W tym roku niestety nie będzie mi dane iść pieszo do Częstochowy. Dane mi to było już czterokrotnie i mam nadzieję, że na tej liczbie się nie skończy. Mam taką nadzieję, gdyż pielgrzymka słusznie bywa nazywana rekolekcjami w drodze. Nie są to jednak takie zwyczajne rekolekcje. W wędrowaniu po 25-35 km dziennie; w nocowaniu w namiocie, stodole, szkole lub u życzliwych ludzi z mijanych miejscowości; w bąblach na stopach, otarciach, bolących kolanach; w zmęczeniu, w upale lub w zimnie i deszczu chodzi przede wszystkim o oderwanie od siebie, od bliskich, od rzeczy, bez których życie wydaje się nam niemożliwe, a jednak rzeczywistość pielgrzymki te przekonania weryfikuje. Pielgrzymka to także prawdziwe wakacje „all inclusive”, ponieważ zawiera w sobie spotkanie z Bogiem, spotkanie z sobą samym i innymi ludźmi, odpoczynek i przygodę, a to właśnie te elementy, a nie pięciogwiazdkowy hotel, stwarzają najlepsze warunki do regeneracji sił fizycznych i duchowych. A zatem po kolei.
Pielgrzymka to wyjątkowe miejsce spotkania z Bogiem. Nie jest nowością to, że Bóg bardzo często daje się poznać właśnie w drodze. Wędrówka stwarza warunki, w których Bóg może nam objawić tę część prawdy o Nim, która najczęściej pozostaje dla nas ukryta, gdy znajdujemy się w domowym zaciszu albo w mniej lub bardziej spokojnej codzienności. Tym bardziej, gdy jest to wędrówka nieprzewidywalna, niezaplanowana co do najdrobniejszych szczegółów jak zorganizowana wycieczka. W czasie pielgrzymki poza trasą (która czasami także ulega zmianie, ponieważ gdzieś strumyk zalał naszą drogę albo trwa wycinka drzew w lesie, przez który mieliśmy przechodzić) nic nie jest pewne. Nie wiadomo nawet, gdzie i w jakich warunkach przyjdzie nam nocować. Jaką prawdę o Bogu możemy poznać w takiej sytuacji? Możemy odkryć, że On jest Ojcem, że zatroszczy się o to, byśmy mieli co jeść i pić[1]. Pielgrzymka uczy rzucenia się w Jego ramiona, zaufania, zdania się nie na ślepy los, ale na Jego opiekę i miłosierdzie, życia z dnia na dzień, życia teraźniejszością. Pozwala doświadczyć czegoś podobnego, co stało się udziałem Izraelitów, gdy manny starczało tylko na jeden dzień[2]. Tak jak kiedyś Bóg zaprosił na wędrówkę Abrahama[3], wyprowadził swój lud na 40-letnią tułaczkę, tak i dzisiaj zaprasza do tego krótkiego doświadczenia swoistej pustyni, aby mówić nam do serca[4]. Co ciekawe, modlitwa na pielgrzymce może się często wydawać oschła. Bywa dużo trudniejsza niż w pustym kościele przed Najświętszym Sakramentem. Uczy oderwania się także od „przyjemności modlitwy” i owocuje najczęściej dopiero po pielgrzymce.
Pielgrzymka to miejsce poznania siebie samego i innych ludzi. Na szlak wychodzimy z jakimś obrazem siebie, często nawet nie zdając sobie sprawy, ile jest w nim nieprawdy. Droga weryfikuje te wyobrażenia. Nagle okazuje się, że wcale nie jesteśmy takimi bohaterami, jak się nam zdawało i brak możliwości naładowania telefonu komórkowego albo wzięcia prysznica kompletnie psuje nam humor. Nam, którzy przecież we własnym domu wydawaliśmy się sobie „wolnymi od przywiązań”. I na odwrót - że potrafimy wytrzymać znacznie więcej niż to, czego się obawialiśmy. W drodze spotykamy także ludzi, nie tylko tych, z którymi dzielimy trudy wędrowania do Niepokalanej, ale także gospodarzy, którzy ofiarują nam jedzenie i miejsce do spania. Trudno dzisiaj doświadczyć tyle ludzkiej życzliwości i ofiarności w innych sytuacjach niż podczas pielgrzymki. Ludzie to także ich problemy, które zostają nam powierzone, abyśmy je zanieśli przed obraz Czarnej Madonny. Nagle balast staje się cięższy, mamy już nie tylko swoje intencje. Pojawia się jednak poczucie odpowiedzialności, które prowadzi naprzód i pomaga w stawianiu kolejnych kroków, chociaż zmęczenie potęguje się z dnia na dzień. W dziwny sposób czujemy wówczas, że to brzemię jest lekkie[5], a staje się jeszcze lżejsze, gdy pomagamy bratu nieść jego własne[6]. Pielgrzymka to także weryfikacja wielu wyobrażeń o świecie. Dla mnie - urodzonej i wychowanej w mieście - to odkrycie, że bardzo wielu ludzi w Polsce ma zupełnie inne problemy niż my, mieszczuchy. Np. nie mają w swojej miejscowości nawet zwykłego kiosku spożywczego ani bieżącej wody.
Pielgrzymka to czas odpoczynku i przeżycia przygody. Zmęczenie fizyczne regeneruje siły umysłowe, a o dobrodziejstwach ruchu na świeżym powietrzu chyba nie trzeba się rozwodzić. Oderwanie się od siebie, od innych i od rzeczy daje poczucie wolności. Łany zbóż, zapach skoszonego siana, słońce, wiatr, lasy i jeziora, rozbijanie namiotu przy akompaniamencie świerszczy i zapach ogniska - czy mogą być lepsze warunki, aby człowiek XXI wieku naprawdę odpoczął? O gustach się nie dyskutuje, ale ja zawsze wracałam po pielgrzymce wypoczęta mimo zmęczenia, silniejsza mimo pozornego zużycia sił. I na pewno inna. Bo pielgrzymka zmienia człowieka. Jest też przygodą, która pozostanie w pamięci na zawsze.
Warto wyruszyć do Częstochowy. Wyruszyć pieszo. W tym roku, nie za rok, dwa czy pięć lat. Wyruszyć pomimo, że przed samą pielgrzymką pojawią się „nieprzewidywane okoliczności”, noga nagle zacznie pobolewać, odezwą się dawne dolegliwości, przyjdą myśli typu „nie dam rady; to szaleństwo; na pewno coś mi się złego przydarzy; nie znam nikogo; przecież można się modlić w domu; można pojechać na Jasną Górę autokarem” etc. Zostaw to wszystko, Czytelniku, i idź do Częstochowy. Nie bój się tego, co będzie! Idź, jeśli tylko lekarz Ci tego nie zabronił. Porządnie skompletuj swój bagaż, ale pamiętaj, że Bóg i tak zaskoczy Cię na drodze!
Monika Chomątowska
[1] Por. Mt 6,25
[2] Por. Wj 16,4-5
[3] Por. Rdz 12,1
[4] Por. Oz 2,16
[5] Por. Mt 11,30
[6] Por. Ga 6,2
(1989), doktorantka Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, publikuje w Christianitas i Frondzie. Mieszka w Krakowie