Komentarze
2013.04.04 11:00

Krótka historia tajemnicy

3

Z wnętrza upoważnienia danego Piotrowi przez Chrystusa „rozpakowała się” istota papiestwa: bycie zastępcą Chrystusa przez bycie następcą świętego Piotra na stolicy rzymskiej. Do dziś jest to rama, przez którą ten czy ów był w ciągu wieków papieżem.

Napisano już niejedną historię papiestwa i papieży. Autorzy niektórych są przede wszystkim pod wrażeniem potężnej ludzkiej różnorodności w osobowościach papieży. Z takich książek dowiadujemy się np., że jeden z nich był mistykiem, a drugi administratorem etc. Są też książki, w których pokazuje się reakcję papieży na  zmiany w świecie: że pewien bał się kolei, zaś drugi jako jeden z pierwszych wielkich nagrywał swój głos na fonografie – z czego ma wynikać, że jeden był konserwatystą, a drugi człowiekiem nowoczesnym.

We wszystkich tych książkach – o ile są napisane solidnie z punktu widzenia rzemiosła historyka – można oczywiście odnaleźć mnóstwo rzeczy interesujących. Czy są one jednak naprawdę historiami papiestwa?

Czy istnieje historia papiestwa?

No cóż, może kłopot ma charakter zupełnie podstawowy. Nie jest przecież rzeczą oczywistą, że tajemnice wiary – a jest nią papiestwo, urząd Piotrowy – mają swoją historię. Historia to przecież zmiana, ciąg zmian – a w czym i w jaki sposób miałaby się zmieniać tajemnica wiary?

Instynktownie i z niejaką nadzieją właśnie tajemnice wiary traktuje się – przynajmniej w środowiskach osób wierzących – jako coś niezmiennego, niepodlegającego dezaktualizacji. W końcu tajemnica wiary to rąbek Prawdy Boga, a w Bogu nie ma zmienności i zaprzeczania sobie czy choćby szukania po omacku.

Dlatego prawda obecna w tajemnicach wiary jest rzeczywiście niezmienna. Co jednak, jeśli prawda ta pada, jak światło, na zmienny bieg spraw ludzkich; gdy światło to nie odbija się od tych spraw, lecz wnika w nie, zstępuje nawet w najostrzejsze zawirowania, świeci wśród żywiołów i poprzez nie? Wtedy wydaje się nam, że światło musi się „złamać”, jak w pryzmacie; że jest już inne niż wcześniej, roztopione, rozrywane przez materię, z którą się zmieszało.

Patrząc na to, można pomyśleć, że ten bieg zmiany ludzkich spraw jest niczym innym jak czymś obcym dla Prawdy; że w najlepszym razie jest złudzeniem poddanym niezmienności, a w razie najgorszym – sposobem odcinania umysłów ludzkich od niezmiennej prawdy.

Są to niepokoje, z których zrodziła się wielka tradycja filozoficzna naszej cywilizacji – więc nie są to niepokoje byle jakie. Jednak jeśli mowa o tajemnicy wiary – w jej chrześcijańskim sensie – to przeciwstawienie zmiennego i niezmiennego, duchowego i cielesnego, prawdziwego i złudnego, okaże się natychmiast niewystarczające.

W samym centrum wiary chrześcijańskiej stoi historia o wcielonym Słowie Bożym, które nie tylko zrodziło się na sposób ludzki, ale następnie w tajemniczej obecności między nami „rosło i umacniało się”, „wzrastało w mądrości i w latach, i w łasce u Boga, i u ludzi”.

Rodzić się, rosnąć, umacniać się – to opis zmian, choć zakładających ciągłość i identyczność tego, kto przecież pozostaje ciągle tym samym, mimo że rodzi się, rośnie, umacnia, a nawet uczy się nowego i zbiera nowe doświadczenia. Niezmienne i przedwieczne Słowo Boże właśnie tak weszło w historię ludzi. Weszło nie jako promień światła, załamujący się w pryzmacie – lecz jak życie nadające ciągłość i energię wszystkiemu, co napełniło.

To, co w niezwykły sposób dotyczyło Chrystusa, Boga-Człowieka, odnosi się jeszcze mocniej do Kościoła, świętej instytucji mającej w sobie ludzi; a w Kościele dotyczy też papiestwa.

Z papiestwem jest więc tak jak np. ze Mszą świętą: jest to samo od początku i aż do końca czasów niezmienne w swej istocie – a jednak jakże wiele zawdzięcza swej historii! Zapoczątkowane w Piotrze Apostole papiestwo rodziło się i kształtowało przez wieki – by pozostać zawsze sobą, w misji utwierdzania Kościoła. Będąc zawsze tajemnicą wiary – czymś przychodzącym w świat spoza jego możliwości tworzenia i pojmowania – misja Piotrowa była pośród świata jak ziarno, które „rozpakowuje się” przez wieki swego istnienia: zawsze ta sama i dlatego tak rozmaicie obecna w zmiennych kolejach świata.Co więcej: wciąż to samo od początku, papiestwo właśnie poprzez próby owych zmiennych kolei losu rozpoznawało (rozpoznaje) wyraźniej swe kontury, moc swej łaski – czasami poprzez kontrast z ludzką słabością wykonawców misji Piotra.

Święty Piotr, czyli zastępca Chrystusa – w Rzymie

Urząd ten zawdzięcza tak wiele etapowi, w którym piastował go Piotr Apostoł, że zawsze będzie nazywany „urzędem Piotrowym”, munus Petrinum. Dla papiestwa Piotr jest jak kiedyś, przed grzechem, Adam dla ludzkości: był pierwszy i w nim umieszczono dary i obietnice przeznaczone dla wszystkich innych w jego „rodzie”.

W pewnym sensie już w Piotrze jest wszystko, co tworzy papiestwo. Jednak tym, co ujawnia się najmocniej, jest to, co w papiestwie najbardziej fundamentalne: zastępstwo względem Chrystusa. Papież jest „wikariuszem Chrystusa”, Jego namiestnikiem. Papieżem jest ten, kto na ziemi zastępuje Chrystusa przebywającego w niebie. A zastępuje nie we wszystkim – lecz w rządzeniu Kościołem: ogółem chrześcijan i każdym z osobna. Co więcej: to właśnie w stosunku do Piotra padły słowa wskazujące na to, że Piotr zastępuje Chrystusa nie tylko w rządzeniu, lecz jest – znowu w miejscu Chrystusa – opoką-fundamentem, na którym Kościół zostaje zbudowany. Stąd znany skrót: Ubi Petrus, ibi Ecclesia

– Gdzie Piotr, tam Kościół.

Piotr zaś zawędrował do Rzymu, stolicy Imperium. Tutaj wykonywał swój urząd pasterski, gdy go uwięziono i umęczono. Jednak urząd Piotrowy nie przeniósł się wraz z Piotrem do nieba.

Święty Linus, czyli następstwo Piotra

Po świętym Piotrze – Linus. W tym drugim papieżu, wspominanym do dziś z kilkoma innymi w modlitwach mszalnych Kościoła, uwyraźniło się coś, czego w samym Piotrze naturalnie nie można było jeszcze doświadczyć: następstwo po Piotrze, sukcesja Piotrowa. Odtąd każdy papież to następca świętego Piotra. Jeśli tak nazywamy dziś papieży, to „pierwszym” był Linus: zastępca Chrystusa i następca Piotra.

Czy zdajemy sobie dzisiaj sprawę, jak potężny „przeskok” dokonał się w tej kontynuacji, między Piotrem i Linusem? Po raz pierwszy obietnice i zadania zlecone Piotrowi przechodziły na innego człowieka, jego następcę. W praktyce „urząd Piotrowy” oddzielał się od osoby Piotra.

Następcą Piotra nie został ktoś posiadający wcześniej podobną do niego godność – np. inny Apostoł. Jako pierwszy następca, święty Linus musiał chyba mieć coś w rodzaju poczucia, że „po wielkim Piotrze przyszedł teraz pokorny pracownik winnicy Pańskiej”. Ciekawe, jak często porównywano go z Piotrem… A przecież to on – i tylko on, nie święty Piotr w niebie – był wówczas biskupem Rzymu, opoką Kościoła.

Na tym etapie z wnętrza upoważnienia danego Piotrowi przez Chrystusa „rozpakowała się” już istota papiestwa: bycie zastępcą Chrystusa przez bycie następcą świętego Piotra na stolicy rzymskiej. Do dziś jest to rama, przez którą ten czy ów był w ciągu wieków papieżem.

Coraz mniej z Piotra w Piotrze?

Jednak cały Kościół i jego rzymska gmina czy diecezja miały przed sobą jeszcze wiele doświadczeń i związanych z nimi odkryć, przez które to, co istotne i niezbędne w byciu papieżem, odrywało się od konkretnej postaci Piotra, a wiązało z tajemnicą „urzędu Piotrowego”.

Po wielu biskupach Rzymu, którzy – jak Piotr – kończyli swój pontyfikat śmiercią męczeńską, musiał (choć wciąż była epoka prześladowań!) przyjść czas na pierwszego papieża, który po prostu, choć święty człowiek, umarł „w łóżku”. Potem był i taki – święty Poncjan z III wieku – który zrezygnował z urzędu, gdy zesłany do kamieniołomów chciał ułatwić wybór swego następcy…

Jednak nadal byli to święci papieże – zalicza się do nich nawet Liberiusz, z połowy IV wieku, pierwszy i chyba jedyny z biskupów Rzymu, którego udało się „złamać” heretykom i przymusić do wyrzeczenia się prawowiernej nauki. Ale już dwa wieki później ta nieprzerwana linia papieży będących równocześnie świętymi rozrywa się po raz pierwszy, a nad głowami kilku następców świętego Piotra brak aureoli. Nie był to drobiazg: wraz z papieżami nie-świętymi lub byle jakimi, chwiejnymi, jak Wigiliusz z VI wieku, autorytet Rzymu mocno ucierpiał. Ale urząd Piotrowy trwał, dokładnie ten sam – aż znowu mogli z niego wydobyć wysokie tony papieże tak ważni, jak Grzegorz I Wielki z przełomu VI/VII wieku.

Nikt jeszcze nie przewidywał, do jak spektakularnych upadków stoczą się niektórzy papieże w wiekach średnich i w renesansie, czasami nie do odróżnienia od zupełnie świeckich smakoszów rozkoszy tego świata lub przewrotnych intrygantów lub nawet skandalistów. Mimo to – ci źli ludzie, kiepscy chrześcijanie, byli przy tym jeszcze kimś innym: prawdziwymi i niezastąpionymi powiernikami obietnic, choć tak rzadko czynili z tego właściwy użytek.

Można było nie znosić papieży – ale i szanować papiestwo. Można było smagać papieży biczem krytyki – właśnie przez miłość do papiestwa! Byli jednak i tacy, którzy papieżami zgorszyli się aż do tego stopnia, że stracili wiarę w sprawowany przez nich urząd.

Sposoby sprawowania prymatu

Ma swoją historię także „rozpakowywanie się” danej już Piotrowi władzy prymatu w Kościele. Każdy biskup zastępuje Chrystusa – dla wiernych swego Kościoła lokalnego; ale tylko biskup Rzymu jest zastępcą Chrystusa dla całego Kościoła, dla każdego wiernego, skądkolwiek by był.

Odkrywanie wszystkich konsekwencji tego daru było bolesnym procesem: zapewne papieżom nieśmiałym lub jakoś ubezwłasnowolnionym łatwiej było nie upominać się o „swoje”, nie narażać na zarzuty arogancji i żądzy władzy – natomiast papieże śmielsi i z natury bardziej władczy mogli dawać się ponosić przesadzie. A jednak rację – tę ewangeliczną rację, związaną z koniecznością zapewnienia Kościołowi jedności – mieli raczej ci, którzy – jak Wiktor I, Damazy czy Grzegorz Wielki – domagali się posłuchu (od innych biskupów), niż ci, którzy z jakichś powodów unikali „ingerowania” w sprawy innych patriarchatów i diecezji.

Wraz z upływem czasu papieże byli prowokowani przez rozmaite kryzysy i spory wewnątrzkościelne do tego, aby powiedzieć, że pierwszeństwo biskupa Rzymu nie jest ani tylko zaszczytem, ani nawet pragmatycznym rozwiązaniem w sytuacji, gdy „ktoś musi rozsądzić”; nie, prymat ten jest widzialną zasadą jedności Kościoła, udzielonym następcy Piotra przez Boga „uprawnieniem Stolicy Apostolskiej”.

Konsekwencje tego, że „sługa sług Bożych” (jak nazwał się Grzegorz Wielki) jest „słodkim Chrystusem na ziemi” (jak mawiała w XIV wieku św. Katarzyna ze Sieny, patrząc na walki papieży i antypapieży…), opisano dokładniej dopiero w dogmacie o prymacie Piotrowym, ogłoszonym przez Sobór Watykański I w 1870 r.

„Rozpakowywanie się” niezmiennej prawdy o prymacie Piotrowym wprowadzało biskupów Rzymu w konflikt z tymi, którzy już wcześniej zajęli miejsce przewidziane dla tegoż prymatu – lub traktowali je jako „niczyje”. Łatwiej było szanować Rzym, gdy był jeszcze polityczną stolicą Cesarstwa. Trudniej było uznać najwyższy autorytet biskupów Rzymu, gdy polityczną stolicą Cesarstwa było już raczej Bizancjum, nie Rzym. A jednak jest się zastępcą Chrystusa nie z powodu przebywania w stolicy cesarza – lecz z powodu bycia następcą Piotra.

Nie sposób, byśmy podążali tu wszystkimi ścieżkami, na których to, co powierzone Piotrowi, dawało się wciąż po nowemu poznać w jego następcach, aż do naszych dni. Na przestrzeni tak różnych czasów wierność urzędowi Piotrowemu wymagała nie tyle powtarzania tych samych zachowań, gestów czy słów – ile zachowania tych samych zasad. Papież prześladowany przez cesarza poganina, papież poddany kurateli przez cesarza chrześcijanina, papież szukający ochrony u „barbarzyńskiego” władcy konkurującego z dostojnym cesarstwem, w końcu i papież posyłający korony chrześcijańskim władcom albo i papież nauczający o prawach podstawowych w demokracji – w każdej tej odmiennej sytuacji stawką była ta sama wolność Kościoła w głoszeniu Ewangelii.

Wciąż na nowo

Katolicy wierzą bez zmian, że papiestwo jest podatnym narzędziem Ducha Świętego – wierzą w to mocno, gdyż przyjmują jako prawdę Bożą. Ta sama wiara buduje różne wyobrażenia. Kiedyś wyobrażano sobie papieża jako osobę wyróżnioną jakimiś tajemnymi rozmowami z Duchem Świętym, widocznym nad nim jak gołębica. Dzisiaj uciekamy się raczej do innych wyobrażeń – na pewno mniej śmiałych od tamtych dawniejszych, a pewnie też poczciwych. Wyobrażenia nie opiszą tej wiary.

I tak to w historii papiestwa wciąż dzieje się coś „po raz pierwszy w dziejach” – czasami właśnie dlatego, aby niezmiennie trwał – i był wykonywany – potrzebny Kościołowi urząd Piotrowy.

Paweł Milcarek 

za: Nowe Państwo


Paweł Milcarek

(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.