Komentarze
2012.10.25 11:06

Pokusa fałszywego nonkonformizmu

Konformizm i nonkonformizm są antonimami, z których pierwszy kojarzy się negatywnie, będąc utożsamianym z brakiem kręgosłupa moralnego, czy też godzeniem się na tanie kompromisy, a także bezrefleksyjnym poddawaniem się dominującym trendom, w celu uzyskania bądź to doraźnej korzyści, bądź przysłowiowego „świętego spokoju”. Nonkonformizm jest natomiast z jednej strony nielubiany, z drugiej jednak podziwiany, pretendując do miana atrybutu prawdziwych „twardzieli” i mężów stanu. Oznacza on umiejętność niepoddawania się społecznej presji i bezwzględną wierność własnym przekonaniom. Chciałabym jednak zwrócić uwagę na problem fałszywego nonkonformizmu, który zdaje się zbierać smutne żniwo wśród katolików, najczęściej skutkując upadkiem wielu walk w słusznej sprawie Równocześnie zauważalny jest brak prawdziwego nonkonformizmu tam, gdzie jest on niezbędny. Warto zauważyć, że zjawiska te są często wzajemnie powiązane – z powodu przyjęcia postawy fałszywego, czy też zbędnego nonkonformizmu, brakuje nam nonkonformizmu prawdziwego. Tak jak nieznośne gzy, których obecność pozwala zwierzęciu zorientować się, że odniosło rany, tak ta krótka refleksja, niech będzie małym przyczynkiem w walce o słuszną sprawę, jaką jest troska o doskonalenie się każdego z nas w cnocie umiarkowania.

W XIX stuleciu bł. kard. Newman pisał: „Prawdomówność, tak jak inne cnoty, polega na umiarkowaniu. Prawda jest rzeczywiście podstawą społeczeństwa, ale niekoniecznie cała prawda. Każda klasa i zawód ma swoje tajemnice; prawnik rodzinny, lekarz, polityk, jak również ksiądz. Lekarz często nie odważa się wyjawiać pacjentowi całej prawdy, wiedząc, że zniweczyłoby to jego szanse na wyzdrowienie. Przypuszczam, że mężowie stanu w parlamencie, walcząc ze sobą, posługują się drugorzędnymi argumentami, a prawdziwe powody, dla których popierają taką czy inną politykę, są, jak każdy wie, inne. Są nimi racje stanu, sekrety albo Tajnej Rady Królewskiej, albo dyplomacji. Jeśli zaś chodzi o kulturalne towarzystwo, która samo w sobie nie ma jakiejś wielkiej władzy, to sądzę, że pewna autorka z ubiegłego stulecia ukazuje w swojej opowieści, że świat ten rozpadłby się, gdyby wszyscy mówili całą prawdę o tym, co o sobie nawzajem myślą. Od czasu, gdy Stwórca przyodział Adama, skrytość stała się w pewnym sensie nieuchronną konsekwencją naszego upadku.[1]” Warto zauważyć, że nie kto inny, jak również mąż stanu, z którym w normalnych sytuacjach słusznie kojarzymy nonkonformizm, został określony przez kard. Newmana jako ten, który jednocześnie musi kierować się cnotą umiarkowania, także w mówieniu prawdy. Oto sedno naszych rozważań.

Nonkonformizm jest niezbędny, ba, jest postawą wymaganą przez samego Chrystusa Pana, który nakazał, by nasza mowa była „tak, tak” oraz „nie, nie” (por. Mt 5, 33-37). Nie wolno nam jednak zapomnieć, że czym innym jest nonkonformizm w kwestii zasad, a czym innym właściwa do okoliczności aplikacja tych zasad. Co więcej, aplikacja zasad w każdych okolicznościach w jednakowy sposób, może okazać się wręcz niewłaściwa, a nawet skutkować popełnieniem grzechu zaniedbania. Radykalizm nie powinien polegać na tym, że szuka się idealnego miejsca dla własnej działalności, a gdy się go nie znajduje, odchodzi się, byle tylko zamanifestować, że nie popiera się takiego, czy innego zła, które popełnia np. nasz kolega z pracy. Działając w ten sposób, nie będziemy w stanie działać nigdzie, gdyż wszędzie na tym świecie znajdziemy zło. Prawdziwym jednak złem, będzie to, że z powodu naszej niewłaściwej do okoliczności reakcji na zło, nie zapewnimy wystarczających środków do życia naszej rodzinie. Obowiązek odsunięcia się mamy jedynie wówczas, gdy musielibyśmy się osobiście lub pośrednio( ale rzeczywiście, a nie w opisany wyżej sposób)przyczyniać do popełnienia grzechu.  Co więcej, przyjaźniąc się nadal z naszym grzesznym kolegą, gdy sami jesteśmy dojrzali i niepodatni na jego zły wpływ( inaczej niż w przypadku dzieci i młodzieży), zyskujemy szansę na napominanie go, na podejmowanie prób wpłynięcia na jego zachowanie. I dopóki nie wiąże się to z poważnym niebezpieczeństwem zmiany naszego dobrego postępowania pod wpływem kolegi, powinniśmy wybrać właśnie taką drogę. Nikogo nie powinno dziwić, że Ten sam, który nakazuje mówić „tak tak” oraz „nie nie”, jednocześnie zaleca bycie roztropnymi jak węże(por. Mt 10, 16). Myślę, że w tym zdaniu kryje się najważniejsza wskazówka, granica między konformizmem, a nonkonformizmem- „Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie”. Wszędzie tam, gdzie można wykazać się roztropnością i umiarkowaniem, należy to czynić, byle nie splamić się grzechem.

Nie żyjemy w świecie idealnym, lecz skażonym skutkami grzechu pierworodnego. Nasza rzeczywistość społeczna, polityczna, ale także kościelna, nigdy nie była i nie będzie idealna. Ideał utraciliśmy raz na zawsze i ponownie będziemy się nim cieszyć dopiero po Sądzie Ostatecznym, gdy ujrzymy nowe niebo i nową ziemię, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminą(por. Ap 21, 1). George Bernard Shaw powiedział: „Ideały są jak gwiazdy. Jeśli nawet nie możemy ich osiągnąć, to należy się według nich orientować”. Nie możemy jednak zapomnieć, że tu na ziemi nawet Kościół jest niczym sieć zagarniająca ryby wszelkiego rodzaju, dobre i złe(por. Mt 13, 47-48) oraz pole, na którym, aż do żniwa rośnie pszenica i kąkol(por. Mt 13, 24-30). Naszą świętość zdobędziemy nie poprzez wyrywanie chwastu, bo takim sposobem moglibyśmy raczej poczynić jeszcze większe szkody, ale poprzez troskę o pszenicę, nawet tę która jest jeszcze łudząco podobna do chwastu. Podobnie nie jest naszym zadaniem zajmowanie się segregacją ryb znajdujących się w sieci, bo to misja aniołów (por. Mt 13, 49), lecz nieustanne zarzucanie sieci w morze oraz wychodzenie na ulice i opłotki, by zapełnić salę biesiadnikami (por. Mt 22, 10).

Fałszywy nonkonformizm to postawa faryzeuszy, którą wielokrotnie potępiał Chrystus. Chcieli oni tak wiernie zachowywać przepisy prawa, a więc być wiernym zasadom, że nie potrafili nawet dokonać ich hierarchizacji. I tak ważniejszym wydawało się im nienaruszenie spoczynku szabatu od ratowania ludzkiego życia. Bez najmniejszych wątpliwości w ich gorliwości zabrakło cnót umiarkowania i roztropności. Chrystus wprowadza porządek i nakazuje wyżej cenić życie niż pokarm, a ciało niż odzienie(por. Mt 6, 25).

Nikomu chyba nie trzeba tłumaczyć, że do korzystania z cnoty roztropności zalicza się umiejętność brania pod uwagę okoliczności i wybierania tego, co pozwala na realizację najwyższego spośród dostępnych w danej sytuacji dóbr. Już Arystoteles, odnosząc się do zagadnienia wyboru najlepszego ustroju, zwracał uwagę, że oprócz teoretycznych założeń, należy liczyć się z okolicznościami - „dobry prawodawca i prawdziwy mąż stanu powinien znać zarówno najlepszy ustrój, jak i możliwie najlepszy w istniejących okolicznościach”[2]. Mamy troszczyć się o dobro wspólne, o wolność i rozwój Kościoła, o moralność publiczną i z tego obowiązku nikt nas nie zwolni. Musimy to robić tu i teraz, w tym kraju i w tym czasie, w jakim przyszło nam żyć. Musimy w związku z tym wyzbyć się fałszywego nonkonformizmu, w myśl którego żyjemy marzeniami, zamiast przystępować do ich realizacji. Nie możemy usprawiedliwiać naszego lenistwa w dziedzinie polityki, twierdząc, że nie mamy możliwości działania, gdyż żadna z istniejących struktur politycznych nie jest w pełni zgodna z naszym sumieniem, w związku z czym jedyne co nam pozostaje, to odsunięcie się od polityki. Nie możemy wycofywać się z walki o obronę życia od poczęcia do naturalnej śmierci, powołując się na to, że stając w boju przeciw cywilizacji śmierci, musielibyśmy zewrzeć szeregi z tymi, którzy na przykład nie zawsze podzielają dokładnie takie same poglądy jak my albo nawet są innego wyznania. Nie możemy wycofywać się z walki o budowę chrześcijańskiego porządku społecznego, powołując się na fakt rzekomej niekatolickości obecnych ustrojów politycznych.

Kościół nie zabraniał chrześcijanom płacenia podatków cesarzom, którzy byli poganami, lecz wręcz przeciwnie - kazał oddawać „komu podatek - podatek, komu cło - cło, komu uległość - uległość, komu cześć – cześć” (por. Rz 13, 7). Również służba w cesarskiej armii nie była potępiana jako grzeszna, podobnie nie zabroniono pełnienia służby urzędniczej w ramach Cesarstwa Rzymskiego. Co więcej - mamy licznych świętych, którzy czy to byli rzymskimi żołnierzami - np. św. Jerzy, św. Sebastian, św. Teodor, św. Maurycy lub św. Florian, czy też urzędnikami, nieraz wysokimi rangą. Nie traktowali samego faktu służenia cesarzowi jako służenia Antychrystowi. Okazali jednak konieczny nonkonformizm, gdy żądano od nich wyparcia się wiary. Woleli wybrać śmierć męczeńską niż zdradę Chrystusa. Innym historycznym przykładem jest św. Tomasz Morus. Był on znakomitym politykiem i urzędnikiem. Nie widział niczego zdrożnego w tego typu zajęciach; wypełniał je sumiennie i służył dobru wspólnemu. Niemniej kiedy doszło do konfliktu między papieżem a Henrykiem VIII, zrezygnował z urzędu kanclerza, a ostatecznie za odmowę złożenia schizmatyckiej przysięgi, poniósł śmierć męczeńską. Oni właśnie stanowią wzór prawidłowej postawy. Również współcześnie nie można twierdzić, że zaangażowanie polityczne jest per se czymś złym, brudnym, niegodnym chrześcijanina. To nieprawda- jak mamy dążyć do przemiany świata, do budowania chrześcijańskiej cywilizacji, jeśli my, chrześcijanie, usuniemy się z parlamentów i urzędów? Postawa ucieczki byłaby właśnie fałszywym nonkonformizmem. Powinniśmy angażować się społecznie i politycznie, jeśli mamy ku temu talenty, konieczne jest jedynie postawienie wyraźnych granic swojej działalności. Kiedy współcześnie od jakiegoś polityka wymaga się na przykład poparcia dla aborcji lub sprzeciwu wobec jej ograniczania w zamian za uzyskanie wyższego stanowiska, np. ministerialnego fotela, jest to właśnie moment na to, aby powiedzieć „nie”. Chociaż taka osoba nie poniesie śmierci fizycznej, to jednak stanie się rodzajem męczennika, dając wyraźny przykład, gdzie jest granica, której przekroczyć nie wolno. Nie jest nią bowiem zaangażowanie w politykę, dzięki któremu można przecież uczynić wiele dobra, ale sytuacja, w której trzeba by zgodzić się na zło i łamać prawo Boże.

 Wreszcie osobiste sympatie i antypatie, a także różnice, nawet istotne, nie mogą stanąć nam na drodze do współdziałania dla osiągnięcia dobra wspólnego. Nie jest służeniem Bogu i Mamonie podanie ręki wyznawcy innej religii na czas walki o obronę życia nienarodzonych. Nie jest zdradą Chrystusa walka o budowę porządku prawnego opartego na wartościach chrześcijańskich przy pomocy lub w ramach ugrupowania politycznego, które nie spełnia w doskonały sposób naszych oczekiwań, a nieraz nawet nie zgadzamy się z niektórymi jego punktami. Nie jest naszym obowiązkiem wybieranie zawsze tego, co idealne i nieskazitelne, ale tego, co jest temu najbliższe. Na tej właśnie zasadzie bazował Jan Paweł II, pisząc:

 

„jeśli nie byłoby możliwe odrzucenie lub całkowite zniesienie  ustawy  o  przerywaniu  ciąży,  parlamentarzysta,  którego  osobisty  absolutny  sprzeciw wobec  przerywania  ciąży  byłby  jasny  i  znany  wszystkim,  postąpiłby  słusznie,  udzielając  swego poparcia  propozycjom,  których  celem  jest  ograniczenie  szkodliwości  takiej  ustawy  i zmierzających w ten sposób do zmniejszenia jej negatywnych skutków na płaszczyźnie kultury i moralności  publicznej.  Tak  postępując  bowiem,  nie  współdziała  się  w  sposób  niedozwolony  w uchwalaniu  niesprawiedliwego  prawa,  ale  raczej  podejmuje  się  słuszną  i  godziwą  próbę ograniczenia  jego  szkodliwych aspektów[3]”.

 

Jeśli już mowa o obronie życia, wydaje się bardzo smutne i bolesne, że z drugorzędnych przyczyn niektóre organizacje decydują się na przykład na niewzięcie udziału w manifestacji przeciw aborcji. W obliczu walki ze wspólnym wrogiem my, katolicy, dzielimy się, zamiast się zjednoczyć, a takie podziały służą jedynie złu i to jeszcze w sytuacji, gdy polscy parlamentarzyści są w trakcie podejmowania decyzji, które mogłyby ograniczyć dopuszczalność aborcji w naszym kraju, a więc w czasie, gdy poparcie dla obrony życia ze strony społeczeństwa jest wyjątkowo ważne. Taka sytuacja to właśnie dowód na to, jak fałszywy nonkonformizm przysłonić może potrzebę prawdziwego- zamanifestowania sprzeciwu wobec aborcji.

 

Może dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek potrzeba naszemu społeczeństwu sięgnięcia po cnotę roztropności i umiarkowania; nauczenia się na nowo ważenia racji i unikania faryzejskiej postawy, tak, abyśmy nie podzielili losu kapłana i lewity, którzy wyżej postawili czystość rytualną nad życie bliźniego( por. Łk 10, 31-32) oraz abyśmy nie połykali wielbłąda, przecedzając komara( por. Mt 23, 24).

 

Niezdrowy radykalizm może poczynić więcej szkód niż pożytku. Gdyby kierowali się nim misjonarze, prawdopodobnie nigdy nie ochrzciliby ani jednego poganina, bo chcieliby w ciągu jednego dnia przekonać go do przyjęcia wszystkich prawd wiary katolickiej. Istnieją działania, w których musimy się skupiać na długookresowych celach. Proces wychowania łączy się z cierpliwością wobec wychowanka, którego drobne uchybienia nieraz muszą obejść się bez kary i z którego strony nieraz przyjdzie nam doświadczyć krnąbrności. W życiu musimy zawsze mieć przed oczami cel, do którego zdążamy, a środki ku niemu prowadzące dobierać tak, by zarazem nie czynić zła dla uzyskania dobra, ale jednocześnie nie tracić z oczu obowiązku miłości bliźniego. Miłości, której codzienną formą jest według słów Benedykta XVI, cierpliwość. Kto nie rozumie tej cierpliwości i uważa ją za błędną, ten powinien konsekwentnie zanegować całą historię zbawienia, bo jest ona niczym innym, jak Bożą cierpliwością; wychowywaniem przez Boga ludu, aby wreszcie po długich latach, był on gotowy na przyjście Mesjasza, zamiast przekazania całego Objawienia od razu. Innym przykładem są okoliczności, w których musimy tolerować coś obiektywnie złego w imię wyższego dobra. Na tej właśnie zasadzie opiera się nauka Kościoła o tolerancji religijnej. Są wreszcie sytuacje, gdy musimy zrezygnować z dokonania jakiegoś dobra, by ocalić inne wyższe od poświęcanego, dobro. Pisze o tym bł. kard. Newman: „Wspominałem już o dylemacie w historii Kościoła, kiedy trzeba było dokonać wyboru między definiowaniem w danej chwili jakiejś prawdy wiary a pośrednim wywołaniem rozległej i trwałej schizmy. W takiej sytuacji funkcja prorocka Kościoła zostaje na chwilę zakłócona, być może w dużym stopniu przez wzgląd na miłość bliźniego i ducha pokoju[4]”. W postawie fałszywego nonkonformizmu zdaje się pobrzmiewać echo dawnych herezji- purytanizmu i jansenizmu.

 

Na zakończenie dobrze będzie przypomnieć słowa św. Pawła. „Baczcie więc pilnie, jak postępujecie, nie jako niemądrzy, ale jako mądrzy. Wyzyskujcie chwilę sposobną, bo dni są złe. Nie bądźcie przeto nierozsądni, lecz usiłujcie zrozumieć, co jest wolą Pana” ( Ef 5, 15-17). Nie zapominajmy, że właśnie Apostoł narodów przestrzegał przed sporami, które miały miejsce we wspólnotach pierwszych chrześcijan między nawróconymi z pogaństwa, a byłymi wyznawcami judaizmu. Jego postawa jest doskonałym ukazaniem różnicy między prawdziwym i potrzebnym nonkonformizmem, a tym fałszywym- „Dla Żydów stałem się jak Żyd, aby pozyskać Żydów. Dla tych, co są pod Prawem, byłem jak ten, który jest pod Prawem - choć w rzeczywistości nie byłem pod Prawem - by pozyskać tych, co pozostawali pod Prawem. Dla nie podlegających Prawu byłem jak nie podlegający Prawu - nie będąc zresztą wolnym od prawa Bożego, lecz podlegając prawu Chrystusowemu - by pozyskać tych, którzy nie są pod Prawem” ( por. 1 Kor 9, 20-21).

 

Monika Chomątowska 

 

[1] John Henry Newman, Via media, pkt. 13, [w:] “Christianitas” nr 47/2012, str. 54-55

 

[2] Arystoteles, „Polityka”, księga IV, rozdz. I „ Ustrój bezwzględnie i względnie najlepszy”, w przekładzie Ludwika Piotrowicza, PWN Warszawa 2006

 

[3] Jan Paweł II, encyklika Evangelium vitae, pkt. 73

 

[4] John Henry Newman, Via media, pkt. 8, [w:] “Christianitas” nr 47/2012, str. 50-51

 

 

Monika Chomątowska

(1989), doktorantka Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, publikuje w Christianitas i Frondzie. Mieszka w Krakowie