta XVI i to co wynika z pomysłu hermeneutycznego zauważymy, że Papież z Niemiec chciał de facto dać fundamenty propozycji Jana Pawła II, mówiącej o konieczności przemyślenia na nowo kwestii Prymatu Piotrowego. Dziś widzimy, że jest to konieczne nie tylko w obszarze szeroko rozumianego ekumenizmu, ale i ekumenizmu własnego, katolickiego. Gdy moc papiestwa przekracza swoją miarę może stać się zagrożeniem w rękach tych, którzy naprawdę dążą do zerwania w Kościele.
Zatem warto w tej formule zaproponowanej przez Papieża Benedykta, próbującej nas wyzwolić z zagrożeń nowoczesnego absolutyzmu, który wkradł się też do Kościoła i jest uważany za konieczny komponent ortodoksji (czy ktoś ma ochotę interpretować bullę Unam sactam w duchu absolutyzmu teokratycznego?), podjąć zmaganie w ramach możliwej w Kościele dyskusji o zachowywanie całości – urzędu Piotra, autorytetu Magisterium, dziedzictwa wiary i jedności Kościoła.
Na koniec warto podać przykład jak siła przekazu protagonistów hermeneutyki zerwania osłabia rozumne rozpoznawanie rzeczywistych treści docierających do nas ze Stolicy Piotrowej. Kiedy ogłoszono adhortację „Amoris Laetitia” Papież odesłał dziennikarzy do kard. Schonborna jako właściwego interpretatora tego dokumentu. Sytuację tę dokładniej opisałem w innym miejscu[2]. Sedno sprawy polegało jednak na tym, że liberalne media zbudowały fałszywą opozycję pomiędzy kardynałem Schonbornem, jako rzekomym zwolennikiem dopuszczenia do Komunii osób rozwiedzionych, a żyjących w nowych związkach, a kard. Mullerem stojącym na stanowisku obrony doktryny i dyscypliny sakramentalnej. Ta opozycja została dość powszechnie przyjęta, jako oczywistość w wielu środowiskach. W ten sposób powstało wrażenie, że istnieją w Kościele dwa obozy, których racje mają podobną wagę i sens. Co gorsza zwolennicy jednego i drugiego obozu podważali – choć z innym punktów widzenia – katolickość Franciszka. Hermeneutyka zerwania jest też hermeneutyką podziału. Gdy tymczasem należało - choćby za polskimi biskupami - podawać katolickie znacznenie wypowiedzi Papieża.
Wydaje się, że nikt nie posłuchał co naprawdę powiedział kard. Schonborn o adhortacji! Jego komentarz z Międzynarodowym Instytucie Teologicznym w Trumau wygłoszony dzień po publikacji adhortacji w niczym tak naprawdę nie różnił się od słów kard. Mullera. Austriacki hierarcha w najbardziej newralgicznym punkcie, jako do właściwej interpretacji odwołał się do uznawanej przecież z miernik ortodoksyjności adhortacji Familiaris consortio[3](FC).
Kard. posłużył się hermeneutyką ciągłości, pozwolił sobie na zdziwienie dlaczego papież tak ważne sprawy umieszcza w przypisie, ale wyjaśnił go jednoznacznie. By przystępować do Komunii konieczne jest nawrócenie według warunków podanych przez FC.
Dlaczego nikogo prawie nie interesuje co powiedział kardynał? Liberałów mogę zrozumieć, gorzej z częścią tradycjonalistami, którzy nawet po zapoznaniu się z treścią wypowiedzi kardynała odmawiają pracy nad katolicką interpretacją “Amoris Laetitia”. A przecież przynajmniej tyle możemy się nauczyć z historii Lutra i protestantyzmu, że nigdy tekst sam z siebie do nas nie przemawia i potrzebuje osadzenia we właściwym kontekście. Możemy tez dokładnie o tym przeczytać w adhortacji Verbum Domini Benedykta XVI. Dla mnie dotarcie do wypowiedzi kard. Schonborna to była radość z jedności Kościoła, dlaczego nie jest dla innych? Dlaczego niektórzy z nas zachowują się jakby już wszystko było stracone, jak byśmy już z wnętrza naszych sumień nie mogli zobaczyć, że tradycja wiary ma swoją przeszłość, ale i przyszłość, i że wymaga ona od nas pracy z miłością do Kościoła?
Tomasz Rowiński
[1] Przytoczmy go jeszcze raz dla jasności kontrowersyjny przypis: W pewnych przypadkach mogłaby to być również pomoc sakramentów. Dlatego „kapłanom przypominam, że konfesjonał nie powinien być salą tortur, ale miejscem miłosierdzia Pana”, (Adhort. apost. Evangelii gaudium [24 listopada 2013], 44: AAS 105 [2013], 1038). Zaznaczam również, że Eucharystia „nie jest nagrodą dla doskonałych, lecz szlachetnym lekarstwem i pokarmem dla słabych”, (tamże, 47: 1039).
[2]Co naprawdę powiedział kard. Schonborn w adhortacji “Amoris laetitia”, christianitas.org, data dostępu 15.06.2016. Cały tekst będzie wydrukowany w “Christianitas”, nr 63-64/2016.
[3] Zob. S. E. Alt,Cardinal Schönborn Gives Clarification on Communion, Patheos, 01.05.2016.
(1981), senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.