Felietony
2015.12.11 17:41

W poszukiwaniu chrześcijańskiego rozumienia (rachuby) czasu

Najbardziej powszechny system chronologiczny na świecie opiera się na rachubie lat od narodzenia Chrystusa[1] (dla Hansa Ursa von BalthasaraWcielenie jest jedynym punktem stycznym między wiecznością i czasem). System ten zawdzięczamy Dionizemu Mniejszemu, mnichowi rzymskiemu żyjącemu w VI wieku. Dla ustalenia daty narodzin Chrystusa wykorzystał on bieg cykli paschalnych, obejmujących 19 lat. Pokazywał przez to, że Chrystus jest właściwym początkiem wszystkiego. Metoda zastosowana przez Dionizego spełniła swoje zadanie, sytuując (symboliczną) datę narodzin Chrystusa blisko rzeczywistej daty tego wydarzenia. Zresztą i dziś nie potrafimy jej precyzyjnie określić, choć wiemy, że jest inna niż ta, wskazana przez czcigodnego mnicha (por. J. Naumowicz, Chrześcijańska rachuba czasu, „Warszawskie Studia Teologiczne”  XV/2002, s. 133 – 140) – prawdopodobnie Chrystus narodził się między 6. a 8. rokiem „przed Chrystusem”.

Systemem tym posługują się nawet Ci, którzy używając określeń: „nasza era” i „przed naszą erą”[2], starają się wymazać imię Chrystusa. Jedni czynią to z premedytacją, inni z przyzwyczajenia czy dominującej mody (nie znam podręcznika do historii, w którym konsekwentnie używa się określeń „przed narodzeniem Chrystusa”, „po narodzeniu Chrystusa”, i tylko jeden, w którym one w ogóle się pojawiają; znam przypadki, gdy autorzy są w tym względzie konsekwentnie poprawiani przez wydawców).  Wydaje się, że dobrym przykładem ilustrującym tę kwestię są problemy, jakie z chrześcijańską rachubą czasu miał Toynbee, który jako historyk ulegał myśleniu naturalistycznemu.

Przedchrześcijańskiej koncepcji czasu cyklicznego – zakładającej wieczność świata, który nie ma początku ani końca – obca była myśl o jakiejkolwiek celowości dziejów. Dopiero „chrześcijańska interpretacja dziejów kieruje swe spojrzenie ku przyszłości jako czasowemu horyzontowi pewnego określonego celu i ostatecznego spełnienia.” (K. Löwith, Historia powszechna i dzieje zbawienia, Kęty 2002, s. 154). We wczesnym średniowieczu, jedną z ważniejszych kwestii, było pytanie o początek danej rzeczy, pytanie o jej genezę. A zatem obecne jest w tej myśli również zainteresowanie przeszłością. Czas pojawia się wraz ze stworzeniem świata.

Jako okres szczególny, bezgrzeszny wiek, postrzegano czas przed grzechem pierwszych ludzi, drugi taki moment, to wcielenie Chrystusa (zapoczątkowana wtedy epoka trwać będzie, aż do końca świata), od którego możemy mówić niejako o dwutorowości dziejów: czas historii świętej (czas jedności, nieprzerwanego trwania) i świeckiej (czas wielości). Modelowe jest tu ujęcie zaprezentowane przez św. Augustyna w Państwie Bożym. „Wydarzenia historii powszechnej i ponadświatowy cel są w tej konstrukcji zasadniczo rozdzielone, i wiążą się ze sobą tylko dzięki peregrinatio wiernych in hoc saeculo. […] Jako civitas peregrinans Kościół pozostaje w związku z wydarzeniami świeckimi, o ile te służą ponadświatowemu celowi: budowaniu domu Bożego.” (K. Löwith, dz. cyt, ss. 162, 164)[3]. Według św. Augustyna ósmy dzień świata (powtórne przyjście Pana) będzie powtórzeniem dnia pierwszego, ale już na wieczność. Wydawało się ważnym podjęcie próby zespolenia z epokami periodyzacji chrześcijańskiej –  w której każdemu dniu stworzenia odpowiada jedna epoka (od Adama do Noego, od Noego do Abrahama, od Abrahama do Dawida, od Dawida do niewoli babilońskiej, od niewoli babilońskiej do narodzin Chrystusa, od narodzin Chrystusa do końca świata) – dziejów ludów pogańskich. Punktem przełomowym na drodze prowadzącej do tego były Kanony chronologiczne oraz streszczenie wszystkich historii Hellenów i barbarzyńców  Euzebiusza z Cezarei. Biskup z Cezarei w swoim zestawieniu za punkt odniesienia przyjmował datę stworzenia świata.

Dopiero, gdy znany nam już Dionizy Mniejszy, określił datę narodzi Chrystusa na 25 grudnia 753 r. od założenia Rzymu, zaczęto wydarzenia mające miejsce po tej dacie odnosić do tego przełomowego wydarzenia, a nie do stworzenia świata (oczywiście nie dokonało się to od razu). Natomiast wydarzenia sprzed narodzenia Chrystusa nadal liczono od stworzenia świata. Przyjęta rachuba czasu jednoznacznie wskazywała na to, kto jest Panem dziejów, i że są one powszechne i wyraźnie ukierunkowane.

Narodziny Chrystusa uczyniono „punktem zerowym” w rachubie czasu dopiero w XVII wieku (być może pierwszym był Bossuet; oczywiście jego koncepcja dziejów zasadzała się na przekonaniu, że kieruje nimi Opatrzność). Wydarzeniom wcześniejszym od narodzin Chrystusa przyporządkowano liczby ujemne. W działaniu tym można widzieć  odejście od wcześniejszego stanowiska chrześcijańskiego (por. K. Pomian, Przeszłość jako przedmiot wiary. Historia i filozofia w myśli średniowiecza, Warszawa 2009, s. 145).

To, że dziś słusznie walczymy o samą obecność imienia Chrystusa w nomenklaturze chronologii historycznej, pokazuje tylko, jak daleko zaszły procesy sekularyzacji historii, tak widocznej już w poglądach Vico czy Woltera. Filozofia dziejów, którą wymyślił nowożytny człowiek, uniezależniła się od ich teologicznej interpretacji jako dziejów zbawienia, a Hegel uczynił z niej system spekulatywny. Ostatecznie przyjęto świecką metodę interpretacji historii zaproponowaną przez Woltera. Zaczęto wierzyć w iluzję postępu – iluzję, która byłaby nie do przyjęcia ani przez pogański antyk, ani chrześcijaństwo – postępu zastępującego Opatrzność, która jako jedyna może usensownić bieg dziejów. Wreszcie Burckhard za jedyny sens dziejów uznał ciągłość. Ze względu na to, że ich spełnienie leży w eschatologicznej przyszłości, poszukiwanie naturalnych praw rządzących historią na niewiele się zda (zob. K. Löwith, dz. cyt.). W postmodernistycznej narracji ta optymistyczna wiara w postęp też utraciła zaufanie, z jednej strony w kreślonych wizjach zagłady, z drugiej strony ze względu na słabnąca siłę historycznego zakorzenienie w cywilizacji, jak i nakierowania na przyszłość.

Podsumowując: Dla chrześcijanina czas historyczny zawiera się między stworzeniem a paruzją. Ma on w sobie pewien zamysł Boży, który realizuje się jako historia zbawienia. Jej centralnym wydarzeniem jest Wcielenie: „czas się już wypełnił, ale jeszcze się nie dokonał” (Hans Urs von Balthasar). Czas  historyczny i wieczność nie są już sobie radykalnie przeciwstawione. Czas zostaje uświęcony, a zdarzenia mają odsłaniać przed człowiekiem rzeczy święte.

 

Artur Górecki 

 

[1]Przypomnijmy, że starożytność nie znała jednej rachuby lat. Istniały różne systemy chronologiczne, stosowane w całym Imperium Rzymskim lub jedynie na danym terenie. Lata określano, np. poprzez wskazanie imion wyższych urzędników, którzy w danym czasie piastowali swą godność. Znano też ery, które datowano np. od założenia Rzymu lub początku olimpiad.

[2]Określenia „era” na oznaczenie pewnego przedziału czasu, zapoczątkowanego jakimś przełomowym wydarzeniem, zaczęto używać w Egipcie za czasów rzymskich (ab exerdio regni Augusti).

[3]„Dom ludzi nie żyjących z wiary, ubiega się o pokój ziemski, pochodzący z rzeczy i wygód życia doczesnego. Dom zaś ludzi z wiary żyjących ma na pamięci wieczne obietnice przyszłości, a ziemskich i doczesnych rzeczy używa jako przejściowych, by te nie uplatały człowieka i nie odwodziły go od drogi Bożej, po której kroczy, lecz by go pokrzepiały do łatwiejszego dźwigania a nie powiększania ciężarów ciała skazitelnego, obciążającego duszę”. Św. Augustyn,  Państwo Boże.


Artur Górecki

Artur Górecki (1975) doktor historii, ukończył także studia filozoficzno-teologiczne i zarządzanie oświatą; autor książek poświęconych historii społecznej i życiu religijnemu w XIX i na początku następnego stulecia, artykułów, przyczynków naukowych i recenzji; współzałożyciel i redaktor czasopisma WychowujMy!; nauczyciel i wieloletni dyrektor placówek edukacyjnych różnych szczebli; dyrektor Departamentu Kształcenia Ogólnego i Podstaw Programowych w MEiN; propagator edukacji klasycznej.