Felietony
2018.05.07 10:59

Nie ma wroga na prawicy

Wśród medialnej ciszy minęła 20 kwietnia 150. rocznica urodzin człowieka, którego politycznie poprawne media głównego nurtu – nie tylko w Polsce - postanowiły konsekwentnie przemilczeć. Również w jego ojczyźnie, we Francji, którą kochał nad życie, rocznica ta z premedytacją została "zdegradowana", ukryta, wstydliwie schowana. Francuska minister kultury Françoise Nyssen wykreśliła jego nazwisko z listy osób przeznaczonych do upamiętnienia, a szefowa komisji do spraw obchodów narodowych rocznic, Danièle Sallenave, przepytywana przez dziennikarza „Le Figaro” wiła się jak wąż, twierdząc, że trzeba przemyśleć w jaki sposób rozmawiać o osobie, której wpływ intelektualny na swoją epokę był nie do pominięcia, ale której poglądy były nie do zaakceptowania.

Tak, właśnie poglądy. Charles Maurras, bo o nim tu mowa, był we Francji powojennej, w czwartej republice generała de Gaulle'a, więźniem politycznym! Do dziś politycznie poprawne elity trzęsą się z oburzenia na samo jego wspomnienie. Kim był ten człowiek, którego nie tylko trzeba było trzymać w więzieniu jako siedemdziesięcioletniego starca, ale który nawet po śmierci był dla republiki tak niebezpieczny, że władze zabroniły znakomitemu pisarzowi Henry Bordeaux, członkowi Akademii Francuskiej wygłosić publicznej mowy pożegnalnej?

Maurras był najwybitniejszą postacią prawicy europejskiej w swych czasach. Autor bez mała 150 książek i tysięcy artykułów, był absolutnie przekonany, że odbudowa dawnego tradycyjnego ładu na naszym kontynencie jest niezbędna, a ład ten musi być oparty o autorytet monarchii i zbudowany na prawach, które nie są przez ludzi wymyślone – jak współczesne ideologie - ale istnieją odwiecznie i obiektywnie, a człowiek uprawiając politykę winien je odkrywać i podporządkować się im.

Dlatego wielką estymą darzył Kościół, który nazywał „świątynią definiowania obowiązku”. Choć sam był ateistą - mimo że wychowany w rodzinie katolickiej - stracił jednak wiarę i odzyskał ją dopiero przed śmiercią. Podobnie jak nasz Dmowski, uznawał jednak zawsze zasadniczą rolę, jaką Kościół odgrywał i odgrywa w społeczeństwie europejskim i wiedział, że Europa bez chrześcijaństwa jest nie do pomyślenia.

Zresztą Dmowski spotykał się z Maurrasem, odwiedzał go we Francji, wspominał w swych pismach, w tym w najważniejszej swej pracy "Kościół, naród i państwo". Maurras natomiast, podobnie jak Dmowski w Polsce, nie był czynnym politykiem. Wolał być przywódcą ideowym, myślicielem wyznaczającym kierunki walki. Ale z tej właśnie perspektywy widział szerzej i więcej.

On, którego publicystyka była ostra jak sztylet, nie zawahał się rzucać politycznych haseł, gdy uznał to za potrzebne. A bodaj najważniejszym z tych, które wypowiedział, było wezwanie rzucone na kongresie Action Française w 1923 r.: "nie ma wroga na prawicy". Nigdy nie straciło ono na aktualności.

Z pewnością najboleśniejszym ciosem, który dotknął Maurrasa, zapewne bardziej jeszcze niż więzienie, było potępienie ze strony Stolicy Apostolskiej. Ogłoszone przez Piusa XI, cofnięte w końcu tuż przez II wojną światową przez Piusa XII, domaga się oddzielnego, poważnego studium. Ale Kościół katolicki, choć surowo potępił, nie przestał walczyć o duszę swego syna i odzyskał ją w końcu. Dzięki niestrudzonym zabiegom ks. Aristide Cormiera, Maurras w końcu wyspowiadał się i umarł przyjąwszy sakramenty święte w 1952 r.

 

Michał Jędryka 

 

Felieton pierwotnie ukazał się na łamach Tygodnika Bydgoskiego.


Michał Jędryka

(1965), z wykształcenia fizyk. Był nauczycielem, dziennikarzem radiowym i publicystą niezależnym. Jest ojcem czwórki dzieci. Mieszka w Bydgoszczy.