Komentarze
2010.12.14 15:13

Duch lewicy i duch prawicy

Łatwo określić człowieka lewicy zawistnym czy utopistą, a człowieka prawicy spełnionym lub „realistą”. Te formułki niewiele mówią nam o prawdziwej różnicy wewnętrznej między tymi dwoma typami ludzi.

Spróbujmy przyjrzeć się im dokładniej. Gdy z każdego obozu przywołujemy po kilka wybitnych osobistości (być może tylko one mogą dostarczyć nam przesady koniecznej, by odkryć istotę zjawiska), narzuca się następujące stwierdzenie: wielki człowiek prawicy (Bossuet, de Maistre, Maurras, itd.) jest głęboki i ograniczony, wielki człowiek lewicy (Fénelon, Rousseau, Hugo, Gide, itd.) jest głęboki i rozbity wewnętrznie. Każdy z nich posiada całą rozpiętość ludzką: noszą w swoich wnętrzach zło i dobro, to co realne i idealistyczne, ziemię i niebo. Co ich różni: człowiek prawicy rozerwany pomiędzy wyraźną wizją nędzy i ludzkiego nieładu a powołaniem do czystości niemożliwej do zmieszania z tym, co od niej niższe, wytęża się, by siłą oddzielić rzeczywiste od ideału; człowiek lewicy, którego serce jest zimniejsze a umysł mniej przenikliwy, skłania się raczej, by je zmieszać. Pierwszy, pieczołowicie utrzymujący swą wzniosłość na poziomie idealnym, przejęty trudnością dostępu, chętnie zwęszy odór nieładu w „ideałach” obiegających świat; drugi, spieszny zrealizować swe nobliwe marzenia i być może nieco zniesmaczony surowym wznoszeniem się, będzie skłonny do idealizowania nieładu[1]. Tu się miesza, tam tnie...

Ucisz i skarć mieszkające w tobie i na świecie demony, rzecze duch prawicy. Uczyń z nich anioły, szepce duch lewicy. Nieszczęście w ostatnim przypadku polega na tym, że niepomiernie łatwiej jest deformować niż przekształcać.

Ascetyzm na prawicy, kwietyzm na lewicy. Spór między Fénelonem a Bossuetem otrzymuje z tego punktu widzenia ogromnie ludzkie znaczenie. Bossuet dostrzegł w kwietyzmie pierwszą, wciąż jeszcze nieśmiałą i skrytą zapowiedź katastroficznego pomieszania Boga z człowiekiem, które miało napiętnować erę nowożytną. Zepsucie kwietystyczne na polu religijnym równa się zepsuciu demokratycznemu w dziedzinie polityki: jedno i drugie jest owocem gorączkowego pośpiechu bezsilnego bytu, który, nie mając już sił do walki ani zapasów, by czekać, spieszy się z realizacją swojego marzenia pełni i szczęścia bez zwłoki i wysiłku, zmieszania go z czymkolwiek. Kwietyzm i mistyka demokratyczna polegają na pomijaniu etapów – w marzeniach! Gorączka jest na lewicy...

***

Wielcy pesymiści chrześcijańscy, jak Pascal czy de Maistre, z pewnością nie mają mniej szlachetności i wspaniałomyślności niż którykolwiek umysł lewicowy, lecz zwyczajnie posiadają tragicznie żywą świadomość otchłani rozciągającej się pomiędzy tym, czym człowiek jest a tym, do czego został powołany: przez szacunek dla najwyższej prawdy są sceptykami, realistami zaś ze względu na umiłowanie realności swego ideału.

Zatem, mógłby ktoś spytać, szczere dostrzeżenie i rozpoznanie nędzy ludzkiej to cechy prawicy? Tymczasem, proszę na lewicy zauważyć żarliwość o prawdę, dążenie by wszystko zdemaskować, obnażyć tyle niesłusznie idealizowanych nikczemności (np. freudyzm i marksizm są na lewicy), gdy na prawicy dostrzega się raczej faryzeizm, obskurantyzm, pia fraus... Odpowiedziałbym, że również na prawicy są wielcy demaskatorzy (jak Pascal, Nietzsche, itd.). Jednak trzeba w ogólności przyznać, że potrzeba odkrywania pospolitego oraz nieczystego dna człowieka i społeczeństwa to cecha lewicy. Człowiek prawicy zbyt dobrze czuje realność ludzkiej nikczemności, by doznawać potrzeby rozgłaszania jej na dachach; instynktownie czuje również niebezpieczeństwo, jakie niesie w sobie podobny ekshibicjonizm, wreszcie, w obliczu nieszczęść ludzkości, doświadcza jakby zasmuconej wstydliwości, która sprawia, że odwraca się wzrok (wstydliwość ta, z natury istotowo arystokratyczna, w osobowości „burżuazyjnej” degeneruje się do obłudnego faryzeizmu). Doświadczamy tego dziwnego paradoksu. Politycy, moraliści, wychowawcy i inni ludzie prawicy teoretycznie lekceważą nikczemność ludzi, a jednocześnie wydaje się, że obłudnie idealizują ludzką naturę (wystarczy zapoznać się na przykład z ich nieco upraszczającymi koncepcjami „duszy”, „cnoty”, „ojczyzny”, itd.), lecz praktycznie obchodzą się z człowiekiem roztropnie, z surowością odpowiadającą jego nędzy (tam, gdzie uznawano ducha, panowała zawsze rygorystyczna atmosfera); ludzie lewicy przeciwnie, wykrzykują wszem i wobec o wrodzonej materialności i nieczystości dążeń ludzkich (np. teorie marksistowskie i freudowskie); jednakże po czysto spekulatywnym zstąpieniu do piekieł, biorą człowieka za anioła, a ich optymizm praktycznie nie zna granic.

Jaki jest zatem tajemny motor zapalczywości demaskowania? Pragnienie przekroczenia tego, co w człowieku niskie i podłe? Gruntowny anty-ascetyzm wszystkich demaskatorów dowodzi czegoś wręcz przeciwnego. Źródłem ich szczerości jest – ponownie – pragnienie idealizowania ludzkiej nikczemności! Gdy udowodni się, że „ideały” człowieka są wyłącznie przebraniem dla instynktu seksualnego (freudyzm) lub sił ekonomicznych (marksizm), a mianowicie, że ciało i materia są jedyną rzeczywistością, jakaż wówczas aura ukaże się wokół materii i ciała! Człowiek lewicy piętnuje zło świata, lecz w gruncie rzeczy nie bierze go na serio: jest ono wyłącznie powierzchownym i efemerycznym przypadkiem; jeszcze chwila i rozproszy je podmuch „postępu”, „rewolucji”, itd. Oczywiście, istnieją zarówno dotkliwe sytuacje psychologiczne wynikające z napięć seksualnych, jak i okrutna niesprawiedliwość społeczna, lecz całe to zło zniknie wnet, gdy człowiek naprawdę zda sobie sprawę z rzeczywistości seksualnej czy ekonomicznej. Marksistowski i freudowski optymizm przepełniony jest drogocennym nauczaniem: według człowieka lewicy, ogłoszone i wyjaśnione zło jest już niemal wyleczone, jest ono wyłącznie nieporozumieniem, rodzajem fałszywego stanu przyjętego przez uśpioną ludzkość... Czy istnieje bardziej subtelny i niebezpieczny sposób idealizowania zła niż przedstawienie go zarazem jako zewnętrznego oraz uleczalnego, ponieważ ewoluującego niewątpliwie do powszechnego dobra i równowagi?

Czy jednak prorocy rewolucji faktycznie donoszą o nikczemności ludzkiej? Nie, ponieważ czynią z niej istotę człowieka. Wyjawiają nie materię czy grzech (są z nimi dobrze zaznajomieni, nie widzą nic poza tym), lecz ból i cierpienie w nich zawarte. Mają nadzieję, że ujrzą jak z materii, z grzechu, ostatecznie uporządkowanych, rozwiniętych, osiągających pełnię świadomości i posiadania samych siebie, wytryśnie raj. Czy zrozumiały jest teraz pośpiech by wyjawić i zniweczyć wszelkie nędze ludzkie? Nieszczęście mogłoby wywołać myśli o grzechu: spieszy się więc, by pozbyć się orszaku cierpień, który wlecze za sobą nikczemność ludzka, by – wreszcie! – nie było żadnych zastrzeżeń przeciw niej. Napastuje się cierpienie, aby tym skuteczniej kanonizować grzech...

Chodzi więc przede wszystkim o to (ileż ideałów moralnych i politycznych opiera się na tym pragnieniu!), by uczynić nikczemność bezbolesną, a grzech oswoić i pozbawić własnej istoty. Idealiści akceptują wszystko z upadku – poza ościeniem kary. W nędzy, w godnej politowania radości i pysze upadłego człowieka poszukują i błagają o boski spoczynek. Nie mają wątpliwości co do wrodzonej boskości tego człowieka. Dlatego obraz nieszczęścia jest nie do zniesienia. Jak długo będzie istnieć zło, niemożliwa będzie adoracja człowieka bez zastrzeżeń: Bóg nie może, nie powinien cierpieć! Wniosek: chęć zaćmienia zła-grzechu jako mitu, a zła-cierpienia jako przypadku. Wtedy wszystko w człowieku będzie dobrze zmieszane, zmącone, ubóstwione! Wszystko staje się Bogiem, gdy nie ma ani szczytu, ani hierarchii. Anarchia udostępnia niebo za pół ceny.

***

Ciasnota na prawicy, pomieszanie na lewicy. We wszystkich dziedzinach człowiek oddany samemu sobie może oscylować wyłącznie pomiędzy tymi dwoma zagrożeniami. Jedynie żywotnie chrześcijańska atmosfera moralna i społeczna może oszczędzić mu tego gorzkiego wyboru. Ascetyczna surowość prawicy więzi otchłanie ludzkiego buntu i rozpaczy, krótkotrwałe szaleństwo lewicy je przekręca, lecz dopiero chrześcijaństwo je przeobraża. – Na lewicy, nieczysta i gorączkowa przestronność bagna, gdzie woda miesza się z ziemią, trujące wyziewy z rosą – na prawicy, ograniczona i zlodowaciała czystość surowych gór – na wysokościach, największa przestronność nieba czystego, delikatnego i bez dna – nieba większego niż równina, wyższego i bardziej dziewiczego niż góry!

tłum. Piotr Kaznowski

Przekład na podstawie: Gustave Thibon, Diagnostics. Essai de physiologie sociale, Fayard 1985, 56-63.


[1] Duch prawicy prowadziłby ostatecznie do zanegowania ideału, duch lewicy – do jego sprostytuowania. Zresztą, źródło ciągłego pomylenia wartości, które charakteryzuje pewną umysłowość lewicy, znajduje się w rzeczywistej anarchii wewnętrznej poszczególnych ludzi. Ci zaś są dekadentami, których władze oraz uczucia są niedokonane i sztuczne z powodu straszliwego braku rozróżnienia. Nic w nich nie jest na swoim miejscu, brakuje wewnętrznej hierarchii. Umysł i miłość nie mogą manifestować się w swojej czystości: są przepojone niższymi popędami. Również ciało i egoizm są zbyt słabe, by rozwijać się otwarcie, wzywają więc na pomoc ideał i wychodzą na jaw w szlachetnej masce. Dekadent nie potrafi oddzielić tego, co w nim niskie od tego, co wysokie: wszystko jest w nim pomieszane, nierozpoznane. Jeśli jest występny, nazywa to miłością; jeśli ambitny – udaje, że służy sprawiedliwości, a najgorsze, że jest w tym szczery! Jego nikczemność jest nieskończenie bardziej niebezpieczna niż w przypadku człowieka prawicy, ponieważ niesiona jest na skrzydłach idei. Proszę porównać romantycznego kochanka z człowiekiem nękanym przez normalny popęd seksualny, socjalistycznego trybuna z politykiem realistą: pierwsi robią wrażenie wspanialszych i szlachetniejszych, są bardziej wystawieni na pokusy. To znaczy: włożyli do swej gry to, co najwyższe! Normalny człowiek może być hipokrytą, ale dlatego jest świadomy tego, co robi. Obłuda polega dla niego na zatajeniu swej nędzy, dla dekadenta – na jej idealizowaniu. Pierwszy kłamie przez to, co w nim najgorsze, nosi maskę zewnętrzną. Drugi oszukuje tym, co w nim najlepsze, nosi maskę wewnętrzną, sam jego wizerunek to maska. Człowiek prawicy może być kłamcą, lecz człowiek lewicy sam jest ostatecznie kłamstwem.

Ponadto, prawica i lewica w tym, co w nich ekstremalne i perwersyjne, są związane głębokim pokrewieństwem. Od jednej do drugiej przechodzi się z niebywałą łatwością (...), a takie pseudo-nawrócenia przynoszą katastroficzne skutki. Nie ma nic straszniejszego (J. Maritain zwrócił już na to uwagę w innym sensie) niż mający lewicowy temperament człowiek, który w dziedzinie politycznej czy religijnej czyni się obrońcą idei prawicy. Reagując na właściwe mu wewnętrzne pomieszanie staje się okrutnie ograniczony i szkodliwy, zawsze znajdzie coś nowego do wycięcia i odrzucenia: jest jakby Argusem, wiecznie wyłupującym sobie oczy, które go gorszą! W sytuacji odwrotnej, duch prawicy wprowadzony do ruchu lewicowego, zaprzęgając swą wewnętrzną jedność i spójność do służby nieładu i utopii, doprowadzi to zło do jego szczytowego wyrazu. Najgorsi przedstawiciele każdego obozu to zbiedzy z obozu przeciwnego...


Gustave Thibon

Komentarze

pgraczyk, http://www.kronos.org.pl/: Bardzo ciekawy tekst. Zwlaszcza podoba mi się kluczowe sformulowanie, głoszące, że wielcy ludzie prawicy są głębocy i ograniczeni a wielcy ludzie lewicy głębocy i rozbici. Czyli: tu głębia i jedność a tam głębia i wielosć. Co prawda okreslenia "lewica" i "prawica" przy takim uogolnieniu nie dają sie ostatecznie utrzymać: lewica bylaby heraklitejska a prawica parmenidesowska, co się historycznie nie trzyma kupy. Ale takie ujecie mimo wszystko jest inspirujące. W sensie Thibona na przyklad Lukacs mialby więcej z prawicowca a Adorno z lewicowca. Można dodać, że w przypadku "malych" ludzi lewicy i prawicy głębia odpada, ale i pozostale roznice zanikają: wszyscy są po równi ograniczeni. (2011.12.06 08:14)