Felietony
2015.04.29 13:12

„Stara” Msza a przyszłość Kościoła

W rozmaitych dyskusjach wokół kondycji Kościoła posoborowego, dość często pojawia się mniej lub bardziej zgryźliwie sformułowana uwaga, że tradycjonaliści traktują liturgię magicznie. Wieloraki i wielopłaszczyznowy charakter aktualnego kryzysu – mówią ci dyskutanci (tzn. ci, którzy w ogóle są skłonni przyznać, że jakikolwiek kryzys ma miejsce) – nie ma nic wspólnego z reformą liturgiczną, a przekonanie, że jednym z kluczowych sposobów poradzenia sobie z nim, albo przynajmniej rozpoczęcia drogi w tym kierunku, ma być powrót do dawnej liturgii, jest w najlepszym przypadku przejawem skrajnej naiwności, a w najgorszym – właśnie magicznego myślenia.

Jest to jednak spojrzenie paradoksalnie bardzo zawężone, podchodzące do wiary i jej kulturowych faktorów z perspektywy nadmiernie szczegółowych dystynkcji, tak jakby stanowiły one jakieś abstrakcyjne i wzajemnie odseparowane kategorie i zjawiska. Tymczasem, jak pokazują niektóre antropologiczne ujęcia kultury i religii (Geertz, Wierciński), trzeba na nie patrzeć jak na systemy, tzn. jako na integralne i wewnętrznie uporządkowane całości, których elementy pozostają w żywotnym i dynamicznym związku ze sobą nawzajem. Elementem sterującym takich systemów jest światopogląd połączony ze swoimi nośnikami, spośród których centralna pozycja przypada religijnemu rytuałowi. Nie tylko koduje on główny korpus wyrażonych symbolicznie informacji światopoglądowych, ale też sprzęga go z systemem znaków, dzięki którym uczestnicy danego systemu mogą samym sobie i innym komunikować wiarę w jego prawdziwość i swoje w niego zaangażowanie (Rappaport). Najkrócej mówiąc, to przede wszystkim od rytuału zależeć będzie zatem kształt całej systemowej rzeczywistości religijnej, ponieważ to rytuał nie tylko podtrzymuje światopogląd, ale też wytwarza kulturową uporządkowaną przestrzeń wiary i jej praktycznych realizacji.

Mówiąc inaczej, liturgii i jej znaczenia w ramach całego katolickiego systemu religijnego nie da się sprowadzić do niej samej. I paradoksalnie nie jest to argument za relatywnym charakterem jej formy, ale przeciwnie – to właśnie forma i jej obiektywny i „dany-z-góry” charakter decyduje o jej rytualnej skuteczności. Niesie ona nie tylko wąsko rozumianą treść teologiczną, ale również cały świat religijnych znaczeń oraz koduje niejako stosunek do nich. Wejście w tradycyjną liturgię – co wie każdy, kto go rzeczywiście dokonał – nie oznacza wyłącznie zmiany w percepcji estetycznej czy nawet moralnej, lecz pewien przewrót w całym życiu religijnym, jest to we właściwym tego słowa znaczeniu metanoia. Jej rdzeniem jest przyjęcie całego świata Tradycji jako prawdziwego, tj. takie ukierunkowanie stosunku do niego, które w daleko idącym stopniu nie dopuszcza do interpretacji relatywizujących (zależność takiego stosunku od formy liturgii starałem się pokazać w artykule nt. konsekwencji reformy liturgicznej z punktu widzenia teorii rytuału R. Rappaporta, „Pressje” 32-33 [2013]). Nie oznacza to w najmniejszym stopniu jakiegoś „magicznego” wpływu, ani też utopijnej tezy o wyeliminowaniu z życia Kościoła konsekwencji upadłego charakteru ludzkiej natury; wskazuje też raczej statystyczne tendencje, nie przecząc możliwości bardzo zróżnicowanego rozkładu stosunku „werystycznego” na poziomie jednostkowym. Ale pozwala wskazać na potencjał dawnej liturgii w kontekście pytania o przyszłość Kościoła i to nie tylko „jakąkolwiek” przyszłość, ale o taką, w której jego obecność nie będzie dryfować w stronę religijnej instytucji psychoterapeutyczno-usługowej, ale będzie miała moc konstytuowania katolickiej kultury.

Potencjał ten polega na kształtowaniu grup katolików (wraz z uruchomieniem w nich przekazu międzypokoleniowego), dla których podstawowym, a może wręcz wyłącznym układem sterującym będzie tradycyjny katolicyzm, z jego bogatymi formami pobożności i moralnością, niepodatny na rozmaite spłaszczenia, alegoryzacje czy inwersje semantyczne (przykładem tych ostatnich może być dokonywane w niektórych kręgach kościelnych specyficzne przesunięcie znaczenia pojęcia miłosierdzia), jak również na prywatyzację. Zakładając, że środowiska te będą się rozwijać, wchodząc w najrozmaitsze relacje i konfiguracje z resztą Kościoła, mają szansę stać się zaczątkiem odkrycia w nim na nowo nie tylko samej czystej żyły Tradycji, ale też gorliwości w jej zachowywaniu i życiu nią. Tu wielką rolę miałoby do odegrania FSSPX, gdyby w końcu jego sytuacja kanoniczna zostałaby uregulowana.

Nie można mieć przy tym złudzeń, że proces ten może się dokonać bez tarć i wstrząsów. Z jednej strony, że pozwolę sobie na truizm, powodem tego jest fakt, że niegdysiejsze postulaty modernistów zostały w okresie posoborowym w dużej mierze wcielone w życie i stanowią aktualnie istotny komponent mentalności wielu członków Kościoła na wszystkich jego poziomach, co sprawia, że reagują swoistą alergią i odrzuceniem na wszystko, czego nie da się sygnować „duchem soboru”. To m.in. dlatego ciągle wielkoduszne postulaty Benedykta XVI wyrażone w Summorum Pontificum nie wszędzie spotykają się ze zrozumieniem, nie wspominając o takich zjawiskach jak brutalne przywołanie do szeregu zgromadzenia Franciszkanów Niepokalanej. Jednak sądzę, że dla każdego, kto choć trochę poznał środowisko tradycjonalistów jest oczywiste, że boryka się ono z wieloma wewnętrznymi ułomnościami i działa czasem w chory sposób, dlatego interakcje z nimi (nami) są bardzo często naznaczone nie zawsze potrzebnym konfliktem. Z pewnością należy bardziej akcentować obiektywną i nadrzędną wartość samej liturgii tradycyjnej, niż wskazywać na środowisko będące dziś jej nośnikiem. Do jego opisu najlepiej nadaje się Pawłowy obraz „skarbu w naczyniach glinianych”. Zresztą liturgia ta w żadnym razie nie jest jego własnością, przeciwnie to „po prostu” liturgia Kościoła, niepoddana idiomatyczności (albo idiosynkratyczności) jakiegoś wewnątrzkościelnego ruchu.

Tak czy inaczej, nie trzeba wchodzić na poziom bezpodstawnych spekulacji, aby stwierdzić, że przyszłość Kościoła, jego tożsamość i skuteczność ma bardzo wiele wspólnego z implantowaniem się w nim na nowo odkrytej tradycyjnej liturgii. Obserwując niektóre aktualne tendencje w Kościele trudno mi oprzeć się wręcz stwierdzeniu, że pontyfikat Benedykta XVI i Summorum Pontificum stanowiły swojego rodzaju szczepionkę, podaną w ostatniej chwili. Wiem, że dla wielu osób ta metafora będzie raczej odstręczająca, ale wydaje mi się trafna, włącznie z wzięciem pod uwagę możliwych negatywnych skutków ubocznych.

Tomasz Dekert

 

Artykuł ukazał sie w 15 numerze magazynu Centrum Kultury i Tradycji Nova et Vetera.


Tomasz Dekert

(1979), mąż, ojciec, z wykształcenia religioznawca, z zawodu wykładowca, członek redakcji "Christianitas", współpracownik Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.