Felietony
2014.06.19 14:42

Słoneczny szok radości

Boże Ciało

Podobno któregoś dnia profesor Tadeusz Kotarbiński, wymagający filozof i szlachetny ateista, podzielił się w rozmowie jednym ze swoich największych zdziwień: przyglądając się tłumowi idącemu w procesji Bożego Ciała, Kotarbiński pytał, jak to możliwe, by tysiące ludzi manifestowało nabożną cześć dla – jak mówił – cieniutkiego kawałka chleba, czy raczej opłatka…

Do dziś czuje się w tym zdziwieniu – zrelacjonowanym po latach przez rozmówcę Kotarbińskiego, ojca Innocentego Bocheńskiego – trochę szczerego politowania racjonalisty wobec „fideistów”, zwłaszcza tych inteligenckich i wykształconych, ale może też trochę żalu człowieka, który w żaden sposób nie może uwierzyć, a więc uznać za prawdę czegoś, czego nie zmierzył od początku do końca i nie zgłębił swoim własnym rozumem.

Eucharystia to przecież sprawa wiary. Prawdę o tym, że po mszalnej konsekracji Hostia nie jest już chlebem, lecz ciałem Chrystusa, zalicza Kościół katolicki do tajemnic wiary w najściślejszym sensie – a więc do takich twierdzeń, do których nie można dojść własnymi siłami, doświadczalnie czy rozumowo. O takich prawdach można się dowiedzieć tylko z objawienia, a przyjąć je – jedynie przez wejście w nurt długiej Tradycji wiary, przebijającej się przez wieki w imię słów Chrystusa z wieczernika, zapamiętanych w liturgii i zapisanych Nowym Testamencie: „To jest ciało moje... To jest kielich krwi mojej… To czyńcie na moją pamiątkę”.

W rzeczywistą obecność Boga-człowieka pod kruchą postacią chleba czy wina nie tylko jednak wierzono. Starano się ją również zrozumieć – w duchu starego hasła o łączeniu wiary i rozumu, które tkwiło w intencjach autorów starożytnych, noszących miano Ojców Kościoła, a następnie zaowocowało w wielkiej średniowiecznej scholastyce. Zanim więc umysły uczonych zaczęły się zamykać na to, co przekracza umysł, próbowano do tajemnicy Eucharystii podejść jak najbliżej z lampą człowieczego rozumu. Dyskutowano o tym, jak to się dzieje, że w trakcie Mszy chleb i wino przemieniają się w Ciało i Krew, dlaczego w tej przemianie zachowany zostaje wygląd i smak pokarmu i napoju… Rozumienie obecności Chrystusa w sakramencie ołtarza stało się przedmiotem najostrzejszych kontrowersji w dobie reformacyjnego rozłamu wewnątrz chrześcijaństwa: wśród protestantów jedni głosili, że to czysty symbol, inni utrzymywali, że jednak coś więcej, jakby szczególna pamiątka dotknięta kiedyś przez kogoś nam bliskiego… Z tych kontrowersji katolicy wyszli zaś z wyostrzonym przekonaniem, że w Eucharystii Chrystus jest obecny realnie i trwale – On sam, a nie Jego wspomnienie.

Jak z tym nauczyć się żyć – że Bóg, w którego się wierzy jako i w Stwórcę, i w Zbawcę, znajduje się nie tylko gdzieś-gdzieś, ale tuż obok, w kościele czy kościółku? Że chce Mu się po tylekroć urządzać sobie jakby coś w rodzaju nowego porodu, nowego Betlejem złączonego z Krzyżem – w którym akuszerem jest jeden z tysięcy mężczyzn, wyposażonych w święcenia kapłańskie i powtarzających Jego własne słowa jak swoje własne? Że potem pozwala się trzymać, podnosić i łamać kapłańskim palcom – co więcej: spożywać, przeżuwać i trawić milionom zjadaczy chleba, którzy przeszli przez bramkę I Komunii? Że milczy nawet wtedy, gdy najsilniej działa – i wtedy gdy wlepione jest w Niego mnóstwo oczu, albo gdy przysłowie woła: „Panie, Ty widzisz i nie grzmisz!”? Oto wyzwanie – i to na pewno już nie tylko dla umysłów. To wyzwanie dla życia.

Przyjęcie prawdy o cudzie Eucharystii wprowadza w zawrotne perspektywy. Popatrzmy tylko na dzieje chrześcijaństwa: kiedy tylko i gdzie tylko uświadamiano sobie tę prawdę intensywniej, tam duchowość i pobożność przechodziły przez swoisty słoneczny szok radości. Gdy chrześcijanie stanowili jeszcze skrytą mniejszość, mogło się to przejawiać jedynie w pogłębieniu poczucia osobistej bliskości – gdy jednak chrześcijaństwo już „weszło w krew” cywilizacji europejskiej, odkrywanie eucharystycznej obecności Chrystusa eksplodowało w przestrzeni społecznej i publicznej: to w obyczaju, to w literaturze, to w sztuce. Hostię zaczęto wynosić i obnosić po ulicach już w średniowieczu, pod wpływem mnożących się objawień i cudów, w których obecność Chrystusa w Hostii „biła po oczach”. Gdy na niebie nie przestawało świecić jedno Słońce – na ziemi krajów chrześcijańskich zabłysły setki i tysiące słonecznych monstrancji, w których promienie rozchodziły się od Hostii, czyli od Chrystusa, Sol verus. Gdy teatr zaczynał znów podpatrywać ludzkie przeżycia i sprawki, natychmiast te przeżycia, sprawki, mity i historie wpłynęły także w ramy setek „dramatów eucharystycznych”, tworzonych przez najwybitniejszych autorów.

Prawda o Eucharystii zmieniła życie setek i tysięcy świętych, którzy Eucharystią żyli i ją wskazywali. To oni są autorami tych tysięcy drogowskazów – nabożeństw eucharystycznych, książeczek medytacji o Najświętszym Sakramencie, przykładów życia zgodnego z tą wiarą. Byłoby ich dość, aby uniewinnić nawet Sodomę i Gomorę – jednak można sądzić, że to właśnie Eucharystia, Bóg bliski, sprawiała przez wieki, iż nasz świat jednak w Sodomę i Gomorę się nie zmieniał, mimo niezmiennie pokrzywionej natury ludzkiej.

„Ja, który wciąż grzeszę, winienem ciągle mieć lekarstwo” – mówił kiedyś święty Ambroży, biskup Mediolanu, właśnie w ten sposób uzasadniając konieczność częstego odprawiania Mszy. Bliskość Boga jest niezbędna do przeżycia dla grzeszników.

 

Paweł Milcarek

 


Paweł Milcarek

(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.