szkice
2015.11.02 12:18

Straszne słowo Franciszka. Uwagi tłumacza

Personalizmy babci Róży

Słowo personalizmy w potocznym języku włoskim opisuje coś nagannego, a język włoski Jorge Bergoglia wciąż jest piemonckim językiem babci Róży, językiem turyńskiej cukierni. Bergoglio wspomina: «Wczesne dzieciństwo, od kiedy skończyłem rok, spędziłem z babcią». Nie wiem, czy babcia Róża Małgorzata Vasallo Bergoglio używała słowa personalismi, ale dziś jest to słowo nader popularne. Personalismi – to zachowania nastawione na interes jednej osoby, wbrew interesowi ogólnemu. Tłumacząc Franciszka oddaję to jako jednostkowe partykularyzmy, ale oczywiście moi bliscy – zaglądając przez ramię – poddają mi znacznie lepsze przekłady.

W tym właśnie znaczeniu na audiencji ogólnej 19 czerwca 2013 roku użył tego strasznego słowa Franciszek: «Przynależeć do Kościoła – to być w jedności z Chrystusem i otrzymywać od Niego Boże życie, które sprawia, że żyjemy jako chrześcijanie; to trwać w jedności z Papieżem i biskupami, którzy są narzędziami jedności i wspólnoty; to uczyć się przezwyciężania jednostkowych partykularyzmów (personalismi) i podziałów, lepszego rozumienia się i godzenia ze sobą różnych cech i bogactw każdego; jednym słowem, bardziej kochać Boga i żyjące obok nas osoby». „Kochać osoby” – jak widzimy – to zaprzeczenie „personalizmów”.

 

Słowa człowieka są jak trawa

Kto ma władzę nad słowami? Czasem władca, który narzuca poddanym język. Czasem poeta, dystrybutor towarów lub copywriter, który nowe znaczenie lub nowe słowo puszcza w obieg. Ale znaki zmieniają znaczenie choćby dlatego, że zmienia się ich otoczenie. A znak ma znaczenie tylko w kontekście, którym w gruncie rzeczy jest cały kosmos, a i wieczność zapewne też. Przemijają mody na poszczególne słowa. Słowa osoba i personalizm miały w XX wieku wielkie powodzenie. A Jorge Bergoglio z dziecięcą nonszalancją wtarabanił się do muzeum słów, które tak niedawno, za św. Jana Pawła, były osią nauczania papieskiego.

Bo oto Karol Wojtyła jako młody etyk zaczął używać terminu norma personalistyczna. Powszechnie przytacza się jego książkę „Miłość i odpowiedzialność” wydaną po raz pierwszy w roku 1960: «…Będzie to w danym przypadku zasada i norma personalistyczna. Norma ta jako zasada o treści negatywnej stwierdza, że osoba jest takim dobrem, z którym nie godzi się używanie, które nie może być traktowane jako przedmiot użycia i w tej formie jako środek do celu. W parze z tym idzie treść pozytywna normy personalistycznej: osoba jest takim dobrem, że właściwe i pełnowartościowe odniesienie do niej stanowi tylko miłość. I tę właśnie pozytywną treść normy personalistycznej eksponuje przykazanie miłości». Potem Wojtyła wobec krytyk będzie próbował doprecyzować tę surową myśl.

 

„Niejako emanują”

4 lipca 1958 roku młody ksiądz Wojtyła został biskupem. Rok wcześniej zamieścił w „Znaku” (1957, nr 42, s. 595-604) esej „Myśli o małżeństwie”. Swój merytoryczny wywód zaczyna od wyłożenia własnego zalążkowego personalizmu, wychodząc od ujęcia misterium Boga, który stał się człowiekiem: «[…]spróbujmy rozróżnić trzy porządki, które niejako emanują z tajemnicy Wcielenia. Są to mianowicie: porządek osoby, porządek łaski oraz porządek sakramentu». Uwagę zwraca język, który nie pozwala stwierdzić, jaki jest związek między Wcieleniem a tymi trzema porządkami. „Niejako emanują” – nie znaczy bowiem nic konkretnego. Prześledźmy jednak dalej tę myśl, którą autor z wyraźnym trudem ubierał w słowa: «Warto przypomnieć, że tajemnica Wcielenia wywołała w pierwszych wiekach chrześcijaństwa niekończące się dociekania i spory na temat stosunku osoby do natury […] Wypracowano przy tym gruntownie pojęcie osoby, które w stosunku do natury oznacza zawsze byt duchowo zindywidualizowany i wolny […]. Wszystkie te stwierdzenia i przemyślenia odnosiły się wówczas przede wszystkim do rzeczywistości Bożej. Stanowiły jednak pośrednio przygotowanie do gruntowniejszego zrozumienia człowieka, były wstępem do personalizmu w nauce o człowieku. Sam zaś fakt, że personalizm ów kształtował się na kanwie poznania Boga na podłożu tajemnicy Wcielenia, ma już swoją własną wymowę. Fakt ów stanowi o specyficznie chrześcijańskim zabarwieniu personalizmu». Pomysł, jakoby opis rzeczywistości Bożej (jako „wstępu”) można było zastosować do opisu człowieka, nie budził krytycznych obiekcji u Wojtyły, wręcz przeciwnie. I tu jest pole do badań, na które nie stać tłumacza, ale nie tylko tłumacze skorzystaliby, gdyby wziął się za to fachowiec.

 

Ewangelia „nie mówi o miłości osób”

Wojtyła szybko został uświadomiony, że posługuje się językiem nieprecyzyjnie i ryzykownie utożsamia „normę” z ewangeliczną treścią. Z pewną dozą samokrytycyzmu zauważył w pewnej polemice w latach 70-tych: «Ojciec [Karol] Meissner słusznie zwraca uwagę na pewne sformułowania, które […] domagają się doprecyzowania. […] Oczywiście, że precyzja języka, na jaką tutaj możemy się zdobyć, jest uwarunkowana porządkiem myślenia fenomenologicznego, który jest inny od porządku myślenia metafizycznego». Tak pisał w artykule „O znaczeniu miłości oblubieńczej (Na marginesie dyskusji)” w „Rocznikach Filozoficznych” (22, 1974. zeszyt 2, s. 162-174). Znacznie wcześniej, w artykule „Zagadnienie katolickiej etyki seksualnej” w „Rocznikach Filozoficznych” (1965, z. 2, t. 13, s. 5-25) przyznał, iż «ową ogólnikową treść normy personalistycznej można wypełnić bardziej konkretną zawartością». I słusznie zauważył, że w nauczaniu nowotestamentowym trudno ją odnaleźć: «Jest to mianowicie zawartość przykazania miłości. Przykazanie miłości w swym ewange­licznym brzmieniu nie utożsamia się z normą personalistyczną, nakazuje ono bowiem miłować Boga i bliźniego, czyli po prostu każdego człowieka. Nakazuje więc miłować istoty, które są osobami, chociaż expressis verbis ani nie mówi o miłości osób, ani też nie formuje zasady, wedle której miłość stanowi właściwy sposób odniesienia do osoby – czyli innymi słowy: osobie należy się miłość dlatego, że jest osobą».

 

Boecjusz nie był osobą

Poszukiwanie „normy personalistycznej” w Biblii okazało się daremne. W języku biblijnym nie istnieje nawet pojęcie osoby, ani w znaczeniu Boecjuszowym, ani w znaczeniu personalistów, ani we współczesnym znaczeniu potocznym. W głównym języku Biblii – greckim – słowo „πρόσωπο” dopiero w epoce nowożytnej nabrało współczesnego znaczenia: osoba, person, лицо́. zachowując jednak stare znaczenie twarzy. Boecjusz, wielki erudyta i tłumacz, półtora tysiąclecia temu szamotał się z właśnie ze słowem „πρόσωπον” (podówczas jeszcze zapewne z wymawianą nosówką w wygłosie). Agnieszka Kijewska następująco przetłumaczyła odnośny fragment traktatu  o dwóch naturach i jednej osobie Jezusa „Przeciw Eutychesowi i Nestoriuszowi”. Fragment, chociaż przydługi, kapitalnie oddaje intelektualną pracę nad etymologią i zakresem znaczeniowym kluczowego słowa naszej współczesności pochwyconego 1500 lat temu, gdy za pierwotne jego znaczenie uznawano maskę: «Tymczasem termin osoba (persona) został utworzony od słowa personare, z akcentem na przedostatniej zgłosce długiej. Jeśli akcent będzie padał na zgłoskę trzecią od końca, krótką, to będzie jasne, że słowo to pochodzi od słowa sonus, dźwięk. Słowo to dlatego pochodzi od słowa dźwięk, że gdy maska jest wydrążona, to z konieczności wytwarza mocniejszy dźwięk. Również i Grecy nazywają te maski prosopa, dlatego że kładzie się je na twarz i zakrywają one oblicze przed spojrzeniami widzów […]. Ponieważ jednak aktorzy – jak już zostało powiedziane – ubrawszy maski, przedstawiali indywidualne postacie, o których była mowa w tragedii lub komedii, to jest Hekubę lub Medeę, Symona lub Chremeta, bądź też innych ludzi, których łatwo było rozpoznać ze względu na charakter postaci, a którą łacinnicy określali mianem persona, a Grecy prosopa. Daleko bardziej dobitnie Grecy nazwali mianem hypostasis indywidualny samoistny byt (subsistentia) rozumnej natury, my zaś, z braku właściwych słów, zatrzymaliśmy przenośne określenie, nazywając osobą (persona) to, co Grecy określają mianem hypostasis». Wcześniej Boecjusz dobitnie definiuje, jakie natury mają osobę, a jakie nie mają. Opisuje zastosowanie łacińskiego słowa persona. «Mówimy, że jest osoba człowieka, mówimy, że Boga, mówimy, że anioła» (przekład mój). I precyzuje, że mówimy o osobach «poszczególnych indywiduów» , np. Cycerona lub Platona. Wszystko to zmierza do znanej definicji osoby: Persona est rationalis naturae individua substantia. Nie wdając się w fascynujące dzieje greckich i łacińskich terminów metafizycznych zamknijmy ekskurs polska definicją. Samuel Bogumił Linde herbu Słownik podaje: «Istność rozumna nierozdzielna». I tu bardzo proszę o uwagę. Boecjusz nie nazywa żadnego indywiduum osobą. Mówi o naturze i indywiduum, że «ma osobę». A teraz wróćmy do Biblii.

 

W Biblii nie ma osób

W polskim przekładzie Biblii często napotykamy słowo osoba. Najczęściej chodzi o to, że Bóg „nie ma względu na osoby” (Pwt 10, 17; Prz 28, 21; Mdr 6, 7; Syr 4, 22; 35, 12-13;  Mt 22, 16; Mk 12, 14; Łk 20, 21; Dz 10, 34; Rz 2, 11; Ga 2, 6; Ef 6, 9; Jk 2, 1; Kol 3, 25; 1 P 1, 17; Jud 16). Dosłownie należałoby to tłumaczyć, ze Bóg „nie bierze (pod uwagę) wyglądu (πρόσωπον)” lub go „nie podziwia”. Wulgata tłumaczy πρόσωπον konsekwentnie jako persona. Setki lat temu, w pierwszych polskich przekładach Biblii „wzgląd na osoby” oznaczał właśnie „ocenę wedle wyglądu”. Linde w swoim pierwszym słowniku polszczyzny pod hasłem osoba notuje znaczenie wygląd (np. panna „cudnej osoby”). Jako pierwsze jednak podaje znaczenie metafizyczne, skądinąd dwieście lat temu z pewnością niedostępne dla przytłaczającej większości użytkowników polszczyzny, i być może obce najdawniejszym polskim tłumaczom Biblii. Linde nie kierował się popularnością znaczeń, tylko ich abstrakcyjną ważnością. Za jego czasów współczesne znaczenie słowa było już rozpowszechnione, chociaż w XVII wieku osoba to była zdecydowanie raczej osobistość niż każde, pierwsze lepsze lub gorsze indywiduum.

„Wzgląd na osoby” mamy wyjaśniony. Piotr zapewne w „sali na górze” na Nowym Syjonie przemówił do zebranych około stu dwudziestu imion, a nie osób (Dz 1, 15). Nie jest jasne, czy chodzi tylko o mężczyzn i czy były tam kobiety. Wcześniej mowa jest o obecności kobiet. Piotr zwraca się do „mężów braci”, co oczywiście nie znaczy, że kobiety mężczyznom nie towarzyszyły. O imionach, a nie osobach, Jan pisze też w Apokalipsie (3, 4; 11, 13). Szczepan w swej mowie (Dz 7, 14) mówi o rodzinie Jakuba i Józefa w liczbie siedemdziesięciu pięciu dusz, a nie siedemdziesięciu pięciu osób. Konferencja Episkopatu Polski toleruje od dziesięcioleci wyjątkowo szkaradny błąd – zważywszy doktrynę trynitarną – w przekładzie Listu do Galatów (3, 20): «Pośrednika jednak nie potrzeba, gdy chodzi o jedną osobę, a Bóg właśnie jest sam jeden». Grecki oryginał, a za nim Wulgata powiada dosłownie: «Pośrednik jednego nie jest, Bóg zaś jest jeden». Chrześcijanie wierzą, że Bóg jest jeden, ale nie twierdzą, jakoby był jedną osobą.

Zapewne Franciszek jako praktyk i pragmatyk nie zastanawiał się nad tym wszystkim, lecz tym cenniejsze jest jego z prostego serca płynące oskarżenie pod adresem „personalizmów”.

 

Marcin Masny


Marcin Masny

(1964), publicysta, tłumacz, poeta, doktor nauk humanistycznych