Felietony
2019.01.23 19:24

Pan Lazhar i przemoc, od której nie ma politycznego azylu

Nie ukrywam, że "Pan Lazhar" Philippe'a Falardeau (2011) to jeden z tych wyjątkowych filmów, do których wracam wielokrotnie, a z czasem mój zachwyt staje się coraz bardziej bezkrytyczny. Nie piszę tu jednak jego recenzji, raczej... pobieżne streszczenie, bowiem w ostatnich dniach ta filmowa, mądrościowa metafora nie pozwala mi o sobie zapomnieć, okazując się kluczem do coraz to nowych fragmentów rzeczywistości.

Pan Bashir Lazhar. W obszernej, niemodnej marynarce i w jeszcze większym płaszczu. Marynarka ma mocno wytarte ramiona, bezlitośnie widać to w każdym bliskim kadrze. Jakby Bashir w tej marynarce całe życie dźwigał wielkie ciężary na plecach...

Pan Lazhar pochodzi z Algieru. Jakiś czas temu jego żona napisała tam książkę, w której sprzeciwiła się "polityce pokoju". Napisała, że w imię przyjaźni i braterstwa nie wolno zacierać granicy między ofiarą a oprawcą. Że nie tak buduje się pokój.

Książka Pani Lazhar nie wszystkim się spodobała, zaczęto grozić rodzinie. Niestety, z kraju ogarniętego gorączką pokoju żywy wydostał się tylko Pan Lazhar - udało mu się uciec do Kanady. Żonę i córki pochłonął gniew ludzi oburzonych agresywnym brakiem dobrej woli Pani Lazhar i podtrzymywaniem przez nią podziałów w społeczeństwie.

W Montrealu Pan Lazhar nie może spać, ma koszmary, ale odmawia przyjęcia pomocy psychologa. Nie jest przecież chory. Koszmary i bezsenność to ludzka rzecz, gdy najbliższych pochłonie tak straszna i niesprawiedliwa śmierć. Gdy trzeba cierpieć samotność - odartym ze wszystkiego, co miało wartość.

A jednak Pan Lazhar jest pogodny i łagodny. Podejmuje pracę nauczyciela - zupełnie jak do niedawna jego zmarła żona; w montrealskiej podstawówce - wśród dzieci, których tak bardzo mu brakuje po śmierci córek. Jakby wkładał dłoń w sam środek otwartej rany, by poczuć życiodajne pulsowanie krwi. Ból nie jest przyjemny, ale przynajmniej potwierdza, że żyjesz. Tylko martwych nic nie boli.

W szkole, w której zaczyna pracę Pan Lazhar, parę dni wcześniej powiesiła się młoda nauczycielka, Pani Martin. Znalazło ją w klasie dwoje jej uczniów - mają po jedenaście, dwanaście lat. Bashir ma ją zastąpić - ten wakat był właściwie ostatnim punktem na liście spraw do załatwienia. Z całą resztą szkoła świetnie i szybko sobie poradziła. Uczniom przedłużono nieco przerwę na boisku, żeby usunąć z sali martwe ciało, klasę odmalowano na nowy kolor, zorganizowano zebranie rodziców, by ich uspokoić, dyskretną pracę z dziećmi podjął psycholog.

To "fajna szkoła", jak powie o niej jedna z uczennic. Jasna, przestronna, choć nieduża, z domową atmosferą. Szafki na korytarzach i schowki w ławkach są jak małe przytulne pokoiki - pełne kolorowych obrazków, karteluszków, osobistych drobiazgów... Uśmiechnięci nauczyciele traktują dzieci indywidualnie i z szacunkiem, uczą z pasją i według autorskich pomysłów. Klasy wyglądają jak żywe pamiętniki z ostatnich lekcji albo małe muzea twórczości dziecięcej. W tłumie uczniów biegających przed szkołą na przerwie ta sama radosna różnorodność - obok kanadyjskich dzieci, arabskie, chińskie, ktoś z Południowej Ameryki... Wszyscy tu dbają o to, by żaden choćby cień agresji nie zakłócił tej harmonii. Uczą się rozpoznawać przemoc w jej najmniejszych, niepozornych przejawach - wówczas  wszak najłatwiej z nią walczyć, zapobiegając niepotrzebnej eskalacji. Po to są kodeksy ucznia i nauczyciela, prawa, które wszyscy tu znają i ich przestrzegają.

Pan Lazhar w swojej obszernej i ciemnej marynarce nie całkiem tu pasuje, ale mimo to przyjęto go bez uprzedzeń, z życzliwym zainteresowaniem. Cichy i łagodny, zanurza się w tej społeczności, by dość szybko nieświadomie, na fali swojego człowieczeństwa, dotrzeć do miejsc, w które kodeksy szkolne docierać zabraniają.

Paragrafy zapalają się na czerwono, gdy Bashir wychowuje, zamiast tylko nauczać; gdy karci, zamiast zwracać grzecznie uwagę. Gdy trzepnie ucznia po głowie za łobuzerski wybryk, Pani Dyrektor uświadomi mu, że uczniów nie wolno nie tylko bić, ale w ogóle dotykać - agresją jest przytulanie, całowanie czy dotykanie dłoni dzieci. Każda forma bliskości jest przestrzenią, w której może dojść do zranienia, dlatego zrezygnowano z bliskości, by móc żyć bez zagrożenia, że stanie się coś niekomfortowego. Coś, czego tak bardzo brakuje, że kiedy się zdarzy - boli.  Pana Lazhara otaczają samotne nauczycielki, samotne dzieci z jednym rodzicem albo zapracowanym obojgiem, ludzie, którzy w imię prywatnego i społecznego spokoju dawno nie zaszli w relacjach głębiej niż serdeczna uprzejmość.

Gdy wszyscy razem stają wobec samobójczej śmierci Pani Martin, dotychczasowa strategia przestaje wystarczać. Prawdziwy akt agresji, jakiego nauczycielka dokonuje na samej sobie i jednocześnie względem uczniów, wyzwala falę tłumionych dotąd uczuć. Pan Lazhar, nie bacząc na kodeksy, mądry swoim cierpieniem, stwarza dzieciom przestrzeń, w której zaczynają mówić o swoich przeżyciach i uczuciach. Pokazuje im, że choć czynność ta jest na początku sama w sobie bolesna, czasem nawet raniąca innych, ostatecznie przynosi wszystkim uzdrowienie i zrozumienie. Rodzi bliskość, która nie jest ledwie przyjazną tolerancją, ale pokojem opartym na przebaczeniu. "Nie ma nic do powiedzenia, gdy niesprawiedliwa śmierć kogoś zabiera", powie w bajce napisanej specjalnie dla uczniów. A w innym miejscu doda: "Nie należy szukać przesłania w śmierci Pani Martin, bo po prostu go nie ma. Klasa to miejsce, to przestrzeń, miejsce przyjaźni, pracy, dyscypliny, tak - dyscypliny. Miejsce, gdzie jest życie, gdzie żyjemy, gdzie dzielimy się życiem. To nie miejsce, gdzie wyżywamy się na innych".

Wobec niesprawiedliwej i niezrozumiałej śmierci rodzi się strach, bo przecież nie ma mocniejszych dowodów, że nasze życie możemy stracić równie szybko. Pojawia się gniew wobec przemocy, jaka spotkała zmarłego, ale i nas, którym odebrano coś cennego. Pojawia się poczucie winy - że nie zapobiegłem, nie obroniłem - po prostu byłem bezsilny. Pan Lazhar dobrze wie, że wszystkie te uczucia są naturalne, a terapeuty wymaga raczej ich brak niż obecność. Wie również, że pokój osiąga się odwagą w nazywaniu cierpienia, łagodnością w jego przyjmowaniu i przebaczeniem wobec oprawców. Dopiero jednak w cywilizowanym, demokratycznym kraju, który udzielił mu schronienia, przekonał się, że prawdziwie bezbronne ofiary i przemoc, od której nie ma azylu, są tam, gdzie nie pozwala się rozmawiać, "bo zawsze kogoś można przecież zranić".

Falardeau w swoim filmowym obrazie uświadamia coś jeszcze. W nakreślonym przez niego niemal reportersko świecie odczuwanie sprzecznych, silnych emocji i zadawanie trudnych egzystencjalnie pytań jest domeną już tylko dzieci - zupełnie jakby był to objaw na granicy niedojrzałej kontroli fizjologicznych odruchów i braku wychowania, coś jak puszczanie gazów w towarzystwie czy dłubanie w nosie. Jego dorośli bohaterowie do perfekcji opanowali umiejętność ignorowania tematów trudnych i niewygodnych, cedowania odpowiedzialności za ich rozwiązanie na instytucje i wykwalifikowany personel pedagogiczny lub medyczny. Cenne dla nas dziś doświadczenie kanadyjskiego reżysera zdaje się mówić: społeczeństwo, które wyspecjalizowało się do absurdu w systemowym rugowaniu najmniejszego choćby dyskomfortu, sporu, konfliktu czy nieporozumienia, wobec prawdziwego dramatu czy aktu agresji okazuje się kalekie, nieme i całkowicie bezwolne. Niezdolne ochronić ani siebie, ani słabszych. Społeczeństwo dorosłych utopistów staje się, zwykle prędzej niż później, bezdusznym społeczeństwem niewolników.

Doprawdy, Pan Lazhar mógłby nas wiele nauczyć.

Kinga Wenklar

 

----- 

Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.

 

Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)

Wesprzyj "Christianitas"

-----


Kinga Wenklar

(1977), żona i matka, obecnie głównie zajmuje się domem oraz wychowaniem i kształceniem swoich dzieci. Z wykształcenia etnolingwista, bywa redaktorem książek i publicystką.