Komentarze
2014.10.03 06:23

Profesor Kieżun czyli tylko prawda jest ciekawa

Tamiza

Felieton jest rozwinięciem kilku myśli rzuconych na FB i dyskusji, jaka została w ten sposób sprowokowana.

Kilkanaście dni, jakie minęło od ujawnienia przez tygodnik “Do Rzeczy”, że prof. Witold Kieżun był zarejestrowany jako tajny, świadomy współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie “Tamiza”, minęło pod znakiem rytualnej w takich wypadkach powodzi epitetów. Jedyna nowość w tym rytuale to to, że tym razem nie płynęły one ze strony środowisk od zawsze przeciwnych ujawnianiu prawdy o esbeckiej agenturze, ale ze strony osob do tej pory domagających się prawdy o ważnych postaciach życia publicznego.

 

Dowiedzieliśmy się, że Sławomir Cenckiewicz nie ma pojęcia o krytyce esbeskich źródeł. Dowiedzieliśmy się, że “to była tylko subtelna gra z esbecją”. Dowiedzieliśmy się, że esbeckie dokumenty kłamią i są niewiarygodne. Dowiedzieliśmy się, że o całej sprawie poinformowane były cieszące się autorytetem postacie (nieżyjące w tej chwili). Dowiedzieliśmy się, że to podłość, niszczenie starego człowieka. Dowiedzieliśmy się, że nawet jeśli artykuł jest prawdziwy, to powodem jego publikacji była zemsta Na koniec dowiedzieliśmy się, że autorzy artykułu w “Do Rzeczy” to “sk..yny”.

Można to moralne wzmożenie skwitować wzruszeniem ramion i refleksją nad “etyką sytuacyjną”, która zdobyła przy tej okazji tylu nowych wyznawców. Możemy poprzestać na zachęcie, by każdy osądzający dziennikarzy z Do Rzeczy zapoznał się z dostępnymi w sieci dziewięcioma setkami stron dokumentów dotyczącyh TW “Tamizy” i na ich podstawie wyrobił sobie zdanie.        

 

Ja w tym miejscu chciałbym zwrócić uwagę na aspekt sprawy niezwiązany bezpośrednio z “esbeckim epizodem” w życiu prof. Kieżuna.

Otóż można było odnieść wrażenie, że w świadomości wielu osób “po prawej stronie” jego życiorys obejmuje udział w Powstaniu Warszawskim, urywa się na wywiezieniu go do sowieckiego łagru, a następnie “wznawia się” gdzieś w pierwszej dekadzie XXI wieku, gdy staje sie jednym z najostrzejszych, a zarazem najbardziej merytorycznynie przygotowanych krytyków polskich przemian ekonomicznych po 1989 r.

Tymczasem przecież w jego życiorysie nie ma półwiekowej dziury. Jest członkostwo w Stronnictwie Demokratycznym, jest bogata kariera naukowa i zawodowa, są wyjazdy zagraniczne. To nie są żadne zdumiewające fakty, kto zna prawdziwą historię PRL-u, a nie powielane klisze. Nie jest to też powód do jakiegokolwiek potępiania. Nie ma nic dziwnego w tym, że ludzie, których młodość upłynęła w straszliwym czasie niemieckiej, a potem stalinowskiej okupacji skorzystali z okazji, jaką dawały przemiany roku 1956. Dla nas dzisaj może trudno sobie wyobrazić ich skalę, czy też raczej potrafimy ją z perspektywy czasu lepiej ocenić. Ale dla tamtych ludzi rok 1956 był rewolucją. Oto jeszcze niedawno siedzieli w więzieniu, a teraz mogą podjąć pracę, kształcić się, robić karierę. Co więcej, mają prawo uważać, że swoją pracą służą dobry wspólnemu.

 

Nie o prof. Kieżuna więc chodzi, ale o jego dzisiejszych apologetów. Jak można przechodzić do porządku dziennego nad nieprostym życiorysem prof. Kieżuna, przedstawiać go jako bohatera bez skazy, a równocześnie wypominać komuś, że należał do ZSL, albo że był pracownikiem PRON?

 

Idę o zakład, że gdyby ktoś z takim życiorysem jak ten prof. Kieżuna był dzisiaj doradcą w KPRM to nie tylko sto razy wypomniano by mu SD i wyjazdy za granicę, ale w sumie z jego bohaterstwa wojennego i powojennego też by nic dla niektórych nie zostało.

Przecież to są Himalaje obłudy.


Michał Barcikowski


Michał Barcikowski

(1980), historyk, redaktor "Christianitas", mieszka w Warszawie.