Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.
*
Ważmy się teraz na liturgiczne odczytanie Pieśni nad Pieśniami w pewnym schemacie duchowym. Co znaczy „liturgiczne”? Znaczy to tyle, co eksponujące liturgię jako nić przewodnią rozumienia Pieśni. Zwłaszcza Mszę świętą jako najwyższy wyraz pietas Kościoła w jego łączności z kosmosem, a z kolei obu ich (Kościoła i kosmosu) z dającym się ofiarnie Bogiem. Jest to również odczytanie świątynne, to znaczy przyjmujące, że właściwym miejscem sprawowania kultu w jego ultimae formae jest budynek sakralny (kościół, kaplica, cerkiew etc.). Traktuję przy tym jako fundamentalne założenie uznane rozstrzygnięcia chrześcijańskie – przede wszystkim katolickie, lecz i prawosławne – na temat znaczenia miejsca sakralnego, w tym właściwego rozumienia architektury sakralnej („teologia architektury”). Jednocześnie analiza ta zachowuje świadomość początków, tj. świątynnego kultu pobożnych żydów (ze szczególnym wspomnieniem Ksiąg Machabejskich i wszystkich starotestamentowych epizodów ukazujących dramat miejsca świątynnego). Odczytanie tu proponowane ma być zatem zarazem liturgiczno-mszalne i świątynne. Lecz przecież istotą Mszy świętej jest dar po stronie Boga i uwielbienie po stronie człowieka. Więcej, wyrażona jest tu relacja oblubieńcza między Oblubieńcem (Chrystusem) i Oblubienicą. Jej postać można w intersującym nas kontekście rozumieć różnie: jako Kościół wszystkich wieków, jako liturgię (zwłaszcza Mszę świętą) oraz jako poszczególną duszę ludzką, przy czym tropy te dopełniają się, a nie konkurują. Ostatecznie zatem chodzi w tej pracy o wejście na ścieżkę alegorezy wieki temu, w początkach zorganizowanego chrześcijaństwa, wytyczoną przez Orygenesa i wysnucie z Pieśni warunków oblubieńczego zjednoczenia Boga i człowieka, lecz tu: zjednoczenia w ramach kultu i liturgii jako jego „źródła i szczytu”.
*
Liturgia jest szczytem, do którego zmierza działalność Kościoła, i jednocześnie jest źródłem, z którego wypływa cała jego moc (Sacrosanctum Concilium 10).
Słowa „źródło i szczyt” mogą nam nasuwać onieśmielające skojarzenie z relacją oblubieńczą w jej wymiarze erotycznym, a właściwie wprost seksualnym. Nawet jeśli budzi nieśmiałość, jest to skojarzenie ze wszech miar uzasadnione i słuszne, jak to zostanie dalej ukazane1. Naszym celem przeto musi być znalezienie sposobu i zbadanie zakresu, w jakim Pieśń może być odczytana w ten sposób. Wszak jeśli istotnie Bóg istnieje, jeśli lubuje się w duszach ludzkich, a te są nieśmiertelne, i jeśli Jego Oblubienicą jest Kościół, to wynikać z tego musi, że Pieśń opisuje relację aktualną, nie zaś potencjalną, oczekiwaną czy minioną. Powtórzmy zatem, że Msza święta jako „źródło i szczyt” oznacza formę zjednoczenia ekstatyczną (szczyt) i płodną (źródło). Pojęcie „źródła” odsyła zaś i do źródlaności, i do źródłowości. „Źródlaność” (np. „źródlana woda”) oznacza wodę „żywą”: wilgoć po stronie kobiety i męskie nasienie są w tym sensie „źródlane”, a dzięki temu są materią i techniką płodności (zapłodnienie jest ruchem wilgoci po stronie zasady męskiej i wilgnym umożliwieniem, ułatwieniem, zachętą do ruchu po stronie zasady żeńskiej). „Źródłowość” zaś oznacza początek – spiętrzoną, żywiołową, żądną siłę, która następnie rozlewa się, zagarnia teren i nasącza go. Należy pamiętać, że ekstaza seksualna jest – podobnie jak „źródlaność” – ruchem, stąd stosuje się tu obrazowanie językowe związane z toposem drogi i szlaku, wstępowania i wspinania, zwłaszcza mówi się o „dochodzeniu”, „osiąganiu” itp. Oznacza też – od strony kobiety – radykalne doświadczenie ciała, w którym następuje specyficzne zniesienie lęku i bólu, aż po ich przemianę w rozkosz (znów pomocny jest tu termin „absorpcja”). Po stronie mężczyzny jest ona z kolei siłą i – niejako – „zdobywaniem” i „kołataniem”. (Trudno w tej delikatnej materii znaleźć odpowiednie słowa, jeśli się nie głosi postawy stoickiej, pozwalającej Markowi Aureliuszowi powiedzieć krótko i ucinająco „tarcie wnętrzności i wydzielanie śluzu połączone ze spazmem”)2. Stąd też kobieta postrzegana jest już to jako miejsce, już to miejsce ogrodzone (hortus), a zatem niedostępne lub dostępne jedynie na zasadzie wybraństwa i zdobywczości (conclusus). Przecież jednak wszelki obraz włamania uznalibyśmy za nazbyt brutalny i mylący, nawet jeśli w określonych przypadkach jest on egzystencjalnie trafny i słusznie przejmuje grozą. Gwałt – gdyż tym byłoby owo włamanie – jest jednak dewiacją, a więc właśnie porzuceniem drogi, na której męskie i żeńskie spotyka się w spokojnej harmonii, której najwyższym wyrazem i środowiskiem ma być ogród (zwłaszcza rajski i zamierzone, komunijne relacje Ewy i Adama przed upadkiem). Nawet jeśli postrzegać będziemy żeńskość i jej hortum w kategoriach otwarcia i przyjmowania, nie zmienia to ogólnej zasady, zgodnie z którą akt seksualny zasadza się na sile i mocy z jednej strony oraz nielękliwej absorpcji z drugiej. Owa źródlaność, o czym nie należy zapominać, ma bezpośredni związek ze źródłowością (źródlaność jest narzędziem, źródłowość – celem), której imię jest „płodność”.
*
Zamierzone tu liturgiczne odczytanie biblijnego tekstu musi się przede wszystkim uporać z problemem dramatispersonarum. Kim jest Oblubieniec, zostało powiedziane. Jest nim Bóg, dający siebie w mszalnej ofierze. Należy jeszcze przyjąć, że Bóg ten przychodzi do Oblubienicy jako Chrystus. Kim zaś jest ona sama? W interesującym nas kontekście postać tę można rozumieć trojako: po pierwsze jako pojedynczą duszę, po drugie jako misticum corpus Chrystusa, po trzecie zaś jako samą liturgię czy – zawężając – Mszę świętą. Co do odczytania pierwszego i drugiego to wiadomo, że istnieje tu silne napięcie między tradycją Wschodu i Zachodu. Pierwsza, wybitnie komunitarystyczna, podkreśla zbiorową jedność wiernych w ich człowieczeństwie. Można rzec, że to wierna ludzkość, ludzkość szukająca przebóstwienia, czci Boga i „doznaje” zbawienia. Nawet jednak przyjmując ten punkt widzenia nie uciekniemy od kwestii temporalnego istnienia jednostek ludzkich z ich indywidualnymi zmaganiami duchowymi, których właściwą materią jest zajęcie stanowiska wobec „faktu Boga”. To z kolei wybrzmiewa dobitnie w tradycji Zachodu, z jej wyakcentowaniem problemu „osoby” i „jednostki”.
Dla liturgicznej analizy „Pieśni” należy jeszcze uwzględnić kryterium czasu. Otóż liturgia ma, jak to zostało wyjaśnione w poprzednim rozdziale, charakter kosmiczny. Jest jednak ściśle temporalna, tj. odbywa się w określonym miejscu i czasie, sprawowana przez określone osoby. Temporalność ta z jednej zatem strony łączy żywych i zmarłych (wszyscy są włączeni i wszyscy są wspominani), z drugiej jednak ich dzieli – jako że jedni widzą i wiedzą co innego, niż drudzy, inne mają troski i radości, inne też zmagania duchowe związane ze swą aktualną formą istnienia (duchowa, duchowo-cielesna; zbawiona, oczekująca, potępiona). Różnica ta obejmuje również uczestnictwo i percepcję Mszy świętej. W tej pracy do głosu będą dochodziły następujące cztery perspektywy:
Oblubienica jest duszą (człowieka żywego lub zmarłego);
pojedyncza dusza, Oblubienica, jest hic et nunc, związana z żywym ciałem i uczestnicząca w liturgii na zwykły sposób żywych, z normalną pracą umysłu i zmysłów;
Oblubienica jest corpus mysticum;
Oblubienica jest liturgią (liturgia jest tu personifikowana, w ten sposób możliwe jest jej zbadanie jako obiektu miłości Boga).
Wiodąca jest tu perspektywa, zgodnie z którą Oblubienica jest duszą żyjącego człowieka, a więc bytującą w ciele ze wszystkimi jego naturalnymi zdolnościami oraz ta, zgodnie z którą Oblubienica to liturgia. Inspiracji poszukiwałam – poza patrystyką Zachodu i w ogóle jego starą, częściowo zapoznaną tradycją duchową, w tym apologetyką – we współczesnej tradycji Wschodniej z właściwą jej niesystematycznością, pasją i pretensją duchową. Pamiętam przy tym przestrogę Włodzimierza Sołowjowa przed czynieniem fetysza z prostoty, zwłaszcza gdy mowa o miłości, dla której szukać trzeba zasad złożonych:
Należy troszczyć się nie o prostotę, a o prawdę… Zgniły pień jest bez wątpienia prostszy od potężnego drzewa, a trup jest prostszy od żywego człowieka. Prosty stosunek do miłości kończy się tym ostatecznym i krańcowym uproszczeniem, które nazywa się śmiercią. Taki nieunikniony i niezadowalający koniec «prostej» miłości pobudza do poszukiwania dla niej innej, bardziej złożonej zasady3.
*
Niedającą się przecenić trudnością niniejszej próby jest to, iż podejmuję ją kilkadziesiąt lat po dokonanym w katolicyzmie, bezprecedensowym zerwaniu liturgicznym. Co więcej, ogłoszenie w lipcu 2021 roku motu proprio papieża Franciszka Traditionis custodes na nowo i z jeszcze większą niż kiedykolwiek wcześniej siłą ogłosiło w ramach oficjalnego dyskursu Stolicy Apostolskiej głęboki, strukturalny antagonizm obu form – starożytnej i nowej. Tym bardziej nie możemy pominąć milczeniem faktu, że tzw. reforma liturgiczna miała za istotny cel właśnie uproszczenie Mszy świętej. Widoczna gołym okiem dewastacja katolickiego życia liturgicznego, a jako że – wedle nauczania samego Kościoła – mowa o „źródle i szczycie” również katolickiego nauczania jako takiego, stawia dziś wyznawców tej religii w sytuacji podobnej do okresu reformacji. Kościół nie wymawia już formuły anathema sit (co chroni być może jego prawdziwą, tj. doktrynalną, dyscyplinarną, historyczną, związaną Tradycją ortodoksję, gdyż to jej anatema wpierw by dosięgła), miast tego toczony jest cichą schizmą, w której tych akurat, którzy trwają przy Tradycji objąć ma miano „schizmatyków”, a przynajmniej siewców niepokoju i zarazem dusz martwych4 (rozpiętość postaw w tym nurcie jest co prawda znaczna, nie większa jednak, niż to bywało w historii, i prawdopodobnie nie dość duża, by uczynić katolicyzm bezwładnym wobec zjawisk sprzecznych z jego credo), sama liturgia jest powodem spychania do „trydenckich” gett. Najśmielsi zaś rewolucjoniści wyznania paradują w szacie katolickiej stosowności, przysługuje im też płaszcz i patos ucywilizowania, czyli w razie nadużyć i odstępstw, których się dopuszczają, chroni ich przywilej wątpliwości5. O ortodoksji we współczesnym katolicyzmie papiesko-rzymskim nie może już być mowy. Pragnę być dobrze zrozumiana: zarysowanie tragicznej sytuacji, w jakiej stawia Kościół i wiernych obecny pontyfik nie oznacza kwestionowania ważności jego wyboru ani wymówienia posłuszeństwa, a jedynie kreśli granice uczestnictwa, podkreślając zasadę uczestnictwa-przez-sprzeciw (tj. sprzeciw jako formę uczestnictwa we wspólnocie)6. Dla realizacji celów niniejszego studium zatrzymywanie się przy tym pontyfikacie jest zresztą rzeczą zbędną, jeśli służy czemu innemu niźli stwierdzeniu, że gdy mowa tu o Oblubienicy-liturgii, to przede wszystkim o liturgii „starej” i dziś pozbawionej swych praw. Powiedzmy zatem dobitnie, przekształcając wątek Sołowjowa:należy troszczyć się nie o prostotę liturgii, a o prawdę, którą liturgia wyraża… Zgniły pień jest bez wątpienia prostszy od potężnego drzewa, a trup jest prostszy od żywego człowieka. Prosty stosunek do liturgii kończy się tym ostatecznym i krańcowym uproszczeniem, które nazywa się śmiercią. Taki nieunikniony i niezadowalający koniec „prostej” liturgii pobudza do poszukiwania dla niej innej, bardziej złożonej zasady. Nie rozstrzygam tu, który z mnogich rytów chrześcijańskich ma szczególne prawo do miana „Oblubienicy” Chrystusa, i czy w ogóle jest jeden taki ryt. To można by tylko oceniać „z punktu widzenia boskiej wszechmiłości”7, lecz czy umiemy zająć dla obserwacji taki punkt? Jedyne zatem, co traktuję tu jako pewne, to że Oblubienica szuka, z wzajemnością, rozkoszy w uścisku Oblubieńca, a – jak to zostanie ukazane – miejscem ich schadzki jest ogród, a więc miejsce kulminowania stworzenia (zarazem źródłowe i szczytowe). Ona sama zaś ma na sobie bisior, misterne sandały, kolie i wisiorki, nie zaś – pardonnez – roboczy fartuch. Tym samym mowa tu o liturgii wzniosłej i wysmakowanej, szukającej najwyższego możliwego piękna i form jego wyrazu, przy czym piękno to – niczym kadzidło – przenika nie tylko materię (świątynia, w niej wszelkie ciało ożywione i nieożywione), lecz i ducha (słowo, modlitwa, aż po wzbudzane przez nie uczucia). Staje zatem przed Czytelnikiem niełatwe zadanie zachowania pewnej gotowości samodzielnego poruszania się między przyjmowanymi perspektywami, odczytywania tropów interpretacyjnych ledwie tu sygnalizowanych i czynienia swoich dopowiedzeń, a nawet prowadzenia dalszych badań w kierunkach sygnalizowanych. Uczyniwszy te zastrzeżenia przystępuję do właściwej próby alegoretycznej.
*
Przyjmuję, że Oblubieniec jest Chrystusem, a więc atemporalnym Bogiem podtrzymującym materię i uczestniczącym w niej na swych własnych warunkach i wedle swej natury, tj. w sposób „Logos-typiczny”, a zarazem wymagający od mysty aktu przenikliwej wiary i woli (credo ut intelligam), zstępującym ku stworzeniu, uczestniczącym, nieobojętnym. Przyjmuję, że Oblubienica jest duszą człowieka żyjącego, a zatem związaną temporalnym i przestrzennym istnieniem ludzkiego ciała i całego bios. Przyjmuję też, że jest liturgią. W obu przypadkach, że jest responsywna na Oblubieńca, poszukująca go, nieobojętna, dążąca do zjednoczenia, zgodnie z tym, jak jest przedstawiona w Pieśni. Przyjmując to zaś wracam do twierdzenia Sołowjowa o podwójnej alienacji i odnoszę je teraz do sytuacji Oblubienicy. Otóż doświadcza ona podwójnej alienacji od Oblubieńca: alienacji z czasie i w przestrzeni. Sytuacja liturgiczna jest częściowym przekroczeniem tej alienacji, co dokonuje się przez przyzywającą postawę Oblubienicy (akcja liturgiczna) i jego zstąpienie ku niej aż po połączenie się z nią (Eucharystia). Tym niemniej – przez właśnie ową podwójną alienację określającą conditionem humanam i jej duchowe możliwości – sposób bycia Oblubienicy może być jedynie wyrywaniem się ku…, pragnieniem, dążeniem. Jej odczucia są zatem rodzajem pociągu. Ważne, że ze swej natury „pociąg” ma charakter responsywny, jest odpowiedzią na…, gdyż jest się pociąganym ku czemuś, w sytuacji oblubieńczej – ku komuś i przez kogoś. Bycie pociąganym zakłada zatem istnienie tego, kto nas pociąga (lub „tego, co…”.). Tym samym należy stwierdzić temporalnie uprzednie, co do zasady zaś inicjatywne działanie Pociągającego8. Dokonuje się ono już samą mocą jego natury, która wyznacza duszy kierunek zdążania, co w Pieśni wyrażone jest ogólnym nastawieniem kontemplatywnym Oblubienicy oglądającej-podziwiającej Oblubieńca i rozumiejącej też, że jego zupełna piękność wzbudza pragnienie innych dziewcząt („dlatego miłują Cię dziewczęta”, „jakże słusznie Cię miłują” – Pnp 1, 3-4). Jego piękno, piękno samej jego natury jest właściwie nieodparte, choć – jak zobaczymy dalej – dusza może odmówić mu prawa do siebie, może pozostać nierozbudzona, nieresponsywna. Po stronie inicjującej mowa tu jednak o naturze „ukazującej się”, dającej się dostrzec (a zatem jedna strona ujawnia się, objawia, podczas gdy druga dostrzega i udziela responsu, w tym przypadku mowa o tej części natury ludzkiej, którą określa się słowami homo religiosus). Szukanym pojęciem jest tu ens amans9. Bóg jest Miłującym i takim też – choć w granicach swej natury – jest człowiek, a zatem byty te ciążą ku sobie, szukają siebie, pragną się dotknąć i zespolić.
To pozwala nam zrozumieć, dlaczego właściwym „miejscem” dokonywania się relacji oblubieńczej jest materialność świata. Jest ona ekosystemem spotkania Oblubieńców, ich spotkania, a nawet – ważmy się – schadzki. Dostarcza ona materiału nie tylko ich dotykowi, ale i mowie. Rację miał Maurice Nédoncelle, gdy mówił w kontekście liturgii o komunikacji przez dotyk10. Bez materii wszech-świata oblubieńcy byliby bezradni podwójnie, tj. nie mogliby siebie nawzajem ani dotykać, ani opiewać. Ilekroć bowiem szukają języka dla nazwania swych odczuć, tylekroć odwołują się do materii stworzenia, która jest niemal „cielesnością” ich relacji. Wychwalają i głoszą wzajem swe piękno przez porównania do natury i tego, co dane zmysłom (wonności, smaki, światło i widoki). W kontekście liturgicznym (Mszalno-świątynnym) oznacza to potrzebę wprowadzenia do świątyni piękna świata, wszelkiego bogactwa danych form i materiałów, gdyż są one językiem miłości oblubieńczej, stanowią najdosłowniej wyraz, a właściwie „wyrazy” tej wzajemnej pasji. Narzuca się zatem ciąg znaczeniowy: „wyrazy – wyraz – język”. Tym właśnie jest piękno świata: mnogością wyrazów (np. mniszek czy nagietek, nadmorski piach, szlachetny kamień, nocny motyl) składających się na jeden wyraz pożądającej, wzajemnej miłości, która pragnie i potrzebuje opowiadać o sobie samej w systematycznej, regularnej, przewidywalnej, opartej na znakach strukturze (języku), gdyż tylko taka struktura może być zrozumiała i może powodować, że jest się rozumianą, oraz że odczuwany zachwyt może być komunikowany innym podmiotom („dziewczętom”) pobudzając w nich ich własny respons. A jako że człowiek jest istotą werbalizującą i społeczną, to wypracowanie języka jest koniecznością, przymusem jego natury. Ten właśnie problem „wyrazów – wyrazu – języka” wpisanych w naturę ludzką prowadzi do kwestii Słowa i Logosu natury boskiej, gdyż Oblubieniec – jak to zostało powiedziane – przyzywa i wzbudza, a także opiewa i czyni porównania. Szlachetne kamienie czy piękne drewno… wszystkie inne, określone, materialne formy (także dźwięki i światło oraz formy ożywione) są „wyrazami – słowami”, a ułożone wedle pewnych zasad tworzą język, przez co z kolei mogą służyć nazywaniu piękna i korespondować z harmonią Logosu, którą też wyrażają. Tym samym piękno świątyni jest niczym wystrojenie łożnicy Słowa11. Materialność jest cielesnością (ciało świata, ciało stworzenia), która zabiera głos i ukazuje. Jest środowiskiem relacji oblubieńczej, jest jej domem i ogrodem. Powtórzmy: miejscem jest świątynia, świątynia jest miejscem. Co jednak ciekawe, to samo można powiedzieć o liturgii. „Liturgia jako miejsce” jest środowiskiem spotkania duszy i Chrystusa-Oblubieńca. Spotkanie to ma zresztą charakter przejmująco materialno-cielesny, gdy się przyjmuje pełną i trwałą realność przemiany eucharystycznej, jak czynią to oba płuca chrześcijaństwa, tj. Kościół katolicki i prawosławny. Nieco dalej nazywam liturgię łonem, w którym noszona jest i dojrzewa dusza wyznawcy, również w tym sensie zatem liturgia to locus.
*
Miejsc nazwanych w Pieśni mamy trzy rodzaje: dom, ogród i miasto. Domy są dwa – jego i jej. Ogrody są dwa – jego i jej. Miasto jest jedno – ani jego, ani jej.
Tworzywo domu to kamień lub drewno, jakaś dostępna materia trwała (lub utrwalona np. przez wysuszenie). Co ważne, a co dziś często nam umyka, to że dom – stary dom – jest miejscem określonej pamięci dotykowej, konkretnych „energii”. Oto drewniane podłogi wyślizgane krokami wielu ludzi przed nami, oto klamki okienne chwytane ich dłońmi, oto rysy na stole czy ścianie, które znaczą czyjąś nieuważność czy zniecierpliwienie, oto piwniczka źle pomyślana, którą trzeba by kiedyś przebudować... W tym wszystkim dokonuje się uobecnienie przez pamięć, a nie można wykluczyć, że każde wspomnienie (lub przynajmniej wspomnienie jakiegoś typu) jest jakiegoś rodzaju przywołaniem, skoro osoba jest zarazem nieśmiertelna i relacyjna. Jednak wielu z nas nie ma i nie może mieć tego rodzaju wspomnień, stają się one tym bardziej elitarne, im bardziej są ludowe, a zatem im bardziej ktoś pozwala sobie oderwać się ku pokoleniom minionym, ku przeszłemu ludowi – niezależnie, czy miałaby to być przeszłość dworku czy chaty12. Przedmioty „są gotowe” być ocalonymi. Czy jednak my jesteśmy gotowi być ocalonymi przez nie? Podróżując dziś po Europie zauważamy, że jej nowoczesność i postępowość jest również funkcją utraty materialnej strony pamięci. W naturze tej ostatniej leży jednak to, że musi być zakotwiczona do jakiegoś „ciała”, tzn. do jakiejś materii, w tym również do jakiegoś dzieła intelektu i ducha (np. recytowanego lub spisanego, reprodukowanego i podejmowanego utworu). To „coś” musi jednak istnieć i być percypowane, co oznacza, że warunkiem tego, co pamiętane jest bycie (uprzednio) zapamiętanym, a zatem że pamięć ma zasadniczo charakter kontynuacji (względnie charakter zapoczątkowania po odnalezieniu czegoś nam nieprzekazanego bezpośrednio, lecz ocalałego). Ta kontynuacja jest też inicjacją i zakłada relację (krąg pamiętających jest dynamiczny: zawęża się lub poszerza w zależności od podmiotów zdolnych do partycypacji własnej oraz działań inicjacyjnych wobec innych). Bez tego rodzaju podglebia pamięć szybko usycha, w gruncie nazbyt przepuszczalnym zaś wiotczeje, w wyniku czego może nabrać cech zwiedzenia. Przykładem tego rodzaju zaburzeń pamięci jest zarówno obserwowana dziś rewolucja emancypacyjna, jak syndrom Złotego Wieku, od którego jesteśmy jednak – w tym konkretnym momencie historycznym Zachodu – jak najdalej. Na Europę można dziś patrzeć jak na pochód synów i córek marnotrawnych. Pytanie nie brzmi, czy dzieci znajdą jeszcze drogę do domu i nawet nie, czy rozpoznają go pośród innych gmachów, lecz czy w ogóle umieją rozpoznać dom jako taki, jego materialno-duchową istotę i czy powróciwszy będą umiały doń się dostać, co znaczy: zająć swe miejsce.
W Pieśni widzimy, że dom to wnętrze, w którym się zamieszkuje, ale też do którego się wprowadza i jest się wprowadzanym, przy czym dom przechodzi w ogród i vice versa („Belkami domu naszego są cedry, a cyprysy ścianami” – Pnp 1, 17). Oblubienica pragnie być wprowadzona, co znajdujemy już w pierwszych wersach Pieśni („Wprowadź mnie, królu, w twe komnaty!” – Pnp 1, 4). Dlaczego? Dom chroni przed niekorzystnymi warunkami zewnętrza, zakreśla wewnętrze, a czyniąc to osłania domownika przed wścibskim spojrzeniem, jest miejscem rozkwitu intymności. W interesującym nas tu kierunku interpretacyjnym „dom” należy rozumieć dwojako. Po pierwsze domem liturgii jest świątynia. Po drugie zaś liturgia jest „domem” duszy.
Ogród jest na zewnątrz domu, jest jednak przestrzenią wydzieloną (w polszczyźnie zaznacza to wręcz sam rdzeń znaczeniowy „ogród – teren ogrodzony”, podobnie zresztą w hebrajskim, gdzie gan [ogród] pochodzi od ganan [strzeć, trzymać w zamknięciu, ogrodzić]). Ogród jest czyjś, ma właściciela, nie zarządcę (choć właściciel nie musi być ogrodnikiem). (Z kolei ogrody miejskie to tyle raczej, co parki. W analizie Pieśni zostawiamy je z boku.) Ogród tworzy materia żywa, pulsująca życiem, w której krążą soki. Jest to miejsce naturalnej płodności, rozrodu, wzrostu i ekspansji. Królestwo bios. W ogrodzie oblubieńcy wchodzą w świat plenności, podlegający zresztą okresowym zmianom przyrody. Takiej cykliczności podlega też Oblubienica. W tym też sensie ogród jest naturalnym środowiskiem Oblubienicy, miejscem ukazującym jej naturę („Ogrodem zamkniętym jesteś, siostro ma, oblubienico, ogrodem zamkniętym, źródłem zapieczętowanym” – Pnp 4, 12). Oblubieniec „wchodzi do” ogrodu, penetruje go, smakuje jego owoce. Wie, że jest na terenie, którego właściwą naturą jest zamknięcie; on sam do ogrodu musi się dostać i musi zostać w nim przyjęty. Stąd zasadnicze znaczenie ma wola Oblubienicy, która przyzywa, zaprasza, wpuszcza i oprowadza. Jednak raz zaproszony i znający ogród, może w nim Oblubieniec swą Oblubienicę zaskoczyć (Pnp 6, 12). Odpowiednikiem tego stanu rzeczy w sprawach duchowych byłoby uniesienie, ekstaza, która się dokonuje przez właśnie zaskoczenie i porwanie (raptus). Ukazanie zaś Oblubieńca w jego ogrodzie sygnalizuje, że i on jest płody, „nasienny”, ma moc zapładniającą.
*
Osobliwym miejscem jest miasto. Z jednej strony można w nim widzieć „sumę” – zespół domów i ogrodów, lecz jest miasto również tym, co niejako pozostaje po odjęciu lokacji prywatnych. Pełni zatem rolę integrująco-wyznaczająco-ograniczającą wobec przestrzeni intymnych, do kogoś należących. W tym sensie miasto jest środowiskiem istnienia domów oraz zespołem ulic, placów, kanałów i budynków użyteczności publicznej podlegającym pieczy organizacyjno-administracyjnej. W kontekście liturgicznym i świątynnym miasto jest tym, co „pozostaje” po wyłączeniu domów i ogrodów, a zatem poza sprawowanymi Mszami i innymi sakramentami, poza intymnym życiem modlitewno-świątynnym wiernych. Miasto jest to, en bref, regulacyjno-administracyjna strona kultu. Naszą uwagę winien zwrócić następujący passus Pieśni (Traditionis custodes uwyraźnia kwestię kontroli i władzy nad Oblubienicą-liturgią oraz Oblubienicą-duszą):
Invenerunt me custodes qui circumeunt civitatem:
percusserunt me, et vulneraverunt me:
tulerunt pallium meum mihi custodes murorum.
Spotkali mnie strażnicy, którzy obchodzą miasto,
zbili i poranili mnie,
płaszcz mój zdarli ze mnie
strażnicy murów (Pnp 5, 7).
W Pieśni miasto jest przedstawione jako miejsce nieprzejrzyste, spowite nocą. Nie jest powiedziane, że jest ono z definicji wrogie i niebezpieczne. Wprost przeciwnie, skoro patrolują je strażnicy, jest ono zapewne miejscem, w którym dba się o bezpieczeństwo, nie jest owładnięte anarchią, lecz rządzone. A jednak ci sami (custodes), którzy mają zapewniać miastu bezpieczeństwo są tymi, którzy napadają na Oblubienicę i stanowią dla niej zagrożenie zdrowia, życia i czci (zdzierają z niej płaszcz). Kim właściwie są? Niczego się nie dowiadujemy o ustroju miasta, co zostawia nas z pytaniami: kto w nim rządzi? W czyim imieniu i z czyjego polecenia działają strażnicy? Zauważamy jednak rzecz niewymownie ważną. Otóż custodes są dziwnie ślepi na Oblubieńca: „Zaledwie ich minęłam,
znalazłam umiłowanego mej duszy” (Pnp 3, 4). Jest to passus wysoce znaczący. Strażnicy zdają się zarazem niezorientowani, niewrażliwi i dość tępi, gorliwi i rygorystyczni. Ujmijmy to tak: wyłania się tu obraz urzędnika miejskiego jako charakteru13. Urzędnik! Wiele uwagi poświęcił mu (właśnie jako typowi) – sam pełniąc urząd na pewnym etapie życia – Guy de Maupassant. We wstępie do jednej ze swych nowel dał nam obraz urzędnika jako człowieka nie tyle uporządkowanego, ile wyzwolonego przez rutynę:
Mimo że nie było jeszcze godziny dziesiątej, urzędnicy napływali tłumnie pod główną bramę Ministerstwa Marynarki, przybywając w pośpiechu ze wszystkich zakątków Paryża, zbliżał się bowiem Nowy Rok, czas gorliwości i awansów. (…) Każdy wchodził do swej komórki, ściskał dłoń wcześniej przybyłego kolegi, zdejmował surdut, wkładał stare ubranie robocze i zasiadał przed swym biurkiem, gdzie oczekiwały nań stłoczone papiery. Później udawano się po nowiny do sąsiednich wydziałów. Dowiadywano się przede wszystkim, czy naczelnik już przybył, czy ma dobry humor i czy poczta jest dziś obfita14.
Rutyna, rywalizacja, awans, respekt dla przełożeństwa, dla wszelkiego zwierzchnictwa, które urzędnik chce zadowolić, a przy tym takie interpretowanie norm, przepisów, nawet obyczajów, by służyły skrytym namiętnościom urzędnika – oto obraz tego typu ludzkiego. Kogoś takiego cechuje wielka gorliwość, lecz jej wektor zależy nie od czynników obiektywnych (rzeczywiste dobro wspólnoty) a od własnych, wewnętrznych pasji (przede wszystkim porządek, ale też władza, zemsta, dysrespekt, antypatia, submisja, w ogóle wszelkie pragnienie, w tym przede wszystkim pragnienie zaspokojenia oczekiwań zwierzchnika, nawet tych niewyrażonych wprost. Urzędnik jest niedomyślny rzeczywistych pragnień petenta i jednocześnie stale domyślający się pragnień przełożonego).
Tak rozumiana rola strażników każe nam postawić pytania o ustrój miasta. W czyim bowiem imieniu działają, na mocy czyjego upoważnienia? Kto jest władcą miasta i czy podlega ono władzy królewskiej czy innej, jak zbudowana jest hierarchia władz, komu – w konsekwencji – strażnicy winni są posłuszeństwo, i przez kogo będą rozliczani z wykonania swych zadań? Oczywiście za całą niedemokratyczną, z kolei monarchiczną i hierarchiczną strukturą biblijnych, bliskowschodnich nacji należy stwierdzić, że miasto podlega władzy królewskiej, że to przed królem odpowiadać będą strażnicy. Królem tym w Pieśni może być tylko Bóg. Custodes stróżują więc miastu ze względu na króla i dla niego, a jednocześnie nie dostrzegają królewskiego syna (Chrystusa – Oblubieńca) i obijają jego ukochaną, Oblubienicę (liturgię, duszę). Sam papieski glejt wręczony owym custodes wyjaśnia, że są nimi biskupi. (Można by też twierdzić, że custodes to w ogóle kler odpowiedzialny za sprawy kultu.)
Uzyskawszy to tymczasowe wyjaśnienie przypatrzmy się wątkowi przemierzania miasta, patrolowania jego ulic. Inaczej z pewnością poruszają się po nim służby współ-żyjące z miastem, czujące jego puls, znające tak jego zakamarki, jak sam miejski lud i uczestniczące w jego życiu. Służbyinformujące się u najlepiej obeznanych mieszkańców, niejako „organiczne” w sposobie działania. Z kolei inaczej działają stójkowi, którzy po prostu patrolują ulice i reagują na doraźne przejawy niesubordynacji, pozostając jednak dalekimi od skrytych namiętności miasta, zwolnionymi z obowiązku współ-czucia z nim i jego ludem, u których dla pełnienia funkcji wystarcza zwykła poprawność, formalność i nawet służbistość. Pieśń nie wyjaśnia, na jaki rodzaj patrolu natrafiła Oblubienica. Sposób, w jaki została potraktowana sugeruje jednak, że obili ją raczej stójkowi. Stójkowi, a więc ci, którzy jednocześnie stanowią dla niej ochronę (wszak strzegą porządku) i zagrożenie (podejmują doraźne interwencje oparte na szybkim osądzie). Dlaczego zatem z dwóch tych możliwości okazują się nie pomocą, lecz zagrożeniem? Dlaczego ani nie próbują z nią znaleźć Oblubieńca, ani nie odprowadzają jej do domu? Dzieje się tak dlatego, gdyż biegająca gorączkowo po mieście Oblubienica wygląda dla nich podejrzanie: „Czy aby nie pijana?” (1 Sm 1, 13)15. Sprawia wrażenie nieporządnej (szanowne kobiety tak się nie zachowują). Skądinąd na porządnych kobietach – jak do niedawna jeszcze głoszono, zresztą w różnych kulturach i epokach – stoi reputacja i dobrostan ich domów (rodzin). Trzymają się one zatem ściśle miejskich rozporządzeń i wytycznych władz, są dostosowane i niepodejrzane. Ich zachowanie, przede wszystkim, nie nosi znamion namiętności. Tymczasem Oblubienica może na postronnych robić wrażenie nie tylko zagubionej, nierozsądnej, niepoważnej, niewychowanej, niedostosowanej, wymagającej pouczenia, lecz nawet – to radykalna interpretacja – kobiety lekkich obyczajów (choć niekoniecznie prostytutki), rozgorączkowanej i jawnogrzesznej, niewiernej (przemierza miasto w poszukiwaniu mężczyzny). A że wybiega na ulice i place tuż po tym, jak Oblubieniec wyrwał ją ze snu, mamy prawo domniemywać niestosowność jej stroju i całej „sytuacji cielesnej” (np. przed otwarciem Oblubieńcowi drzwi powstrzymały ją dłonie ociekające mirrą). To zatem taką kobietę spotykają custodes, strażnicy. Nie musi dziwić, że budzi ona ich podejrzliwość czy niechęć. A jednak – wciąż – ich reakcja jest bardzo mocna. Postanawiają ją obić i obnażyć. Jest w tym zatem upojenie władzą, szyderstwo, jakiś rys nadmiaru, powiedzmy wprost: okrucieństwo. Tymczasem przecież miłość jest gorszycielką! Owszem, oznacza przynależność, stateczność, umiar i decyduje o stabilitate ludzkiego życia, lecz przecież jest równocześnie namiętnością, nieustępliwością, wywyższaniem, wolą promocji16, a będąc tym wszystkim jest swego rodzaju bez-wstydem (nie wstydzi się siebie, nie wyrzeka, nie czyni zastrzeżeń, nie zna obostrzeń).
Rozumiejąc, że w ocenie widzów Oblubienica jest zapewne bezwstydna i być może nawet szalona (podczas gdy naprawdę jest upojona miłością), musimy zachować świadomość, że w gruncie rzeczyjej zachowanie jest na wskroś racjonalne. Utraciła ukochanego, który był u niej w nocy, lecz przez jej zawahanie odszedł od drzwi. Przecież jednak nie mógł odejść daleko…! Oblubienica wybiega zatem i go szuka. Szalona, głupia, niepoważna, zepsuta czy niewierna byłaby właśnie wówczas, gdyby zachowała się inaczej, tj. gdyby porzuciła pragnienie i dążność natychmiastowego spotkania z nim. Jeśli zatem w swej Ortodoksji G. K. Chesterton przedstawia szaleńca, którego zachowanie i przemowy zdają się na swój sposób zupełnie racjonalne, to trzeba mu przeciwstawić obraz Oblubienicy (w istotnym sensie właśnie ortodoksji), która będąc zupełnie racjonalną zdaje się szaloną. Czyż stwierdzenie „najsilniejszym i najniechybniejszym znakiem szaleństwa jest połączenie logicznej nieskazitelności z ciasnotą duchową. Obłędna teoria wyjaśnia wiele rzeczy, ale sposób wyjaśnienia nie jest wielki”17 nie może być odniesione do obecnej sytuacji liturgii katolickiej i argumentacji wielu custodes? Z drugiej strony, czy Oblubienica, która na swą obronę dostarcza wyjaśnienia nieraz onieśmielająco szerokie (historia doktryny i kultu, tomistyczna spójność, apologetyczna energia) i „żąda powietrza”18 nie wydaje się szalona? Oczywiście zależy to poniekąd od ducha czasów, nie w każdej epoce orantka wołająca Boga jest postacią z gruntu podejrzaną. Fakt, że jest tak w Kościele XXI wieku nie jest bynajmniej oskarżeniem orantki (tu: Oblubienicy, spragnionej Boga duszy, liturgii samej). Po prostu rozpoznanie jej stanu, jak i właściwa ocena jej zachowania wymaga tego zrozumienia, które jest funkcją uzyskanego wtajemniczenia. Niewtajemniczonym Oblubienica musi zdawać się postacią ze wszech miar przesadną. W kontekście liturgiczno-świątynnym pozwala to dostrzec jej tragiczną sytuację, a nawet przynagla nas do tego. Oto bowiem Oblubienica (liturgia, na swój sposób także dusza ludzka cierpiąca głód liturgiczny) jest nie tylko tą, która sama jest wtajemniczona, ale jednocześnie tą, która wtajemnicza! Spotkać ją i wysłuchać jej, to mieć szansę na pojęcie oblubieńczego objawienia, którego doznała, które wyznaje, i któremu służy. To również wyjść samemu z przekleństwa owej podwójnej alienacji (przez czas i przez miejsce). Obić zaś i porzucić Oblubienicę, to zaprzepaścić własne – nie jej! – szanse na wtajemniczenie. W naszych czasach „po chrześcijaństwie”, w których na Zachodzie znienawidzono i porzucono wszelki rytualizm jako rzekomo przeciwstawny swobodnemu, samorzutnemu, intuicyjnemu wglądowi religijnemu… W sytuacji, gdy te trzy i inne podobne cechy stają się probierzem autentyzmu w wierze… W czasach nieznającego precedensu ani w samym katolicyzmie, ani w innych wspólnotach religijnych zerwania liturgicznego i nienawiści do własnej historii… Przy jednoczesnym naporze rozstrzygnięć politycznych na wspólnotę wiary i ustrój Kościoła (postulaty demokratyzacji Kościoła, wprowadzanie języka „praw” przy jednoczesnym porzuceniu pojęcia „natury” i prawa naturalnego, a nawet zarzuceniu pojęć takich, jak „grzech” i „potępienie”)… Otóż w takiej sytuacji wyznawca współczesny ma szczególną trudność, by dostrzec własne niewdrożenie oraz by je przyjąć, co jednak mogłoby go prowadzić do decyzji o zmianie tego stanu rzeczy. Nie pamięta się przy tym, że ów tak dziś ceniony „autentyzm” przysługuje wszelkim stanom i rodzajom bytu objętym tradycyjnym kościelnym nauczaniem. Nawet o „ojcu kłamstwa” nie twierdzono przecież, że jest „nieautentyczny”, lecz że „od siebie mówi” (J 8, 44: „Kiedy mówi kłamstwo, od siebie mówi, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa”). Ów ewangeliczny, zupełny „brak prawdy” może przecież być kondycją jak najbardziej autentyczną i przeżywaną z całą wymaganą, śmiertelną powagą. W tym sensie „autentyzm” jest argumentem za… sobą samym i nie prowadzi wyznawcy – a także Kościoła – poza postulat, którym właściwie jest. Innymi słowy mowa tu o zaułku, o – z angielska, wymowniej – dead end. Dziś zaś wtajemniczenie liturgicznie, niegdyś dawane darmo w świątynno-mszalnym życiu społeczności kościelnej oraz w całej pietas Kościoła jest czymś, czego trzeba szukać i co trzeba osiągać. W tym też sensie (co do zasady) dawny „prostak” wiary siłą samej katechezy liturgicznej miał zapewniony głębszy poziom wtajemniczenia chrześcijańskiego, niźli ma dzisiejszy „katolik nowy” (wychowany na tym, co w skali Kościoła nowe i na obowiązujących, dominujących doktrynach tak eklezjalnych, społecznych i politycznych stapiających się ze sobą i między którymi zanika różnica)19.
*
Sięgnijmy jednak jeszcze głębiej, a zauważymy, że przeciwwagę dla strażników stanowią wojownicy, którzy otaczają lektykę Oblubienicy i – co ciekawe – pojawiają się w Pieśni tuż po custodes jako jakby przeciwwaga dla nich (po ataku – obrona).
Kim jest ta, co się wyłania z pustyni
wśród słupów dymu,
owiana wonią mirry i kadzidła,
i wszelkich wonności kupców?
Oto lektyka Salomona:
sześćdziesięciu mężnych ją otacza
spośród najmężniejszych Izraela.
Wszyscy wprawni we władaniu mieczem,
wyćwiczeni w boju.
Każdy ma miecz u boku
przez wzgląd na nocne przygody (Pnp 3, 6-8).
Są to ci, którzy rozpoznają jej piękno i jej wartość. Wszędzie i gdziekolwiek chronią ją i są gotowi ponieść ofiarę krwi w jej obronie. Wojownicy to wierni wszystkich czasów walczący o dusze ludzkie, o liturgię, o cały Kościół, o jego ortodoksję. Jeśli przy tym ortodoksja jest właściwym sposobem oddawania chwały20, to wojownicy są właśnie tymi, którzy umieją zachować się wobec Oblubienicy, strzegą jej bezpieczeństwa i czci, a zatem właśnie zachowują doxa. Jeśli strażników cechuje pochopność i pewne prostactwo, to wojowników – powściągana siła i niepowściągana godność, a szacunek i lęk, jakie wzbudzają jest sygnałem i lekcją tego, co należy czuć zbliżając się do strzeżonej Oblubienicy. W sposób szczególny wojownikami są Ojcowie, Doktorzy Kościoła, wszyscy jego święci i błogosławieni, osobliwie zaś męczennicy, czyli właśnie ci, którzy – niczym wojownicy – przelali za Oblubienicę swą krew. Raz jeszcze należy tu też mieć w pamięci uznawane przez katolików męczeństwo Machabeuszy, którzy będąc najdzielniejszymi z mężów Izraela oddawali swe życie za kult Boży i za świątynię, stając się poniekąd figurą wojownika wiary. Rzecz jasna również sama Eklezja nim w XX wieku stała się pacifica była militante. Znów zatem historia i pamięć objawiają nam faktyczną rolę Oblubienicy – jest to ta, która wymaga ochrony, lecz zarazem wyjaśnia jej powody (jako personifikacja wtajemniczenia chrześcijańskiego); jest broniona, ale i sama broni (ecclesia militans). Nie tylko zatem walczy się i ponosi ofiarę dla niej, ale też ona walczy i ponosi ofiarę dla swych „zastępów”.
*
Jednakże czyniąc za tekstem Pieśni wyraźne rozróżnienie na strażników i wojowników musimy samodzielnie kontynuować dzieło dyferencjacji. O ile bowiem wyżej powiedzieliśmy, że strażnik to urzędnik i nadzorca kultu (a więc głównie wyższa hierarchia kościelna), o tyle teraz samym tym strażnikom jesteśmy winni rozróżnienie między typem człowieka („urzędnik”) a funkcją, którą się po prostu pełni (urzędnik). Oczywiście w każdym gronie opartym na mechanizmach kooptacji ludzie pewnego typu są mianowani i powoływani do pełnienia pewnych ról, z czym wiąże się kwestia uniformizacji i ryzyko zachowań unikowych bądź konformistycznych (postawy nieautentyczne w typologii Wojtyły, którą przyjmuję – przy czym należy tu doprecyzować, że w jego ujęciu owa autentyczność to tyle mniej więcej, co uczciwość i jawność, co się wyraża w zgodzie i sprzeciwie, nieautentyczność zaś to uczciwość i niejawność, gdy chodzi o unik oraz nieuczciwość i jawność, gdy chodzi o konformizm. Wspominam o tym, by podkreślić, że przyjęcie jego typologii nie zmusza mnie do rewizji wcześniejszego stanowiska dalece relatywizującego wartość „autentyzmu” przeżyciowego). Szczególnym ryzykiem stojącym przed każdym przedstawicielem władzy jest poszerzająca interpretacja zakazów i zawężająca – praw. Lecz przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by konkretne indywiduum mogło rozerwać ten związek i być urzędnikiem, lecz nie „urzędnikiem”. Właśnie to stanowi, że ktoś taki może być urzędnikiem-wojownikiem Oblubienicy. Może stawać w obronie jej czci, a podejmując się tego, staje się potężną i na swój sposób ostateczną obroną jej praw i gwarantem spotkania z Oblubieńcem.
Wojownicy zachowują gotowość podjęcia walki o bezpieczeństwo lektyki Oblubienicy. Zadanie polega na tym, by dostrzec szczególne podobieństwo tejże z ołtarzem i – szerzej – podstawowymi przedmiotami kultu eucharystycznego (kielich, patena, korporał, palka, puryfikaterz, zwłaszcza zaś tabernakulum oraz monstrancja z lunulą). Zwłaszcza tymi, które mają związek z Ciałem i Krwią. Tak, jak lektyka strzeżona jest przez wojowników gotowych dla Oblubienicy przelać swą krew, tak ołtarze pierwotnie sadowione były na krwi męczenników i w miejscach ich walki, kaźni, zgonu lub na ich grobach, do dziś też w mensie ołtarzowej winien znajdować się portatyl z relikwiami.
*
Widzimy wielki, wewnętrzny dramatyzm towarzyszący losom Oblubienicy, lecz przecież poza strażnikami i wojownikami istnieją też przyjaciółki, ku którym zwraca się ona, i które zwracają się do niej z prawdziwie dobrą radą. Chór pełni w Pieśni rolę podobną do tej w tragedii antycznej – jest tym, który „wie”, zna bohaterów, rozumie bieg wypadów i umiejętnie je komentuje. W liturgiczno-świątynnej interpretacji Pieśni należy przyjąć, że tym chórem są inne dusze. Chodzi tu o dusze już zbawione, które wiedzą, gdzie jest Oblubieniec, widzą jego postać i są świadkami jego poczynań (widzą-kontemplują). Jednocześnie śledzą zmagania Oblubienicy i mogą się z nią komunikować (relacyjna i niezniszczalna natura osoby ludzkiej). Ona zaś zwraca się do nich jak do powierniczek, przyjaciółek i doradczyń: „powiedzcie mi” (tu staje przed nami katolicka wizja communio sanctorum). Ten chór widzących i wiedzących radzi jej iść po śladach. Nie po śladach strażników miejskich jednak, lecz po śladach pasterzy i ich trzód. Zda się – wciąż w kontekście narracyjnej kultury biblijnej, tu zwłaszcza nowotestamentowej i tradycji wczesnochrześcijańskiej – że pasterzami są kapłani, trzodą zaś wierni. Ponieważ mowa o „śladach” chodzi o kapłanów i wiernych obecnych nie „tu i teraz”, lecz jedynie w śladzie, a zatem o kapłanach i wiernych minionych czasów. Można też mówić w tym kontekście o kapłanach i wiernych, którzy zachowali i nadal zachowują (wśród żyjących) ortodoksję, a więc o tych, którzy sami idą po śladach. Oblubienica ma znaleźć wytchnienie przy szałasach pasterzy. Szałasy te są znakiem czyjejś obecności, zapowiedzią i przypomnieniem celu (kresu wędrówki, domu), lecz hic et nunc jest to znak podróży, bycia w drodze.
*
W pewnym fragmencie czytamy niezwykłe słowa Oblubieńca, który zwraca się do chóru, by ten nie rozbudzał ukochanej, póki ta sama nie zechce.
Zaklinam was, córki jerozolimskie,
na gazele i na łanie pól:
nie budźcie ze snu, nie rozbudzajcie ukochanej,
póki nie zechce sama (Pnp 3,5).
„Zechce sama” – oto upewnienie, że Oblubienica odda mu się w sposób wolny, że będzie sui iuris. Lecz przecież aby to było możliwe, musi ona zapragnąć pragnienia, zatęsknić za tęsknotą. Jak się to może stać, skoro nie może zostać rozbudzona od zewnątrz, przez chór dusz i kosmosu? Nie znajdujemy w tekście żadnej przeszkody ku temu, by Oblubienica trwała w agonicznej izolacji, która jest zarazem niedojrzałością. Trwanie to jednak możliwe jest jedynie wówczas, gdy ona „chce sama” pozostać głucha i niewzruszona wobec harmonii i piękna wszechświata. Ten nie może aktywnie jej rozbudzać, lecz przecież jest wokół niej i przy niej, jest w zasięgu jej percepcji, a ona sama zwraca się do niego wielokrotnie. Wiemy zatem, że Oblubienica wybiera: rozbudzenie lub brak rozbudzenia; pragnienie lub brak pragnienia, eros lub oziębłość, widzenie lub niewidzenie, dojrzałość lub niedojrzałość. Oznacza to, że musi ona podjąć decyzję (fiat jako słowo i zasada Oblubieńczego responsu), a gdy jest już rozbudzona, po tym, jak „zechce sama” chór chętnie udziela jej odpowiedzi i służy radą. Mówi „idź za śladami pasterzy i trzód”, co w naszym kontekście oznacza „idź, duszo, drogą, którą kroczyli wierni wszystkich wieków, którą my same kroczyłyśmy, idź do miejsca szczytu i źródła, idź ku liturgii”.
Lecz przecież mowa też o szpetocie Oblubienicy (jest śniada, spaliło ją słońce) i o zawodzie, jaki sprawiła ona swym bliskim nie ustrzegłszy powierzonej sobie winnicy. „Synowie mej matki rozgniewali się na mnie, postawili mnie na straży winnic: a ja mej własnej winnicy nie ustrzegłam”(Pnp 1, 6). Mowa tu o liturgii zdewastowanej, spustoszonej i o duszy w tej winnicy oszpeconej, „spalonej”, a zatem nieuformowanej czy uformowanej wadliwie, zniekształconej21. Synowie matki Oblubienicy to wszak jej właśni bracia, a więc inni wierni, wierni wszystkich wieków, wychowani, uformowani i ci, którzy sami ustrzegli liturgii i Mszy świętej, a ustrzegłszy przekazali opiekę nad winnicą liturgiczną innym duszom. Te zaś zawiodły. Można też rzec, że Oblubienica-liturgia nie ustrzegła liturgicznej winnicy i miast być dziedziczką, stała się nieodpowiedzialną – tą, która porzuciła lub zamieniła strzeżenie na buszowanie („Jak niewiasta nie dotrzymuje wiary swemu oblubieńcowi, tak nie dotrzymaliście Mi wiary wy, domu Izraela – wyrocznia Pana” – Jer 3, 19-20). W ten sposób jednak Oblubienica, która przecież kiedyś, dawniej „była zechciała sama” – a zatem ma wspomnienie wtajemniczenia – staje się na powrót samotną. Zdezorientowana pyta Oblubieńca wprost, gdzie ten pasie swe stada „aby się nie błąkała” (Pnp 1, 7). Źle bowiem jest nie znać i nie mieć swego miejsca. Odpowiedź i rada przychodzą od chóru.
*
Tym bardziej wzruszający staje się obraz „duszyczki”. Dusze-bracia mają też bowiem „niedojrzałą siostrzyczkę”, która „piersi jeszcze nie ma” (Pnp 8,8). Mowa tu o duszy, która jeszcze nie zna samej możliwości pragnienia, która jednak jest pod pieczą tych, którzy pragnienie znają i umieją z nim postępować. Jest to dusza dziecka, stopniowo wprowadzana w liturgię przez dusze starsze i dojrzałe („bracia”). Ta, która nie ma jeszcze piersi jest też pod opieką tej, której piersi są „jak baszty”, i która „znalazła pokój”, czyli nasyciła pragnienie liturgiczne (Oblubienicy – duszy nasyconej liturgicznie i samej liturgii). „Murem jestem ja, a piersi me są basztami, odkąd stałam się w oczach jego jako ta, która znalazła pokój” (Pnp 8, 8). Znalazła pokój! – podkreślmy, a więc niczym Jakub spoczynek w ramionach Świętego.
*
Faktycznie jednak w całej Pieśni problem dziecięctwa (mała siostrzyczka) zaznacza się marginalnie, a choć właściwym tematem jest dojrzewanie (Oblubienica), to nicią, która niczym fastryga pojawia się na tkaninie Pieśni jest postać matki, co stawia przed nami doniosłość kwestii dojrzałości. Matki są przywoływane tak przez Oblubienicę, jak Oblubieńca, aż po niezwykłe stwierdzenie „gdybyś był moim bratem”, „gdybyś ssał piersi mej matki”.
O, gdybyś był moim bratem,
który ssał pierś mojej matki,
spotkawszy na ulicy, ucałowałabym cię,
i nikt by mną nie mógł pogardzić.
Powiodłabym cię i wprowadziła
w dom matki mej, która mię wychowała (Pnp 8, 1-2).
Kim jest Matka? Matką jest ta, która zradza. Zarazem ta, która zradza, jest matką. Matką Oblubieńca jest sam Bóg (por. Iz 42, 14; 49, 15), mowa tu o zasadzie duchowej zradzania. Jeśli jednak przyjmuje się, że owym Oblubieńcem-Chrystusem jest Jezus (Jezus-Chrystus), to pojawia się kwestia najdosłowniej cielesnego zradzania, bycia zrodzonym przez Maryję. Na tym jednak jej macierzyństwo się nie wyczerpuje i nie kończy. Oto scena pod krzyżem, w której Bogurodzica zostaje niejako „namaszczona” na matkę ucznia (J 19, 26-27), co Kościół interpretuje jako poddanie pieczy Maryi wszystkich wiernych. Przyjęcie tej interpretacji sprawia, że dzieckiem Maryi staje się każdy wierny, a więc każda dusza. Ponieważ jednak Maryja jest przede wszystkim matką Chrystusa, to Oblubienica (dusza) i Oblubieniec (Chrystus) w pewnym sensie są siostrą i bratem. Z kolei jeśli Maryja jako mistrzyni wiary i ufności (fiat) jest rzeczywiście tą, która wychowuje Oblubienicę, to jej macierzyństwo pełni całościową rolę formacyjną: zradza „ciało” Oblubienicy i kształtuje jej osobowość, w czym podobna jest do liturgii (zarazem Oblubienicy Chrystusa, jak i wychowawczyni dusz).
Wszechobecnych w Pieśni postaci macierzyńskich nie możemy ani zignorować, ani potraktować pobieżnie. Ten ważny topos nie służy prostocie naszej analizy, zmusza nas też do postępowania naprzód drogą interpretacji wiodącej obok „szałasów” dawniej rozstawionych. Nie możemy zwłaszcza pominąć ortodoksyjnie chrześcijańskiego, historycznie wczesnego postrzegania Maryi w ciągłości z biblijną Ewą (Maryja jako „druga Ewa”) oraz Maryi jako figury całego Kościoła. Raz jeszcze zatem wypada nam przypomnieć przestrogę Sołowjowa przed nadmiernym umiłowaniem prostoty, a pamiętając zawarte w niej wymaganie poszukiwania zasady złożonej, musimy przejść od Matki do Maryi, od Maryi do Ewy, od nich obu zaś do Kościoła, w nim zaś uwypuklić problem liturgii.
Kościół mówi o sobie mater et magistra, a zatem widzi w sobie zasadę żeńską (skoro „ciało” Kościoła ma być receptywne na Oblubieńca, to musi być „ciałem” kobiecym)22. A zatem i on jest matką Oblubienicy (duszy wyznawcy). Jeśli jednak „źródłem i szczytem” (a więc zasadą jego macierzyńskiej płodności) jest liturgia, to okazuje się ona właściwym miejscem zradzania wszystkich wiernych (jest niejako układem rozrodczym w ciele matki, wierni dojrzewają w łonie liturgii). Lecz jeśli dusza zrodzona jest „pod rajskim drzewem” (Pnp 8, 5), to znów widzimy tu tak Maryję (restytucję człowieka nieupadłego, wolnego od grzechu, przemienionego), jak i matkę „wszystkich żyjących” (Rdz 3, 20) – Ewę. Wyznanie i zapewnienie Oblubienicy (duszy liturgicznej) „Wprowadzę go do domu mej matki” (Pnp 3, 4) oznacza „wprowadzę go do Kościoła i do liturgii”. Liturgia jest zasadą raju, niezepsucia, stanu pierwotnego lub dążenia do jego odtworzenia (komunia z Oblubieńcem), oznacza odwieczne zrękowiny Boga i człowieka: od Ewy, przez Maryję po Kościół i jego liturgię. A wszystko to o(d)słania tajemnica łona.
*
Topos macierzyńsko-maryjny łączy się z dziewiczym, a zarazem każe nam wrócić do materialności, „cielesności” świata. Tym samym zaś raz jeszcze postawiony zostanie problem kunsztu i piękna świątynnego. Oto Pierwsza Księga Królewska daje nam opis świątyni Salomona wykładanej złotem (6, 21-22; 7, 47-51). Po prawicy Króla staje też królowa „w złocie z Ofiru” (Ps 45[44], 10), „złotogłów jej odzieniem” (Ps 45[44], 14), a ten passus psalmu, przez tradycję chrześcijańską interpretowany jako proroctwo o Maryi wyraża Jej chwałę i blask dziewictwa (złoto). Zwłaszcza wyraźnie zaznacza się to w tradycji bizantyjskiej, gdzie dziewictwo oznacza rodzaj duchowego „wszechblasku”. Stąd też Bogarodzica może być określona jako „jaśniejąca złotem łożnica Słowa”, „szczerozłote naczynie”, „arka wyzłocona duchem”. Wszystkie te przykłady języka biblijnego i pobożnościowego wyrażają duchowo-cielesną całość23.
W języku epoki wierzącej w niezniszczalność powiemy: to stan ciała nieskazitelnego za życia i dlatego godnego pozostania bez skazy po śmierci. Gdy Akatyst o Zwiastowaniu nazywa Bogurodzicę „kwieciem nigdy nie więdnącym”, to w słowie ἀφθαρσία oba pojęcia – moralna obrona przed roz-pustą i fizyczna obrona przed roz-padem wchodzą w nierozerwalną jedność (…)24.
Podejmijmy trop podany przez Awierincewa i poza „roz-pustą” i „roz-padem” poddajmy pod namysł pojęcie „roz-wiązłości”. Oznaczałoby ono roz-wiązanie, a więc zanik, poszarpanie, zgnicie więzów. Czy nie tym właśnie jest stan wojny liturgicznej w jakiej pogrążony jest dziś Kościół katolicki? Czyż nie można w owej „roz-wiązłości” widzieć Novus Ordo Missae proklamowanego jedynym wyrazem lex orandi rytu rzymskiego (Traditionis custodes 1)25, a zatem rytem roz-wiązanym: bez zobowiązań historycznych i „genetycznych”, bez wymogu więzi i czci, rytem uwolnionym, wyniesionym, zrywającym, porzucającym, znoszącym? Wytwarzającym też, jak pisałam, sytuację podwójnej alienacji (w miejscu i czasie) wobec „matki” (Vetus Ordo Missae), po której winien wszak dziedziczyć… Nie zajmuje mnie, czy proponowana egzegeza za dość czyni wymogom delikatności, lecz podaję ją jako wartą rozważenia. Czyniąc to czuję się w obowiązku sformułować jeszcze jedno zastrzeżenie, o charakterze dygresji. Otóż może zwrócić naszą uwagę, iż Oblubienica (liturgia, dusza liturgiczna) jest jedyną zdolną w Pieśni kajać się i wyrażać skruchę (za niedopilnowanie winnicy). Nie przestaje zadziwiać, jak wielką wagę „stara” Msza katolicka i Msze wielu innych obrządków chrześcijańskich przywiązują do ekspiacji, do korności, do żalu.
Zauważmy wszakże, żez jednej strony skruszona, z drugiej określona jest Oblubienica jako „jedyna swej matki”, „wybrana swej rodzicielki”. Wysławiana jest przez „królowe i nałożnice”, podziwiana przez dziewczęta (Pnp 6, 9). Jeśli Oblubienicą jest liturgia, to ukochaną swej matki-Kościoła jest liturgia prawdziwa, najpełniejsza i najpiękniejsza pośród królowych, nałożnic i dziewcząt, czyli innych, mniej ortodoksyjnych liturgii (królowych), a wręcz wyrazów wiary fałszywej, herezji, schizm, kultów pogańskich (nałożnice) czy dewiacji liturgicznych (dziewczęta). Ostateczna ocena tej kwestii wymagałaby rzutu oka „od strony wszechjednego, wszechmiłującego Boga, cierpliwego i cierpiącego” czego nie mogą uczynić śmiertelnicy. Mogą oni jednak stosować zwykłe miary piękna, harmonii, dostojeństwa, godności i stosowności (estetycznej, doktrynalnej i duchowej), by porównywać i oceniać liturgie i ważyć ich wartość.
*
Znaczące, że wysławianie wzajemne oblubieńców dokonuje się w Pieśni przez odwołania do materialności świata (tak natury, jak artefaktów wyprowadzonych z niej dłonią rzemieślnika): zorzy, słońca, grona henny, nardu, granatu, zieleni, cedrów, cyprysów, woni mirry, zapachu jabłek, wszelkich wonności, wonnej trzciny, cynamonu, miodu i mleka, szafranu, lilii, mandragory, aloesu, orzechów, drzewa libańskiego, wszelkich drzew żywicznych, zdroju wód żywych, gałązek palm, stosu pszenicznego ziarna i sadzawki, nadto: koźląt, gazeli, kóz i owiec, kruków i gołębic, jeszcze dalej: srebra, złota, purpury, hebanu, wina, olejku, namiotów i zasłon, wisiorków i korali, woreczka mirry, pachnideł, kadzidła, wieży, zaprzęgu faraona, warowni i tarcz, walców ze złota wysadzanych drogimi kamieniami, rzeźby z kości słoniowej pokrytej szafirami. Oblubieńcy po prostu nie mają innych słów, niż świat i to, co na nim. Rzemieślnik ze swym wytwórstwem okazuje się też sprzymierzeńcem ich miłości, dostarczając jej „wyrazów” i umożliwiając czynienie wspaniałych porównań (wisiorki, walce, rzeźby etc.).
Dobitnie ujawnia się tu, że granice świata wyznaczają granice naszego języka. Kochankowie nie mogą się komunikować poza światem ani słowami, które go nie konotują. Świat (jego materia, jego „ciało”) jest jedynym miejscem wspólnym, jedynym zasobem dzielonym przez oboje. Co ciekawe, Oblubieniec wychwala jej „stopy w sandałach”, „linię bioder jak kolię – dzieło rąk mistrza”, „łono jak czaszę” (Pnp, 7, 2-3). A zatem poza materią świata potrzebny jest jeszcze – jak pisałam – rzemieślnik, który jest mistrzem nadawania formy tejże materii. (Gdybyśmy sobie wyobrazili, że Oblubieniec chwali tu robotę „artysty” we współczesnym, indywidualistycznym, narcystycznym, anihilującym zastany materiał znaczeniu terminu, jeszcze lepiej ukazałaby się naszym oczom tragiczna farsa tego, co się dziś nazywa „twórczością” i kogo decydujemy się zwać „twórcą”). Zauważmy też, że wyróżnionym środowiskiem spotkania Oblubieńców jest ogród, a więc kosmos i świat w ich aspekcie płodnym, bujnym, dojrzałym, lecz nie anarchistycznym a uregulowanym, otoczonym starannością, solennym. W ogrodzie Pieśni mają miejsce sytuacje, które winny przykuć naszą szczególną uwagę, gdy Oblubieniec „schodzi do swego ogrodu”:
Dokąd odszedł twój umiłowany,
o najpiękniejsza z niewiast?
W którą zwrócił się stronę miły twój,
byśmy go wraz z tobą szukały?
Miły mój zszedł do swego ogrodu,
ku grzędom balsamicznym,
aby paść [stado swoje] w ogrodach
i zbierać lilie (Pnp 6, 2-3).
Oto dusze i wszechświat – nagle jakby niepewne – zapytują Oblubienicę, gdzie jest Oblubieniec, gdyż straciły go z oczu. Ona jednak jest dojrzała już na tyle, by wiedzieć, że „zszedł do swego ogrodu”, co w kontekście liturgicznym i mszalnym oznacza ogród na wschodzie, a więc ogród rajski, stąd też liturgia zorientowana jest ad Orientem – w oczekiwaniu ponownego przyjścia Oblubieńca. Tam nikt nie może za Oblubieńcem podążyć i przed zapowiedzianą przemianą wszystkiego (Paruzja) nikt nie może Go w ogrodzie dojrzeć, stąd nagła niepewność „chóru” (kosmosu): „dokąd odszedł?”. W Pieśni znajdujemy zresztą dwa chóry, które dialogują między sobą o Oblubienicy, a oba są w nią zapatrzone. Możemy przyjąć, że pierwszym chórem są dusze zbawionych zmarłych (na miarę swej kondycji świadczące też o Oblubieńcu, „widzące” go), drugim zaś – kosmos, całe stworzenie.
*
W ogrodzie dochodzi też do sytuacji, gdy Oblubienica znajduje się „nagle” w orszaku Oblubieńca:
Zeszłam do ogrodu orzechów,
by spojrzeć na świeżą zieleń doliny,
by zobaczyć, czy rozkwita krzew winny,
czy w kwieciu są już granaty.
Niespodziewanie znalazłam się
[wśród] wozów książęcego orszaku (Pnp 6, 11-12).
Granaty – ów dawny symbol płodności – i zieleń ogrodu sygnalizują nastawienie Oblubienicy oczekującej na owoce i gotowej je przyjąć. Jest to już Oblubienica dojrzała, rozbudzona, ta która była „zechciała sama”. Stąd też nagłe pojawienie się „książęcego orszaku”26 nie może być interpretowane jako gwałt, lecz jako porwanie, uniesienie, raptus. Nie trzeba przy tym mieć na myśli wielkich doświadczeń mistycznych, lecz wszelkie wtargnięcie Oblubieńca i znalezienie się duszy „wtem” w jego orszaku, a więc wszystkie te tysięczne znaki i sygnały Jego obecności. „Orszak” ów to również „zastępy niebieskie”: aniołowie, święci, błogosławieni). Wiemy przy tym, że Oblubieniec pragnie Oblubienicy, że nie kryje swego pożądania. I ona wie o tym, gdy mówi „ku mnie zwraca się pożądanie Jego”. Oblubieniec-Chrystus pożąda duszy, w której sobie upodobał, i która „zechciała sama”, która gotowa jest Mu się oddać w płodnej relacji, i która nie zna wahania. (Jeśli bowiem je przeżywa, gorzko tego potem żałuje. Naraża się też na niebezpieczeństwo szukając Go na ulicach miasta.) Jednocześnie Chrystus ten pragnie liturgii, która jest szczytem i źródłem, płodnym z Nim zjednoczeniem. Zresztą w ogóle „w Biblii nikt nie wstydzi się, że potrzebuje innego. Człowiek pożąda tu i łaknie oddania drugiego człowieka i miłości Boga. Także Jahwe zazdrośnie, gwałtownie, nieomal z cierpieniem domaga się ludzkiego uznania”27. Oblubieniec-Chrystus chce się łączyć i chce zapładniać, jak czytamy w przejmującym fragmencie:
Rzekłem: wespnę się na palmę,
pochwycę gałązki jej owocem brzemienne.
Tak! Piersi twe niech mi będą jako grona winne,
a tchnienie twe jak zapach jabłek.
Usta twoje jak wino wyborne,
które spływa mi po podniebieniu,
zwilżając wargi i zęby (Pnp 7, 8-10).
*
W końcowych partiach Pieśni zaznacza się wybitnie „misyjne” nastawienie Oblubienicy, która pragnie przemierzać z Oblubieńcem świat: domy, ogrody, pola, wioski. Nie wymienia jedynie miasta – okazało się środowiskiem jej lub im wrogim. Tak oto Oblubienica-dusza i Oblubienica-liturgia pragnie przechadzać się z Ukochanym po świecie, nie zamierza kryć się z Nim przed innymi, ów etap skrytości i zamkniętości mają za sobą. Chce być noszona przez niego na sercu „jak pieczęć”, jest też pewna swej miłości jak śmierci. Zna zarówno zazdrość nieprzejednaną jak Szeol, jak miłość gorącą jak żar. Wie zatem, że nie pozwoli się łatwo oddzielić od Oblubieńca. Przed tym, kto by próbował ich rozłączyć, otwiera się przepaść jej zazdrości.
Połóż mię jak pieczęć na twoim sercu,
jak pieczęć na twoim ramieniu,
bo jak śmierć potężna jest miłość,
a zazdrość jej nieprzejednana jak Szeol,
żar jej to żar ognia,
płomień Pański (Pnp 8, 6).
Mowa tu o dojrzałym, wypróbowanym pragnieniu, którego pieczęcią jest Eucharystia – najwyższy punkt życia duszy i liturgii, moment na wskroś płomienny i otchłanny (Szeoliczny), otwierający bramy tak nieba, jak otchłani („Dlatego też kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije” – 1 Kor, 11, 27-29. Stąd liczne modlitwy ekspiacyjne podczas starej liturgii.)
*
Dziś, dwa tysiące i dwadzieścia dwa lata po Chrystusie, widzimy z porażającą jasnością, że ta dojrzała Oblubienica jest banitką, ma zostać wygnana z miasta i ogrodu, zgotowano jej los bezdomnej. Widzimy też jednak, że liczni custodes (hierarchowie, biskupi) ukazali się osobami na urzędzie, lecz nie „urzędnikami”. Co więcej, wielu z nich jawi się dziś duszom-Oblubienicy i liturgii-Oblubienicy jako wojownicy jej orszaku. Są to Machabeusze kultu, stający gorliwie „o życie i o obyczaje”, a więc o życie liturgii i obyczaje liturgiczne. Od nich zależy jej bezpieczeństwo, są jedynymi gwarantami spotkania liturgii i „jej” dusz z Oblubieńcem. Oblubieniec przewidział dla nich nagrodę – „dwieście syklów stróżom owoców” (et ducenti his qui custodiunt fructus eius, Pnp 8, 12). Mowa tu o dobrych strażnikach, rzecz jasna przede wszystkim biskupach, lecz również kapłanach diecezjalnych i mnichach, a nawet o wszystkich wiernych świeckich, którzy „strzegli owoców”, bronili samej Oblubienicy: liturgii i dusz. Oblubieniec niejako negocjuje warunki swego odejścia, by zapewnić bezpieczeństwo Oblubienicy, gdy Jego już przy niej nie będzie. Jednocześnie ona jest gotowa na Jego odejście jako ta, która przy nim dojrzała i znalazła pokój. Dlatego też teraz może Go spokojnie oglądać (kontemplować) z oddali, gdy On biegł będzie „po górach wśród balsamowych drzew” (Pnp 8, 14) (por.: „Tam, gdzie Ja idę, wy pójść nie możecie” – J 8, 21; „myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami – wyrocznia Pana. Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje – nad waszymi drogami i myśli moje – nad myślami waszymi” – Iz 55, 8-9). Ostatnie słowo należy jednak do Oblubienicy, która przyjmuje to oddalenie. Odtąd wystarczy jej świadomość samego Jego istnienia i to, że może Go oglądać z oddali. Wie jednocześnie, że biegnąc po górach będzie wzbudzał zachwyt innych dziewcząt i będzie je rozbudzał (jeśli „zechcą same”). Ona pozostaje jednak bezwarunkowo oddana temu, którego sama oddaje. Znika tu zatem konflikt między posiadaniem a wolnością, jest to wolność przynależności temu, którego naturę się rozpoznało nie tylko jako nieprzywłaszczalną, ale jako Inną.
*
Takie są zapisane w Pieśni, dające się wyczytać, losy Oblubienicy – duszy liturgicznej i liturgii samej.
Justyna Melonowska
Fragment książki J. Melonowskiej „Pisma jakubowe. Religia i walka”, wyd. Fundacja Augusta hr. Cieszkowskiego, Warszawa 2023.
-----
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
1 Wątpliwość, czy Pieśń nad Pieśniami można interpretować w ten sposób, gdzie obok uprawnionych wątków osobowych (dusza) lokuje się nieosobowe (liturgia) należy rozstrzygnąć pozytywnie. Nie dlatego jednak, że na przykład w Apokalipsie Oblubienicą jest miasto – Jerozolima, ale dlatego, że ani Jerozolima, ani liturgia nie są nieosobowe, gdyż doktrynalnie mają związek z akcją całego Kościoła rozumianego jako ciało mistyczne.
2 Marek Aureliusz, Rozmyślania 6, 13, przeł. M. Reiter, DeAgostini, b.m.w, cop. 1999, s. 49.
3W. Sołowjow, Sens miłości, przeł. H. Paprocki, Antyk, Kęty 2002, s. 40-41.
4 Pośród wdzięcznych określeń, jakie papież rezerwuje dla tradycjonalistów katolickich, ostatnio, tj. podczas odbytej przez niego pielgrzymki do Kanady (24–30 lipca 2022), znalazły się uwagi o tym, że tradycjonalizm to „martwa wiara żywych” oraz że postawa dążenia do zachowania niezmienności w dziedzictwie konfesyjnym oznacza „pogaństwo myślenia”. Zarzut ten, jak wolno sądzić, kierować należy do wszystkich przodków podtrzymujących, pielęgnujących i utrwalających otrzymane dziedzictwo, z zapewne wyróżnioną pozycją przytaczanego przez Franciszka dla obrony swej opinii św. Wincentego z Lerynu. Jeśli winnam Czytelnikowi źródła przytaczanego nauczania, to należy wyjaśnić, iż istotną trudnością od pontyfikatu Jana Pawła II jest to, że często ma ono charakter pogawędki z dziennikarzami odbywanej podczas papieskich lotów samolotowych. Wypowiedzi te nie przechodzą w utrwalone na piśmie wypowiedzi nauczycielskie Kościoła, a choć tak nietrwałe i pozbawione powagi, są jednak istotnym elementem współczesnej kultury papieskiej i życia eklezjalnego. Jedyne zatem źródła, to doniesienia medialne, np. https://www.catholicarena.com/latest/2022/7/30/aue4dluk81wawzpv9m4m2sibfumsuu (dostęp: 17.08.2022).
5 K. Gamber,Reforma liturgii rzymskiej – organiczny rozwój czy destrukcja?, przeł. T. Maszczyk, Key4 Izabela Szałacińska, Warszawa 2020, s. 142.
6 Por. K. Wojtyła, Osoba i czyn oraz inne studia antropologiczne,red. T. Styczeń, W. Chudy, J. W. Gałkowski, i in., TN KUL, Lublin 2000, s. 324-325.
7 Por. M. Scheler Normatywne i deksryptywne znaczenie „ordo amoris”, w: O miłości. Antologia, red. M. Grabowski, UMK, Toruń 1998, s. 26.
8 Sołowjow podejmuje poniekąd podobne tematy w kontekście budowania przez Chrystusa Kościoła z materiału już uformowanego i uduchowionego, por. Wł. Sołowjow, Sens miłości, s. 39.
9 Por. M. Scheler, Normatywne i deskryptywne znaczenie„ordo amoris”, s. 26.
10 M. Nédoncelle, Prośba i modlitwa, Notatki fenomenologiczne, przeł. M. Tarnowska, Znak, Kraków 1995, s. 172-173.
11 Pojęcie to stosuje się do Maryi i – szerzej – dziewictwa, do czego przejdę wkrótce. Tu jednak zaznaczam, że owa „łożnica” ma sens nie tylko buduarowy.
12 Dygresja zanotowana z myślą o tych, którym dedykowana jest ta książka: piszę te słowa w maleńkim domu pośrodku pewnego pustkowia nad Pilicą. Domku składającego się z pokoiku i kuchni, przykrytego czapką uginającego się już dachu. I choć wiem, że trzy nieroztropnie i bez planu posadzone drzewa, które widzę z okna trzeba będzie w końcu wyciąć, dach wymienić, podłogę w kuchni podnieść, a warzywniak przenieść w obręb posesji, żeby ułatwić pracę krewnej, która nad nim czuwa, to przecież rozpoznaję w tym łatwo swoją rolę dziedziczki tej dziwnej działki o kształcie wstążki. Wszelka zmiana musi czynić zadość miłości przodków do tego miejsca, a prowadzona winna być z czułością i odpowiedzialną pamięcią, że przy tej-tu kaflowej kuchni do końca swych dni cicho szepcząc modlitwy suszyła grzyby Marianna. I choć sąsiedni, drewniany domek, w którym czuwała, pełna lęku i grozy, przy zwłokach swego rocznego synka Jasia w czasie, gdy jej mąż strugał mu trumienkę musiał zostać zburzony, to przecież wcześniej wyniosło się stamtąd i jej małe krzesełko, i obraz przedstawiający Maryję z lilią, i kredensik. Ten odnowiłam, poważnie się przy tym parząc, co z kolei sprawia, że blizna jest dotykalnym znakiem tej skromnej walki o kruche i ubogie dziedzictwo dziadków, znakiem zresztą, z którym to zbliźnione ciało złożone zostanie do grobu dowodząc przywiązań swej osoby. Tak zatem pamięć zostaje zmaterializowana i ucieleśniona.
13 Topos „urzędnika” znajdujemy w różnych literaturach (francuskiej, włoskiej, rosyjskiej).
14 G. de Maupassant, Spadek, przeł. A. Sowiński, Książka i Wiedza, Warszawa 1968, s. 3.
15 Por. następujący wyimek z pism Wasilija Rozanowa: „Co w takim razie spina całą cerkiew i nadaje jej jedność? Akatyst. Akatyst – tylko modlitwa, żadna inna część liturgii nie wywołuje takiego rozczulenia, żaru, a u wielu – łez, jak akatyst poświęcony Jezusowi albo Matce Bożej. Oto, co – ludowe i prawosławne. «Policzki zaś jej płonęły i arcykapłan, widząc to, pomyślał: czy aby nie pijana?» – oto, co badawcze spojrzenie zawsze pochwyci u jednego, dwóch, trzech modlących się w czasie akatystu. (…) Ileż można dostrzec w tych rozpalonych oczach osobistych, rodzinnych tajemnic, w duszach złamanych albo rozbawionych”. W. Rozanow, Przez śmierć, przeł. P. Nowak, Biblioteka Kwartalnika Kronos, Warszawa 2017, s. 13.
16 Por. M. Nédoncelle , Wartość miłości i przyjaźni, przeł. K. Bukowski, Wydawnictwo M, Kraków 1993.
17 G. K. Chesterton, Ortodoksja, przeł. M. Sobolewska, Fronda, Warszawa 2004, s. 25.
18 Tamże.
19 Diagnozy tej nie należy rozumieć jako objawu syndromu Złotego Wieku, odnosi się ona bowiem do widzialno-słyszalnej, niezależnej od zdolności i wykształcenia wyznawcy, warstwy liturgii i jej wpływu katechizującego.
20 J. Ratzinger, Duch liturgii, przeł. E. Pieciul, Wydawnictwo AA, Kraków b.d.w., s. 143.
21 Jedno z opracowań tej tematyki przez D. von Hildebranda nosi wszak znaczący w kontekście naszych poszukiwań tytuł Spustoszona winnica (przeł. T. Pszczółkowski, Fronda, Warszawa 2006; oryginał ukazał się w 1973 r.).
22 „W Biblii miasta, kraje, naród izraelski, a następnie cała odrodzona ludzkość lub Kościół uniwersalny, są przedstawiane w postaci kobiecej i nie jest to wyłącznie prosta metafora”. Wł. Sołowjow, Sens miłości, s. 54. Por. też: J. Ratzinger, Duch liturgii, s. 174.
23 Por. S. Awierincew, Złoto w systemie symboli kultury wczesnobizantyjskiej, w: tegoż, Na skrzyżowaniu tradycji. Szkice o literaturze i kulturze wczesnobizantyjskiej, przeł. D. Ulicka, PIW, Warszawa 1988, s. 191.
24 Tamże. I dalej: „Dla Bizantyjczyka, który w przejmujących żalach kanonów pogrzebowych lamentował nad nieuchronnym, sromotnym rozkładem ciała w grobie, materializującym jak gdyby grzech Adamowy, taki ciąg asocjacji nie był niczym dziwnym, lecz przeciwnie – miał głęboki sens”.
25 Czytamy: „Księgi liturgiczne promulgowane przez świętych papieży Pawła VI i Jana Pawła II, zgodnie z dekretami Soboru Watykańskiego II, są jedynym wyrazem lex orandi Rytu Rzymskiego”.
26 Przyjmuję, że „książę” to „Oblubieniec”. Jako że książę to syn króla, a tym w niniejszej alegorezie jest Bóg, stąd w chrześcijaństwie księciem musi być Chrystus.
27 S. Awierincew, Grecka „literatura” i bliskowschodnie „piśmiennictwo”, w: tegoż, Na skrzyżowaniu tradycji, s. 33. I dalej: „Natomiast filozofia grecka stworzyła ideał «samowystarczalności»”.
Justyna Melonowska (1976), doktor filozofii. Absolwentka Prywatnego Żeńskiego Liceum Ogólnokształcącego Sióstr Urszulanek we Wrocławiu (1991-1995), wychowanka siostry Iwony Dudzińskiej. Adiunkt w Instytucie Filozofii i Socjologii Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Autorka książek i artykułów naukowych, m.in. „Osob(n)a: kobieta a personalizm Karola Wojtyły - Jana Pawła II. Doktryna i rewizja” (Difin 2016), „Ordo amoris, amor ordinis. Emancypacja w konserwatyzmie” (APS 2018), „Pisma machabejskie. Religia i walka” (Fundacja im. Augusta hr. Cieszkowskiego, 2020), „Pisma jakubowe. Religia i walka” (Fundacja im. Augusta hr. Cieszkowskiego, 2023). Jej zainteresowania badawcze dotyczą hermeneutyki filozoficznej, rozumienia tradycji i ortodoksji religijnej oraz piękna i estetyki liturgii. Uczestniczka licznych debat publicznych. Od 2020 roku felietonistka czasopisma „Filozofuj!”, w którym prowadzi własną rubrykę „Potęga niesmaku”. Od 2017 roku autorka w „Christianitas. Pismo na rzecz ortodoksji”, od 2023 roku członkini redakcji tegoż. W latach 2021-2023 prowadząca autorską audycję literacko - filozoficzną „Do dzieła!” w TVP Kultura. Audycja była nominowana do nagrody III Festiwalu Kultury Narodowej „Pamięć i Tożsamość” w kategoriach „Publicystyka kulturalno - historyczna” i „Romantyzm”. W 2020 komentatorka w programie kulturalnym „Tego się nie wytnie” w TVP Kultura, mającym na celu upowszechnianie kultury i sztuki współczesnej. Od 2023 roku jurorka Nagrody Identitas, autorka warsztatu z zaawansowanych metod hermeneutyki biblijnej przeprowadzonego dla nominowanych na arktycznej wyspie Uløya, redaktorka i współautorka tomiku poetyckiego „Bo to minęła już zima. Głosy z wyspy Uløya” (Pewne Wydawnictwo, 2024). Żona, matka dwójki dzieci.